-  Dlatego że... jest to bardzo znane nazwisko wśród kolekcjonerów.

-  Z pewnością, ale ja nie przypominam sobie, żebym o nim słyszał.

-  Pamięć panu szwankuje. Pamiętam, że chodziło o kolekcję czarnych pereł francuskiej śpiewaczki, panny Gaby Deslys, która niedawno zmarła. A poza tym, dobrze pan wie, że pracowałam przez jakiś czas u pewnego handlarza diamentów w Amsterdamie. Jeśli panu przeszkodziłam - dodała obrażonym tonem - proszę o wybaczenie i o...

-  Niech pani nie plecie głupstw! Za nic w świecie nie chciałbym się spóźnić na to spotkanie.

Rzeczywiście, za nic w świecie! Spojrzenie Alda zatrzymało się przez chwilę na niebieskich i zielonych mozaikach pałacu Dario, uroczego i cennego, ze swoim bluszczem i rododendronami zdobiącymi wejście. Do jednego z palli w białe i czarne pasy była przycumowana gondola ze srebrnym dziobem. Odmawiając zaproszeniu Casati, straci być może ostatnią szansę odnalezienia Dianory, a z Luizy uczyni sobie wroga... A jednak nawet za taką cenę nie odwołałby podróży do Polski. Odczuwał coś w rodzaju ulgi tchórza, że został uchroniony przed wielkim niebezpieczeństwem, ponieważ był przesądny jak każdy porządny wenecjanin. Widział znak od losu w zmiętym zwitku papieru, który spoczywał na dnie jego kieszeni. Za kilka godzin miał wsiąść do pociągu i o wszystkim zapomnieć, nawet o Casati.

- À propos, Mino - podjął rozmowę - dlaczego zatem wysyła mnie pani do Paryża? Czy nie byłoby prościej wsiąść do pociągu relacji Triest-Wiedeń i przesiąść się na Wiedeń-Warszawa?

Spojrzenie, które rzuciła mu sekretarka przez szkła okularów, było pełne dezaprobaty.

-  Nie wiedziałam, że lubi pan podróżować wagonami bydlęcymi! Z tego, co mi wiadomo, Nord-Express oferuje komfortowe warunki, a na dodatek dotrze pan do Warszawy dwadzieścia cztery godziny przed pociągiem z Wiednia, który odjeżdża dopiero w czwartek.

Morosini wybuchnął śmiechem.

-  No i pomyśleć, że pani ma zawsze rację! Znowu zostałem pobity na głowę!

Cóż ja bym bez pani począł!

Morosini po powrocie do domu napisał do hrabiny Casati list z przeprosinami. Potem wybrał mały, stary świecznik w kształcie czarnego niewolnika owiniętego wokół bioder złotą przepaską i zawołał Minę.

-  Proszę kazać zanieść list wraz z tym drobiazgiem do Luizy Casati, ale dopiero jak opuszczę dom, nie wcześniej!

Sekretarka oceniła prezent krytycznym okiem.

-  Czy nie wystarczyło posłać dwa lub trzy tuziny róż?

-  Ona marnuje ich co najmniej setkę dziennie. To tak jakbym posłał jej pęczek szparagów lub kilka kotletów. To będzie lepsze.

Mina wymamrotała coś na temat upodobania damy do czarnych niewolników, co Alda rozbawiło.

-  A cóż to, wierzy pani plotkom, Mino? Chciałbym znaleźć czas, aby omówić z panią upodobania naszej przyjaciółki, lecz mój pociąg odjeżdża za trzy godziny, a mam jeszcze dużo do zrobienia...

Co powiedziawszy, udał się do Zachariasza, który pakował jego walizę, zastanawiając się, jaka też pogoda może być w kwietniu w Warszawie. Był przekonany, że zaczyna się jakaś pasjonująca przygoda.

Następnie zszedł, aby przygotować bibeloty dla hrabiego Batorego i uporządkować plik papierów, kiedy doszedł do niego głos Miny oraz czyjś jeszcze.

-  To niemożliwe, milady, aby książę przyjął panią teraz! Przygotowuje się do podróży i ma bardzo mało czasu, ale jeśli mogłabym w czymś pomóc...

-  Nie, to z nim muszę się widzieć w jednej bardzo ważnej sprawie. Proszę mu powiedzieć, że nie zabiorę mu dużo czasu. Nalegam!

Aldo, który miał doskonały słuch, domyślił się, że ten łagodny, śpiewny głos należy do pięknej lady Saint Albans, którą poznał dzięki Casati. Zaintrygowany, co takiego mogła od niego chcieć, szybko spojrzał na zegarek i uznawszy, że jest w stanie poświęcić kwadrans, udał się do kobiet.

-  Dziękuję, Mino, za twoje poświęcenie, ale będę mógł poświęcić naszemu gościowi krótką chwilę. Bardzo krótką! Czy zechce pani pójść ze mną, lady Saint Albans, do mojego gabinetu?

Dama skinęła głową, a Morosini pomyślał, że ma dużo wdzięku.

-  A zatem?... - spytał, podsuwając jej krzesło. - Co to za sprawa, która nie mogła poczekać? Czy nie mogliśmy o tym porozmawiać później?

-  W żadnym wypadku! - odparła kategorycznie. - Nie mam w zwyczaju dyskutować w miejscu publicznym o tym, co mi leży na sercu.

-  Zgadzam się! A zatem, proszę mi wyjawić, co pani leży na sercu.

-  Bransoleta księżniczki Mumtaz Mahal! Jestem pewna, że mój wuj przyniósł ją panu, dlatego przyszłam prosić, by mi ją pan sprzedał.

Morosini był zdziwiony, ale ani drgnął.

-  A czy może mi pani zdradzić, kto jest pani wujem?

-  No przecież lord Killrenan! Dziwne, że trzeba to panu przypominać. Był u pana dziś rano, a celem jego wizyty nie mogło być nic innego, jak sprzedaż bransolety!

Twarz Alda zasępiła się nagle. Książę wstał, aby dać do zrozumienia, że nie zamierza kontynuować rozmowy.

-  Lady Mary, sir Andrew był wielkim przyjacielem mojej matki. Przebywając w Wenecji, zawsze wpada do naszego domu. Jako jego krewna, powinna pani o tym wiedzieć.

-  Jestem jego krewną przez małżeństwo, a mężatką dopiero od roku. Poza tym muszę dodać, że mnie nie lubi, ale ponieważ nie lubi nikogo, nie przejmuję się tym...

-  Czy wie, że jest pani w Wenecji?

-  Starałam się, żeby się o tym nie dowiedział, ale zrozumiawszy, że tu przybędzie przed wyjazdem do Indii, pojechałam za nim - dodała z półuśmiechem, wznosząc piękne, szare oczy na rozmówcę. - Co do bransolety...

-  Nie mam żadnej bransolety - przerwał Morosini, przypominając sobie prośbę starego przyjaciela: za żadną cenę klejnot nie może być sprzedany żadnemu z jego ziomków, a Mary Saint Albans była Angielką. - Sir Andrew przyszedł się ze mną pożegnać przed wielką podróżą, która nie wiadomo kiedy się zakończy.

-  Ależ to niemożliwe! - krzyknęła młoda kobieta, podrywając się z krzesła. - Jestem pewna, że zabrał bransoletę ze sobą, i przysięgłabym, że powierzył ją panu! Książę, błagam! Dam wszystko, co posiadam, za ten klejnot!

W swoim zacietrzewieniu była coraz ładniejsza, a nawet nieco wzruszająca, lecz Aldo postanowił, że nie da się podejść.

-  Powiedziałem przecież, wiem tylko, że podczas swojej ostatniej wizyty, ponad cztery lata temu, sir Andrew chciał podarować ów klejnot mojej matce, w której kochał się od wielu lat, ale odmówiła... A co potem zrobił...

-  Ma go nadal, tego jestem pewna, a teraz wyjechał.

Wydawała się naprawdę zrozpaczona, konwulsyjnie zaciskała ręce, a w jej oczach pojawiły się łzy. Aldo nie wiedział, co począć, kiedy nagle zbliżyła się do niego. Poczuł jej zapach i ujrzał z bliska jej piękne oczy.

-  Niech mi pan wyjawi prawdę, zaklinam pana! Morosini zawrzał ze złości, ale tylko się roześmiał.

-  Ależ pani jest uparta! Ten klejnot musi być rzeczywiście wyjątkowy, skoro tak pani na nim zależy!

-  Bo to prawda! Jest zachwycający... Ale, czy przynajmniej go panu pokazał?

-  Na Boga, nie! - odparł Morosini bezceremonialnie. -Musiał się obawiać, że zechcę go posiąść tak samo jak pani.

-  Ma pan jakiś pomysł?

-  Tak... Nie mogąc ofiarować klejnotu tej, którą kochał, postanowił odwieźć go do Indii! To tłumaczyłoby jego nową podróż. Odda go księżniczce Mumtaz Mahal... Innymi słowy, sprzeda go tam.

-  To możliwe - westchnęła lady Mary. - To byłoby w jego stylu. W takim razie muszę podjąć inne kroki.

-  Czy zamierza pani deptać wujowi po piętach?

-  Dlaczego nie? Aby dotrzeć do Indii, trzeba przepłynąć przez Kanał Sueski, a wszystkie statki zatrzymują się w Port Saidzie!

Do diaska, ona jest gotowa wsiąść na pierwszy lepszy statek - pomyślał Morosini. - Chyba nadszedł czas, żeby wziąć sprawę w swoje ręce!

-  Proszę być rozsądną, lady Mary. Nawet jeśli dogoni pani sir Andrew w Egipcie, nie ma najmniejszej szansy, żeby wydobyła pani od niego obiekt swego pożądania. Chyba że mu pani nie powiedziała, iż chce posiadać ten klejnot?

-  Ależ powiedziałam mu o tym! Odparł, że klejnot nie jest na sprzedaż i że zamierza zachować go dla siebie.

-  A więc sama pani widzi! Czy liczy pani na to, że będzie bardziej uległy w cieniu palm niż nad brzegiem Tamizy? Proszę zrozumieć, że są inne klejnoty na świecie, które bogata kobieta może sobie ofiarować. A w ostateczności, dlaczego by nie wykonać kopii u jubilera?

-  Żadna kopia nie będzie miała najmniejszego znaczenia! Tylko prawdziwego pożądam, ponieważ jest dowodem miłości...

Aldo pomyślał, że dalsza rozmowa nie ma sensu, kiedy Mina, która musiała pomyśleć to samo, dyskretnie zapukała do drzwi.

-  Wybacz, książę, ale przypominam, że musi pan zdążyć na pociąg i że...

-  Na Boga, Mino, byłbym zapomniał! Dziękuję, że mi przypomniałaś! Lady

Saint Albans - dodał, odwracając się do gościa - muszę panią pożegnać, ale kiedy się czegoś dowiem, nie omieszkam powiadomić, jeśli zostawi mi pani swój adres...

-  To byłoby miłe z pana strony.

Wydawała się uspokojona, wyjęła z torebki bilecik, podała mu i w końcu opuściła gabinet księcia w towarzystwie Miny.

Nastała cisza, która pozwoliła Morosiniemu zastanowić się przez chwilę. Co za szkoda, że ten stary uparciuch Kill-renan nie chciał zrobić przyjemności swojej ślicznej krewnej! W gruncie rzeczy przeznaczeniem pięknego klejnotu bardziej niż sejf kolekcjonera jest czarująca kobieta... A ponieważ miał dobre serce, skreślił kilka słów do sir Andrew, pytając między wierszami, czy nie zamierza zmienić zdania. Mina miała tak załatwić sprawę, żeby wiadomość trafiła na pokład „Roberta-Bruce'a", kiedy ten zatrzyma się w Port Saidzie.

Tak czy inaczej, Morosiniemu nie spieszno było sprzedać skarb, który podziwiał ostatni raz przed udaniem się do garderoby.

Przywdziawszy strój podróżny, udał się do Ziana czekającego już w łodzi,  którą ten młody człowiek prowadził tak sprawnie jak gondolę.

Po chwili Aldo był już w drodze do Francji.

Rozdział drugi

Spotkanie

Kiedy Aldo Morosini wyszedł z dworca w Warszawie, niebo zasłaniały ciemne chmury i zacinał drobny, lodowaty deszcz ze śniegiem. Zmarznięty fiakier zawiózł go ruchliwą Marszałkowską, jasną od reklam świetlnych, do Europejskiego, jednego z trzech czy czterech luksusowych warszawskich hoteli, w którym miał zarezerwowany pokój.

Oddano mu do dyspozycji, nie szczędząc najwyższych oznak uprzejmości, wielki apartament z pompatycznym umeblowaniem i majestatyczną łazienką. Jednak słabe ogrzewanie, bardziej dyskretne niż wystrój wnętrza, spowodowało, że wkrótce zaczął tęsknić za swym ciasnym sleepingiem ozdobionym mahoniem i ciepłą wykładziną, który zajmował w Expressie. Warszawa nie wróciła jeszcze do swojej wyrafinowanej elegancji sprzed wojny.

Morosini, chociaż umierał z głodu, nie zszedł do restauracji. W Polsce jadało się obiad między drugą a czwartą po południu, a kolacji nigdy nie podawano przed dziewiątą. Pomyślał, że ma tyle czasu, żeby udać się na spotkanie z Aronowem, i zamówił tylko wódkę i drobne przekąski z wędzoną rybą.

Po tym skromnym posiłku, wzmocniony i rozgrzany, włożył pelisę i futrzaną czapkę, którą zawdzięczał zapobiegliwości Zachariasza, i spytawszy w recepcji o drogę, która okazała się niezbyt długa, wyszedł z hotelu. Przestało padać i Morosini ruszył na spotkanie piechotą, co chętnie robił w każdym nieznanym mieście.

Według niego był to najlepszy sposób na poznanie nowego miejsca.

Przez Krakowskie Przedmieście dotarł do placu Zamkowego, którego niezbyt harmonijny kształt przytłaczała sylwetka Zamku Królewskiego z pozieleniałymi dachami wież. Rzucił na niego przelotne spojrzenie, obiecując sobie, że musi tu jeszcze wrócić, i zagłębił się w cichą, słabo oświetloną uliczkę, która zaprowadziła go na Rynek Starego Miasta, wielki plac, gdzie od wieków biło serce Warszawy. To w tym miejscu, do roku 1764, polscy królowie podczas uroczystości koronacyjnych odbierali złote klucze miasta i pasowali rycerzy Zakonu Złotej Ostrogi.

Plac, na którym zawsze odbywał się targ, był zachwycający. Jego wysokie, renesansowe domy, z okiennicami o żelaznych okuciach i długimi, skośnymi dachami zachowały wiele śladów przeszłości.

Winiarnia „U Fukiera", miejsce spotkania, znajdowała się w jednej z najpiękniejszych kamienic, ale ponieważ wejście było nieoświetlone i pozbawione szyldu, Morosini musiał spytać o nią przechodnia, zanim sam zauważył, że znajdowała się pod numerem 27. Budynek ten był nie tylko szacowny, ale również słynny. Fuggerowie, wielcy bankierzy z Augsburga, rywale Medicich, którzy napełnili Europę swoim bogactwem i pożyczali pieniądze wielu władcom, poczynając od samego Cesarza, zainstalowali się tu w XVI wieku, żeby handlować winem, a ich potomkowie, po spolszczeniu nazwiska na Fukier, nadal z powodzeniem prowadzili ten interes. Głębokie piwnice zajmujące trzy poziomy były bodaj najznamienitsze w kraju. Zapisały się także w historii: w latach 1830 i 1863 służyły jako miejsce spotkań powstańców.