– Cicho, już nic nie gadaj! – Pilar się roześmiała, bo ze wszystkich sił starała się robić dobrą minę do złej gry. Doktor Ward uprzedziła ją, że może powtórnie zajść w ciążę dopiero po dziesięciu lub dwunastu próbach, ale i tym razem nie ma gwarancji, że donosi ciążę.
Gdy Brad oglądał film, Pilar stopniowo zdjęła z niego wszystko, co miał na sobie. Sama też się rozebrała, podniecając go delikatnymi pieszczotami. W niedługim czasie mieli już gotową porcję nasienia, którą odebrała pielęgniarka, ale Pilar nie mogła powstrzymać się od docinków:
– Może kupimy sobie taką kasetę? Bo widzę, że ten film dobrze ci robi!
Oboje wiedzieli, że droga do upragnionego celu nie będzie łatwa. Wprawdzie zabieg sztucznego zapłodnienia udał się bez problemów, ale doktor Ward ostrzegła, że rzadko bywa skuteczny za pierwszym razem. Pilar musiała znów zacząć przyjmować chlomifen, który wprowadzał ją w stan stałego napięcia nerwowego. Przeżywała więc ciężki okres i nieraz zastanawiała się, czy kiedykolwiek otrząśnie się po tamtym poronieniu. Nie mogła przestać o nim myśleć i nawet kiedy ból zdawał się słabnąć – niewiele było trzeba, aby powrócił. Wystarczyło, że zobaczyła matkę z dzieckiem na ręku, kobietę w ciąży, dziecięce ciuszki na wystawie sklepowej albo ktoś ze znajomych, kto nie wiedział o nie szczęściu, gratulował jej błogosławionego stanu. Dopiero teraz się przekonała, jak nierozsądnie postąpiła, rozpowiadając o ciąży. Musiała tłumaczyć się przed każdym z osobna i wysłuchiwać albo przeprosin, albo niedyskretnych pytań w rodzaju, czy to był chłopiec, czy dziewczynka i jak to było duże.
Brad, chcąc, aby się rozerwała, zabrał ją na zakupy, a na noc zatrzymali się w hotelu Beverly Wiltshire. Postarał się, aby ten wypad miał odświętny charakter, a ponieważ następnego dnia przypadały walentynki – zamówił dwa tuziny czerwonych róż z dostawą do hotelu.
Dołączony do bukietu bilecik głosił: „Od kochającego Brada”, toteż Pilar popłakała się, kiedy go przeczytała. Poniewczasie doszła do wniosku, że chyba chce od życia za dużo. W końcu może po siadanie dziecka nie jest aż takie ważne i niepotrzebnie tak usilnie do tego dążyła? Ze swoich przemyśleń zwierzyła się Bradowi.
– Na razie poczekajmy i zobaczmy, co się stanie – poradził. – Chyba że miałabyś z tego powodu być nieszczęśliwa, wtedy lepiej dajmy sobie spokój. To już zależy od ciebie.
– Jesteś dla mnie taki dobry! – wyznała, przytulając się do niego. Wciąż cierpiała, ale równocześnie była mu wdzięczna za to, że trwał przy niej.
Wypożyczyli sobie wideokasetę z filmem erotycznym i oglądali ją, jedząc czekoladki wliczone w cenę pokoju.
– Uważaj, bo to ci może wejść w nawyk! – żartobliwie przestrzegł Brad.
– Co, czekoladki? – Zrobiła niewinną minę, na co Brad się roześmiał.
– Nie, ale takie filmy!
Po filmie poszli razem do łóżka i kochali się, dopóki nie za snęli w swoich objęciach. Nadal jednak nie mieli gotowych odpowiedzi na dręczące ich pytania.
Na walentynki Charlie kupił kwiaty swojej koleżance z pracy, która pomagała mu w przygotowywaniu sprawozdań. Ta potężnie zbudowana kobieta miała bardzo czułe serce i wzruszyła się do łez, kiedy ofiarował jej wiązankę różowych i czerwonych goździków przybranych gipsówką. Wiedziała, że jest akurat w trakcie procesu rozwodowego i było jej strasznie żal tego miłego chłopca, który wyglądał na samotnego.
W czasie przerwy na lunch kupił sobie kanapkę i wyszedł do parku Palms, niedaleko Westwood Yillage. Przyglądał się tam spacerującym staruszkom, całującym się kochankom i bawiącym się dzieciom. Właśnie z uwagi na dzieci tu przychodził.
Zwrócił uwagę na dziewczynkę z długimi blond warkoczami, błękitnymi oczami i ujmującym uśmiechem, która bawiła się z matką. Grała z nią w berka i w klasy, skakała przez skakankę. Matka była równie ładna jak ona. Drobna blondyneczka, miała długie, rozpuszczone włosy, duże niebieskie oczy i figurę dziecka.
Po jakimś czasie matka z córką zaczęły grać w piłkę, ale żadna z nich nie umiała celnie rzucać ani chwytać. Charlie dawno już skończył jeść kanapkę i obserwował je z uśmiechem. W pewnej chwili piłka potoczyła się w jego stronę. Odrzucił ją grającym, za co mu podziękowały, a mała dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, ukazując brak przednich zębów.
– A gdzie się podziały twoje ząbki? – zapytał Charlie.
– Zabrała je wróżka od zębów i zostawiła mi po dolarze za każdy. Razem dostałam osiem dolarów! – pochwaliła się mała.
– To kupa pieniędzy! – Charlie jęknął z zachwytem. Matka dziewczynki uśmiechnęła się do niego. Z tym uśmiechem łudząco przypominała małą, tyle tylko, że miała zęby.
Charlie nie omieszkał tego zauważyć.
– Dobrze, że ta wróżka od zębów nie zabrała ich także pani! Młoda kobieta się roześmiała.
– Moje byłyby cokolwiek droższe! Mogła się cieszyć raczej z tego, że nie wybił ich jej były mąż, za nim od niej odszedł. Tego oczywiście nie powiedziała Charliemu.
– Kupię za te pieniążki prezent dla mojej mamusi! – pochwaliła się dziewczynka, a potem zaprosiła Charliego do wspólnej zabawy.
Wahał się przez chwilę.
– Uprzedzam, że ja też nie umiem rzucać zbyt celnie piłką! A w ogóle to mam na imię Charlie.
– A ja Annabelle – przedstawiła się dziewczynka. – Ale wszyscy mówią do mnie Annie.
– Jestem Beth – dodała ściszonym głosem jej matka, przyglądając się uważnie Charliemu. Zachowywała się ostrożnie, lecz przyjaźnie. Pograli trochę razem w piłkę, potem w klasy, w końcu Charlie, acz niechętnie, musiał wracać do pracy.
– Może się jeszcze zobaczymy – rzucił na odchodnym, choć nie bardzo na to liczył. Nie spytał nawet o ich nazwisko ani numer telefonu, choć od razu je polubił. Po co miał się interesować nieznaną kobietą z dzieckiem? Odkąd Barbie odeszła, nie umawiał się z nikim na randki i nawet nie miał na to ochoty. Przy puszczał zresztą, że mama Annie jest mężatką. Musiał jednak przyznać, że była słodka.
– Cześć, Charlie! – Annie machała za nim ręką. – Miłych walentynek!
– Dziękuję! – odkrzyknął i przez dalszą część dnia czuł się już lepiej. Ta matka z córką miały w sobie coś takiego, co jeszcze długo rozjaśniało jego codzienną wegetację.
Poszukiwanie nowego miejsca pobytu Diany zajęło Andyemu miesiąc. A kiedy już zdobył jej adres, początkowo nie był pewien, co zrobić z tą informacją. Adwokat Diany oświadczył mu zdecydowanie, że pani Douglas ma zamiar rozwiązać to małżeństwo. Po osiemnastu miesiącach trwania związku obficie znaczonego łzami nie chciała więcej widzieć Andyego. Owszem, życzyła mu dobrze, ale wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że wszystko skończone.
Od tego czasu jeszcze kilka razy dzwonił do niej do pracy, ale Diana wciąż nie odbierała telefonów. Stale więc wracał myślami do tego idiotycznego lunchu z kandydatką na matkę zastępczą i jej mężem. Najwyraźniej był to ostatni gwóźdź do trumny ich małżeństwa. Wygłupili się – i ci „poszukiwacze nasienia”, i oni ze swym rozpaczliwym pragnieniem dziecka. W gruncie rzeczy zależało mu znacznie bardziej na Dianie niż na dziecku.
Na szczęście przypadkowo spotkani Seamus i Samanta zdradzili mu jej obecne miejsce pobytu. Okazało się, że wynajęła stary domek w Malibu, położony przy samej plaży, który kiedyś oglądali jeszcze przed ślubem. Pamiętał, że Diana zawsze chciała mieszkać nad morzem.
Adresu dowiedział się podstępem, gdy wmówił Seamusowi i Samancie, że musi podrzucić Dianie jakieś jej rzeczy. Ci oczywiście wyrazili mu swoje współczucie z powodu tego, co się stało.
– Wszystkiemu winne pech i głupota – tłumaczył im Andy. – Ona miała pecha, a ja byłem kosmicznie głupi.
– Może jeszcze jej przejdzie? – Samanta próbowała go pocieszać. Wyglądała, jakby miała lada chwila urodzić i rzeczywiście jechali właśnie z Seamusem na badanie kontrolne.
Przez dwa dni zastanawiał się, jaki użytek zrobić z otrzymanej informacji. Gdyby spróbował wpaść do niej, pewnie by go nie wpuściła. Ewentualnie mógł kręcić się po plaży, czekając, aż Diana wyjdzie się przejść, ale jeśli akurat nie miała ochoty na spacer? Dopiero na walentynki kupił tuzin czerwonych róż i gotów na wszystko pojechał do Malibu. Modlił się, aby ją zastać, ale nie było jej w domu. Położył więc róże na schodkach ganku wraz z bilecikiem, na którym napisał: „Kocham cię. Andy”. Wsiadł już do samochodu, gdy akurat nadjechała. Zobaczyła go i nie wysiadała z wozu. Wobec tego sam wysiadł i pod szedł do niej. Stał przy wozie dopóki, choć niechętnie, nie od sunęła szyby.
– Nie powinieneś był tu przyjeżdżać! – powiedziała stanowczo, nie patrząc mu w oczy. Wyglądała, jakby wyszczuplała, lecz dodało jej to tylko urody. Miała na sobie czarną sukienkę, elegancką, a równocześnie seksowną. W końcu wysiadła, ale wciąż stała przy samochodzie, jakby w razie czego zamierzała się w nim schronić. – Po co przyjechałeś?
Zauważyła wprawdzie kwiaty pod drzwiami, ale nie była pewna, czy to on je przyniósł. Jeśli tak, to nie chciała ich przyjąć. Miała już dość zadręczania się i jemu życzyła tego samego. Nad szedł najwyższy czas, aby z tym skończyć.
– Chciałem się z tobą zobaczyć – wyznał ze smutkiem. Wyglądał teraz zupełnie jak ten chłopiec, którego ongiś poślubiła, tylko lepiej. Miał dopiero trzydzieści cztery lata, a więc był jeszcze młodym, przystojnym blondynem, który nadal ją kochał.
– Czy mój adwokat nie powtórzył ci, co chcę zrobić?
– Powtórzył, ale ja z zasady nie słucham adwokatów. – Roześmiał się, więc i ona musiała się mimo woli uśmiechnąć. – Zresztą w ogóle mało kogo słucham. Chyba wiesz o tym.
– A szkoda, bo czasem dobrze by ci to zrobiło. Zaoszczędził byś sobie wielu kłopotów.
– Naprawdę? Ciekawe jak? – Udał niewiniątko, ale przede wszystkim nie posiadał się ze szczęścia, że ją widzi i jest blisko niej. Chętnie spowodowałby, żeby mówiła jak najdłużej. Delikatny powiew morskiej bryzy przynosił zapach jej perfum. Używała „Caleche”, od Hermesa, które najbardziej na niej lubił.
– Na przykład przestałbyś walić głową w mur. – Próbowała sobie wmówić, że jego obecność nie robi na niej wrażenia. Chciała się w ten sposób sprawdzić.
– A kiedy lubię.
– Ale to nie ma sensu, Andy.
– Przyniosłem ci kwiaty… – zaczął z innej beczki. Nie bardzo wiedział, co innego ma powiedzieć, a nie chciał się dać tak łatwo spławić.
– Tego też nie powinieneś robić – skarciła go ze smutkiem. – Naprawdę mógłbyś dać już sobie spokój. Za pięć miesięcy odzyskasz wolność i będziesz mógł ułożyć sobie nowe życie beze mnie.
– Kiedy ja wcale nie chcę.
– Oboje tego chcemy – oświadczyła stanowczo.
– Nie wmawiaj mi, czego ja chcę, dobrze? – warknął. – Chcę ciebie i koniec, do jasnej cholery! Nie potrzebuję żadnych pieprzonych matek zastępczych. W głowie mi się nie mieści, jak mogłem wtedy być takim idiotą! I nie chcę żadnego dziecka, chcę tylko ciebie! Proszę cię. Di, daj mi jeszcze jedną szansę. Ja tak cię kocham… – Chciał jeszcze dodać, że nie może bez niej żyć, ale łzy wzbierające w gardle stłumiły ostatnie słowa.
– Ja też nie chcę dziecka. – Kłamała i oboje o tym wiedzieli. Gdyby jakiś czarownik dotknięciem różdżki mógł sprawić, aby zaszła w ciążę, skorzystałaby z tego natychmiast. Nie chciała już jednak nawet dopuszczać do siebie takich myśli. – Nie chcę także być mężatką, bo nie mam do tego prawa.
Próbowała nadać swojemu głosowi przekonujące brzmienie, bo sama już prawie w to uwierzyła. – W życiu nie słyszałem podobnego głupstwa! A niby dlaczego? Bo nie możesz zajść w ciążę? No i co z tego? Myślisz, że tylko ludzie płodni mogą się pobierać?
– Powinni pobierać się między sobą, aby nikomu nie sprawiać zawodu.
– Aleś wymyśliła! Że też wcześniej na to nie wpadłem! – szydził Andy. – Di, nie bądź dzieckiem. Przeszliśmy ciężki kryzys, ale świat się na tym nie kończy. Wciąż mamy szansę wyjść z tego obronną ręką.
– To nie my przeszliśmy kryzys, tylko ja – poprawiła.
– A ja tymczasem latałem jak kot z pęcherzem, wynajdując jakąś szurniętą buddystkę w charakterze matki zastępczej? Dobrze więc, oboje zachowywaliśmy się jak wariaci i co z tego? Po wiem więcej, to był najgorszy okres w moim życiu, ale mamy go już za sobą. Przed nami reszta życia i nie możemy zrezygnować z siebie tylko dlatego, że trochę nam odbiło.
– Dlatego nie chcę, aby jeszcze kiedyś nam odbijało – podchwyciła. – Tak samo nie chcę robić wielu rzeczy tylko dlatego, że „tak wypada”. Nie chcę chodzić na chrzciny, pępkówki i do szpitali, w których rodzą się dzieci. Samanta wczoraj urodziła swoje i wiesz, co zrobiłam? Zadzwoniłam do niej i uprzedziłam, że nie wybieram się na żadną imprezę z tej okazji. No i dobrze! Tylko w ten sposób może jakoś zdołam przeżyć najgorszy okres, a jeśli nie, to trudno! Nie mam zamiaru sama cierpieć i unieszczęśliwiać kogoś, kto mógłby mieć dzieci, a przeze mnie ich nie ma. Chromolę wszystkie matki zastępcze i dawczynie jajeczek, chcę żyć swoim życiem! A życie nie kończy się na małżeństwie i dzieciach, mam na szczęście jeszcze swoją pracę.
"Łaska losu (Nadzieja)" отзывы
Отзывы читателей о книге "Łaska losu (Nadzieja)". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Łaska losu (Nadzieja)" друзьям в соцсетях.