– Gdzie są dzieci?

– Jeszcze na porodówce. – Po raz pierwszy w ciągu ich wielo letniego pożycia powiedział jej nieprawdę, ale czuł, że nie mógł inaczej postąpić. Za wcześnie było jeszcze, aby dowiedziała się, że jej mała córeczka, której buzię zdążyła zobaczyć, powiększyła grono aniołków. Chłopczyk za to wyglądał na silniejszego i lepiej przygotowanego do życia. – Niedługo ci je przyniosą – dodał jeszcze, więc Pilar ponownie zapadła w sen.

Jednak następnego dnia nie dało się już ukryć prawdy. Doktor oznajmił ją Pilar z samego rana, kiedy przyszedł do niej z Bradem. Siedziała w łóżku i przez chwilę Brad myślał, że ten wstrząs ją zabije, bo zbladła śmiertelnie i osunęłaby się na poduszki, gdyby jej nie podtrzymał.

– Powiedzcie, że to nieprawda! – wykrzyknęła. – Kłamiecie! Kierowała te oskarżenia pod adresem męża i lekarza, który właśnie w prostych słowach poinformował ją, że maleńka córeczka umarła zaraz po narodzeniu, bo miała niedostatecznie rozwinięte płuca. Był zdania, że dziewczynka po prostu nie mogła przeżyć.

– To nieprawda! – krzyczała Pilar. – Zabiliście ją! Przecież widziałam, że urodziła się żywa. Spojrzała na mnie!

– Zgadza się, mogła spojrzeć – potwierdził doktor. – Jednak ani razu nie krzyknęła, bo nie potrafiła zaczerpnąć oddechu. Proszę mi wierzyć, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby ją ratować.

– Chcę ją zobaczyć! – Pilar próbowała zwlec się z łóżka, ale po chwili sama pojęła, że jest na to zbyt słaba. – Gdzie ona jest? Za prowadźcie mnie do niej!

Brad rzucił doktorowi rozpaczliwe spojrzenie, ale ten nie uważał bynajmniej prośby Pilar za coś niewłaściwego. W swojej szpitalnej praktyce miewał już takie przypadki i wiedział, że po kazanie zmarłego dziecka bliskim, aby mogli je pożegnać, często poprawiało ich samopoczucie. Mała leżała już w kostnicy, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby matka mogła ją jeszcze zobaczyć przed pogrzebem.

– Za chwilę przyniesiemy ją pani do pokoju – obiecał. Pilar szlochała przytulona do męża, próbując przyjąć do wiadomości, że nie było jej dane nawet potrzymać córeczki na rękach. – A czy nie chciałaby pani teraz zobaczyć syna?

Zaczęła już kręcić głową, ale na widok twarzy Brada wykonała gest przytakiwania. Mąż jej wyglądał bowiem na tak zdruzgotanego i przytłoczonego ciężarem niespodziewanych wydarzeń, że nie chciała dodatkowo pogarszać sytuacji. Właściwie naprawdę chciała tylko umrzeć, aby pójść za swoim zgasłym dzieckiem.

– Zaraz go pani przyniosę. – Doktor wrócił po chwili z wrzeszczącym chłopakiem. Ważył prawie cztery kilogramy, co stanowiło nadzwyczajny wynik jak na bliźniaka, gdyż jego dużo mniejsza siostrzyczka ważyła niespełna dwa. W przeciwieństwie do niej miał wszystko, co było potrzebne do życia, a więc zaszedł tu klasyczny przypadek walki o byt – przeżył ten osobnik, który był lepiej przystosowany.

– Prawda, że jest piękny? – rzuciła w przestrzeń, jakby chłopca nie było przy niej. Nie wyciągnęła też rąk po niego, tylko patrzyła na niego, jakby rozmyślając, dlaczego on żyje, a jego siostra bliźniaczka umarła. W końcu Brad nie wytrzymał i włożył go w ramiona matki. Pocałowała synka, zalewając się łzami. Kiedy pielęgniarka zabrała chłopca, Pilar ponownie poprosiła o po kazanie jej zmarłej córeczki.

Zawieziono więc ją na wózku piętro niżej, do pustego pokoju, chłodnego i sterylnie czystego. Po chwili ktoś przywiózł, jeszcze w tym samym inkubatorze, małe ciałko zawinięte w kocyk. Widać było tylko słodką, niewinną twarzyczkę, która nadal wyglądała jak pogrążona w głębokim śnie.

– Chciałabym ją potrzymać – zwróciła się do Brada, więc wyjął małą z inkubatora i podał matce, która nie zdążyła wziąć jej na ręce za życia. Teraz wodziła ustami po jej oczkach, buzi, po liczkach i rączkach, całowała każdy malutki paluszek z osobna, jakby chciała tchnąć w nią życie. Widać było, że nie pogodziła się z tym, co się stało wczorajszej nocy.

– Kocham cię! – szeptała czule. – Kochałam cię już wcześniej i zawsze cię będę kochać, moje najdroższe maleństwo!

Kiedy podniosła oczy na Brada – zobaczyła, że płakał jak bóbr, aż go trzęsło.

– Tak mi przykro… – powtarzał. – Tak mi przykro… Pilar delikatnie dotknęła jego ręki.

– Chciałam nazwać ją Grace – powiedziała cichym głosem. – Grace Elizabeth, po mojej matce. Niech tak zostanie. Grace Elizabeth Coleman.

Brad pokiwał głową, choć ciężko mu było pogodzić się z myślą, że te imiona będą widniały tylko na nagrobku ich dziecka. Pilar przez dłuższą chwilę siedziała jeszcze z martwym niemowlęciem w ramionach, wpatrzona w buzię dziewczynki, jakby chciała ją dobrze zapamiętać, może na wypadek, gdyby kiedyś spotkały się w niebie? W końcu jednak pielęgniarka przyszła, że by ją zawieźć z powrotem na salę, musiała więc zostawić swoje dziecko, którym mieli się teraz zająć, zawiadomieni przez Brada, pracownicy zakładu pogrzebowego…

– Śpij spokojnie, aniołku! – Pilar jeszcze raz ucałowała małą i pożegnała ją, opuszczając pokój z rozdartym sercem. Czuła, że jakaś jej część pójdzie do ziemi razem z tym dzieckiem.

Tymczasem w jej pokoju na górze synek spał spokojnie w swoim łóżeczku, pod opieką pielęgniarki. Ta czekała z ponurą miną, bo przecież znała cel jej wyprawy. Pomogła Pilar położyć się i po dała jej śpiące dziecko.

– Na razie nie chcę… – broniła się Pilar, ale pielęgniarka po wiedziała stanowczo:

– On pani potrzebuje i pani jego też.

Nie dopuszczając sprzeciwu wyszła, pozostawiając chłopca z rodzicami. Tak długo walczyli o niego, a kiedy w końcu przyszedł na świat – oprócz radości przyniósł ze sobą także smutek. Nie z jego winy przecież umarła mała Grace, więc kiedy Pilar trzymała go w ramionach – coraz bardziej topniało jej serce. Był rozkoszny, tłuściutki i zapowiadał się na krzepkiego chłopaka, podczas gdy jego wątła siostrzyczka nadawała się tylko na aniołka, toteż prędko wróciła do nieba, tam skąd przyszła.

Pilar i Brad przeżyli cały ten dzień z mieszanymi uczuciami – gniew mieszał się z radosnym podnieceniem, a smutek z rozczarowaniem. Najważniejsze jednak, że byli razem. Nancy szlochała w ramionach Pilar, nie umiejąc ubrać w słowa swoich uczuć, ale łzy wystarczyły za wszystko. Płakał także Tommy, zapewniając ich o swoim najgłębszym współczuciu. Kiedy Todd, nic nie wiedząc o śmierci Grace, zadzwonił z gratulacjami – Brad przekazał mu smutną wiadomość. Wreszcie, korzystając z okazji, kiedy na chwilę została sama, Pilar zadzwoniła do matki. I tu spotkała ją największa niespodzianka, gdyż z oschłej i zasadniczej pani doktor matka przeobraziła się nagle w osieroconą babcię zmarłego dziecka. Rozmawiały blisko godzinę i płakały razem. Najbardziej jednak matka Pilar, kiedy opowiedziała jej o swoim pierwszym synu, który jeszcze przed jej urodzeniem zmarł na „śmierć łóżeczkową”.

– Miał ledwie pięć miesięcy, ale wciąż wydaje mi się, że nigdy potem nie byłam już taka sama. Wyrzucałam sobie, że za mało czasu mu poświęcałam, a kiedy zaszłam w ciążę z tobą, bałam się, że i ciebie może to samo spotkać. Dlatego unikałam jak ognia zbytniej bliskości z tobą, żeby do nikogo więcej nie przywiązać się tak, jak do niego… Pilar, kochanie, tak mi strasznie przykro!… – Matka szlochała w słuchawkę. – Chyba wiesz, że zawsze cię kochałam…

Mówiła głosem tłumionym przez łzy, ale i Pilar musiała się pilnować, by nie ujawniać emocji, jakie wzbierały w niej przez ponad czterdzieści lat.

– Mamo, ja cię też kocham, ale dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?

– Wtedy były inne czasy. Ani twój ojciec, ani ja nigdy nie wracaliśmy do tego tematu, bo nie wypadało rozmawiać o takich przykrych sprawach! To była kosmiczna głupota z naszej strony, bo najgorsze, co może się człowiekowi zdarzyć, to nie mieć się przed kim wyżalić. Cóż, musiałam jakoś nauczyć się z tym żyć. Cieszyłam się przynajmniej, że byłaś dziewczynką, bo nie przypominałaś mi o moim starszym synu… Miał na imię Andrew, a wołaliśmy go Andy…

Wspominała te dawno minione zdarzenia ze smutkiem, a równocześnie z taką żarliwością, jakby wszystko działo się nie dawno. Pilar od razu inaczej spojrzała na kobietę, która prawie pięćdziesiąt lat kryła w sobie ból po stracie dziecka. Wyjaśniało to wiele jej zachowań niezrozumiałych wówczas dla córki. Dobrze, że choć poniewczasie, nareszcie się o tym dowiedziała.

– Licz się z tym, że nie tak łatwo to przebolejesz – uprzedzała matka. – To może trwać długo, dłużej, niż ci się teraz wydaje i nigdy całkiem nie minie. Nawet jeśli na jakiś czas uda ci się za pomnieć, zawsze może zdarzyć się coś, co ci o tym przypomni. Życie jednak będzie toczyć się dalej, więc musisz robić swoje, jakby nigdy nic, jeśli nie ze względu na siebie, to dla Brada i tego małego chłopca. Z czasem ból osłabnie, ale blizna w sercu po zostanie na zawsze.

Podczas tej rozmowy obie płakały i Pilar pierwszy raz w życiu niechętnie odłożyła słuchawkę. Odniosła bowiem wrażenie, że dopiero teraz naprawdę poznała matkę. Poprosiła ją, by nie przyjeżdżała na pogrzeb, bo wiedziała, że byłoby to dla niej bolesnym przeżyciem. I tym razem, o dziwo, Elizabeth Graham nawet się z nią nie spierała. Zastrzegła tylko:

– Pamiętaj, że gdybyś mnie potrzebowała, to w ciągu sześciu godzin mogę być u ciebie. Wystarczy tylko zadzwonić i jestem.

Nie mogła sprawić córce większej radości! Szkoda tylko, że trzeba było dopiero takiej tragedii, aby przełamać obcość między nimi.

Tymczasem jej mały synek to spał, to się budził, a wtedy głośnym krzykiem wzywał matkę. Uspokajał się, kiedy Pilar lub Brad brali go na ręce, jakby już ich znał i czuł się bezpiecznie w ich ramionach.

– Jak go nazwiemy? – spytał Brad jeszcze tego samego wieczoru. Dla dziewczynki już wcześniej wymyślili imię Grace, ale na imię dla chłopca jeszcze nie mieli pomysłu.

– Może Christian Andrew, co ty na to? – zaproponowała Pilar. Przyszło jej do głowy, aby drugie imię nadać małemu na pamiątkę jej zgasłego w niemowlęctwie brata, o którego istnieniu dowiedziała się dopiero dzisiaj. Po rozmowie z matką poinformowała o tym Brada. – Owszem, ładne! – uśmiechnął się przez łzy. Przepłakali chyba cały dzień, bo to, na co czekali z takim utęsknieniem, oprócz radości przyniosło im smutek.

– Życie składa się z radości i smutku – szepnęła Pilar, kiedy późnym wieczorem Brad usiadł przy niej. Nalegała, aby poszedł do domu, bo wyglądał na śmiertelnie zmęczonego, ale nie chciał zostawiać jej samej. Mało tego, pielęgniarka dostawiła w pokoju Pilar dodatkowe łóżko dla niego, gdyż uważała, że w takich chwilach małżonkowie powinni być razem. – Oczekujesz jednego, a dostajesz co innego. W życiu nie ma nic za darmo. Dobro, zło, marzenia i koszmary senne… wszystko tak się splata, że trudno jest oddzielić jedno od drugiego.

Rzeczywiście, Christian obdarzył swoich rodziców radością, a Grace przysporzyła im cierpienia, choć oboje pojawili się na świecie prawie równocześnie. Pilar pragnęła tych dzieci bardziej niż czegokolwiek, lecz jedno straciła, zanim zdążyła się nim na cieszyć i to przytłumiło radość. Mimo to, spoglądając z czułością na śpiącego przy jej boku Christiana, doszła do wniosku, że jednak warto żyć. Z kolei Brad zastanawiał się, jak ona była w stanie przetrzymać takie cierpienia, w dodatku zakończone stratą dziecka?

– Takie właśnie jest życie – uzupełnił jej rozważania. – Po śmierci Natalie też myślałem, że się nie podźwignę… (Natalie była matką Nancy i Todda). A pięć lat później ty się pojawiłaś i dałaś mi tyle szczęścia… Bóg raz nas karze, a raz nagradza i pewnie Christian miał być tą nagrodą. Spadł na nas ciężki cios, ale może on nam osłodzi tę resztę życia, która nam została?

– Miejmy nadzieję – zgodziła się Pilar, ale patrząc na śpiącego malca nie mogła zatrzeć w pamięci obrazu innej dziecięcej buzi, której nie miała już nigdy zobaczyć, ale zapamiętać do końca życia.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Christian darł się, ile sił w płucach, kiedy razem z rodzicami opuszczał szpital. Pilar ubrała go w niebieskie śpioszki, owinęła w niebieski kocyk i trzymała na rękach, kiedy pielęgniarka zwoziła ją z piętra na wózku. Za nią salowa pchała stolik na kółkach zastawiony kwiatami. Większość znajomych wiedziała, że urodziła bliźnięta i dlatego zarzucili ją podwójnymi prezentami w wydaniu dla chłopca i dziewczynki – misiami, lalkami i ciuszkami w kolorach niebieskim i różowym.

Brad odwiózł żonę z dzieckiem do domu. Zawczasu wyniósł do garażu drugie łóżeczko, zanim razem wnieśli Christiana do jego pokoju. Nie udało mu się jednak całkiem uchronić Pilar od przykrych wspomnień, bo gdy sięgnęła do szuflady po niebieską koszulkę dla chłopczyka – znalazła tam także i różowe ubranka przygotowane dla dziewczynki. Serce jej się ściskało, kiedy zamykała szufladę – stanowczo za dużo smutnych przeżyć mieszało się z radosnymi. I jak miała zapomnieć, że urodziło się dwoje dzieci, a pozostało tylko jedno?

Christian okazał się pogodnym dzieckiem i chętnie ssał. Pilar produkowała tyle mleka, jakby jej organizm jeszcze nie przyjął do wiadomości faktu, że ma do wykarmienia tylko jedno dziecko. Karmiła go piersią, siedząc na bujanym fotelu w jego pokoju, a Brad przyglądał się jej z troską.