-  Może jednak nie oszalałeś? Popatrzymy na dalszy ciąg.

Tym razem Franco podał drugiej myszy kawałek galaretki, której nie zjadł Morosini, i teraz również zwierzę wyzionęło ducha.

-  Czy to są słodycze, które księżna Izabela przechowywała w swoim pokoju?

-  Tak, to była jej słabostka. Nie wiem, w jaki sposób udawało jej się je zdobywać podczas wojny.

-  Sprowadzała je z południa Francji i jak się zdaje nigdy nie miała z tym kłopotów. Powinieneś przynieść mi resztę tych słodyczy. W tym czasie postaram się ustalić, od czego zdechły te myszy...

-  Zgoda, ale wrócę dopiero po obiedzie, inaczej Ceci-na zrobi mi awanturę. Chyba nie wątpisz, że przygotowała istną ucztę. Á propos ... nie zjadłbyś ze mną obiadu?

-  Nie, dziękuję. Ta historia tak mnie intryguje, że odechciało mi się jeść.

-  Ja również nie jestem bardzo głodny... Och, byłbym zapomniał! Czy mógłbyś dać mi kalomelu dla Ceciny?

-  Znowu? Czy ona robi z tego kanapki, do diaska? Zżymając się, Franco napełnił małą buteleczkę chlorkiem rtęci.

-  Powiedz temu łakomczuchowi, że gdyby pochłaniała mniej czekolady, nie potrzebowałaby łykać tego proszku...

Po kwadransie Morosini zasiadł do wspaniałej uczty przygotowanej przez Cecinę.

Po skończonym posiłku oznajmił, że musi się trochę przejść, a poza tym chciałby odwiedzić swoją kuzynkę Ad-rianę. Zian będzie czekać na niego w gondoli o czwartej.

Chwilę później, z resztą galaretki owocowej, wrócił do laboratorium Guardiniego. Franco, zazwyczaj tak pogodny, przeszedł ciekawe przeobrażenie. Zza błyszczących szkieł okularów spoglądały zasępione oczy, a czoło żłobiły głębokie zmarszczki. Morosini nie zdążył nawet zadać pytania.

-  Przyniosłeś resztę?

-  Przyniosłem. Zrobiłem dwa pakunki, jeden z tymi, które były w szafie, a drugi z resztkami, które znajdowały się w bombonierce.

Znowu dwie myszy zostały zaproszone do tego, co mogło okazać się ich ostatnim posiłkiem, ale zdechła tylko jedna; ta, która zjadła smakołyk wyjęty z małej bombonierki.

-  Widać czarno na białym - westchnął aptekarz, przecierając okulary. - Cukierki zawierają skopolaminę, alkaloid, którego farmaceuci nigdy nie używają. Ktoś musiał jej tam dodać... Źle się czujesz?

Aldo nagle zbladł jak papier i musiał usiąść. Nie odpowiadając, ujął głowę w dłonie, aby ukryć łzy. Pomimo niejasnych obaw, które odczuwał do tej pory, w głębi duszy nie wierzył, że ktoś mógłby źle życzyć jego matce. Buntował się całym swoim jestestwem przeciwko tej oczywistości. Dlaczego ktoś chciałby zgładzić niewinną i dobrą kobietę? W udręczonym sercu syna smutek mieszał się z przerażeniem i złością.

Franco, szanując ból przyjaciela, nie odzywał się.

Po chwili Morosini opuścił dłonie, bez wstydu ukazując zaczerwienione oczy. - To znaczy, że została zamordowana, czy tak?

-  Bez wątpienia. Zresztą, mogę ci to teraz powiedzieć: zdziwiło mnie nagłe zatrzymanie akcji serca zdiagnozowane przez lekarza. Ponieważ znalem dobrze jej stan zdrowia, było to dla mnie niewytłumaczalne, chociaż natura sprawia czasem jeszcze większe niespodzianki. Nie rozumiem jednego - powodu tak ohydnego czynu.

-  Bałbym się poznać ten powód; zamordowano moją matkę, aby ją okraść. Chodzi o sekret rodzinny, który teraz został odkryty.

Aldo opowiedział o historii cennego szafiru, dodając, że miał nadzieję, iż dzięki niemu uda mu się wyjść z kłopotów finansowych, i o tym, jak zauważył zniknięcie klejnotu.

-  Oto wyjaśnienie, ale ono prowadzi do innego pytania: kto?

-  Naprawdę nie mam pojęcia. Od mojego wyjazdu do wojska matka nie wychodziła z domu i poza kilkoma zaufanymi osobami również nie przyjmowała nikogo...

-  Czy już rozmawiałeś o tym z kuzynką?

-  Nie, jeszcze się z nią nie widziałem. Kiedy powiadomiłem o moim powrocie, wysyłając telegram do Ceciny, prosiłem ją, żeby nikogo nie informowała. Nie miałem ochoty odbierać kondolencji na dworcu. Co prawda Mas-saria spadł mi na głowę już dziś rano, ale dlatego, że widział, jak wysiadam z pociągu. Wracając do tego, o czym mówiliśmy, nie mam pojęcia, kto mógł popełnić morderstwo i kradzież, gdyż sądzę, że te dwie zbrodnie są ze sobą związane. Wokół matki byli sami zaufani ludzie i z wyjątkiem dwóch dziewcząt przyjętych przez Cecinę, nie mamy więcej służby...

-  Podczas twojej nieobecności donna Izabela mogła spotkać ludzi, których ty nie znasz. Tak długo cię nie było...

-  Spytam Zachariasza w zupełnej tajemnicy. Gdybym powiedział Cecinie o naszym odkryciu, wypełniłaby całą Wenecję lamentem, a nie mam ochoty rozgłaszać tej tragedii...

-  Czy nie zamierzasz zawiadomić policji?

Morosini wyciągnął papierosa, zapalił go i wypuścił kilka obłoków dymu, po czym odparł:

-  Nie. Obawiam się, że nasze odkrycie zwiera za mało szczegółów...

-  A czy skradziony klejnot to drobny szczegół?

-  Przecież nie mam żadnego dowodu kradzieży. Mogliby powiedzieć, że matka sprzedała go, nie wspominając o tym notariuszowi. Należał do niej, mogła nim dysponować. Tylko jedna rzecz byłaby przekonująca dla policji: autopsja. .. ale nie mogę się na nią zdecydować. Nie chcę, żeby zakłócano jej spokój... nie, nie zniósłbym tej myśli!

-  Mogę cię zrozumieć. A jednak, chyba masz ochotę dowiedzieć się, kto był zabójcą?

-  Oczywiście, ale wolę sam go szukać. Jeśli wydaje mu się, że popełnił zbrodnię doskonałą, będzie mniej ostrożny...

-  A dlaczego nie zabójczyni? Trucizna jest ulubionym narzędziem kobiet.

-  Być może... W każdym razie on lub ona przestanie się strzec. A wtedy, wcześniej czy później, szafir ujrzy światło dzienne. Jest to klejnot wyjątkowej urody i jeśli wpadł w ręce kobiety, ta na pewno zechce pokazać go światu. Tak, jestem tego pewny: znajdę go, a on doprowadzi mnie do zbrodniarza, a wtedy...

-  Czy sam chcesz wymierzyć sprawiedliwość?

-  Bez chwili wahania! Dziękuję ci za pomoc, Franco. Będę cię informował o postępach w tej sprawie.

Po powrocie do domu Aldo zabrał Zachariasza do swego pokoju pod pretekstem, że potrzebuje pomocy przy zmianie ubrania. Wyjawienie tego, czego książę właśnie się dowiedział, było prawdziwym szokiem dla wiernego sługi. Odrzucił maskę spokoju, a z jego oczu popłynęły gorzkie łzy.

-  Na miłość boską, opanuj się! Jeśli Cecina zauważy, że płakałeś, zasypie cię pytaniami, a ja nie chcę, żeby się dowiedziała...

-  Słusznie, ma pan rację... A czy ma pan jakieś podejrzenia, kto mógł to zrobić?

-  Nie, najmniejszych, i w tym celu potrzebuję twojej pomocy. Kto odwiedza!

mamę ostatnimi czasy?

Zachariasz zebra! myśli i stwierdził, że nikt specjalny nie gościł w pałacu. Wymienił kilka nazwisk starych weneckich przyjaciół, z którymi księżna Izabela grała w karty lub w szachy, rozmawiała o muzyce i malarstwie. Pod koniec lata regularnie odwiedzała ją markiza de Sommieres, która była matką chrzestną Izabeli. Siedemdziesięcioletnia kobieta dobrze się trzymała i przez prawie okrągły rok, z wyjątkiem trzech zimowych miesięcy spędzanych w swoim paryskim pałacu, podróżowała od rodzinnego zamku do dworu przyjaciół, w towarzystwie dalekiej kuzynki, starej panny, praktycznie niewolnicy markizy, która jednak za nic w świecie nie zaniechałaby tego wygodnego życia. Markiza natomiast długo by nie zniosła jej towarzystwa, gdyby kuzynka nie udowodniła, że natura wyposażyła ją w węch psa myśliwskiego w zdobywaniu ploteczek i wieści o drobnych skandalach, którymi leciwa dama się delektowała, popijając szampana, co należało do jej niewinnych słabostek. Nie, w żadnym razie nie można było podejrzewać tego raczej komicznego duetu: pani de Sommieres uwielbiała swoją chrześnicę i nie przestawała jej rozpieszczać jak w czasach, kiedy Izabela była małą dziewczynką.

-  Ach! - krzyknął nagle Zachariasz. - Przychodził też lord Killrenan!

-  Dobry Boże! A ten skąd się wziął?

-  Z Indii czy jakoś tak... Sam nie wiem...

Stary wilk morski, mierzący niewiele ponad sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, bardziej niż do swoich prastarych rodzinnych dóbr przywiązany był do swojego statku zwanego „Robert-Bruce" i mieszkał na nim częściej niż w zamku w Szkocji. Powszechnie było wiadomo, że ten niepoprawny egoista ma tylko jedną słabość: uwielbiał księżnę Izabelę. Kiedy się dowiedział, że została wdową, przybył, aby złożyć u jej stóp swoje stare nazwisko, statek i miliony, ale matka Alda odmówiła, wierna pamięci męża, którego kochała do ostatnich dni.

-  Nie przerabia się życia, tak jak nie przerabia się sukni, powiadała.

Bardziej zakochany, niż chciał to przyznać, sir Andrew przyjął odmowę księżnej do wiadomości, ale nie pogodził się z przegraną, i co dwa lata powracał złożyć u stóp wybranki wyrazy uwielbienia i prośby, którym zawsze towarzyszył olbrzymi bukiet kwiatów oraz kosz egzotycznych przypraw. Z tych ostatnich najbardziej cieszyła się Cecina. Wiedział, że Izabela nie przyjęłaby niczego więcej...

Jego też nie można było podejrzewać...

-  Im więcej o tym myślę, tym mniej rozumiem - westchnął Zachariasz. - Nie można nikogo oskarżyć, chociaż ten, kto zaplanował tę odrażającą zbrodnię, musiał dobrze znać naszą księżnę i nawet mieć wstęp do jej pokoju.

-  A medyk, który się nią opiekował po tym, jak zniknął jej osobisty lekarz?

-  Doktor Licci? Podejrzewać go to tak, jakby podejrzewać Cecinę lub mnie. To istny święty. Dla niego pieniądze liczą się tylko o tyle, o ile może z nich mieć pożytek dla swoich pacjentów. To lekarz ubogich i sam częściej podrzuca temu i owemu banknot, niż domaga się honorariów. Księżna bardzo go lubiła i często korzystała z jego pośrednictwa w swojej działalności dobroczynnej...

Aldo postanowił na razie przerwać poszukiwania. Teraz należało złożyć wizytę kuzynce Adrianie, która jako ostatnia widziała księżnę Izabelę przy życiu. Nie żeby żywił choćby cień podejrzenia, zawsze była jego przyjaciółką, prawie siostrą, i już zarzucał sobie, że nie zawiadomił jej o swoim powrocie. Była mądra i piękna, i być może znalazłaby w pamięci jakiś szczegół, który pomógłby sprowadzić poszukiwania na właściwy tor.

-  Zawieź mnie do hrabiny Orseolo - powiedział do gondoliera - ale przepłyńmy przez rio Palazzo. Nie przywitałem się jeszcze z placem św. Marka, a powinienem od tego zacząć.

Zian uśmiechnął się pod wąsem i końcem długiego wiosła odepchnął gondolę od pozieleniałych schodów nabrzeża. Aldo wcisnął się w fotel i szczelnie owinął płaszczem. Na wodzie nie było ciepło. Po nieśmiałym, porannym słońcu nie zostało ani śladu, zastąpiła je szaruga trwająca przez cały dzień.

Nad spokojną taflą wody unosiło się echo skrzypiec próbujących grać walca.

Minęli pałac Loredan należący do don Carlosa. Był cichy i ciemny. Opustoszały lub nawet opuszczony. Książę jednak pamiętał, jak pewnego wieczoru usłyszał dochodzący stamtąd śpiew: to słynna Nellie Melba śpiewała Le Clair de Lunę Duparca przy akompaniamencie amerykańskiego pianisty George'a Copelanda. Chwila ta była tak upojna, że chętnie powtórzyłby ją tego wieczoru...

Kazał zatrzymać gondolę przed białymi kopułami Salute, pozdrowił Doganę*4, a następnie, przepływając kanał, który w tym miejscu zamieniał się w basen, kazał zatrzymać się przed Piazzetta, aby pokłonić się przyciemniałym złoceniom bazyliki św. Marka i białej koronce Pałacu Dożów, a potem wślizgnąć w mroczny cień Mostu Westchnień zaanektowanego przez wszystkich zakochanych świata, nie-domyślających się, że wspomniane westchnienia nie miały nic wspólnego z miłością...

Hrabina Orseolo mieszkała niedaleko w małym, różowym pałacyku sąsiadującym z Santa Maria Formosa. Był tu, na nabrzeżu, mur opleciony czarnym bluszczem i nad-proże z wąskim portalem z białego kamienia z latarniami po bokach. Gondola zatrzymała się w tym miejscu i Moro-sini chwycił kołatkę z brązu. Po chwili drzwi otworzyły się pod naciskiem niewidzialnej ręki służącego, który obrzucił nieznajomego surowym wzrokiem.

-  Czego pan chce? - spytał opryskliwie.

-  Można by rzec, że ton tego domu wiele się zmienił przez ostatnie cztery lata - zauważył sucho Morosini. - Widzieć się z hrabiną Orseolo, oczywiście!

-  Kim pan jest? - nie ustępował służący.

Usiłował zagrodzić drogę nieznajomemu, ale ten go odsunął, przyciskając trzy palce do jego piersi.

-  Jestem książę Morosini i chcę się widzieć z moją kuzynką, a ty mi w tym nie przeszkodzisz!

Nie przejmując się więcej służącym, Aldo przeszedł przez miniaturowy ogródek, gdzie nieokiełznane pnącza wiły się na oślep po starej studni, i dopadł do schodów prowadzących do gotyckiej galerii ze smukłymi kolumienkami, zza których przebłyskiwały błękity i czerwienie witraża oświetlonego od środka.