– Jeśli masz na myśli Travisa, to możesz o nim zapomnieć – burknął gniewnie.
Bez słowa wyminęła go i pomaszerowała naprzód. Zrównał się z nią już po paru krokach.
– Miniemy stajnie, skręcimy i przetniemy pole – oznajmił.
– Wspaniale!
Następne dziesięć minut upłynęło w całkowitym milczeniu. Leith zatopiła się we własnych myślach. Naylor doskonale zna te tereny, zapewne bawił się tu, kiedy był dzieckiem. Wchodził na drzewa, pływał w rzece… nagle przypomniała sobie coś. Jego rodzice zginęli, kiedy miał zaledwie dziesięć lat. Wrogość w jej sercu rozpłynęła się w nagłej fali współczucia. Po śmierci rodziców chyba raczej nie czuł pociągu do wspinania się na drzewa, ani do pływania.
– Naylor – zwróciła się do niego i na moment jego ból stał się jej własnym.
– Ona wie, jak mam na imię! – zauważył złośliwie. Leith w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.
– „Proszę pana" wymknęło mi się wtedy – wyznała.
– Tak myślałem – odparł. – Nagle uśmiechnął się do niej jednym kącikiem ust… i od razu poczuła się cudownie lekko i radośnie.
Speszona, szukała tematu, który otrzeźwiłby ją nieco.
– Z-zapomniałam zapytać o Palmera & Pearsona…- wykrztusiła.
– Nie rozmawiam o sprawach służbowych poza godzinami pracy – uciął, zanim dokończyła.
Obejrzała się na niego z półotwartymi ustami. Naylor beznamiętnie zniósł jej niedowierzające spojrzenie. Na litość boską, czyżby nie pamiętał, że sprawę Palmer & Pearson przyniósł jej poza godzinami pracy, o sprawie Norwood & Chambers dyskutował z nią poza godzinami pracy, groził, że ją wyrzuci, poza godzinami pracy…
– Więc – Leith przełknęła przynajmniej cztery sprzeczności, które mogłaby mu wytknąć – o czym u licha chcesz mówić?
Spodziewała się, że jej sarkastyczne pytanie zostanie zignorowane, a w najlepszym wypadku dowie się -w ów rozkosznie bezpośredni sposób – że na spacerze rusza się nogami, a nie językiem. Dlatego zmyliła krok, kiedy zaproponował:
– A może porozmawiamy o tym, gdzie byłaś w czwartek, kiedy czekałem na ciebie przed domem?
Obejrzała się na niego zdumiona. Gdyby ktoś go słyszał, pomyślałby, że mieli randkę i Leith przyszła mocno spóźniona!
– Ja… Ale… – zaczęła, wzięła się w garść i stwierdziła, że nie ma powodu kłamać. – Szukałam mieszkania.
– Dlaczego? – albo jej nie wierzył, albo był przyzwyczajony do bardziej wyczerpujących odpowiedzi.
Leith zatrzymała się gwałtownie.
– Moje obecne mieszkanie bardzo mi odpowiada – oznajmiła wyniośle. – Ale, jak pewnie zauważyłeś, spłacanie hipoteki przekracza moje możliwości finansowe. Szukałam czegoś tańszego…
– Powiedziałem ci, że się tym zajmę! – przerwał ostro, doprowadzając ją do szału.
– Słyszałam, a jakże! – syknęła z urażoną dumą.
– Ha! – mruknął i chyba szybko przeanalizował sobie wszystko, co do tej pory zostało powiedziane. -A więc zdecydowałaś się definitywnie zerwać z Travisem?
Hej, hej, za szybki jesteś dla mnie – pomyślała.
– Nie twoja sprawa! – parsknęła równie agresywnie.
– Och, daj spokój – warknął. Agresja byłaby zbyt delikatnym określeniem dla jego nastroju. – A może masz kogoś innego, kto pomógłby ci spłacić hipotekę?
– Ach, ty…! – wrzasnęła Leith i straciła panowanie nad sobą. Szczupłe ramię zakreśliło w powietrzu łuk. – Skoro tak ciężko ci to zrozumieć – krzyczała pomiędzy jednym ciosem a drugim – musisz mi wierzyć na słowo, że w kolejce do płacenia moich rachunków jesteś dokładnie na szarym końcu!
Odkręciła się na pięcie i pobiegła w stronę domu. Nie zwracała uwagi na jego zdumienie, że ktoś tak drobnej postury może rzucić się na niego z taką siłą, a przede wszystkim, że się na to odważy!
Domyślała się, że jest zdumiony jej atakiem, ale najbardziej bolało ją to, że ma o niej tak niedobre zdanie. Jak w ogóle śmiał myśleć, że bierze pieniądze od Travisa? Jak mógł sądzić, że ma innych mężczyzn, którzy płacą jej rachunki?
Biegła bez tchu aż do samego Parkwood. Wbiegła przez frontowe drzwi i po schodach do swojego pokoju. Uczucia wrzały w niej, jak w kotle piekielnym. Jak on śmiał? – rozpaczała. Spazmatycznie chwytając oddech opadła na łóżko i wiedziała już, że zła opinia w oczach Naylora nie bolałaby jej ani w połowie tak mocno, gdyby nagle nie odkryła, że jest w nim bez pamięci zakochana!
Nie warto było zastanawiać się, jak do tego doszło ani dlaczego tak się stało. Stało się i już! Była po uszy zakochana w Naylorze Massinghamie i nic, ale to absolutnie nic, nie była w stanie na to poradzić!
Uznała, że miłość to niezmiernie bolesne uczucie i natychmiast myśli jej powędrowały ku Travisowi, który okropnie cierpiał z tego samego powodu. Dopiero teraz, kiedy sama także kochała, zaczynała pojmować, przez co przechodzi Travis.
Ani przez chwilę nie przestawała myśleć o Naylorze. Ze zdumieniem przyglądała się swej dłoni. Jakim sposobem, kochając tak mocno, mogła go tak wściekle zaatakować?
Poczuła się przegrana. Nie odnajdzie w sobie dawnej niechęci. Kochała go i nie czuła gniewu. Właśnie to było przyczyną uczucia zagrożenia, którego doznała, gdy Naylor po raz pierwszy oznajmił jej, żem być jego dziewczyną. Teraz już wiedziała, że ten niepokój wywodził się z przeczucia nieuchronnego cierpienia.
Nagle, kiedy wydawało jej się już, że nie istnieje dla świata, niepokój odezwał się znowu. Jak przez mgłę dotarło do niej, że ktoś puka do drzwi. Naylor! To na pewno on! Ale ona nie chce, żeby to był on. Nie jest jeszcze gotowa, by stawić mu czoło… Jeszcze nie…
Pukanie powtórzyło się, tym razem bardziej natrętne. Usłyszała, że ktoś wola ją po imieniu. Travis! Z ulgą podbiegła do drzwi.
– Przepraszam, że przeszkadzam – sumitował się Travis. – Ale widziałem, że wróciłaś bez Naylora.
Leith zaczęła zastanawiać się nad jakaś rozsądnie brzmiącą wymówką, ale rychło spostrzegła, że Travis pochłonięty jest bez reszty własnymi problemami.
– Kiedy przybiegłaś, siedziałem w bibliotece i myślałem o Rosemary, coraz bardziej przerażony tą sytuacją. Pomyślałem, że można by do niej zadzwonić. Zrobisz to, prawda? – zapytał z takim błaganiem w oczach, że Leith nie miała serca odmówić.
– Gdzie jest telefon? – zapytała.
– Możemy zadzwonić z biblioteki, będziemy mieli spokój. – Twarz Travisa rozjaśniła się podnieceniem.
Zeszła za nim po schodach. Travis pierwszy wszedł do biblioteki i natychmiast zaczął wykręcać numer. Leith usiłowała wymyślić jakiś rozsądny pretekst, dla którego mogłaby dzwonić do Rosemary, kiedy podał jej słuchawkę.
– A… Dzień dobry, panie Green – trochę zaskoczona usłyszała głos ojca Rosemary. – Tu Leith Everett. Jak się pan miewa?
– Dziękuję, nieźle – brzmiała uprzejma, ale wcale nie sympatyczna odpowiedź.
– To dobrze – odparła Leith równie grzecznie. – Czy mogłabym rozmawiać z Rosemary?
– Nie jestem pewien, dokąd poszła… – odparł wykrętnie. – Może coś przekazać?
Rzeczywiście! – pomyślała gniewnie Leith, przekonana, że ojciec Rosemary po prostu chciałby wiedzieć, w jakiej sprawie dzwoni.
– Mogę chwilę poczekać – oznajmiła z uporem. -Jesteśmy przyjaciółkami od dawna, nie widziałam jej całe wieki. Dzwonię, żeby troszkę poplotkować.
Spojrzała na Travisa wymownie, kiedy pan Green bez słowa odłożył słuchawkę i poszedł zawołać Rosemary. Travis wyglądał na przygnębionego. Widocznie uświadomił sobie, że skoro pan Green odebrał telefon, musi się przygotować na monolog.
– Halo? – odezwał się w słuchawce pokorny i cichy głos Rosemary.
– Tu Leith.
– Wiem, ojciec mówił.
– Jak leci?
– Matka czuje się dużo lepiej.
Och, nie pleć – pomyślała Leith. Miała niemiłe wrażenie, że rodzice chcą koniecznie przekonać Rosemary, iż zamężna kobieta nie miewa przyjaciółek!
Obawiając się, że rozmowa może się skończyć w każdej chwili, dodała szybko:
– Travis jest tutaj… chce ci coś powiedzieć. Usłyszała szybkie, głośne westchnienie i czym prędzej oddała słuchawkę Travisowi.
– Witaj, Rosemary – zaczął miękko. – Wiem, że nie możesz mówić, chciałem tylko się przywitać.
Leith pomyślała, że właściwie powinna wyjść, ale rozmowa Travisa skończyła się w ciągu kilku sekund, co załamało go całkowicie.
– To nie fair! – oznajmił, odkładając słuchawkę. – Ona jest śmiertelnie wystraszona! Bóg jeden wie, co jej powiedzieli, ale chyba siedzą jej na karku dzień i noc, jeśli doprowadzili ją do takiego stanu. Boi się do mnie odezwać nawet przez telefon!
Musiał przeżywać okropne męczarnie, ale Leith nie była w stanie pomóc mu w żaden sposób.
– Przykro mi – powiedziała. Wiedziała, co robi z człowieka miłość, wiec rozumiała Travisa doskonale.
– To podłość – stwierdził. Nie mógł już dłużej dusić tego w sobie. Musiał się wygadać. – Wiem, że Rosemary mnie kocha i rozwiodłaby się z mężem, gdyby jej na to pozwolili. Po prostu wiem o tym. Ale oni… szanowni państwo Green… swoim zachowaniem sprawiają, że najpiękniejsze uczucie nagle staje się ponure i grzeszne. A przecież nie ma w tym nic ponurego, ani grzesznego… dlaczego nie mogą zrozumieć, że Rosemary popełniła błąd i poślubiła drania? Na pewno nie chcą, żeby płaciła za to przez całe życie. Przez nich muszę trzymać moją miłość w tajemnicy przed rodzicami… nie mówiąc już o braciach. Mówię ci, Leith, zaczynam tęsknić za solidnym kawałkiem sznura!
– Och, Travis – żałośnie szepnęła Leith i, nie mogąc znaleźć słów pociechy, współczująco położyła mu dłoń na ramieniu.
Nie zdążyła jej cofnąć, kiedy drzwi biblioteki otworzyły się nagle. Leith podskoczyła, obejrzała się i oblała żywym rumieńcem. Ujrzała Naylora po raz pierwszy od chwili, kiedy zrozumiała, że go kocha. Serce zabiło jej mocniej. Kiedy widzieli się po raz ostatni, okładała go pięściami z całej siły… a sądząc po gniewie, jaki wyzierał z jego oczu, nie miała najmniejszych szans na wybaczenie!
Płonące złością spojrzenie powędrowało ku jej dłoni, wciąż spoczywającej na ramieniu Travisa. Leith cofnęła ją szybko. Travis, równie zaskoczony jak ona, zdawał się odzyskiwać przytomność. Dotarło do niego, że nie zdoła już porozmawiać otwarcie o swoich problemach. Przygnębiony, postąpił w jedyny możliwy w tej sytuacji sposób.
– No to cześć – wymamrotał drżącym głosem i pospiesznie skierował się w stronę drzwi.
Leith miała ochotę pójść za jego przykładem, zdołała przebiec parę kroków, kiedy Naylor, rozwścieczony i gotowy na wszystko, zastąpił jej drogę.
Podniosła na niego chmurne spojrzenie i odkryła, że nie boi się już niebezpiecznego płomienia, który ciągle tlił się w jego oczach.
– Niech zgadnę – syknął. – Sądząc z tego, jak się obmacywaliście, na swój słodki sposób starasz się pocieszyć go, ponieważ między wami wszystko skończone!
– Obmacywaliśmy się! – wykrzyknęła wściekła, że ta męska świnia, której w dodatku oddała serce, może myśleć o niej aż tak źle.
– Chcesz mi powiedzieć, że go nie prowokowałaś? -rzucił twardo. Żyłka na jego skroni pulsowała lekko. Wydawało się, że stacza ze sobą ciężką walkę, kiedy odstąpił od niej o krok.
– Nawet mi się nie śniło! – syknęła zapalczywie. Niepokój i miłość zalały ją jak fala. Wiedziała tylko, że musi uciec. Jak najdalej od niego.
– Wybacz mi – bąknęła. Nie wiedziała, czy jej wybaczy i nie miała zamiaru zostać nawet tak długo, żeby się o tym przekonać. Wybiegła z biblioteki.
Wbiegła do pokoju, całym sercem pragnąc być o mile od Parkwood. Sięgnęła nawet po torbę… ale jakże może wyjechać, kiedy chce być blisko Naylora? Nie wiedziała już, czy chce zatrzymać tę dobrze płatną pracę, czy nie, ale choć wszystko wydawało się osnute mgłą, jedno było jasne i wyraźne: była w nim bardzo, bardzo zakochana.
Spędziła w pokoju resztę popołudnia. Słyszała, kiedy wrócili państwo Hepwood, ale nie miała odwagi na nich spojrzeć. Poczuła się winna dopiero w chwilę później, gdy Wendy, szesnastoletnia pomoc gospodyni, przyniosła jej tacę z podwieczorkiem.
– Kolacja będzie o ósmej – oznajmiła wesoło.
– Dziękuję, Wendy – Leith z trudem uśmiechnęła się. Stan bolesnego niepokoju nie opuszczał jej ani na chwilę.
Nalała sobie filiżankę herbaty i stwierdziła, że nie wypada jej wyjechać. Dobre wychowanie wymagało, żeby została. Państwo Hepwood uznaliby to za bardzo dziwne, że pierwsza dziewczyna, jaką przywiózł do domu ich siostrzeniec, zamierza opuścić ich jeszcze przed kolacją.
Podeszła do okna, ale choć przed jej oczami roztaczał się wspaniały widok, ona widziała jedynie zagniewaną twarz Naylora.
Wróciła w głąb pokoju, pogrążona w rozmyślaniach i nagle zamarła. Jeśli Naylor uważa, że jeszcze nie skończyła swej znajomości z Travisem, równie dobrze może to uczynić za nią! Jest na to wystarczająco wściekły… i wystarczająco bezczelny.
Aż do kolacji zastanawiała się, jak postąpi Naylor i jak, w zależności od sytuacji, powinna się zachować. Za dziesięć ósma, wychodząc z pokoju, wciąż jeszcze nie znała odpowiedzi.
"A jednak miłość" отзывы
Отзывы читателей о книге "A jednak miłość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "A jednak miłość" друзьям в соцсетях.