-  Nie dbam o ich wsparcie i wolę, żeby siedzieli w hotelu. Powiedziano mi, że hrabia chodzi do kościoła, odmawia nowenny i pali świece... Co do Zygmunta, pije i gra w karty, jak zwykle...

-  Urocza rodzinka... - mruknął Morosini, nie mogąc wyobrazić sobie Solmańskiego w roli bogobojnego pielgrzyma odwiedzającego sanktuaria, aby błagać niebiosa o łaskę.

*   *   *


Podobnie myślał Adalbert, którego Aldo zastał posilającego się w towarzystwie markizy. Archeolog był zmęczony i w podłym nastroju, co nie przeszkadzało mu w metodycznym pochłanianiu pasztetu w cieście, połowy kurczęcia i kopiastej salaterki sałaty.

-  To z pewnością wersja dla prasy i służby. Coś mi mówi, że obaj Solmańscy są zamieszani w tę sprawę aż po uszy. To, że porywacze żądają szafiru, tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. No i naturalnie, zrobisz to, o co cię proszą?

-  A ty byś nie zrobił?

-  Oczywiście! Musimy o tym poważnie porozmawiać. Mój Boże! - jęknął Vidal-Pellicorne, odrzucając do tyłu niesforny kosmyk włosów. - Nie potrafię zebrać myśli. Od tej całej historii zaczynają mnie boleć zęby! - westchnął, nakładając sobie na talerz słuszny kawałek sera brie.

-  A o Romualdzie nadal cisza?

-  Nadal nic nie wiadomo. Zniknął. Ulotnił się - odparł Adalbert, starając się nie okazać wzruszenia. -Ijeśli przyszedłem prosto tutaj, nie bacząc, że zakłócę spokój pani markizie, to dlatego, że jeszcze nie wiem, jak to powiedzieć jego bratu.

-  Dobrze pan zrobił! - zapewniła stara dama. - Najlepiej by było, żeby pan spędził u mnie noc. Złe wiadomości podawane w blasku dnia są mniej bolesne niż w nocy. Cyprian przygotuje panu pokój.

-  Dziękuję pani. Sądzę, że to prawda. Przyznam, że trochę odpoczynku... Á propos, Aldo, chyba nie masz zamiaru oddać swojego szafiru?

-  Możesz być pewien! Nawet gdybym chciał, nie mógłbym: jedzie w tej chwili do Wenecji zaszyty w kapeluszu mojej sekretarki, Miny. Zawiadomiłem też Zurych.

-  Wreszcie jakaś dobra wiadomość! A czy nie ryzykujesz zbyt wiele, przekazując... tamten kamień? Jeśli ci ludzie się na tym znają...

-  Tak czy inaczej, niebezpieczeństwo istnieje, ale nie zapominaj, że ja dostarczę tylko to, co przekaże mi Ferráis. Gdyby jednak przytrafiło mi się coś nieprzyjemnego, napiszę list do Miny, żeby skontaktowała się z tobą i poprosiła o zamknięcie tej sprawy.

-  Lepiej daj go markizie. Jeżeli coś się stało Romualdowi, ci, którzy go zaatakowali, będą mieć ze mną do czynienia!

Wieczorem pani de Sommieres, udawszy się do swego pokoju, kazała Marii Andże linie przeczytać kilka stron Pustelni parmeńskiej. Ale słuchała z roztargnieniem. Przygoda, w którą wplątał się Aldo, na początku bawiła ją, ale teraz zaczęła coraz bardziej niepokoić.

Na te słowa, księżna zalała się łzami: wreszcie mogła dać upust łzom...

-  Niech już pani przestanie czytać, panno Plan-Crépin! - rzuciła stara dama. - Tego wieczoru magia Stendhala przegrywa z moimi zmartwieniami, pomimo że bardzo przeżywam rozterki Sanseveriny...

-  Czyżbyśmy się zamartwiały z powodu naszego siostrzeńca?

-  A czy nie jestem usprawiedliwiona? Gdybym tylko wiedziała, co czynić...

-  Wiem, że nie przepadamy za praktykami duchowymi, lecz może nadszedł czas, by się pomodlić?

-  Tak pani sądzi?... Już tak dawno nie zwracałam się do Boga... Pewnie zatrzaśnie mi drzwi przed nosem!

-  Powinnyśmy zacząć od Zdrowaś Mario, łaskiś pełna... Kobiety zawsze się dogadają...

-  Może i ma pani rację. Kiedyś byłam jej bardzo oddana - to znaczy kiedy byłam w klasztorze des Dames du Sacrè-Coeur. Lecz potem nasze relacje się rozluźniły i obawiam się, że z upływem czasu stałam się starą bezbożnicą. Może to wina tego domu... Ale dzisiaj jestem w strachu, Mario Andżelino, bardzo się frasuję!

Kuzynka-lektorka pomyślała, że markizę musi przepełniać trwoga, skoro przypomniała sobie jej imię. Uklękła przy brzegu łóżka, uczyniła szybko znak krzyża, zamknęła oczy i zaczęła:

-  Salve Regina, Mater Misericordiae, vita, dulcedo etspes nostra...

Pani de Sommieres odkryła ze zdziwieniem, że bez trudu przychodzi jej powtarzać słowa starej modlitwy i że czerpie dawno niewymawiane wyrazy z głębokich pokładów własnej pamięci.

Rozdział dziesiąty

Godzina prawdy

Zbliżała się północ.

Czarny rolls-royce sir Eryka Ferralsa wjechał na avenue Hoche i wolno skierował się w stronę placu Gwiazdy prowadzony ostrożną ręką Morosiniego. W innych okolicznościach książę odczuwałby przyjemność jazdy tak wspaniałą maszyną, której wyjątkowo cichy silnik ledwo pomrukiwał pod błyszczącym lakierem długiej maski. Jak wielu Włochów, uwielbiał automobile, zwłaszcza modele wyścigowe, ale prowadzenie samochodu tej klasy było doświadczeniem wyjątkowym.

Opuścił pałac Ferralsa przed trzema minutami, odprowadzany przerażonym spojrzeniem Rileya, szofera, którego fabryka Crewe zaoferowała wraz z tym cudem techniki, jak wymagały przepisy. Najwyraźniej nieszczęśnik wmówił sobie, że jego cenny „Silver Ghost" zmierzał do katastrofy, bowiem stały pasażer gondoli nigdy nie będzie w stanie kierowe autem zgodnie z regułami sztuki.

Tych kilka tragikomicznych chwil pozwoliło Morosinie-mu trochę się rozluźnić, gdyż przez ostatnie czterdzieści osiem godzin niepewności jego nerwy zostały poddane ciężkiej próbie. Porywacze Anielki odezwali się przed godziną i podali najnowsze instrukcje: książę Morosini, zaopatrzony w okup i szafir, zajmie miejsce za kierownicą auta sir Eryka - dokładnie zaznaczono markę spośród tych, które posiadał baron - i ma się stawić o północy przy wejściu do alei naprzeciwko Lasku Bulońskiego, od strony numerów parzystych, niedaleko ulicy de Presbourg.

Ku zdziwieniu Morosiniego gospodarz się nie pokazał. Cierpiał jakoby na potworny ból głowy. Więc to z rąk Johna Suttona, jego sekretarza, Aldo odebrał walizeczkę zawierającą pieniądze i szkatułkę. Nie był tym zaskoczony, domyślał się bowiem, jakie rozdarcie przeżywał handlarz bronią, zmuszony pozbyć się ukochanego talizmanu.

-  Gdybyś znał prawdę, dobry człowieku - wycedził Morosini przez zęby - byłbyś może mniej smutny, ale za to bardziej wściekły.

* * *


Mina ze swoim cennym bagażem dojechała do celu bez kłopotów, o czym zakomunikowała księciu poprzedniego wieczoru, wykonując do niego krótki telefon.

Teraz pozostawało uwolnić Anielkę, lecz co dalej? Uczciwość podpowiadała Morosiniemu, aby odprowadzić ją do męża, lecz książę, jako człowiek honoru, odczuwał potworny niesmak na myśl, że tę, którą kocha, miałby pchnąć w ramiona innego. Vidal-Pellicorne, ściskając mu dłoń, sprowadził problem do właściwych rozmiarów, oznajmiając:

-  Jeśli oboje wyjdziecie z tego żywi, to będzie cud! Później może będzie miała coś do powiedzenia...

* * *


Cały dzień padał deszcz. Noc była świeża i wilgotna. Na dworze niewiele osób. Auto sunęło z cichym pomrukiem po błyszczącej wstędze asfaltu, na którego końcu wznosił się Łuk Triumfalny widoczny w trzech czwartych i źle oświetlony.

Po dotarciu do umówionego miejsca Morosini zatrzymał automobil, wyjął etui z papierosami, potarł zapałkę, ale nie zdążył zapalić papierosa, gdy nagle ktoś gwałtownie otworzył drzwi i potężny podmuch zgasił płomień. Równocześnie usłyszał nosowy głos z akcentem nowojorskim:

-  Posuń się! Ja poprowadzę. I żadnych zbędnych ruchów!

Lufa rewolweru przytknięta do skroni była tak przekonująca, że Aldo bez protestu przesiadł się na miejsce obok, rzucając pytanie:

-  Prowadził pan już rollsa?

-  A o co chodzi? Samochód jak każdy inny! Jeździ jak każdy!

Morosini wyobraził sobie, jak zareagowałby szofer Riley na takie bluźnierstwo. Nagle otworzyły się drugie drzwi i wokół jego nadgarstków zatrzasnęły się kajdanki, a na oczy założono mu grubą, czarną opaskę.

-  Możemy jechać! - rzucił ktoś z akcentem mieszkańca przedmieścia, który, choć paryski, zabrzmiał bardzo antypatycznie.

Mężczyzna siedzący za kierownicą z pewnością był olbrzymem, gdyż Aldo poczuł, jak zmniejsza się jego przestrzeń życiowa. Pod ciężarem nieznajomego jęknęły resory. Na dodatek zalatywał rumem, a jego kumpel wydzielał kłęby taniego, orientalnego zapachu.

Nowy kierowca ruszył i zmienił bieg tak gwałtownie, że skrzynia biegów zaprotestowała z oburzeniem. Morosini pośpieszył na pomoc.

-  Co pan sobie wyobraża? Ze prowadzi traktor? Wiedziałem, że sir Henry nie będzie zadowolony.

-  Sir Henry?

-  Dowiedz się, mój przyjacielu, że u Rolls-Royce'a tak nazywa się silniki skonstruowane przez firmę. To imię czarodzieja, który je wymyślił!

-  Czy mam zamknąć gębę temu snobowi? - rozzłościł się pasażer z tyłu. - Wkurza mnie!

Snob, o którym była mowa, powstrzymał się tym razem od wyrażenia swego zdania, domyślając się, w jaki sposób tamten zmusiłby go do milczenia. Zagłębił się w siedzeniu i starał się zapamiętać drogę, dobrze znając Paryż. Wkrótce jednak, ze względu na całkowitą ciemność, stracił orientację. Auto jechało najpierw aleją du Bois, skręciło w prawo, potem w lewo, znowu w prawo, w prawo, i w lewo... po jakimś czasie nazwy ulic zaczęły się plątać, chociaż nowy kierowca jechał już ostrożniej, gdyż widocznie wziął sobie do serca sarkazm zakładnika.

Podróż trwała godzinę, jak oznajmił zegar kościoła, który zaczął bić przed samym przyjazdem na miejsce. Trudno było jednak określić rodzaj nawierzchni, gdyż nie pozwalała na to wyjątkowa jakość zawieszenia rollsa. Jednak, po lekkim wstrząsie, pasażer domyślił się, że jadą po żwirze. Po chwili auto stanęło.

Szofer, który cały czas się nie odzywał, wreszcie otworzył usta:

-  Nie ruszaj się! Ja cię poprowadzę.

-  Gdyby sobie złamał kark, to byłoby prawdziwe nieszczęście! - parsknął jego kumpel.

Kiedy Morosini wysiadł z auta, uczuł, jak zbiry biorą go pod ramiona, a raczej unoszą w powietrzu. Następnie wniesiono go po kilku kamiennych schodach. Wokół pachniało ziemią, drzewami i mokrą trawą. Z pewnością jakaś posiadłość pod Paryżem... Potem posadzka i trzaśniecie ciężkich drzwi. W końcu skrzypiący parkiet, a dalej - miękki dywan...

Kiedy podtrzymujące go ramię wypuściło go z żelaznego uścisku, poczuł, że traci równowagę jak niewidomy pozbawiony oparcia w pustej przestrzeni. Lecz, wreszcie ciasna opaska została zerwana i Morosini, oślepiony światłem lampy stojącej na stole, próbował skutymi dłońmi zasłonić oczy.

Usłyszał zimny, metaliczny głos, zabarwiony lekkim, obcym akcentem:

-  Zdejmijcie mu bransoletki!


Gdyby zechciał pan również skierować lampę w druga stronę, byłbym wielce zobowiązany! - zaproponował Morosini.

-  Czy nie za wiele tych wymagań? Ma pan pieniądze i klejnot?

-  Miałem je, opuszczając pałac sir Eryka Ferralsa. Co do reszty, niech pan zapyta swoich zbirów!

-  Mam tu wszystko, szefie! - poinformował Amerykanin z ulgą, że może nareszcie mówić w swoim języku.

-  No to na co czekasz? Dawaj!

Zbliżywszy się, goryl, jakieś dwa metry w kłębie, zasłonił światło, zmniejszając w ten sposób tortury więźnia. Snop zmienił kierunek, padając na blat biurka. Z tyłu zarysowała się sylwetka mężczyzny, lecz widoczne były tylko jego ręce wychodzące z tweedowych rękawów. Ręce nerwowo rozdarły paczkę, wyjęły pliki banknotów i otworzyły szkatułkę, a z niej uwolniły szafir, który roztoczył głęboki blask i migotanie diamentowej oprawy. Na ten widok nieznajomy wydał okrzyk podziwu. Morosini oddał w myśli hołd zręczności Szymona Aronowa, był to naprawdę wielki artysta. Jego podróbka wydawała się bardziej prawdziwa niż oryginał.

-  Zaczynam żałować, że nie mogę zachować go dla siebie! - mruknął nieznajomy. - Ale kiedy się dało słowo, trzeba go dotrzymać.

-  Jestem szczęśliwy, widząc, że powodują panem tak szlachetne pobudki! - zakpił Morosini. - W takim razie, ponieważ dostał pan to, czego żądał, proszę o zwrócenie lady Ferrals i wolności... nie licząc rolls-royce'a, żebym mógł zawieźć zakładniczkę do domu. Jeśli jeszcze jest żywa... -dodał tonem, w którym niepokój mieszał się z groźbą.

-  Niech pan będzie pewien, że włos jej nie spadł z głowy! Zaraz sam się pan przekona. Zaprowadzimy pana do niej.

-  Nie przyjechałem z wizytą, lecz aby ją zabrać!

W swoim czasie! Sądzę, że miał pan...

Tu przerwał, gdyż w tej chwili wielkie drzwi otworzyły się, a równocześnie zaświecił się żyrandol, ukazując dość obszerne pomieszczenie, raczej źle umeblowane w stylu pretensjonalnego mieszczaństwa, ze ścianami pokrytymi okropną tapetą w liście i kwiaty w odcieniach zielonkawych, czekoladowych i cukierkoworóżowych, od których Alda rozbolały zęby.