Jednakże gbur, który przywitał Morosiniego, nie dawał za wygraną. Pojawił się znowu, pędząc po dwa schodki i krzycząc:

-  Niech pan zejdzie! Rozkazuję panu zejść!

Morosini miał już tego dość i właśnie chciał powiedzieć coś natrętowi do słuchu, kiedy drzwi na galerii otworzyły się, ukazując kobietę, która po krótkim wahaniu rzuciła się na szyję gościowi, śmiejąc się i płacząc na przemian:

- Aldo!... To ty?... Jakże się cieszę, mój Boże!

Była przejęta do tego stopnia, że Morosini aż się zdziwił. Jeszcze nigdy kuzynka nie okazywała mu tak demonstracyjnie uczuć... Córka jedynego brata księcia Enrica, o pięć lat starsza od spadkobiercy rodu Morosinich, jako młoda dziewczyna wykazywała wyraźną tendencję do traktowania kuzyna z pewnym rodzajem pobłażania zabarwionego odrobiną pogardy. Ale tym razem to była prawdziwa eksplozja uczuć.

Szczęśliwy z powodu tak wylewnego przyjęcia, ale skrępowany niedyskretną obecnością służącego sterczącego kilka kroków od nich, Aldo czule ucałował kuzynkę.

-  Czy moglibyśmy wejść do środka... jeśli oczywiście ten osobnik nie ma nic przeciwko? - rzucił zgryźliwie.

Adriana roześmiała się i oddaliła służącego jednym gestem, po czym zaprowadziła gościa do domu.

-  Musisz wybaczyć Spiridionowi, jeśli zbyt gorliwie odgrywa rolę cerbera - powiedziała - ale jest mi oddany duszą i ciałem, od kiedy znalazłam go umierającego z głodu na plaży na Lido. To młody mieszkaniec Korfu, który uciekł z tureckiego więzienia, a ponieważ nie stać mnie było na zatrudnienie służby, oddaliśmy sobie nawzajem przysługę. Moja stara Ginewra jest coraz mniej żwawa. Młody i silny chłopiec jest tu bardzo potrzebny. Ale, ale, skąd się wziąłeś? Dlaczego mnie nie uprzedziłeś o powrocie?

-  Nikogo nie zawiadamiałem - skłamał Morosini. -Chciałem przyjechać sam.

Więźniowie wojenni nabierają dziwnych przyzwyczajeń.

Mówiąc to, obrzucił wzrokiem salon. Było to pomieszczenie pokaźnych rozmiarów o bardzo kobiecym wystroju nadającym mu ciepłą i intymną atmosferę. Zawdzięczało to ścianom obitym tkaniną w kolorze jesiennych liści, obrusom z turkusowego aksamitu pokrywającym stoły, jedwabnym abażurom lamp, kwiatom poustawianym tu i tam, książkom porozrzucanym w nieładzie i piętrzącym się partyturom muzycznym, którymi zarzucony był oryginalny barokowy klawesyn. Salon ani trochę się nie zmienił. Usiadłszy na jednym z dwóch foteli w stylu francuskiej regencji, Aldo zauważył, że mały niebieski Botticelli naprzeciw został zastąpiony przez inne płótno w podobnej tonacji, ale współczesne. Zniknęła również kolekcja chińskich waz, która dawniej zajmowała konsole. Wreszcie, jasna plama na ścianie zdradzała brak „Świętego Łukasza" przypisywanego Rubensowi.

-  Co tu się stało? - spytał, wstając, żeby przyjrzeć się z bliska. - Gdzie się podziały twoje porcelanowe naczynia... i Botticelli?

-  Zaraz ci wyjaśnię - musiałam je sprzedać.

-  Sprzedać?

-  Oczywiście. A z czego miała żyć przez cały ten czas wdowa, której mąż zostawił same długi i wielki pakiet tej niesamowitej rosyjskiej pożyczki, która zrujnowała połowę Europy? Zresztą, twoja matka przyznała mi rację... Widzisz, to był jedyny sposób, aby zachować ten pałac, na którym mi zależy najbardziej na świecie. Chyba wart jest, aby dla niego poświęcić kilka porcelanowych waz i dwa obrazy...

-  Mam nadzieję, że dostałaś dobrą cenę?

-  Doskonałą! Antykwariuszowi z Mediolanu, który zajął się sprzedażą, jestem winna moją wdzięczność, zresztą zostaliśmy przyjaciółmi. Czy to cię szokuje?

-  Nie żartuj. Mogę tylko przyznać ci rację. Podobnie jak moja matka. Z tą różnicą, że ona sprzedała swoje klejnoty...

-  Ponieważ należały do niej. Chciałam jej przedstawić Sylvia Brusconiego, ale ona zawsze odmawiała, twierdząc, że nie może dysponować przedmiotami, które należą tylko do ciebie jako spadkobiercy. Lecz zapomnijmy o tym wszystkim, przypatrz mi się raczej! Czy uważasz, że zmieniłam się przez ten czas?

-  Nic a nic! - odparł Aldo szczerze. - Jesteś piękna jak zawsze!

To było niezaprzeczalne, nawet jeśli kilka oznak zdradzało czterdziestkę. Dwadzieścia lat wcześniej Adriana była obiektem westchnień całej męskiej populacji Wenecji. Porównywano ją z włoskimi madonnami. Jej poważna, a zarazem delikatna uroda była absolutnie doskonała. Każdy jej gest stanowił odbicie szlachetności i godności. Była doskonałą małżonką dla Tommasa Orseolo, który na nią nie zasłużył, ale którego należycie opłakiwała, kiedy opuścił ten padół. Wzorowa żałoba po nim, naznaczona odwiedzaniem kościołów i uczestniczeniem w akcjach dobroczynnych, trwała przez dwa długie lata. Potem Adriana zaczęła udzielać się w środowisku muzycznym, które bardzo ją pociągało, jako że sama była dobrą klawesynistką. Poza koncertami nie wychodziła z domu wcale, a i sama rzadko przyjmowała u siebie. Wyjątki robiła dla zaufanych, jak księżna Izabela, która ubolewała, że kobieta zaledwie trzydziestoletnia wiedzie tak surowe życie.

-  Ona jest za młoda, żeby się tak umartwiać - powiadała. - Chciałabym, żeby ponownie wyszła za mąż i żeby miała dzieci. Byłaby wspaniałą matką!

Ale Adriana nie chciała powtórnego małżeństwa, z czego Aldo egoistycznie się cieszył. Ledwie co wyrósł z dziecięcych miłości, a skierował na kuzynkę pragnienia swej świeżo obudzonej męskości, zafascynowany jej delikatnym profilem, harmonijnymi kształtami ciała i gibką talią.

Czy miała tego świadomość, czy nie, młoda wdowa była niezwykle urodziwa i świeżo opierzony młodzieniec marzył, noc w noc, że rozwiązuje gęste, czarne włosy Adriany, które nosiła zawiązane w ciężki węzeł połyskujący na szczupłym karku. Adriana traktowała go jak młodszego brata, ale w dniu, kiedy całując ją, pozwolił ześlizgnąć się swym ustom z policzka do kącika jej ust, odepchnęła go tak gwałtownym gestem, że podobna rzecz nigdy więcej się nie powtórzyła. .. A potem mijały lata...

Powściągliwość, którą zawsze mu okazywała, czyniła jej gorące przyjęcie jeszcze dziwniejszym, zwłaszcza na oczach służącego. Poza tym, przyjrzawszy się jej baczniej, Aldo zauważył same różnice: lekki makijaż, który rozjaśniał jej cerę i nadawał skórze ciepły odcień kości słoniowej, suknia z aksamitu ściślej opinająca kształty ciała znajdującego się w tym stadium rozkwitu, w którym róża wkrótce zgubi swoje płatki. Również zapach, bardziej ciepły, bardziej pikantny... Wdychając go, Aldo, który przez lata uwięzienia nie spotkał ani jednej ładnej kobiety, poczuł, jak wraca dawne pożądanie. Hrabina być może odgadła jego uczucia, gdyż pod pretekstem poczęstowania go kieliszkiem marsali, usiadła dość blisko niego.

-  A więc - rzekła z uśmiechem, w którym ironia służyła za maskę nowemu rodzajowi kokieterii - znajdujesz mnie nadal piękną?... Czy tak piękną jak w czasach, dalekich niestety, kiedy podkochiwałeś się we mnie?

-  Rzeczywiście, zawsze się w tobie podkochiwałem -przyznał Morosini.

-  Był taki czas, kiedy byłeś bardzo zakochany - odparta ze śmiechem.

Aldo nie pozwolił jej kontynuować tego niebezpiecznego tematu. Przyszła mu do głowy myśl, że jej suknia z głębokim dekoltem tylko na to czekała, żeby się ześlizgnąć z kształtnego ciała. Pomimo wyraźnej pokusy nie chciał dać się porwać emocjom. Należało zdecydowanie uciąć ten temat.

-  To prawda, kochałem się w tobie - powiedział z uśmiechem, który złagodził poważny ton. - Adriano, nie przyszedłem do ciebie, aby rozmawiać o przeszłości, lecz o tym, co się zdarzyło trzy miesiące temu...

Piękna twarz o idealnym profilu pobladła i przybrała wyraz smutku. Adriana usiadła na kanapie, opierając się o sterty poduszek.

-  Śmierć ciotki Izabelli... - wyszeptała. - Ale co mogę ci powiedzieć, czego jeszcze nie powiedzieli ci Zachariasz i Cecina?

-  Nie wiem, chciałbym, żebyś mi opowiedziała szczegółowo o tym ostatnim wieczorze, kiedy widziałaś ją żywą.

Czarne oczy kobiety wypełniły się łzami.

-  Czy to konieczne? Nie ukrywam, że to wspomnienie jest tak bolesne, iż zarzucam sobie, że nie zostałam z nią przez całą noc. Gdybym przy niej wtedy była, mogłabym wezwać lekarza, pomóc jej, ale nie sądziłam, że jest tak bardzo chora...

Aldo, wzruszony bólem kuzynki, pochylił się i ujął w swe ręce jej dłonie.

-  Błagam, opowiedz mi wszystko o tamtym wieczorze, nawet jeśli sprawi ci to ból... Mam ważny powód, by cię o to prosić.

-  Jaki?

-  Wyjaśnię ci później. Najpierw opowiedz!

-  Cóż mogę rzec? Twoja matka miała katar, który ją bardzo męczył, ale kiedy przyszłam, wydawało się, że już czuje się dobrze. Piłyśmy herbatę w salonie i wszystko było w jak najlepszym porządku do chwili, kiedy wstała, żeby mnie odprowadzić. Zasłabła, zachwiała się i niemal upadła. Zawołałam pokojówkę, ale zamiast niej przybiegła Cecina. Tymczasem słabość mijała. Ciotce wracały kolory, ale obie z Ceciną nalegałyśmy, by położyła się do łóżka, a ponieważ Cecina miała na piecu konfitury, które mogły się przypalić, zaproponowałam, że ja z nią zostanę. Protestowała, ale mnie jednak bardzo zaniepokoił jej stan. Postawiłam na swoim i pomogłam jej położyć się do łóżka. Nie chciała, żebym wezwała lekarza, mówiąc, że jest bardzo senna. Więc ją zostawiłam, prosząc Cecinę, by jej nie przeszkadzała, bo nawet nie zjadła kolacji... A potem, następnego dnia rano, Zachariasz zadzwonił do mnie i wtedy dowiedziałam się... Nic nie pozwalało sądzić... Nic!

Adriana, nie mogąc dłużej panować nad emocjami, wy-buchnęła płaczem.

-  Nie masz sobie nic do zarzucenia, nic nie pozwalało przypuszczać, że moja matka opuści nas tak szybko... i w taki sposób!

-  Dla niej nie było to takie straszne jak dla nas. Umarła we śnie i tylko tym się pocieszam... Ale miałeś mi coś ważnego do powiedzenia?

-  Tak, i proszę cię o wybaczenie. Musisz to wiedzieć: mama nie umarła śmiercią naturalną. Została zamordowana.

Aldo czekał na krzyk, ale usłyszał tylko jęk i nagle ujrzał naprzeciw siebie kobietę, z której uszło życie. Przestraszył się, że Adriana traci przytomność, więc chwycił ją za ramiona, żeby nią potrząsnąć. Wtedy usłyszał szept:

-  Czy ty oszalałeś... Ależ to niemożliwe.

-  Nie tylko jest możliwe, ale nawet jestem tego pewny. Poczekaj.

Chwycił kieliszek marsali i podał jej. Wypiła duszkiem i natychmiast przyszła do siebie; jej oczy nabrały żywszych blasków, a głos mocy.

-  Czy zawiadomiłeś policję?

-  Nie. To, co znalazłem, nie jest wystarczające dla policji i mam zamiar sam szukać mordercy. Dlatego proszę cię, żebyś zachowała w tajemnicy to, co ci powiedziałem. Chciałbym oszczędzić matce wszelkiego rozgłosu, a jej ciału hańbiącej autopsji. Zresztą nie mam wcale zaufania do naszych weneckich policjantów. Nigdy nie wznieśli się do poziomu tych z Rady Dziesięciu*5. Potrafię chyba być bardziej skuteczny niż oni.

-  Ale, na Boga, dlaczego ktoś chciał ją zgładzić? Taką dobrą kobietę... taką...

-  Żeby ją okraść.

-  A czyż nie sprzedała wcześniej swoich klejnotów?

-  Tak, ale został jeszcze jeden - odparł Aldo, nie wdając się w szczegóły. - Wystarczający powód, aby skusić jakiegoś nieszczęśnika, którego, przysięgam na wszystkie świętości, dopadnę wcześniej czy później!

-  Będziesz musiał oddać go wymiarowi sprawiedliwości...

-  Sprawiedliwość wymierzę ja sam i wierz mi, będzie nieubłagana... nawet gdyby się okazało, że to ktoś z rodziny, ktoś bliski.

-  Jak możesz tak żartować? - oburzyła się hrabina. -Słowo daję, przez tę wojnę ludzie potracili poczucie przyzwoitości! A teraz opowiedz mi wszystko! W jaki sposób odkryłeś ten straszny fakt?

-  Jeszcze nie pora na to. Już i tak za dużo ci wyznałem. Ale gdyby ci się coś przypomniało lub gdybyś powzięła jakieś podejrzenia, musisz mi o tym powiedzieć!

Aldo wstał, ale hrabina chciała go zatrzymać.

-  Już odchodzisz? Zostań ze mną tego wieczoru.

-  Nie mogę, dziękuję, muszę wracać. Czy chciałabyś jutro przyjść do nas na obiad? Będziemy mieli dużo czasu, żeby porozmawiać, i więcej spokoju - dodał, rzucając okiem za witraż, za którym czaiła się sylwetka Spiridiona, żwawo przemierzającego galerię tam i z powrotem.

-  Nie bądź zbyt surowy dla tego chłopca. Jego szorstkość wynika z oddania, ale szybko się do ciebie przyzwyczai.

-  Nie jestem pewny, czy chcę rozwijać naszą znajomość. Á propos , gdzie jest stara Ginewra? Chętnie bym ją uściskał.

-  Zobaczysz ją innym razem, chyba że pójdziesz do kościoła. O tej porze jest na adoracji Najświętszego Sakramentu. Wiesz, że zawsze była bardzo pobożna, a na stare lata jest coraz bardziej gorliwa. Dopóki jej biedne nogi będą mogły ją nosić do ołtarza, wszystko z nią będzie dobrze!

*   *   *

-  Jej biedne nogi nosiłyby ją znacznie lepiej, gdyby nie modliła się na kolanach przez całe dnie, na zimnych płytach Santa Maria Formosa o to, by jej kochana donna Adriana odzyskała rozum i przepędziła Amalekitę ze swojej cnotliwej siedziby - oznajmiła Cecina, wrzucając do wrzątku makaron przeznaczony na kolację dla księcia.