Przed wejściem do salonu jej serce zaczęło miotać się jak szalone. Usłyszała szmer miłych dla ucha głosów i domyśliła się, że przyszła ostatnia. Odetchnęła głębiej dla dodania sobie animuszu i weszła. Zachwiała się lekko, kiedy Naylor – śmiertelnie poważny – wstał z miejsca i podszedł do niej.

– Miałem już iść po ciebie, kochanie – uśmiechnął się, obejmując wzrokiem jej lśniące włosy, jedwabną sukienkę i całą postać. Ujął ją za łokieć mocną, władczą dłonią i wprowadził do pokoju.

Kochanie! Leith jeszcze niezupełnie doszła do siebie, gdy wszyscy skierowali się do jadalni. Naylor coś knuł, była tego absolutnie pewna, tylko co?

Nie musiała czekać długo, żeby się dowiedzieć. Jadalnia Hepwoodów była elegancka i przytulna. Guthrie Hepwood usiadł przy jednym końcu stołu, z Leith po swojej prawej ręce i siedzącym obok niej Naylorem, Cicely, przy drugim, naprzeciw męża, z Travisem u boku.

– Mam tu bardzo szczególne wino, którego powinieneś skosztować, Naylorze – zwrócił się Guthrie do siostrzeńca, kiedy jedli przystawkę z małży zapiekanych w cieście francuskim.

– O ile znam twój gust, wujaszku, to musi być coś naprawdę godnego uwagi – odparł Naylor i nagle, ku wielkiemu zdumieniu Leith i wszystkich obecnych, zawahał się. – Chociaż właściwie…

Wszystkie oczy zwróciły się na niego. Najwidoczniej rodzina nie była przyzwyczajona do tego, aby Naylor się wahał.

– Chociaż co? – zagadnął wuj.

Leith także z niepokojeni patrzyła na Naylora, kiedy ten odwrócił się i spojrzał na nią z uśmiechem, od którego serce zaczęło walić jej jak opętane. A potem miękkim, czułym głosem, jakim Travis zwykle opowiadał o swej miłości, wyszeptał:

– Leith, kochanie, trudno mi zachować milczenie… Pozwolisz?

– Hm… – to było wszystko, co zdołała z siebie wydobyć, zanim wzrok Naylora przeniósł się na pana Hepwooda.

– Wujku, zastanawiałem się po prostu – uśmiechnął się do człowieka, który po ojcowsku opiekował się nim od dziesiątego roku życia – co powiedziałbyś na poczęstowanie nas odrobiną tego doskonałego szampana, który chowasz w piwnicy?

– Szampana? – zdziwił się Guthrie, ale odpowiedzi udzieliła mu jego własna żona, kiedy z cichym okrzykiem radości zwróciła się do Naylora.

– Och, Naylor… czy to znaczy… – szepnęła. Leith patrzyła jak zahipnotyzowana, zaledwie wierząc własnym uszom, kiedy Naylor odezwał się ciepło:

– Tak, cioteczko. Dziś po południu Leith zaszczyciła mnie obietnicą, że zostanie moją żoną!

Obietnica! Żona! Otworzyła usta ze zdumienia, ale koniec mocnych wrażeń jeszcze nie nastąpił. Naylor przysunął się do niej, umiejętnie maskując jej kompletne zaskoczenie delikatnym pocałunkiem w policzek.

– Leith nie mówiła mi, że chce wyjść za ciebie, kiedy… – wyrwał się Travis, otrząsając się z własnych, przykrych myśli.

– Jest bardzo nieśmiała, prawda, kochanie? – palnął Naylor.

Spojrzała na niego i dostrzegła coś, czego nie mógł widzieć nikt inny. Zmuszał ją, żeby zaprzeczyła ku swej własnej zgubie!

Miała dość. Naprawdę serdecznie dość. Najwyższy czas, żeby skończyć z tym, zanim wpadnie na dobre.

– Właściwie… – bąknęła jedynie po to, by Naylor wpadł jej w słowo.

– Właściwie Leith miała zamiar robić karierę zawodową – i, zanim jeszcze zdążyła strawić tę perełkę, dodał z poufałym uśmiechem: – Nie spodziewała się, że zaakceptuję pracującą żonę, ale jeśli tego właśnie chce moje kochanie, nie mogę kwestionować jej wyboru.

Wyboru? Jakiego u diabła wyboru? Hepwoodowie pospieszyli z gratulacjami. Guthrie natychmiast zabrał Travisa do piwnicy, żeby wybrać odpowiedniego szampana, a Leith dyszała zemstą.

Posiłek toczył się dalej, szampan został otworzony, rozlany, toasty wzniesione, a Leith uśmiechała się z trudem. W tej sytuacji nie mogła postąpić inaczej, ale wewnętrznie kipiała furią. Świnia! Przebiegła, chytra świnia! A więc w taki sposób zamierzał uświadomić Travisowi, że nie ma już dziewczyny! Pewnie, Travis kpi sobie z tego, ale tylko on. Leith musi się martwić, bo Naylor Rób-co-mówię Massingham, właśnie jakby oznajmił jej, że albo zamknie buzię na kłódkę i będzie robiła to, co jej każe, nawet udawała jego narzeczoną, albo może pożegnać się z pracą! Znowu miała ochotę wstać i wyjść – ale oznaczałoby to, że jest bezrobotna. Wszechobecny wróg, nie zapłacona hipoteka, wisiał jak kłoda u szyi. Nie mogła pozwolić sobie na luksus uniesienia się honorem.

Sączyła więc szampana, uśmiechała się, jadła, a jej wściekłość na Naylora gotowała się na małym ogniu. Boże drogi, kilka minut temu czuła się niemal zawstydzona, że go uderzyła!

Klęła swego narzeczonego do samego końca kolacji.

Nagle jasno uświadomiła sobie, że nie jest tak źle. Przecież Travis jest dla niej jedynie dobrym kumplem, a ona, jak dotąd, nie straciła pracy. Zatem, kiedy przyjdzie koniec zabawy, to ona będzie się śmiała ostatnia. Ona – nie Jego Wysokość N. Massingham! Od tej chwili poczuła się znacznie lepiej.

– Może przejdziemy do salonu? – zaproponowała gospodyni. Leith zrobiła gest, żeby wstać i natychmiast Naylor znalazł się przy niej, odsuwając jej krzesło.

Podniosła na niego oczy. Ty świnio – pomyślała i uśmiechnęła się czule. A potem, absolutnie pewna, że Naylor nie znosi przylepnych kobietek-kotek ujęła go pod ramię. Co za refleks – pomyślała, kiedy zobaczyła jego zaskoczone spojrzenie. Jego dłoń spoczęła na jej palcach. Razem weszli do salonu.

Razem usiedli na jednej z długich i szerokich sof, a chociaż było na niej tyle miejsca, że oboje mogliby się nawet położyć, Leith nadal kurczowo trzymała ramię Naylora. Chcesz koteczki? Masz koteczkę. Jakiś diabeł podpowiedział jej, że to jedyny sposób, w jaki może wziąć odwet za to narzeczeństwo.

Ten sam diabeł zmusił ją do przysunięcia się jeszcze bliżej Naylora. Uśmiechnął się – ale w głębi jego oczu wyczytała, że nie dał się nabrać.

– Znowu kogoś udajesz? – mruknął.

– No jasne – tchnęła mu wprost w ucho.

– Jak cudownie widzieć cię tak szczęśliwym – wzruszyła się Cicely Hepwood i Leith poczuła wstręt do samej siebie, że ci mili ludzie tak cieszą się ze szczęścia, które w istocie jest jednym wielkim błazeństwem.

– Mieszkacie w cudownej okolicy – zauważyła.

– Tak, lubimy to miejsce – podjął Guthrie. – Przeprowadziliśmy się tu… Kiedy to było, Cicely?

– Dwadzieścia sześć lat temu – podsunęła, potrząsając głową pełną wspomnień. – Tuż przed tym, zanim Naylor zamieszkał z nami.

– Naylor miał wtedy dziesięć lat, prawda? – Leith sama była zaskoczona własnym pytaniem. Nie miała zamiaru pytać o nic podobnego, ale zrozumiała, że jej miłość do Naylora i wynikająca z niej chęć, by wiedzieć o nim jak najwięcej, stłumiła wściekłość wywołaną jego szalonym pomysłem.

– To piękny czas dla was obojga – promieniała Cicely. – Na pewno bez końca opowiadaliście sobie, czym było wasze życie, zanim się spotkaliście.

– Było coś takiego – wtrącił Naylor z uśmiechem i czule spojrzał na Leith. – Jestem pewien, że jeszcze długo będę musiał uczyć się Leith.

– Nie tak wiele – zaśmiała się w odpowiedzi i nagle zorientowała się, że Cicely, z całą pewnością zupełnie bez złej myśli, zaczęła zadawać pytania, na które Naylor dawno już powinien znać odpowiedź.

– Czy mieszkasz w Londynie z rodzicami, Leith? – zapytała ciotka z zainteresowaniem.

Leith pochwyciła ostrzegawcze spojrzenie Travisa, ale nie miała najmniejszego zamiaru wymieniać imienia Rosemary, a tym bardziej miejsca, skąd pochodzi.

– Rodzice mieszkają w Dorset – tyle na pewno mogła powiedzieć bezpiecznie.

– Czy nie wspominałaś, że masz brata? – wtrącił Travis, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej o swych powiązaniach z Dorset.

O, Boże, on panikuje – pomyślała. Ale do licha, prędzej odgryzie sobie język, niż pozwoli, żeby wyszło na jaw, iż Sebastian od kapelusza to jej brat. Nie, jego imię też pozostawi w tajemnicy.

– Tak, ale nie widziałam go już całe wieki – spojrzała na panią Hepwood i dodała: – Mieszka w Indiach.

Szybko, zanim ktokolwiek inny zdołał się odezwać, położyła rękę na dłoni Naylora i zapytała słodko:

– Czy nigdy nie myślałeś o tym, by zająć się importem win, kochany?

Och, słowo daję – pomyślała, kiedy zaszczycił ją ciepłym spojrzeniem, na którego dnie czaił się błysk świadczący o tym, że jej miłość nie robi na nim żadnego wrażenia.

– Chciałem, żeby Naylor przeszedł do mojej firmy – odpowiedział za niego Guthrie. – Naprawdę, zaoferowałem mu nawet miejsce w spółce. Ale nie przyjął tej propozycji. Jak ci to już zresztą na pewno powiedział.

– Naylor na pewno nie powiedział zbyt wiele – ciepło wtrąciła Cicely. – To taki skromny chłopiec.

– Ciociu, zaraz się zarumienię! – rzucił wesoło Naylor.

– To by było święto – mruknęła Leith wyłącznie do jego wiadomości i dodała: – Rzeczywiście, znam tylko najogólniejsze zarysy tej historii, jak…

Urwała zakłopotana. Na ten temat naprawdę nie miała nic do powiedzenia. Guthrie Hepwood przyszedł jej jednak z pomocą.

– Zainteresowania Naylora są zupełnie inne niż moje – oznajmił dobrodusznie. – To urodzony inżynier. Oczywiście, bardzo szybko zorientowałem się, że zaraz po studiach powinien założyć własną firmę. Ojciec zostawił mu trochę pieniędzy i Naylor szedł od sukcesu do sukcesu. Naturalnie pracował od rana do nocy.

– I dalej tak robi – wtrąciła Leith, przypominając sobie, że za każdym razem, kiedy opuszczała biuro, jaguar wciąż stał na parkingu.

– To się zmieni po ślubie – zapewnił Naylor, a jej serce zabiło wściekłą synkopą na samą myśl o małżeństwie z nim.

Niestety, świadomość lodowatej rzeczywistości przeważyła i Leith bardzo szybko z romantycznego rozmarzenia powróciła do wściekłości, spowodowanej przymusowym udziałem w jego farsie.

– Obiecanki-cacanki – zaśmiała się czule, utrzymując się w roli słodkiej narzeczonej.

W ciągu następnej godziny nie przepuściła żadnej okazji, by z przyzwoitą dozą nieśmiałości miłośnie zaglądać mu w oczy. Znosił wszystko bardzo mężnie, musiała mu to przyznać.

Około jedenastej towarzystwo zaczęło przebąkiwać o udaniu się na spoczynek. Travis jednak, ku zaskoczeniu Leith (ale wyłącznie jej) oznajmił, że nie jest śpiący i wychodzi.

– Wychodzisz? O tej porze! – zatroskała się matka.

– Nie smuć się, to miłość. Wrócę niedługo i spędzę noc we własnym łóżku.

Leith ujrzała, jak usta Naylora zaciskają się. Widocznie nie spodobała mu się ta wymiana zdań. Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że być może Naylor wspomina zupełnie inną sobotnią noc, kiedy Travis nie spał we własnym łóżku.

– Nie hałasuj, kiedy wrócisz – ostrzegł Guthrie syna. Travis pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł.

Cicely przybrała wesołą minę i taktownie postanowiła, że pozostawi świeżo upieczonych narzeczonych sam na sam.

– Guthrie i ja, przed pójściem spać, zajrzymy na chwilkę do stajni. Mamy teraz tylko dwa konie, ale one też lubią posłuchać nowinek z całego dnia.

Impulsywnie podbiegła i pocałowała Leith.

– Jestem bardzo szczęśliwa! – wyszeptała ciepło. – Naprawdę.

Po wyjściu gospodarzy Leith poczuła się okropnie. Opanowała ją większa niż dotąd złość na Naylora. Była tak wściekła, że chyba lepiej, aby nie przebywała z nim w jednym pokoju. W południe uderzyła go, ale teraz jej uczucia skłaniały ją ku morderstwu.

Bez słowa wymaszerowała z pokoju. Wcale nie poczuła się lepiej, kiedy Naylor znalazł się przy niej.

– Wiesz na pewno, że Travis właśnie poszedł się pocieszać – zaatakował ją, kiedy ruszyli po schodach.

– I, oczywiście, to wyłącznie moja wina! – prychnęła, nie zatrzymując się. Wiedziała, że jeśli nawet Travis poszedł się pocieszać, to na pewno nie z jej powodu.

– A czyja? – warknął, kiedy dotarli do podestu.

– Przez cały wieczór robiłaś do mnie słodkie oczy!

– Hej, ty, uważaj! – wybuchnęła Leith, zatrzymując się przed drzwiami do sypialni. -Przecież to ty, a nie ja, ogłosiłeś nasze zaręczyny. Ty groziłeś mi utratą pracy, jeśli nie poprę cię we wszystkim, co mówisz! To było…

– Pewnie, popierałaś mnie wytrwale! – warknął. Przysięgłaby, że jest gotów do bójki, ale i tak wydawało się, że gryzie go jeszcze coś innego. – Niech mnie szlag trafi, wyraźnie odpowiadała ci ta gra!

Nagle urwał. Nigdy dotąd nie widziała go tak rozgniewanego.

– Czy do niego też się tak lepiłaś? – wychrypiał. Rozwścieczona Leith miała powyżej uszu jego i tych drwin. Gwałtownie otworzyła drzwi, zapaliła lampę i odwróciła się, żeby oddać ostatni strzał, zanim za trzaśnie mu drzwi przed nosem.

– Lepić się? Chyba lepiej niż inni powinieneś wiedzieć – zasyczała – że w niektóre noce nie mogłam znieść nawet myśli o rozstaniu!

Trzymała rękę na klamce, gotowa zamknąć drzwi, ale nim zdążyła to uczynić, Naylor wydał z siebie krzyk oburzenia. Zanim zorientowała się w sytuacji, pchnął drzwi i wszedł do środka.