- Mam nadzieję, że przywozi pan dobre wiadomości! -krzyknął Morosini, wychodząc przyjacielowi na spotkanie.
- Wiadomości, owszem... ale nie powiedziałbym, że dobre... Prawdę mówiąc, są niezrozumiałe.
- Proszę porzucić na chwilę swoje upodobanie do tajemnic. Gdzie jest teraz Anielka?
- Najprawdopodobniej w swoim pokoju. Cały zamek jest pogrążony w ciszy, żeby najmniejszy hałas nie zakłócił jej odpoczynku. Służący poruszają się na filcowych podkładkach. Co do gości, to o tej porze powinni właśnie wyjeżdżać. Ferrals dał im do zrozumienia, że życzyłby sobie, aby jak najszybciej zniknęli mu z oczu.
- A zatem jest naprawdę chora? Ale co jej się stało? -spytał niecierpliwie Morosini.
- Nie mam najmniejszego pojęcia. Ferrals i jego nowa rodzina milczą jak zaklęci. A ponieważ rano, kiedy wyjeżdżałem, Zygmunt był jeszcze sztywny, nic nie mogłem z niego wyciągnąć. Czy zatem nie podzieliłby się pan poranną ucztą z nieszczęśnikiem, który od świtu jest na nogach i nie miał jeszcze nic w ustach? Opuściłem zamek o wschodzie słońca.
- Ależ proszę, częstuj się, przyjacielu! Zaraz poproszę o gorącą kawę... ale, jak to się stało, że przejechanie skromnych dwunastu kilometrów zabrało panu tyle czasu?
- To jeszcze nic! Proszę sobie wyobrazić, że Romuald zniknął!
Adalbert opowiedział, jak przed udaniem się na spoczynek wyszedł na przechadzkę do parku, żeby zapalić ostatnie cygaro, a przy okazji sprawdzić, co się dzieje nad brzegiem rzeki. Na pozór wszystko było w porządku. Barka stała zacumowana w umówionym miejscu, ale w środku nie było nikogo. Obok wioseł leżał koc, którym Romuald miał przykryć swoją pasażerkę. Przyzwyczajony z racji zawodu do badania terenu, archeolog za pomocą lampki elektrycznej, którą przezornie zabrał ze sobą, odkrył podejrzane ślady: na ziemi widniały odciski męskich butów, a obok, dużo mniejszych i lżejszych damskich, jakby osoba, która niosła coś bardzo ciężkiego, poruszała się w dół rzeki. W barce zauważył świeże odpryski farby, drzazgi i błoto. Zaniepokojony, udał się po ciężkich śladach, lecz nie prowadziły one daleko: zatrzymały się nieopodal, tuż nad brzegiem rzeki i znikły. Może czekała tam druga barka, ale przyprowadzona przez kogo i w jakim celu?
Archeolog, nie mogąc znaleźć innych śladów, wrócił do zamku, zarejestrował, że w oknach Anielki nadal się świeci, i udał się do swego pokoju.
- Miałem wielką ochotę zapukać do jej drzwi, ale pod jakim pretekstem? Kusiło mnie też, aby zejść do garażu, wsiąść do samochodu, pojechać na drugi brzeg Loary i przeszukać domek wynajęty przez Romualda. Co byłoby w istocie nieostrożne, biorąc pod uwagę, że szafir leża! nadal w mojej kieszeni. Czekałem zatem do rana, nie mogąc zmrużyć oka.
- Ja również - powiedział Aldo, nalewając przyjacielowi dużą filiżankę kawy, podczas gdy archeolog pochłaniał olbrzymią kromkę posmarowaną połową zawartości słoika z konfiturami. - A zatem udał się pan do domku Romualda?
- Tak, a ponieważ, żeby dostać się na drugą stronę rzeki, trzeba dojechać aż do Blois, zajęło mi to tyle czasu. Na miejscu znalazłem rzeczy Romualda w idealnym porządku, lecz nic poza tym: on sam zniknął jak kamfora.
- Może miał wypadek?
- Jaki wypadek? Jego motocykl stał zaparkowany w przybudówce w ogrodzie. Widzę tylko dwa możliwe rozwiązania: albo został porwany, ale przez kogo, dlaczego i gdzie został uprowadzony, albo... aż boję się powiedzieć!
- Chyba pan nie podejrzewa, że został zamordowany?! - krzyknął Morosini.
- Kto to może wiedzieć? Może nie było drugiej barki na rzece? Nad rzeką nietrudno pozbyć się ciała...
Adalbert nerwowo zakasłał i wtedy Aldo dostrzegł pod anielską, beztroską i figlarną maską archeologa, człowieka rozważnego aż do bólu i serce bardziej gorące, niż przypuszczał. Strach, że mógłby utracić Romualda, przenikał Adalberta do szpiku kości. Aldo położył dłoń na ramieniu tego nowego, ale już drogiego mu przyjaciela.
- Co zamierza pan teraz zrobić? - spytał. Vidal-Pellicorne wzruszył ramionami.
- Przeszukać okolicę... Może znajdę jakieś ślady, ale najpierw wrócę do Blois sprawdzić, czy nie znaleziono ciała w Loarze.
- Jadę z panem! Weźmiemy moje auto. Pańskie zbytnio rzuca się w oczy, a poza tym za bardzo hałasuje.
- Nie, nie, dziękuję. Nie możemy dopuścić, żeby widziano nas razem. Nie zapominajmy, że poznaliśmy się dopiero wczoraj. A poza tym, musi pan „to" schować!
Adalbert wyjął z kieszeni białą chusteczkę, a z niej szafirowy wisior, który włożył przyjacielowi do ręki. Aldo, nie bez wzruszenia, wziął klejnot, lecz radość, jaką odczuwał ongiś, teraz, kiedy poznał jego prawdziwą historię, nie była już możliwa. Zbyt wiele ofiar, zbyt wiele krwi kryło się za tym zachwycającym kamieniem. Do pierwszego mordu popełnionego podczas zburzenia Świątyni w Jerozolimie, i do cierpień człowieka przykutego do galery, który wyzionął ducha pod ciosami strażników, dochodziła śmierć jego matki, a także Elie Amschela, małego człowieczka w okrągłym kapeluszu, i być może również Romualda. Nagle Aldo podjął stanowcze postanowienie: przekazać jak najszybciej pechowy klejnot Szymonowi Aronowowi. Być może, kiedy Błękitna Gwiazda wróci na swoje miejsce w pektorale, da za wygraną?...
- Nie wiem, jak mam panu dziękować - wyszeptał, ściskając szafir w dłoni. - Pozostaje mi zawiadomić Aronowa poprzez bank w Zurychu, lecz tymczasem muszę szafir schować w bezpiecznym miejscu. Ciotka Amelia nie odmówi mu miejsca w swoim sejfie.
- Chyba nie wyjeżdża pan zaraz do Wenecji? - zaniepokoił się Adalbert.
- Zostawiając na pańskiej głowie cały ten pasztet? Na pewno nie! Wiesz, gdzie mnie znaleźć, przyjacielu, a zatem nie wahaj się mnie wezwać, jeśli tylko mógłbym być pomocny...
- Nie sądzę, żebym cię potrzebował tutaj, mój przyjacielu. Natomiast w Paryżu - tak, ponieważ Ferrals ma zamiar zabrać tam żonę. W zamku trwa nieustający remont, a to nie wydaje mu się odpowiednie dla chorej.
- Sądziłem, że baron wezwał znamienitość lekarską do jej łoża?
- Jedno nie przeszkadza drugiemu. Wiem tylko, że wezwano ambulans.
- Wracając do Romualda, zastanawiam się, czy przypadkiem nie został porwany. Gdyby chciano go utopić, po co by go wleczono kilka metrów dalej?
- Módlmy się, żebyś miał rację! A teraz wracam do moich poszukiwań. Dziękuję za wyborne śniadanie. A także za twoją przyjaźń!
Przyjaciele uścisnęli sobie dłonie i Adalbert ruszył w drogę.
Godzinę później Morosini udał się w przeciwnym kierunku, dziękując pani de Saint-Medard za gościnę. Wydawało mu się, że droga nie ma końca; tym bardziej że pękła opona i musiał zmieniać koło. Nienawidził tego zajęcia, którego nigdy się nie imał w Wenecji, mieście cywilizowanym, gdzie ślizgano się po grzbietach fal, zamiast trząść się po wyboistych drogach pełnych dziur. Jego piękne motoscaffo z miedzi i mahoniu nie potrzebowało opon, aby unieść go na skrzydłach wiatru.
Dlatego kiedy dotarł na ulicę Alfreda-de-Vigny, był w kiepskim humorze, który się jeszcze pogorszył, gdy na powitanie wyszła mu Maria Andżelina, podczas gdy on przekazywał „pojazd na benzynę" w ręce stałego kierowcy. Stara panna niezwłocznie obwieściła z wielkim namaszczeniem, że książę ma gościa: dziś rano przyjechała jego sekretarka, Mina, i „właśnie pije herbatę z naszą panią markizą".
Promienna mina Marii Andżeliny i jej mania natarczywego ogłaszania wszem wobec najnowszych wieści, byle tylko zdążyć przed innymi, doprowadzały Morosiniego do białej gorączki.
- Moja sekretarka? - jęknął. - Chce pani przez to powiedzieć, że jest tu ta Holenderka Mina van Zelden? Po co by przyjeżdżała do Paryża?
- Niech pan sam ją o to zapyta. Nie powiedziała nam tego.
- No to zaraz się dowiemy!
Morosini, kipiąc gniewem, ruszył w stronę ogrodu zimowego, uprzednio rzuciwszy niedbale na posadzkę prochowiec i kaszkiet. Już w pierwszym salonie rozwiały się wszystkie jego wątpliwości, kiedy usłyszał śpiewny akcent Miny, który przybierała, mówiąc po włosku lub francusku. Ale dopiero w drugim salonie ujrzał jej niepowtarzalną postać w całej okazałości: w kostiumie z popielatej flaneli, białej bluzce z koronki richelieu, ściśle upiętym koku, siedzącą sztywno w cieniu aspidistry z wyprostowanymi plecami i filiżanką herbaty w dłoni. Książę runął na nią całą potęgą swego gniewu.
- Co pani tu robi, Mino? Myślałem, że pada pani pod nawałem obowiązków, a tymczasem pani tutaj?
- A co to za powitanie? - zaprotestowała pani de Sommieres, podczas gdy Mina poczerwieniała. - Kto cię nauczył wpadać jak bomba do domu, nie mówiąc nawet dzień dobry?
Nagana podziałała na Morosiniego jak zimny prysznic. Nieco zmieszany ucałował dłoń ciotki, po czym zwrócił się do sekretarki:
- Niech mi pani wybaczy, Mino! Nie chciałem być nieprzyjemny, ale ostatnio zwaliło się na mnie niemało... zmartwień.
- Ach, ach! - ożywiła się nagle pani de Sommieres. -Czyżby coś ciekawego wydarzyło się podczas tego niebanalnego mariażu?
- To mało powiedziane, ciociu! Katastrofa goniła katastrofę, ale wszystko opowiem ci później. Najpierw Mina! Dlaczego rzuciła pani wszystko, żeby do mnie przyjechać? Czyżby pokłóciła się pani z panem Buteau?
- Z nim? Ależ to uroczy, święty człowiek! A na dodatek niezawodny i zasługujący na najwyższe zaufanie - odparła Mina, krzyżując dłonie i kierując spojrzenie na sufit, jakby spodziewała się tam ujrzeć Hieronima w aureoli. - Od kiedy się zjawił, wykonał kawał dobrej roboty, co pozwoliło mi przyjechać do pana, żeby coś panu przywieźć - rzekła, wyjmując z kieszeni kostiumu telegram. - Nie chciałam go panu czytać przez telefon. Zresztą to pan Buteau upierał się przy tym, twierdząc, że będzie panu mniej przykro.
- Czyżby kolejna katastrofa? - zaniepokoił się Morosi-ni, biorąc kartkę z nieskrywaną obawą.
W istocie była to kolejna katastrofa. Kiedy przeczytał kilka zdań, ugięły się pod nim nogi tak, że musiał usiąść.
Z żalem zawiadamiam o śmierci lorda Killrenana, który został zamordowany wczoraj na pokładzie swojego statku. Najszczersze kondolencje. List w drodze.
Forbes, kapitan Roberta-Bruce'a.
Aldo bez słowa podał telegram markizie, która uniosła brwi ze zgrozą.
- Jak to? I on również?... Tak jak twoja matka... Kto mógł tego dokonać?
- Być może dowiemy się tego z listu kapitana. Dobrze pani zrobiła, Mino, przyjeżdżając do Paryża! Dziękuję. Proszę spokojnie wypić herbatę. Tymczasem ja idę się przebrać.
Aldo mówił nieskładnie, gdyż chciał jak najszybciej zostać sam, by dać upust powstrzymywanym łzom po stracie tego nieocenionego i życzliwego człowieka. Stary i wierny przyjaciel rodu, zakochany w księżnej Izabeli, dołączył do niej na drodze, gdzie przemoc zbyt często zadaje cios niewinności. Może był teraz szczęśliwy?... Życie bez ukochanej księżnej, obiektu jego jedynej miłości, musiało mu ciążyć jak ołów.
Siedział pogrążony w myślach na brzegu łóżka, zapomniawszy odkręcić kurek w wannie. Ta śmierć była dla niego zbyt bolesna i przygnębiająca, lecz wkrótce odkrył, że również stawia przed nim niełatwe zadanie. Bransoleta księżniczki Mumtaz Mahal nie została jeszcze sprzedana. Zgodnie z prawem Aldo został spadkobiercą lorda. Lecz życzeniem starego Killrenana, które jeszcze brzmiało w jego uszach, było: „Niech pan ją sprzeda, komu chce, byle nie któremuś z moich współziomków!". Wtedy nie zrozumiał woli lorda, lecz teraz, przypomniawszy sobie śliczną twarz Mary Saint Albans podczas aukcji klejnotów księżnej Apraksyny, trawioną przez zachłanność i na koniec wykrzywioną w konwulsjach wściekłości, zrozumiał zamiary lorda Killrenana.
Należało jak najszybciej znaleźć chętnego, sprzedać bransoletę i wysłać pieniądze do notariusza. Przez chwilę pomyślał o Ferralsie: ta olśniewająca ozdoba wyglądałaby idealnie na nadgarstku Anielki! Na nieszczęście sir Eryk również był Anglikiem, chociaż został naturalizowany we Francji, a zatem należało go wykluczyć. Potem pomyślał o wiecznym nieobecnym: przebogatym Moritzu Kledermannie. Dla takiego jak on kolekcjonera klejnot ten byłby czymś niezwykłym, ale myśl, że zdobiłby Dianorę, tę zachłanną i nieczułą Dianorę, była nie do zniesienia. Ta kobieta nie zasługiwała na taki dowód miłości.
W końcu przyszło mu do głowy, żeby samemu kupić klejnot, tym bardziej że odczuwał taką pokusę, kiedy sir Andrew przekazał mu bransoletę.
Aldo, zadowolony z rozwiązania, które łączyło jego poczucie obowiązku z przyjaźnią z lordem Killrenanem i szacunkiem dla legend, zszedł na kolację, po której, przy zamkniętych drzwiach i pod nieobecność Marii An-dżeliny przebywającej w kościele na adoracji, odbył z ciotką i Miną swoistą naradę wojenną.
"Błękitna Gwiazda" отзывы
Отзывы читателей о книге "Błękitna Gwiazda". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Błękitna Gwiazda" друзьям в соцсетях.