W przerwach pomiędzy jednym a drugim napadem furii na Naylora zdawało jej się przeżywać dziwne chwile, kiedy z całego serca chciała mu wyznać, że nie jest uczuciowo zainteresowana jego kuzynem. Chwile te jednak nie trwały długo, bo zaraz na nowo dźwięczało jej w uszach układne oświadczenie, że postanowił, iż Leith zostanie jego dziewczyną.
Bez względu na jego groźbę powinna chyba coś wyjaśnić Travisowi, ale od telefonu z Włoch nie dał znaku życia. Jednak – fakt całkowicie dla niej niezrozumiały – czuła jakąś dziwną niechęć do takiego załatwienia sprawy. Czyżby w stosunku do Naylora Massinghama poczuwała się do lojalności? A może to lęk przed utratą pracy?
Postanowiła nie myśleć o tym.
– Czy dziś znowu zostajesz po godzinach? – spytał Jimmy, wyrywając Leith z zadumy i kierując jej myśli na inny tor.
– Nie, Jimmy – odparła. – Dziś wychodzę o piątej. Zaspokoiła jego ciekawość i przypomniała sobie treść rozmowy z Naylorem. Był pewien, że ktoś płaci za jej mieszkanie, ponieważ jej samej na to nie stać. Ona także pogodziła się z myślą, że nie może pozwolić sobie na pozostanie w luksusowym apartamencie, zwłaszcza że nie mogła liczyć na Sebastiana.
Musiała dokładnie przemyśleć całą sytuację.
Nie wymyśliła nic genialnego aż do chwili, kiedy przy małej przepierce przypomniała sobie, że Rosemary wynajmowała swoje mieszkanie. Po kilku minutach wiedziała już, co robić, a po dziesięciu następnych cały plan był gotowy. Kiedyś dowiedziała się od Rosemary, ile wynosi czynsz. Jeśli uda jej się otrzymać taką samą sumę za wynajęcie własnego mieszkania, na pewno spłaci hipotekę. Oznaczałoby to przeprowadzkę do mniej eleganckiej dzielnicy, ale kluczem do całej sprawy było właśnie wynajęcie tańszego mieszkania.
Od dwóch dni poświęcała godziny lunchu na rozmowy z pośrednikami. O piątej zatem opuściła biuro, z kwaśnym uśmieszkiem odnotowując na parkingu obecność jaguara, i pojechała na oględziny mieszkania, na które mogłaby sobie pozwolić.
– Bardzo ładne – powiedziała miłej gospodyni, która wprawdzie nie opuszczała mieszkania na stałe, ale wyjeżdżała na północ pod koniec roku i chciała przed wyjazdem uporządkować sprawy. Mieszkanie było małe, położone w dzielnicy, której zupełnie nie znała. Była jednak w przymusowej sytuacji i nie miała wyboru, nawet jeśli odpowiadał jej jedynie czynsz.
– Wezmę je – zdecydowała natychmiast. Nie chciała wracać do swojego ogromnego apartamentu i znowu mieć wątpliwości.
Nad filiżanką herbaty omówiły warunki wynajmu. Później Leith jeszcze raz obejrzała mieszkanie.
Było już po siódmej, kiedy dotarła do eleganckiej dzielnicy, w której mieszkała dotychczas.
Jadąc myślała o tym, że do nowego mieszkania będzie mogła przeprowadzić się dopiero za trzy miesiące. Oznaczało to, że musi skądś zdobyć pieniądze na trzymiesięczną spłatę hipoteki i na pokrycie czeku, którym zapłaciła czynsz za pierwszy miesiąc. Próbowała spojrzeć na to od bardziej optymistycznej strony. Trzy miesiące pozwolą jej na spakowanie rzeczy – swoich i brata – a może przyszły lokator jej mieszkania także zapłaci za miesiąc z góry.
Oczywiście, że zapłaci – pomyślała butnie. Czując nagły przypływ dobrego humoru skręciła na parking przed swoim blokiem i – spostrzegła znajomego jaguara. Za kierownicą siedział mężczyzna.
Ich spojrzenia spotkały się.
A niech to! Leith od razu zauważyła, że jest o coś wściekły. Minęła go i skręciła do garażu na tyłach domu. Jakże chętnie zmieni adres! Był tylko jeden problem: w kadrach Vaseya będzie musiała podać nowy, a wtedy jej pracodawca i tak ją znajdzie!
Wprowadziła wóz do garażu i przez chwilę miała ochotę wejść do domu przez tylne drzwi. Czyżby była aż takim tchórzem? Już nieraz widziała Naylora w ataku furii. Zamknęła garaż, odwróciła się i stwierdziła, że nie musi już nigdzie iść. Naylor stał za nią, wysoki, chmurny i wyglądał raczej niesympatycznie.
Chciała coś powiedzieć, ale uprzedził ją:
– Gdzie byłaś, do cholery? – zapytał, zanim zdążyła otworzyć usta.
Ta jego bezczelność, ta cholerna bezczelność!
– Nie pańska sprawa – rzuciła przez ramię.
– Żebyś wiedziała, że moja! – wybuchnął. – Travis miał roboty na co najmniej trzy tygodnie, ale z twojego powodu musiał chyba pracować jak szalony. Jest już w mieście!
Leith wiedziała dobrze, że ten szalony wysiłek nie był bynajmniej spowodowany myślą o niej i wzruszyła ramionami.
– Pewnie zajrzał, kiedy mnie nie było – oznajmiła beztrosko.
– Nieprawda! Od szóstej siedzę tu i obserwuję wejście.
Wizja dumnego Naylora Massinghama, wysiadującego na czatach przez całą godzinę, wydała się Leith szalenie miła. Tak miła, że omal się nie uśmiechnęła. Powstrzymała się w porę, ale ponieważ on zachowywał się agresywnie, sama też się nie krępowała.
– A co pan tu robi, jeśli wolno zapytać? – syknęła zjadliwie.
– Nie wstydź się… nazywaj mnie Naylorem! – ryknął i wtedy poczucie humoru Leith wzięło górę. Wybuchnęła serdecznym śmiechem, który zaskoczył go całkowicie. Wodził wzrokiem, od jej rozbawionych oczu do ust, z takim wyrazem twarzy, że zaczęła dzielnie walczyć o kontrolę nad sobą, pewna, iż Naylor lada moment rzuci się na nią i udusi. Jednak po kilku sekundach on także dostrzegł komizm sytuacji i… zawtórował jej!
Jak śmiech zmienia twarz – pomyślała Leith. Serce jej zatrzepotało leciutko na widok roześmianych ust, które zawsze lubiła – niezależnie od ich właściciela. Odwróciła się pospiesznie i skierowała ku tylnemu wejściu do budynku. Poszedł za nią, co niezbyt ją zaskoczyło.
– Wejdź… jeśli właśnie nie miałeś zamiaru tego zrobić – zaprosiła.
– Jaka miła! – mruknął.
Leith domyśliła się, że powód jego długiego dyżuru pod jej domem pozna dopiero wtedy, gdy wpuści go do środka. Grzeczność nic nie kosztuje.
– Umieram z głodu – powiedziała już w przedpokoju. – Sądzę, że ty też nic nie jadłeś.
Jeśli nawet Naylor był zaskoczony tym niespodziewanym zaproszeniem, nie okazał tego.
– Czy mam nakryć do stołu? – zapytał.
Pół godziny później siedział na kanapie, pogrążony w lekturze prenumerowanego przez Leith czasopisma finansowego. W kuchence mikrofalowej rozmrażał się sernik, a w piekarniku grzało się lasagne domowej roboty. Leith uciekła na chwilę do sypialni, dopiero tam zdała sobie sprawę z tego, co wyprawia. Zaprosiła go na kolację! Na litość boską, można by pomyśleć, że ma ochotę na jego wizytę!
Wiedziała dobrze, że to niemożliwe. Jeśli nawet zapomni o tym, czego już przez niego doświadczyła, to i tak skoczą sobie do oczu, zanim kolacja dobiegnie końca! Wzruszyła ramionami i poszła do kuchni, aby przygotować sałatkę.
Była w trakcie przyprawiania sosu, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Przez krótki, słodki moment miała nadzieję, że to Sebastian wrócił do domu. Sebastian jednak miał klucz. Rosemary także jeszcze nie wróciła, a skoro Naylor wspomniał, że Travis przyjechał z Włoch… cóż, istniała spora szansa, iż niespodziewanym gościem jest właśnie kuzyn Naylora.
O, niech to! – pomyślała. Dzwonek rozległ się ponownie. Co teraz robić, u licha? Naylor myśli, że Travis jest jej kochankiem, a ona nie może zaprzeczyć, żeby nie wciągnąć w to Rosemary.
Wybiegła z kuchni otworzyć drzwi. Okazało się, niestety, że zastanawiała się zbyt długo, bo kiedy dotarła do przedpokoju, ujrzała Naylora, chmurnego i zimnego jak góra lodowa. On także domyślił się, że nieoczekiwanym gościem jest Travis i zdecydował się otworzyć drzwi osobiście. Leith była w zbyt poważnych opałach, aby jeszcze wściekać się na jego swobodę.
– Dobry Boże! A ty co tu robisz?! – usłyszała i rozpoznała głos zaskoczonego Travisa.
Jeżeli spodziewała się, że Naylor zawaha się albo zrobi unik teraz, kiedy nadeszła chwila realizacji jego planu, spotkał ją gorzki zawód. Udowodnił za to, że rzeczywiście bardzo troszczy się o swoją rodzinę.
– Cześć, Travis – zawołał wesoło. – Chodź, Leith jest w kuchni, przygotowuje mi kolację.
To całkiem niegłupia myśl – doszła do wniosku Leith i cichaczem wróciła do kuchni, równie szybko, jak z niej wybiegła. Nie zdziwiła się także, kiedy po chwili pojawił się Naylor, ciągnąc za sobą Travisa.
– Travis! Jak miło cię widzieć – powiedziała z uśmiechem, nie zwracając uwagi na surową minę Massinghama.
Travis wydawał się niezdolny wymówić słowa, więc, aby przerwać niezręczne milczenie, dodała:
– Chyba uda mi się z tego lasagne wycisnąć trzy porcje, jeśli…
Na szczęście Travis otrząsnął się już z osłupienia.
– Nie, Leith, dziękuję. Jadłem niedawno. Chciałem… chciałem tylko powiedzieć ci, że wróciłem.
O, moje biedactwo – pomyślała Leith, nagle zdając sobie sprawę, że musiał się bardzo stęsknić za Rosemary. Sądził widocznie, że wróciła i pozwoli zaprosić się na filiżankę kawy.
– Czy miałeś… – Leith chciała zapytać go o podróż, ale Naylor widocznie uznał, że dał im dość czasu na ochłonięcie.
– Mam nadzieję, że to nie moje lasagne tak pachnie spalenizną, kochanie – zauważył. Doprawdy, jego tupet zwalał z nóg!
Pobiegła do kuchni po to tylko, żeby przekonać się, że nic się nie przypala.
– Zobaczymy się w czasie weekendu – mówił Naylor do Travisa. My! – Właściwie przyszedłeś akurat w chwili, kiedy miałem zaprosić Leith do Parkwood. Co o tym sadzisz, Leith?
Starczyło mu odwagi, żeby przywołać ją do porządku.
– Lasagne jest w porządku – wymamrotała, grając na zwłokę i cały czas myśląc o trzech ratach hipotecznych, które musi zapłacić, a których nie zapłaci na pewno, jeśli straci pracę. Nie, nie straci pracy. Będzie tańczyć tak, jak jej zagra pan Naylor Ja-mam-wszystkie-asy Massingham. Zapomni o swoim buncie.
– To brzmi zachęcająco – odparła z uśmiechem. Pomyślała, że prowadząc Travisa w krainę szczęśliwości pali za sobą mosty. No i co z tego? Dobrze, że ma słowo Naylora, jeśli chodzi o pracę.
– Zostawiam was sam na sam z lasagne – odezwał się Travis.
– Zobaczymy się więc w weekend-oznajmiła Leith i nabrała ochoty, żeby zrobić swemu pracodawcy jakiś brzydki kawał, kiedy ten, niby wytrawny pan domu, odprowadził Travisa do drzwi.
Wrócił za chwilę.
– Jak na człowieka, który był zakochany po uszy, przyjął to całkiem dobrze – zauważył z odcieniem podziwu. – Myślałem, że starczy mu męskości, żeby…
Leith miała jednak w głowie zupełnie coś innego.
– Jak śmiałeś zaprosić mnie do Parkwood w jego obecności? – wpadła mu w słowo. – Jak…?
– Wolałabyś, żebym zrobił to za twoimi plecami?
– Naylor odpowiedział agresją na agresję.
– Nie dałeś mi szansy! – wybuchnęła. – Żadnej szansy. Ty…!
– Nie przyszło mi do głowy, że zechcesz odmówić – rzucił znacząco.
Uznał jednak, że nie wyczerpał tematu.
– Możesz powiedzieć „nie", kiedy tylko zechcesz! – syknął po chwili.
Tak, i stracić pracę – pomyślała, kipiąc złością. Świnia! W bezsilnej furii spróbowała zaatakować Naylora od innej strony.
– A co powiedzą rodzice Travisa? – zapytała nieprzyjaźnie.
– Na temat czego?
– Nie sądzisz, że zdziwią się, jeśli to ty przywieziesz mnie do Parkwood, a nie Travis?
– A dlaczegóż to? Travis nie wspomniał w domu ani słowem o pannie Leith Everett. Co prawda, ja także dowiedziałem się dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem jego samochód przed twoim domem. O ile dobrze rozumiem takie zachowanie, byłaś dla niego niewiele znaczącą znajomością, na jedną noc.
Oddech u wiązł jej w piersi. Delikatnie powiedziane!
– Dzięki – syknęła przez zaciśnięte zęby. Zaraz wciśnie mu to lasagne do gardła, zamiast na talerz.
On chyba też stracił apetyt, bo wyszedł z kuchni, nie zaszczyciwszy spojrzeniem nieszczęsnego lasagne.
Nie mogła się doczekać, żeby zatrzasnąć za nim drzwi. Pobiegła do przedpokoju. Zwrócony tyłem do niej położył dłoń na klamce i właśnie wówczas wpadł mu w oko kapelusz Sebastiana. Zatrzymał się i spojrzał na Leith, która w wojowniczej postawie stała na progu, najwyraźniej czekając na jego wyjście.
Nagle kapelusz ze świstem pomknął w jej kierunku. Złapała go odruchowo.
– Pozbądź się tego! – rozkazał Naylor i wyszedł. Kapelusz Sebastiana wisiał spokojnie na swoim miejscu, kiedy na drugi dzień rano Leith wychodziła do pracy. Wciąż jeszcze była wściekła na Naylora. Jak on śmiał pomyśleć, że mogłaby być dla kogoś przygodą na jedną noc…? Nawet, jeśli wydawało mu się, że ma na to niezbity dowód. To… zabolało.
Buntowała się przeciwko niemu całe popołudnie. Arogancka małpa, myślała, piekląc się w duchu i miała szczerą nadzieję, że wczoraj poszedł do łóżka z pustym żołądkiem. Chociaż nie. To nie w jego stylu.
W krótkich przerwach, między jednym napadem buntu a drugim, zastanawiała się, czy istotnie miał zamiar zabrać ją do Parkwood.
Około czwartej po południu dostała odpowiedź na swoje wątpliwości. Zadzwonił telefon. Słuchawkę podniósł Jimmy.
– Do ciebie – oznajmił tak służbiście, że od razu wiedziała, iż na drugim końcu linii musi być ktoś ważny.
"A jednak miłość" отзывы
Отзывы читателей о книге "A jednak miłość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "A jednak miłość" друзьям в соцсетях.