Aldo starał się zachować spokój. Nie przychodziło mu to łatwo, gdyż cierpliwość nie była jego mocną stroną. Przeczuwał nadchodzącą katastrofę, a atmosfera w ukwieconej kaplicy nie napawała spokojem. Gości ogarnęło dziwne skrępowanie, jakby byli rozbitkami na bezludnej wyspie. Orkiestra przestała grać, ksiądz zniknął, a dziewczynki z orszaku siedzące na stopniach ołtarza lub na samym dywanie, bawiły się kwiatami i wstążkami. Niektóre zaczęły płakać, podczas gdy goście pytali wzrokiem: czekać czy odejść? Oczekiwanie przedłużało się i stopniowo cierpliwość zastąpiło wzburzenie. Zwłaszcza w grupie oficjalnych osobistości, ministrów i ambasadorów. Wokół słychać było strzępy zdań: To nie do pomyślenia!... Omdlenie nie trwa tak długo... Ktoś mógłby o nas pomyśleć!... Nigdy nie spotkało mnie coś podobnego, a pana?

Aldo wyciągnął zegarek.

-  Jeśli za pięć minut nikt nam nie przedstawi wyjaśnień, sam pójdę zapytać.

Zaledwie skończy! mówić, hrabia Solmański, jak zwykle chłodny i oficjalny, pojawił się wśród gości i po przekazaniu przeprosin w imieniu sir Eryka i własnym, poinformował zgromadzonych o stanie zdrowia córki.

-  Czuje się już lepiej, lecz jest zbyt zmęczona, aby wziąć udział we mszy śpiewanej. Ponieważ ślub się odbył, reszta ma mniejsze znaczenie. Wymiana obrączek nastąpi później w małym gronie, ale przyjęcie odbędzie się zgodnie z planem. Prosimy udać się za mną do zamku. Wszystkim nam zależy na powrocie do radosnej atmosfery sprzed paru chwil.

Skłonił się przed damą z pierwszego rzędu, by podać jej ramię. Była to leciwa Angielka o posągowej posturze, wytworna księżna de Danvers, bliska przyjaciółka Ferralsa. Ich śladem poszli inni. Ale niektórzy zastanawiali się, czy przerwany ślub jest ważny, ponieważ nikt nie słyszał, co powiedziała Anielka, zanim straciła przytomność. Należał do nich Morosini.

-  Na jakiej podstawie Solmański utrzymuje, że jego córka wyszła za mąż? Nawet jeśli ksiądz usłyszał, co powiedziała, zanim zemdlała, ceremonia nie odbyła się do końca. U nas w Wenecji taki ślub byłby nieważny!

-  Nie znam się na tym, lecz Ferrals o to nie dba - powiedział Adalbert. - Jest protestantem.

- I co z tego?

-  Mój drogi, Ferrals zamówił te teatralne dekoracje i zgodził się na ceremonię, żeby zrobić przyjemność narzeczonej, która domagała się ślubu katolickiego, ale dla niego liczy się tylko dyskretne błogosławieństwo, które dał im wczoraj pastor po ślubie cywilnym.

Zaszokowany Aldo nie wierzył własnym uszom.

-  Skąd pan o tym wie?

-  Zygmunt mi opowiedział, zanim zajął się starymi butelkami swego szwagra...

- I dopiero teraz mi pan o tym mówi?

-  I bez tego był pan już wystarczająco zdenerwowany. A od chwili, kiedy miało nastąpić katolickie błogosławieństwo, ten epizod nie przedstawiał wielkiego znaczenia, lecz po tym, co właśnie ujrzeliśmy, sprawy mają się inaczej... i wyjaśniają być może to nieoczekiwane omdlenie...

Morosini zatrzymał się pośrodku alei i chwyciwszy przyjaciela za ramiona, potrząsnął nim z całej siły. Znowu przypomniał sobie przygnębione spojrzenie Anielki udającej się do ołtarza.

-  Proszę mi powiedzieć całą prawdę, Adalbercie! To wszystko, co młody Solmański panu powiedział?

-  Oczywiście! Zresztą, po kolacji nie był w stanie wymówić jednego sensownego słowa.

-  Pomimo przepychu, jakim się otacza, i tytułu barona, który nadał mu król Karol V, ten Ferrals jest zwykłym par-weniuszem, prostakiem zdolnym do wszystkiego... nawet do domagania się tej nocy swoich małżeńskich praw! Och, jeśli się odważy...

Wpadłszy w nagłą złość, odwrócił się w stronę zamku, jakby miał się rzucić do ataku i wziąć go szturmem. Vidal--Pellicorne przestraszył się agresji, którą wyczuł pod płaszczem nonszalancji. Chwycił przyjaciela za ramiona.

-  Czego pan tam szuka? To niedorzeczne! Proszę nie zapominać o ojcu! Nigdy nie zgodziłby się, żeby jego córka była traktowana w niegodny sposób... Proszę się uspokoić! To nieodpowiednia chwila na wdzieranie się siłą! Mamy coś ważniejszego do zrobienia!

-  Ma pan rację... - Aldo starał się uśmiechnąć. - Zapomnijmy o tym! Już czas, żeby ten dzień się skończył, ponieważ za chwilę oszaleję!

-  Musisz wytrzymać aż do końca, przyjacielu! Mam do pana zaufanie. Poza tym przyszła mi do głowy pewna myśl...

Ale nie miał czasu skończyć.

-  A co pan tu jeszcze robi? - spytał ktoś tuż obok wesołym głosem. - Wszyscy już weszli do środka; zaraz podadzą do stołu, a wy tu sobie w najlepsze rozmawiacie!

Była to Dianora Kledermann. Ukazała się znienacka, tak jak tylko ona potrafiła. Zmieniła strój - lub raczej zdjęła jego część. Teraz miała na sobie suknię ze srebrnej lamy ukazującą gołe plecy i ramiona, i zaledwie okrywającą wspaniałe piersi. Rzucające się w oczy naszyjniki z diamentów i szafirów zdobiły szyję, nie zakłócając jej harmonijnej linii. Na przedramionach pyszniły się bransolety wykonane z tych samych kamieni. Na palcu miała jeden ogromny pierścień, a w dłoni wachlarz z piór białego strusia. Wyglądała jak zwykle oszałamiająco i spojrzenia obu panów jasno to potwierdzały. Ale Dianora uśmiechnęła się uwodzicielsko tylko do Adalberta.

-  Czy zechciałby pan nas wyprzedzić, panie Vidal-Pellicorne? Chciałabym zamienić słówko na stronie z naszym przyjacielem.

-  Nie mógłbym odmówić niczego bogini, która zadała sobie trud nauczenia się mego nazwiska na pamięć.

-  A więc o czym chciała mi pani powiedzieć? - spytał Morosini najwyraźniej niezadowolony, gdyż nie podobało mu się to przymusowe tête-à-tête.

- O tym!

W sekundzie była przy nim. Jej ramiona otoczyły szyję Alda, a świeże i pachnące usta wpiły się w jego usta. Atak był tak nieoczekiwany, lecz pocałunek tak ożywczy - prawdziwy balsam na skołatane nerwy! - że Morosini wpierw nie zareagował. Smakował pieszczotę, jakby degustował kieliszek szampana. Ale po chwili kobietę odepchnął.

-  To wszystko? - spytał kpiącym głosem.

-  Na razie tak, ale później dostaniesz znacznie więcej. Rozejrzyj się. To wymarzone miejsce, a noc jest boska. Będzie nasza, kiedy Ferrais zabierze śliczną gąskę, aby wprowadzić ją w arkana miłości...

Dianora nie powinna tego mówić. W Morosinim zawrzało.

-  Czy musisz się interesować tylko tym, co się dzieje w sypialni? Nie wyobrażam sobie tego starego capa z tym dziewczęciem.

-  O, z pewnością wyjdzie z tego z honorem! - zaprzeczyła Dianora. - Co prawda, nie jest takim mistrzem jak ty, ale nie brak mu talentu...

-  Nie wierzę własnym uszom! Spałaś z nim? - spytał Al-do oburzony.

-  Hmm... tak. Niedługo potem spotkałam Moritza. Nawet zastanawiałam się przez chwilę, czyby nie wyjść za niego, ale zdecydowanie nie lubię armat! Są zbyt głośne. A poza tym Eryk nie jest prawdziwym arystokratą, podczas gdy mój małżonek owszem.

-  W związku z tym nie pojmuję, dlaczego go zdradzasz. A teraz wracajmy.

Jestem głodny.

Chwyciwszy Dianorę za nadgarstek, zaciągnął ją prawie siłą w stronę zamku.

-  A ja myślałam, że ty mnie kochasz...

-  Owszem, tak było, ale wtedy byłem młody i naiwny.

Sir Eryk może nie był prawdziwym arystokratą, lecz posiadał wielką fortunę i umiał z niej korzystać. Podczas ceremonii, pomimo że została skrócona, armia jego służących dokonała nowego cudu: z amfilady salonów - z wyjątkiem jednego - urządzili wielką salę przyjęć w formie egzotycznego ogrodu, w którym drzewa pomarańczowe w wielkich donicach z chińskiej porcelany stały pod ścianami pokrytymi zielonymi trejażami oplecionymi gąszczem ukwieconych lian połączonych z wielkimi kryształowymi żyrandolami. Wycięte z lodu obeliski czuwały nad świeżością roślin, pośród których ustawiono okrągłe stoły przykryte koronkowymi obrusami, a na nich pyszniły się błyszczące talerze, cenne szkła i wielkie pozłacane świeczniki ze smukłymi świecami, gotowe na przyjęcie gości, prowadzonych na miejsce przez kamerdynerów w zielonych liberiach. Cały ten splendor, aby zrobić przyjemność młodej żonie, która kocha ogrody...

Ku zadowoleniu Morosiniego rozdzielono go z panią Kledermann, którą posadzono przy stole honorowym wraz z księżną de Danvers. Alda ulokowano między pewną mroczną hiszpańską hrabiną z lekkim wąsikiem nad grubymi wargami a młodą Amerykanką, która byłaby czarująca, gdyby nie histeryczny, rżący śmiech wstrząsający nią z byle powodu. Przy tym samym stole siedział też Vidal-Pellicorne, z czego Morosini był bardzo zadowolony, gdyż wiedział, że w jego towarzystwie nie trzeba szukać tematów do rozmowy. Spiskowcy zaplanowali bowiem, że archeolog uraczy audytorium naukową rozprawką na temat Egiptu za czasów Amenophisa i Ramzesa.

Aldo liczył zatem, że będzie mógł spokojnie oddać się marzeniom, kiedy poczuł, że pod talerzem pełnym jajecznicy z rakowymi ogonkami ktoś wsuwa mu do ręki kawałek mocno zwiniętego papieru.

Nie wiedząc, jak niepostrzeżenie odczytać wiadomość, ściągnął na siebie wzrok Adalberta i dyskretnie pokazał mu, co trzyma. Archeolog natychmiast zaczął snuć rodzaj opowieści z dreszczykiem z królową Nitokris w roli głównej, która przykuła uwagę współbiesiadników. Aldo mógł ukradkiem przeczytać bilecik ukryty w serwetce.


Muszę z Panem pomówić. Wanda będzie czekać na Pana na górze o wpół do jedenastej. A.


Aldo ogarnięty falą radości starał się opanować. Wstać od stołu, niezauważonym przez gospodarzy, wydawało się nietrudne; wystarczyło wycofać się za drzewko pomarańczowe i schować za plątaniną gigantycznego wilca purpurowego. Poza tym nie siedział zbyt daleko od drzwi, co stanowiło pewną szansę.

Kiedy nadszedł czas na działanie, upewniwszy się jednym spojrzeniem, że Ferrals zajęty ożywioną dyskusją nie zwraca uwagi na gości, przeprosił swoich sąsiadów, odsunął krzesło i cichaczem opuścił salę.

Ale hol nie był pusty: odbywał się w nim nieustający slalom służących roznoszących dania z kuchni. Nieopodal słychać było rozmawiających strażników. Jeden z nich, stojący w progu, myląc się, co do zamiarów Morosiniego, wskazał na wielkie schody, wyjaśniając życzliwie:

-  Z drugiej strony, we wgłębieniu...

Aldo podziękował gestem dłoni, ruszając we wskazanym kierunku. Wszedł do świątyni dumania, ale opuścił ją natychmiast, po czym, uznawszy chwilę za dogodną, rzucił się na schody i w kilku susach znalazł się na piętrze, skąd odchodziły dwa szerokie korytarze oświetlone łuczywami. Nie musiał długo czekać. Pulchna sylwetka Wandy wyłoniła się zza antycznego krzesła umieszczonego przy wejściu do jednej z galerii. Służąca Anielki dała mu znak, żeby szedł za nią, i zaprowadziła go przed drzwi swojej pani, po czym położywszy palec na ustach, oddaliła się na palcach.

Morosini cicho zapukał i nie czekając na odpowiedź, nacisnął klamkę... W tej chwili dosięgną! go cios, który powalił go na ziemię tak szybko, że nawet nie jęknął. W ostatniej chwili odniósł wrażenie, że słyszy dziwny chichot: złośliwy i okrutny...

* * *


Kiedy się obudził, jego czaszkę rozsadzał ostry ból, lecz zdolność myślenia nie doznała szwanku. Zaskoczyło go, że leży w wygodnym łóżku pośrodku eleganckiego i jasno oświetlonego pokoju. W powieściach kryminalnych, kiedy bohater zostaje zaatakowany, z reguły budzi się w piwnicy pełnej pajęczyn, w jakiejś norze bez okien, a nawet w szafie lub kufrze... Jednak w tym przypadku napastnik zadbał o swoją ofiarę w sposób wyjątkowy: pod głową miał dwie poduszki, a jego marynarka została starannie rozpostarta na oparciu fotela... Tuż obok leżała suknia z jasnoniebieskiego muślinu, którą natychmiast rozpoznał.

Podobnie jak zapach drogich perfum, duszący i oryginalny, który zawsze znaczył ślad Dianory. Z jakiejś nieznanej przyczyny mężczyzna, który tak charakterystycznie chichotał, zadał sobie trud, aby połączyć dawnych kochanków.


* *   *


To z pewnością nie dla mojego dobra - pomyślał Aldo.

Chociaż wszystko wokół niego wirowało, udało mu się wstać i poprawić odzienie. Rzut oka na zegarek: a więc był w tym pokoju od dobrych piętnastu minut... i miał tu zostać przez jakiś czas, gdyż drzwi, na które się rzucił, okazały się zamknięte.

Trzeba będzie jak najszybciej nauczyć się ślusarstwa! -pomyślał, przywołując, nie bez zazdrości, szczególne uzdolnienia Adalberta. W każdym razie jedno było pewne: komuś zależało na tym, aby siedział zamknięty u Dianory, kiedy wezwie go Anielka. Ale czy bilecik, który miał w kieszeni, był rzeczywiście dziełem młodej dziewczyny?

Zamek w drzwiach - czysty XVII wiek! - był wspaniały i solidny. Nie puści, chyba żeby wyważyć drzwi. Nie wiedząc, co jest z drugiej strony, Aldo zawahał się, nie chciał bowiem narobić hałasu. Podszedł do okna i otworzył je szeroko na wspaniałe ogrody. Za jasno: pośrodku fasady oświetlonej a giorno byłby tak widoczny, jakby stał na wystawie. Na nieszczęście na zewnątrz było pełno ludzi. Ponadto od ziemi oddzielały go dobre dwa piętra gładkiego muru...