-  Zdradzić panią? Wiem! Nie zaczynajmy od nowa! Pani jedynym usprawiedliwieniem jest młodość, a ja powinienem okazać rozsądek za nas dwoje! A teraz, niech pani idzie do diabła, ponieważ pani ulubiona rozrywka to uciec z pierwszym lepszym! Ja mam tego dość.

Morosini odwrócił się na pięcie i skierował w stronę drzwi, lecz w chwili, gdy dotykał klamki, Anielka podbiegła do niego i pociągnęła do tyłu, w stronę uchylonego okna.

-  Niech pan ucieka, dopóki jest jeszcze czas! - wyszeptała. - Po gzymsie dotrze pan do małego tarasu, skąd łatwo zeskoczyć na ziemię. Potem, jeśli pan pójdzie prosto, dotrze pan do muru, ale nie jest zbyt wysoki. Za nim biegnie droga do Paryża...

-  Dlaczego pani chce, żebym uciekł? Co się znowu za tym kryje?

Spojrzał jej głęboko w oczy i zobaczył, że są pełne łez i błagania. Wydawała się przejęta do żywego.

-  Nic, oprócz tego, że pragnę, żeby pan żył... - wyszeptała. - Poza tym nie znam tych ludzi, chociaż mój brat wynosi ich pod niebiosa, i być może popełniłam błąd, że im zaufałam. Już nie wiem, komu wierzyć, i tak się boję! Gdyby coś się panu przytrafiło... nigdy bym sobie tego nie wybaczyła!

-  To niech pani jedzie ze mną!

Chwycił ją za ramiona, aby lepiej przekazać jej swoją siłę i przekonanie, lecz ona nie miała czasu, aby mu odpowiedzieć. Na progu dał się słyszeć metaliczny głos Ulryka:

-  Co za uroczy obrazek! Mam nadzieję, że wszystko już sobie powiedzieliście. Nie mamy czasu do stracenia! A teraz ręce do góry oboje i wychodzić mi stąd bez ceregieli!

Wielki rewolwer z bębenkiem, który trzymał w dłoni, zdecydowanie utrudniał dyskusję, więc Aldo tylko zaprotestował:

-  Ale dlaczego ona? Myślałem, że jesteście wspólnikami?

-  I ja też tak myślałem, ale po tym, co usłyszałem, nie mam pewności.

-  Co z nią zrobicie?

-  Zostawiam jej wybór: jeśli chce odejść z nami, jej brat czeka w aucie pod strażą Gusa. Jeśli woli zostać z panem, podzieli pański los.

-  Niech pan pozwoli jej odejść!

-  Hola, hola! A dlaczego nikt mnie nie pyta o zdanie? -zaprotestowała kobieta.

-  Później pani powie! Tracimy czas! Schodzimy i ani jednego ruchu, bo strzelam!

Bandyta pchnął półprzymknięte, masywne, podwójne drzwi salonu, za którymi czekał gigantyczny Sam z kajdankami. Założył je na dłonie Alda, a następnie przywiązał go starannie sznurem do krzesła na środku pokoju. Kiedy to zostało zrobione, Ulryk, który cały czas trzymał Anielkę na muszce, zawołał:

-  Teraz twoja kolej, ślicznotko! Co wybierasz? Drugie, wygodne krzesło czy limuzynę swojego bogatego męża? Gdyż, oczywiście, nie zamierzamy jej zwrócić. Bardzo się podoba memu przyjacielowi, Zygmuntowi, który zasłużył na małą nagrodę.

-  Zajedzie nią prosto do więzienia! - zaśmiał się Morosini szyderczo. - Do czego ona mu potrzebna? Będzie jeździł po Paryżu, gdzie zostanie w mig rozpoznany?

-  To jego sprawa. No więc, jak brzmi decyzja naszej bogini?

Anielka splotła ramiona i uniosła swój ładny nosek z wyrazem wyzwania:

- I pomyśleć, że traktowałam pana jak przyjaciela! W tej sytuacji, wolę zostać tutaj...

-  Niech pani nie będzie niemądra, Anielko! - przerwał Aldo. - Niech pani odejdzie! Nie mam złudzeń, co do tego, co mnie tu spotka, a będzie pani przynajmniej ze swoim bratem.

-  No, no, co do tego, masz pan całkowitą rację! - wydał okrzyk wielki Sam. - Jeśli chcesz wiedzieć, podpalimy tę chatę, zanim damy nogę!

Przerażony krzyk kobiety zabrzmiał równocześnie z protestem Ulryka zarzucającemu swemu kompanowi gadatliwość. Ale Sam nie słuchał, tylko wymierzył Anielce brutalny cios, pod którym upadła. Zaczął ją wiązać sznurem. Tym razem Ulryk przyznał:

-  Tak jest dobrze! Zaczynała za bardzo rozrabiać. Co do chłopaka, coraz bardziej psuje nam szyki. Pozbędziemy się go potem. W ten sposób zgarniemy wszystko!

-  Nędzne z was indywidua! - rzucił oburzony Morosini.

-  A więc, zabierzcie ją, ale pamiętajcie, że jej śmierć sprowadzi na was poważne kłopoty!

Sam, pochylony nad ciałem kobiety, przez chwilę się wahał, kiedy nagle padł z okrzykiem z kulką w plecach. Do salonu wtargnął Ferrals z koltami w każdej ręce i to on strzelił. Odpowiedział mu strzał Ulryka, ale w tej chwili jedna z czarnych twarzy splunęła, wyrwawszy mu pistolet z diaboliczną precyzją.

-  Można powiedzieć, że potrafi się pan nimi posługiwać - skomentował Morosini, który nigdy nie był tak rad na widok tego człowieka, którego szczerze nie cierpiał. - Skąd się pan tu wziął, sir Eryku?

-  Z mojego auta. Przyjechałem tu razem z panem, ale pan nawet tego nie zauważył.

-  Rozumiem. Powinienem pozwolić panu załatwić samemu swoje sprawy. A tymczasem, niech pan uwolni żonę! Zaraz się udusi pod tym ciężarem!

Nie spuszczając z oka Ulryka, który jęczał z bólu od kuli tkwiącej w ręce, Ferrals kopniakami starał się przewrócić ciało Sama, lecz Amerykanin był ciężki. Anielka zemdlała. Odłożywszy jeden z koltów, schylił się, by dźwignąć Amerykanina, kiedy usłyszał krzyk Morosiniego:

-  Uwaga na drzwi!

W tej chwili w progu pojawił się Gus, człowiek z przedmieścia. Był uzbrojony w nóż, którym rzucił w barona, ale ostrze o włos chybiło celu i utkwiło w parkiecie. Anglik wystrzelił, ale i on spudłował, gdyż jego cel zniknął tak szybko, jak się pojawił. Tymczasem Morosini usłyszał znajomy głos:

-  Przestańcie strzelać! Toja, Vidal-Pellicorne! Trudno było go poznać odzianego na czarno od stóp do głów i z twarzą wymazaną sadzą. Wyglądał jak kominiarz. Taszczył ciało Gusa, którego właśnie upuścił na podłogę, kiedy spostrzegł, że Ulryk, pokonując ból, usiłuje dosięgnąć swojej broni.

-  Policja zaraz tu będzie! - oznajmił archeolog, podnosząc nóż, którym przeciął więzy Alda. - Mój towarzysz podróży zawiadomił ją, jak tylko znaleźliśmy ten dom. Ale jakim cudem pan jest tutaj, sir Eryku?

-  To nie cud. Kazałem wykonać w fabryce specjalne wyposażenie samochodu: pod tylnym siedzeniem jest schowek, w którym zmieści się w pozycji leżącej mężczyzna średniego wzrostu, mogąc oddychać dzięki sprytnie ukrytym odpowietrznikom. To urządzenie oddało mi już niejednokrotnie wielką przysługę i byłem zachwycony, kiedy ci idioci wybrali właśnie to auto. Dzięki temu przyjechałem tu, bez wiedzy księcia. Za co błagam o wybaczenie... Ale, pan Vidal?... Jak to się stało, że pan też tu jest i kim jest ten towarzysz, o którym pan wspomniał?

-  Czarujący chłopiec, sportowiec, którego zawdzięczam pani de Sommieres. Bardzo się przejęła, widząc, że jej siostrzeniec wplątał się w niebezpieczną historię...

- ...i zawiadomiła policję, przez co moja żona mogła zostać zamordowana? - krzyknął z furią sir Eryk.

- Ależ nie! Szepnęła tylko słówko staremu przyjacielowi, komisarzowi Langevin, obecnie na emeryturze, każąc mu przysiąc, że nie zawiadomi władz: chciała tylko rady! Ale, proszę poczekać chwilkę - dodał, mocując się z kajdankami, które tkwiły jeszcze na dłoniach Alda i przykuwały go do krzesła - ciekawe, gdzie może być klucz do tego.

-  Niech pan poszuka w kieszeni zabitego! - poradził Morosini.

-  Dziękuję!... Ale, ale, co to ja mówiłem?... Ach, tak, pan Langevin dal jej więcej niż radę: zarekomendował jej syna przyjaciela, który ma zamierza do policji. Ten chłopiec jest niezwykle wysportowany i świetnie jeździ na rowerze. Ja też nieźle sobie radzę na dwóch kółkach. A zatem, kiedy dowiedzieliśmy się o miejscu i godzinie spotkania, wyposażeni w nasze stalowe rumaki pojechaliśmy na aleję Lasku Bulońskiego i ukryliśmy się w krzakach. Kiedy auto ruszyło, pojechaliśmy za nim, nie włączając świateł i starając się trzymać skraju szosy...

-  Jechać na rowerze za autem tej jakości, to niedorzeczne! - zauważył sir Eryk. - Jest szybkie jak błyskawica!

-  Lepiej nie dodawać gazu, jeśli nie umie się prowadzić. Kiedy tu dojechaliśmy - a tak na marginesie, jesteśmy w Vesinet, które znam bardzo dobrze - młody Guichard wyposażony w list od komisarza Langevina udał się na poszukiwanie posterunku policji, podczas gdy ja obmyślałem, w jaki sposób dostać się do domu. Zostawienie otwartego okna, drogi Aldo, było genialnym posunięciem. Bardzo mi to pomogło!...

-  No to tym lepiej! - odparł Morosini, nie kryjąc złości. - Dlaczego mnie nie uprzedziłeś?

-  To przez twój rycerski charakter! Nawet policjant na emeryturze wzbudziłby twój niepokój. Byłbyś zdolny się domagać, aby ci pozwolić działać w pojedynkę...

-  To możliwe! - przystał niechętnie Aldo. - Ale skoro znasz tak dobrze to miejsce, powinieneś znaleźć jakąś pomoc, na przykład lekarza! Lady Ferrals... Bóg jedyny wie, jak trudno mi teraz wymówić to nazwisko! Lady Ferrals nie czuje się dobrze - dodał, masując bolące nadgarstki. - Tymczasem, mam tu jeszcze coś do zrobienia.

Nie dodając ani słowa wyjaśnienia, wziął jeden z pistoletów sir Eryka i wybiegł na dziedziniec: nie chciał, żeby ktoś inny złapał Zygmunta, który z pewnością siedział jeszcze w aucie. Jednak, kiedy znalazł się na podjeździe, nie było już tam nikogo. Ani w pobliżu domu. Piękny Zygmunt umknął rollsem, który pewnie traktował jak własność, pozostawiwszy siostrę na pastwę losu. Aldo przeklinał w duchu talent angielskich konstruktorów: podczas wymiany strzałów, tłumik „sir Henry'ego" stał się wspólnikiem młodego nikczemnika.

Kiedy Morosini wrócił do salonu, ujrzał Ulryka i Gusa związanych i siedzących na kanapie. Anielka odzyskiwała przytomność pod bacznym spojrzeniem tego, od którego chciała uciec, i który mówi! coś do niej ściszonym głosem, ściskając jej dłonie. Adalbert stał z boku, przy stole, przyglądając się fałszywemu szafirowi rzucającemu opalizujące blaski. Mrugnął do przyjaciela porozumiewawczo i spytał:

-  Czy znalazłeś tego, którego szukałeś?

-  Nie. Zdążył już uciec.

-  Kto taki? - spytał sir Eryk.

-  Młody Solmański! To on jest motorem całego tego galimatiasu. Chciał zdobyć trochę pieniędzy. W każdym razie właśnie zbiegł pańskim autem.

-  Nigdy nie lubiłem tego chłopca - zauważył baron. -I niewiele bardziej jego ojca. Á propos, czy on maczał w tym palce?

-  Zdaje się, że nie. W każdym razie, byłbym zaskoczony - przyznał Morosini niechętnie.

-  To byłoby takie głupie! Ale zobowiązuję się go poinformować, gdyż to, co ten młodzik ośmielił się uczynić własnej siostrze, przekracza ludzkie pojęcie!

To... to ohydne!... Jak się czujesz, moja droga? - dodał, zwracając się do Anielki.

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, a na jej bladych ustach błąkał się nieśmiały uśmiech.

-  Eryku! - szepnęła - A więc przyszedłeś? Nigdy bym nie uwierzyła...

-  Ponieważ nie wiesz jeszcze, jak bardzo cię kocham! O, moja miłości! Byłem taki nieszczęśliwy! Myślałem nawet przez chwilę, że uciekłaś ode mnie, aby mnie ukarać za... za tamtą noc!

-  I mimo to byłeś gotów poświęcić cenny szafir... i ryzykować życie?

-  Poświęciłbym znacznie więcej, gdyby było trzeba! Nawet własną duszę! Och, Anielko, tak bardzo się bałem, że cię straciłem! Ale jesteś! Teraz o wszystkim zapomnę.

W oczach sir Eryka pojawiły się łzy, a Anielka, która zdawała się nie widzieć teraz nikogo oprócz niego, wyciągnęła dłonie, szepcąc słowa ukojenia.

Nie wierząc własnym oczom, Aldo słuchał z przygnębieniem tego osobliwego duetu i walczył z ochotą wykrzyczenia całej prawdy; tak bardzo chciałby wyjaśnić tej dzikiej bestii zmienionej w potulnego baranka, że jego ukochana gra przed nim niegodną komedię, że uciekła z własnej woli i że jeszcze przed chwilą chciała zbiec od niego jak najdalej. Kusiło go, aby uzmysłowić Ferralso-wi, że nie wzbudza nawet litości w tej przecudnej istocie! A tylko niesmak. Chyba że ona znowu skłamała? Od kiedy odzyskała przytomność, nie skierowała ani jednego spojrzenia na Morosiniego czy Adalberta... Aldo nie miał jednak natury donosiciela. Postanowił milczeć i dołączyć do przyjaciela, który liczył banknoty, obserwując scenę kątem oka.

-  Nie staraj się zrozumieć - wyszeptał archeolog. - Niezbadane są wyroki boskie i decyzje młodych dziewcząt. Poza tym ona jest przerażona.

-  Kogo tak się boi? - spytał Aldo.

-  Ciebie, oczywiście! Drży, że zaczniesz mówić... Ach! - dodał archeolog, zmieniając ton - myślę, że nadjechała wreszcie żandarmeria! Zacząłem się obawiać, czy młody Guichard nie zgubił się gdzieś po drodze...

Chwilę potem, w samochodzie policyjnym, który odwoził go na ulicę Alfreda -de-Vigny z Adalbertem (rower archeologa przyczepiono z tyłu wehikułu), Morosini wrócił do swego pytania:

-  Dlaczego powiedziałeś, że Anielka bała się, że zacznę mówić?

-  Bo to prawda! Umierała ze strachu, że wyjawisz, iż była w zmowie z porywaczami. Uczucia Ferralsa do niej mogłyby się zmienić radykalnie. Ona woli. żeby uważano ją nadal za ofiarę. A zatem stara się udobruchać Ferralsa. Może z obawy przed gniewem ojca? Hrabia Solmański nie należy do łagodnych i pewnie nie znosi myśli, że pokrzyżowano jego plany... z których najbardziej niesłychany z pewnością polegał na tym, żeby położyć rękę na fortunie zięcia.