– Jeśli dobrze cię rozumiem, nadal bronisz tych samych ludzi, w których imieniu stawałaś jako obrońca z urzędu?
– Nie, ci mają więcej pieniędzy. A co tam u ciebie? Nadal tyle pracujesz?
– O tak. Ostatnio nawet dwa razy musiałam stawać w sądzie jako biegły. Obie sprawy były bardzo ciekawe i obie wygraliśmy!
Elizabeth Graham nigdy nie grzeszyła zbytnią skromnością, ale przynajmniej łatwo można było przewidzieć jej reakcje.
– Ach, tak! – rzuciła luźno Pilar. – Przepraszam cię, mamo, ale naprawdę mam pilną robotę. Zadzwonię do ciebie niedługo, na razie uważaj na siebie!
Czym prędzej odłożyła słuchawkę z poczuciem klęski osobistej, które zawsze towarzyszyło jej rozmowom z matką. Nigdy nie wychodziła z nich zwycięsko i po tylu latach nawet do tego przywykła. Matka była niereformowalna, to raczej Pilar musiała rewidować swoje oczekiwania. Przeważnie tak właśnie było, ale czasem trafiały się chwile, choćby takie jak teraz, kiedy spodziewała się po niej czegoś więcej. Na pewno jednak starsza pani nie przeistoczy się już w ciepłą, życzliwą i wyrozumiałą matkę, jaką Pilar zawsze chciała mieć. Na ojca pod tym względem też nigdy nie mogła liczyć, ale teraz jej potrzeby w tym zakresie zaspokajał Brad. Czułą matkę, zawsze gotową do pomocy, zastępowała jej Marina i w tej roli nigdy dotąd nie zawiodła.
Korzystając z przerwy w obradach sądu, zadzwoniła do Mariny; by podziękować jej za protekcję u doktor Ward. Marina się ucieszyła, że polecona przez nią lekarka zaspokoiła oczekiwania koleżanki.
– I co ci powiedziała? Dawała jakąś nadzieję?
– Nawet dużą. Przynajmniej nie straszyła, tak jak moja matka, że w moim wieku urodzę z pewnością upośledzone dziecko. Zapowiedziała tylko, że to wymaga więcej czasu i wysiłku.
– Jestem pewna, że Brad chętnie dołoży starań w tym kierunku!
– Owszem, sam to zaproponował! – zaśmiała się Pilar. – Do stałam jeszcze jakieś pigułki, które albo pomogą, albo nie. W najgorszym razie dają mi przynajmniej nadzieję, bo przecież nie jestem już taka młoda.
– W każdym razie młodsza niż moja mama, która urodziła ostatnie dziecko w pięćdziesiątym drugim roku życia.
– Daj spokój, nie strasz mnie. Obiecaj, że u mnie to się stanie przed pięćdziesiątką!
– Tego w żadnym razie nie mogę ci obiecać! – Marina roześmiała się dobrodusznie. – Jeśli Bóg chce, żebyś zaszła w ciążę w wieku lat dziewięćdziesięciu, to zajdziesz. Poczytaj tylko „Enquirera”!
– Aleś mnie pocieszyła! Tu idzie o moje życie, pani sędzino, nie o muzeum osobliwości. Wystarczającej rozrywki dostarczył mi telefon od mojej ukochanej mamuśki.
– A czym znów cię pocieszyła?
– Falą upałów w Nowym Jorku i przypomnieniem, że mój ojciec w moim wieku był już sędzią Sądu Apelacyjnego.
– Jak to ładnie z jej strony, że ci o tym przypomniała! Nie miałam pojęcia, że z ciebie taki nieudacznik.
– Nawiasem mówiąc, ona uważa, że powinnam zajmować się tym, co ty.
– Też tak uważam, ale to temat na oddzielne opowiadanie. Na razie wrobiono mnie w sprawę o spowodowanie wypadku drogowego pod wpływem alkoholu. Potrzebne mi to było jak drzazga w tyłku! Oskarżony wyszedł bez szwanku z rozbitego samochodu, ale wcześniej zdążył przejechać trzydziestoletnią kobietę w ciąży, matkę trojga dzieci! Na szczęście, decyzja będzie należała do ławy przysięgłych.
– Rzeczywiście, ponura sprawa – przyznała ze współczuciem Pilar. Lubiła rozmawiać z Mariną i ceniła jej przyjaźń, bo jeszcze nigdy się na niej nie zawiodła.
– I zapowiada się na jeszcze bardziej ponurą. Trzymaj się na razie, pogadamy kiedy indziej. Może zjemy razem lunch, jeżeli znajdziesz trochę czasu?
– Zadzwonię do ciebie.
– Dzięki. Cześć na razie!
Jednak ani w tym, ani w następnym tygodniu przyjaciółki nie mogły wykroić wolnej chwili na lunch, gdyż były zanadto zajęte. Dopiero Brad oderwał Pilar od pracy, proponując wspólny wyjazd na kilka dni do Carmel Valley, gdzie znał przytulny, romantyczny hotelik. Zapowiadał się bowiem, według jego słów, „błękitny tydzień”, gdyż wskaźnik do mierzenia poziomu LH zabarwił się na niebiesko, co oznaczało gwałtowny wzrost wydzielania tego hormonu, czyli zbliżającą się owulację. Brad uważał, że korzystniejsze dla planowanego poczęcia byłoby takie miłe otoczenie niż ustawiczne stresy, na jakie oboje byli narażeni w pracy.
Ostatnie dni przed wyjazdem cechowały się wyjątkowym na wałem zajęć, toteż do hotelu przyjechali przemęczeni. Bardzo potrzebny był im pobyt we dwoje w luksusowych warunkach, z dala od telefonów, akt i pism urzędowych.
W Carmel mile spędzali czas, buszując po urokliwych sklepikach ze starociami. Brad wyszperał dla Pilar mały obrazek w stylu impresjonistów, przedstawiający matkę z dzieckiem na plaży o zmierzchu. Wiedziała, że gdyby teraz zaszła w ciążę, ten prezent zawsze miałby dla niej specjalne znaczenie.
Po dwóch dniach, szczęśliwi i odprężeni, wrócili do Santa Barbara z przekonaniem, że zrobili to, co trzeba. Pilar była tego prawie pewna tak długo, dopóki nie dostała kolejnego okresu. Zaczęła więc przyjmować chlomifen, którego skutki uboczne okazały się dokładnie takie, przed jakimi przestrzegała lekarka.
Czuła się bezustannie podminowana, drażniło ją każde słowo Brada, a swoją sekretarkę miała ochotę udusić przynajmniej sześć razy dziennie. Musiała całą siłą woli panować nad sobą, aby nie obrażać klientów, a na sali rozpraw wdała się w zajadły spór z sędzią. Żyła więc w stałym napięciu, co powodowało stan wiecznego zmęczenia.
– Ale jestem miła, prawda? Musisz być tym zachwycony! – podpuszczała Brada. W tych dniach słabo tolerowała samą siebie, więc tym bardziej współczuła jemu. Wyglądało to gorzej, niż przewidywała, ale warto było przecierpieć, jeśli miałoby to do prowadzić do poczęcia dziecka.
– Mniejsza z tym, byle coś to dało! – Brad usiłował podtrzymać ją na duchu.
Okazało się jednak, że nie pomagało. Minęło już pięć miesięcy ich bezowocnych prób, więc doktor Ward wyznaczyła termin sztucznej inseminacji na tydzień przed Świętem Dziękczynienia.
Przed podjęciem ostatecznej decyzji oboje obszernie przedyskutowali ten problem z lekarką, która zapewniła ich, że wierzy w skuteczność wybranej metody. Pilar musiała przyjmować podwójną dawkę chlomifenu, i wcale nie była tym zachwycona. I bez tego trwała w ustawicznym napięciu nerwowym. Doktor Ward przekonała ją jednak, że efekt może być wart tego. Zarezerwowali więc pokój w hotelu Bel Air w terminie przewidzianym na podstawie spektrum działania leku i zmian w jej wykresie temperatury. Doktor Ward uprzedziła ich, aby na trzy dni przed zabiegiem powstrzymali się od współżycia, gdyż mogłoby to nadmiernie rozrzedzić nasienie Brada.
– Czuje się jak koń wyścigowy na treningu! – żartował Brad w drodze do Los Angeles.
Pilar w tym czasie czuła się prawie normalnie, gdyż ostatnią dawkę chlomifenu zażyła pięć dni temu. Każdy dzień, w którym nie pękała jej głowa i nie kłóciła się z Bradem, wydawał się darem niebios.
Od razu po przyjeździe skierowali się do gabinetu doktor Ward, która zrobiła Pilar USG i była zadowolona z wyniku. Zrobiła jej zastrzyk z HCG i poleciła powtórnie zjawić się około południa następnego dnia. Oznaczało to, że mieli do dyspozycji całe popołudnie i noc. Mogli robić wszystko, co chcieli, z wyjątkiem seksu. Świadomość tego wywołała u nich niepokój połączony z podnieceniem.
– Może już jutro o tej porze będę w ciąży? – szeptała niespokojnie, więc Brad na pocieszenie kupił jej na Rodeo Drive antyczną spinkę z brylancikiem w kształcie serduszka. Resztę popołudnia spędzili na zakupach u Freda Haymana, co było pewną ekstrawagancją, ale postanowili podarować sobie odrobinę luksusu, bo nie wiedzieli, czy wkrótce nie pogorszą im się humory.
Wstąpili więc na drinka do hotelu Beverly Hills, kolację zjedli w Spago, a wieczorem długo przechadzali się po ogrodach hotelu Bel Air, podziwiając łabędzie. Z trudem zasnęli, nękani myślami o czekającym ich dniu.
Następnego dnia zdenerwowani wsiadali do windy w budynku, gdzie mieścił się gabinet doktor Ward.
– Czuję się jak panienka, która ma stracić wianek! – szepnęła Pilar do Brada.
On zaś nie bardzo mógł sobie wyobrazić pobieranie nasienia w gabinecie lekarskim. Pani doktor zapewniła go, że nie musi się z tym spieszyć, a Pilar będzie mogła mu pomóc, ale sytuacja wydawała się krępująca dla obojga. Okazało się jednak, że poszło im łatwiej, niż przypuszczali.
Oddzielnym wejściem wpuszczono ich do pomieszczenia, które wyglądało na dobrze wyposażony pokój hotelowy. Znajdowało się tam łóżko, telewizor i magnetowid z zapasem pornokaset, stos „świerszczyków” i odpowiednio dobrane akcesoria pobudzające. Na stole zaś pozostawiono zlewkę, do której w odpowiednim momencie pacjent mógł oddać nasienie.
Pielęgniarka nie udzieliła przybyłym żadnych instrukcji, kiedy mają zabrać się do rzeczy ani ile mają na to czasu. Spytała tylko, czy napiją się kawy, herbaty, czy może czegoś zimnego. Po jej wyjściu Pilar parsknęła śmiechem na widok miny Brada, skupionego i starannie ubranego.
– Zupełnie, jakbyśmy wynajęli pokój na godziny! – zachichotała, zarażając i jego wesołością.
– A skąd wiesz, jak wyglądają takie pokoje?
– Czytałam o nich w pismach… – Nie przestawała się śmiać, dopóki nie pociągnął jej na łóżko obok siebie.
– Chryste, jak mogłem dać się w coś takiego wrobić! – jęknął.
– Też się nad tym zastanawiałam. Wiedz tylko, że nie będę miała pretensji, gdybyś teraz chciał się wycofać. I tak zrobiłeś dla mnie aż za wiele. Może rzeczywiście posunęłam się za daleko?
Prawdę mówiąc, czuła się winna, że zmuszała Brada do poddania się takiej, chyba upokarzającej, procedurze. W końcu to jej ciało, nie jego, odmawiało posłuszeństwa, a gdyby wcześniej zgodziła się urodzić mu dziecko – nie mieliby tych wszystkich kłopotów.
– Czy ty nadal pragniesz mieć dziecko, Pilar? – zapytał oględnie, a kiedy ze smutkiem przytaknęła, dodał: – No więc nie masz się czym martwić i możemy fajnie się zabawić.
Wstał i włożył do magnetowidu kasetę z filmem erotycznym. Pilar na początku czuła się skrępowana, ale potem również doszła do wniosku, że to świetna zabawa. Pomogła Bradowi się rozebrać i sama też to zrobiła. Wspomagając pieszczotami bodźce odbierane z ekranu doprowadziła go do szybkiego podniecenia, a kiedy już był gotów do spełnienia – podstawiła zlewkę. Wkrótce osiągnęli zamierzony cel i Brad mógł spokojnie odpocząć w jej objęciach. Oboje zetknęli się dziś z czymś dla nich zupełnie nowym, co nie znaczy, że nieprzyjemnym.
Wzięli szybko prysznic, ubrali się i zadzwonili na pielęgniarkę. Wręczyli jej napełnioną zlewkę, a ona poprosiła Pilar, aby poszła za nią. Brad spytał, czy może do nich dołączyć. Dotychczas towarzyszył jej przy wszystkich zabiegach związanych z zapłodnieniem, i tym razem pragnął być przy niej.
Pielęgniarka nie miała nic przeciwko temu, więc Pilar przebrała się w koszulę i położyła na stole zabiegowym. Po niedługim czasie pojawiła się doktor Ward i przeniosła wypłukane na sienie do strzykawki. Do macicy Pilar wprowadziła cewnik, przez który wstrzyknęła nasienie, a po usunięciu cewnika poleciła pacjentce, by leżała jeszcze przez pół godziny. Zostawiła Pilar samą z Bradem, który żartował, że coś podobnego można by zrobić przy użyciu szprycy do nadziewania indyka.
– Sama czuję się jak nadziewany indyk! – westchnęła Pilar. Wprawdzie zabieg był prosty, ale jednak okazał się męczący. Najbardziej wyczerpywały ją psychicznie dotychczasowe daremne próby. – Założę się, że tym razem zaskoczysz! – zapewnił ją Brad z nadzieją w głosie. – Słuchaj, musimy sobie kupić tę kasetę!
Oboje roześmiali się na wspomnienie filmu oglądanego w sąsiednim pokoju. Na szczęście umieli podchodzić do całej sprawy z odpowiednim dystansem, choć nie zawsze było to łatwe.
– No więc to by było na razie tyle. – Doktor Ward zajrzała jeszcze do nich, zanim wyszli. Przypomniała Pilar, że badania poziomu hormonów dały pozytywne wyniki, a szczególnie wysoki okazał się poziom progesteronu, odkąd zaczęła przyjmować chlomifen. Uprzedziła jednak, że przeprowadzony dziś zabieg trzeba czasem powtarzać sześć do dziesięciu razy, zanim zaskoczy.
– W najbliższym czasie będziecie mnie oglądać częściej niż swoich krewnych i znajomych! – przestrzegła, ale Colemanowie oświadczyli, że nie mają nic przeciwko temu.
Na odchodnym życzyła im jeszcze miłego Święta Dziękczynienia, i poprosiła Pilar, żeby zadzwoniła do niej za dwa tygodnie i powiadomiła, czy ma okres, czy nie.
– Odezwę się do pani doktor w obu przypadkach – obiecała Pilar, dodając w duchu, że najchętniej powiadomiłaby ją o pozytywnym wyniku. W przeciwnym razie musieliby powtarzać ten zabieg po raz drugi, trzeci i tak dalej, aż się uda, albo im się odechce. Miała nadzieję, że dojdzie do skutku wariant pierwszy.
Chętnie porozmawiałaby z doktor Ward o jeszcze jednej metodzie, o której już gdzieś czytała, znanej pod skrótową nazwą GIFT, co oznaczało zabieg zbliżony do zapłodnienia in vitro, ale skuteczniejszy dla kobiet po czterdziestce. Ale lekarka nie chciała nawet brać takiej ewentualności pod uwagę. Wierzyła w skuteczność inseminacji domacicznej i uważała, że jeszcze za wcześnie myśleć o bardziej inwazyjnych metodach.
"Łaska losu (Nadzieja)" отзывы
Отзывы читателей о книге "Łaska losu (Nadzieja)". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Łaska losu (Nadzieja)" друзьям в соцсетях.