Klnąc pod nosem, J.D. pociągnął spory łyk kawy z whisky i nareszcie poczuł, że jego żołądek ogarnia błogie ciepło. Tak, tak, Tiffany spodobała mu się od pierwszego wejrzenia i zupełnie nie umiał sobie z tym poradzić. Dlaczego aż tak go wzięło? Nie miał pojęcia. A może szło nie tylko o to, że Tiffany wyjątkowo go pociągała? Może w grę wchodziła chęć rywalizacji z bratem? Cała miłość rodziców spływała na Philipa, pierworodnego syna, którego wprost uwielbiali. J.D. zależało na akceptacji rodziców i źle znosił pozostawanie na drugim planie. Chciał zwrócić ich uwagę na siebie, tylko że robił to w nieumiejętny sposób i co i rusz popadał w tarapaty. W dodatku odkrył, że ten stawiany na piedestale starszy brat jest w gruncie rzeczy krętaczem i lekkoduchem.
Gdy Philip porzucił pierwszą żonę i dzieci, J.D. dostał szału. Gdyby tylko mógł, sprałby starszego brata na kwaśne jabłko za ich wszystkie krzywdy. Odkrył, że Philip wdał się w romans z inną kobietą, a przy tym zaczął się coraz bardziej hazardować. Zatracił całkowicie poczucie odpowiedzialności. Tak czy inaczej, tuż po rozwodzie Philip porzucił swoją kochankę i zajął się Tiffany, w opinii J.D. dziewczyną o wiele za młodą i za naiwną jak na małżeństwo z kimś takim jak Philip. Rodzina od początku uznała ją za osobę wyrachowaną, zainteresowaną jedynie majątkiem narzeczonego. Czas pokazał, że wytrwała przy Philipie, urodziła mu dwójkę dzieci i z tego, co wiedział J.D., nigdy w życiu go nie zawiodła.
Z dołu rozległy się dźwięki gitary. To Stephen niezbyt umiejętnie usiłował wygrać jakąś melodię. J.D. ze złością wcisnął papiery do teczki. Przy okazji natknął się na kopertę z prawem własności domu. To był prawdziwy problem, z gatunku tych nie do rozwiązania. Właścicielem trzech czwartych posesji był jego ojciec. To on wysłał J.D., by sprawdzić, czy pensjonat prowadzony przez Tiffany działa jak należy i czy może przynosić dochód. Carlo Santini wcale nie chciał na siłę wyrzucać na bruk synowej i swych wnuków z miejsca, które ona mylnie uważała za swoją własność. Zamierzał jedynie się dowiedzieć, czy dom jest wart dalszych inwestycji, czy może raczej należałoby go sprzedać. Carlo pragnąłby ulokować Tiffany i jej dzieci gdzieś bliżej rodzinnej siedziby w Portland, szczególnie że starsze dzieci Philipa nie utrzymywały bliskich kontaktów z dziadkami, a J.D. najwyraźniej nie kwapił się do żeniaczki. Senior rodu kochał swoje wnuki, ale nie potrafił przekonać się do Tiffany, czemu niejednokrotnie dawał wyraz w rozmowie z J.D.
J.D. rozmasował obolałe udo i spojrzał na zegarek. Minęła dziesiąta. Nie chciał i nie potrafił dłużej czekać. Wypił ostatni łyk kawy i otarł usta. Stephen przestał już dręczyć instrument i w całym domu zapanowała cisza. J.D. podszedł do okna i spojrzał przez wymyte do błysku szyby.
Nad bujnym listowiem drzew otaczających podwórze dostrzegł kilka gwiazd, błyszczących jaśniej niż światła miasteczka. Nisko na niebie wisiał księżyc w pełni. J.D. wychylił się i wówczas przy trawniku dostrzegł Tiffany. Wiatr igrał z jej lekką białą bawełnianą sukienką, od czasu do czasu kusząco owijając ją wokół nagich nóg. Nie wiedziała, że jest obserwowana, więc zachowywała się zupełnie swobodnie. Pochylała się po kolei nad każdym z rządków bujnych petunii, geranium i bratków, rozrzuconych nieregularnie po trawniku i skrapiała wodą wysuszoną ziemię. Towarzyszył jej zwinny czarny Węgielek, zmysłowo ocierający się o nagie łydki swej pani. Boże, ile w niej było piękna!
J.D. nie mógł już dłużej czekać. Wziął butelkę miejscowego caberneta, kupioną przed południem, i ruszył ku schodom. Trudno, tym razem musiał poprzeć konkurencję. Schody trochę skrzypiały, na półpiętrze było cicho i niemal ciemno – palił się tylko jeden kinkiet. J.D. przyspieszył kroku, by jak najprędzej znaleźć się na parterze. W kuchni cicho grało radio, a jedynym oświetleniem była świeca w szklanym kloszu, stojąca na stole. Otworzył kredens i kilka szafek, nim znalazł kieliszki. Wyjął dwa z nich, na korkociąg natrafił w podręcznej szufladzie z otwieraczami i nożami.
Bezszelestnie wyszedł na werandę. Tiffany była teraz w pobliżu wozowni. Napełniała właśnie wodą plastikową konewkę, by podlać kępki maciejki posadzone w balkonowych skrzynkach. J.D. zszedł ze schodków dopiero wtedy, gdy podniosła głowę i dostrzegła go.
– Och, ale mnie przestraszyłeś, Jay – powiedziała, rozpoznając go w półmroku. Otarła ręce z wody i zbliżyła się do niego. Zmusił się, żeby nie patrzeć głodnym wzrokiem na jej piersi i ramiączko stanika, wysunięte przypadkiem spod dekoltu. Najgorsze, że chodząc, w tak kuszący sposób poruszała biodrami, że nie dało się tego nie zauważyć.
– Przyniosłem fajkę pokoju – rzekł, wyciągając butelkę z winem.
– Po co? – spytała, stając tylko o krok od niego.
– Na zgodę. Przecież się trochę poprztykaliśmy.
Tiffany pokręciła głową i roześmiała się cicho. Zabrzmiało to jak najpiękniejsza melodia.
– Jeżeli będziesz za każdym razem kupował wino, te szybko zbankrutujesz – zażartowała.
– Tak sądzisz?
– Nie sądzę, ja to wiem.
– Więc może – zaczął, stawiając kieliszki na balustradzie ganka i zabierając się do odkorkowania butelki – przynajmniej zawrzemy rozejm?
– Myślisz, że to możliwe?
Obrzucił ją tak wymownym spojrzeniem, że się zarumieniła.
– Wszystko jest możliwe, Tiffany, i dobrze o tym wiesz.
– Zrobiło się późno – zauważyła, lekko speszona.
– Owszem. Wybierasz się gdzieś?
– Na górę, do łóżka.
Zamiast odpowiedzi napełnił kieliszki i podał jej jeden.
– Wypijmy. Te kilka minut cię nie zbawi.
Spojrzała niezdecydowanie, jakby chciała odmówić, ale przyjęła wino. Usiedli na ogrodowej ławce pod wierzbą.
– Wzniesiemy toast? – spytał J.D.
– Za co?
– Za lepsze czasy.
Uśmiechnęła się tak żałośnie i smutno, że zapragnął natychmiast porwać ją w ramiona i utulić. Zamiast tego jednak wpatrzył się w ciemny, rubinowy płyn w przezroczystym szkle. Tiffany wzniosła kieliszek.
– Piję za lepsze dni – powiedziała, trąciwszy brzeg jego kieliszka. – Oby było ich jak najwięcej.
– Amen.
Wypili po łyku wina. Nocny mrok stwarzał nastrój kojącej bliskości. Kuchenne okno, oświetlone od wewnątrz ciepłym blaskiem świecy, było jedynym jasnym punktem w ciemnym ogrodzie. W oddali zaszczekał pies sąsiadów. W trawie grały świerszcze, zagłuszając dalekie odgłosy ulicznego ruchu.
– No, dobrze – powiedziała Tiffany, nie mogąc znieść przedłużającej się ciszy, jaka między nimi zapadła. – Powiedz mi teraz, jak to się stało, że trafiłeś za nami na policję.
– Wróciłem do domu i pani Ellingsworth powiedziała mi, gdzie jesteście.
– A więc tak to było. – Tiffany upiła kolejny łyk. J.D. nie mógł oderwać zachwyconego wzroku od jej długiej, szczupłej szyi. – Dyskrecja nie jest najmocniejszą stroną Ellie.
– Przeszkadza ci to?
– Nie bardzo. Poza tym jest uczciwa jak kryształ, miła, ciepła, zabawna, no i kocha moje dzieci jak własne wnuki – odpowiedziała, po czym dodała z półuśmiechem: – Zamiłowanie do plotek to jeszcze nie zbrodnia, można z tym żyć.
– Musisz jej wybaczyć. Jest samotna i nie ma z kim pogadać.
Tiffany skinęła głową i obróciła kieliszek w palcach.
– Jak ci idą poszukiwania? Znalazłeś lokalizację na winnicę?
– Jestem bliski podjęcia decyzji.
– Która farma ci się podoba?
– Jest kilka kandydatur. Między innymi ziemia Wellsa.
– Przeklęte miejsce – westchnęła Tiffany.
– Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Pomogę wam.
– Mówiłam ci, że nie oczekuję niczyjej pomocy – powiedziała i wypiła wino do dna. J.D. zrobił to samo.
– Okropna z ciebie kłamczucha, Tiffany.
– Coś ty powiedział?
– To, co słyszałaś. Potrzebujesz pomocy, i to bardzo. Dom wymaga remontu. Ty pracujesz i na nic nie masz czasu. Stephen nie jest aniołem i zamartwiasz się o niego bez przerwy, czemu się wcale nie dziwię. Teraz przeżywa szczególnie trudny okres buntu przeciwko zasadom rządzącym światem dorosłych. Może ma to związek ze śmiercią Philipa, a może z czym innym. Tego się tak łatwo nie dowiemy, ale prawda jest taka, że policja ma na niego oko. Czy zechcesz przyznać, czy nie, na pewno się martwisz, że chłopak jest zamieszany w zniknięcie Isaaca Wellsa.
– To jeszcze dziecko! – zaprotestowała gwałtownie.
– Dziecko, które przypadkiem za dużo wie. Zadaje się z miejscową łobuzerią, wywołuje burdy na mieście i Bóg wie co jeszcze. Fakt faktem, że wykradł te cholerne klucze Wellsa.
– To był szczeniacki zakład.
– Nie powinien był się zakładać – J.D. spojrzał wprost w jej bielejącą w mroku twarz. – A mała?
– Dlaczego mówisz o Christinie? Moim zdaniem, wszystko jest w porządku.
– Tak uważasz? To dlaczego każdej nocy budzi się z krzykiem?
Tiffany wzdrygnęła się i postawiła kieliszek na ziemi. Nie rozumiała, o co chodzi J.D. Obrażał ją i nie wiadomo czego chciał.
– O co ty mnie oskarżasz, Jay? Mała miała ledwo trzy latka, kiedy jej ojciec zginął w wypadku. Przecież to normalne, że przeżywa koszmary. Musi to wszystko odreagować. Zresztą byłam z nią u psychologa.
Tiffany obronnym gestem skrzyżowała ramiona na piersi. Na jakiej podstawie J.D. się wymądrza? Co on może wiedzieć o wychowaniu dzieci? Przecież nie ma własnych. Czy nie rozumie, jak bardzo Tiffany czuje się winna śmierci Philipa? Przecież to ona prowadziła tego feralnego dnia. Do tej pory budziła się w środku nocy, zlana zimnym potem, przerażona. Widziała samą siebie za kierownicą auta, które nagle wpada w poślizg i nad którym nie potrafi zapanować. Tych tragicznych w skutkach momentów nie zapomni do końca życia.
– Nie miej mi za złe, że mi na was zależy.
– Ale dlaczego teraz? Przedtem nas nie odwiedzałeś.
– Miałem swoje powody.
– Jakie?
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – J.D. tak intensywnie wpatrywał się w Tiffany, aż zrobiło jej się gorąco.
– Oczywiście.
Postawił kieliszek na trawie i obydwiema mocnymi, dużymi dłońmi ujął ją za ramiona. Usiłowała się wyrwać, ale jej nie puścił.
– A zatem, jeśli rzeczywiście chcesz wiedzieć… – zaczął.
– Chcę – powiedziała niepewnie.
– Przyczyną tego, że was unikałem, byłaś ty, Tiffany.
– Ja? – wyszeptała, spoglądając mu w świecące uwodzicielskim blaskiem oczy. Ciąg wspomnień ruszył jak lawina, nasycone erotyzmem obrazy ich nagich, splecionych w uścisku ciał pojawiały się klatka po klatce, jak film. Bo przecież mieli za sobą miłosną noc, tę jedną jedyną niesamowitą noc po pogrzebie Philipa. Oddała mu się wówczas z pasją i rozpaczą, spragniona pocieszenia i zapomnienia. – Nie chcę nic więcej wiedzieć – szepnęła.
– Za późno, kochanie – powiedział i przyciągnął ją do siebie.
Tiffany nie zaprotestowała. W silnych ramionach J.D. od razu odnalazła bliskość i poczucie bezpieczeństwa, a jego wargi smakowały tak, jakby kochali się przez całą noc zaledwie wczoraj. Tiffany jęknęła. Nie był to wcale głos protestu, lecz słaba prośba o litość. J.D. zinterpretował to po swojemu, jeszcze mocniej przygarniając ją do piersi. Powinna się wyrwać, ale nie umiała znaleźć w sobie dość siły. Zamiast tego przymknęła oczy i przez długą, wspaniałą chwilę delektowała się rozkoszą zakazanych pocałunków, przyjmując je i oddając z pasją. J.D. zanurzył palce w jej włosy. Plastikowa zapinka puściła, uwalniając czarną, gęstą falę. Przestań, Tiffany, przestań, ostrzegał wewnętrzny głos, ale jej rozpalone ciało nie chciało go słuchać. Nastawiała twarz na grad pocałunków, którymi J.D. obsypywał teraz jej powieki, policzki i szyję. Przylgnęła do niego naprężonymi piersiami, z twardymi od podniecenia sutkami. Nie było mowy o restrykcjach i zakazach. Jej ciało było wolne.
– Tiffany – szepnął namiętnie J.D.
Gorący oddech palił jej skórę. Delikatnie dotykał teraz językiem nasady jej szyi. Tiffany odchyliła głowę do tyłu, aby ułatwić mu dostęp. Przemożne pragnienie miłości, wzajemnego dawania i brania, przyćmiło jej rozsądek. Pragnęła poczuć dłonie J.D. na całym ciele, pragnęła, by ją głaskał, całował, pieścił. Jakby spełniając jej życzenie, przesunął dłonie i ujął jej piersi, wymacując palcami stwardniałe pod cienkim materiałem sutki. Palce zaczęły zataczać delikatne kręgi, potęgując podniecenie Tiffany do całkowitego zapamiętania. Znalazłszy rząd perłowych guziczków z przodu sukienki, J.D. odpinał je po kolei. Wieczorne powietrze przyjemnie ochłodziło rozpaloną skórę Tiffany, która marzyła teraz tylko o tym, by nic nie położyło tamy coraz bardziej intymnym pieszczotom.
– Jay, och! Tak, jeszcze, jeszcze…
Ucałował jej piersi przez koronkę stanika. Przycisnęła jego głowę, aż język odnalazł nabrzmiały sutek. Tiffany, podniecona do granic wytrzymałości, wiła się na ławce. J.D. ukląkł na trawie. Przesunął dłonie na uda Tiffany. Nagle letnią nocną ciszę rozdarł pełen strachu krzyk.
– To Christina! – Tiffany wyprostowała się natychmiast. J.D. wypuścił ją z objęć. Zapinając w pośpiechu sukienkę i przeklinając głośno własną głupotę, Tiffany pospieszyła do domu i pobiegła na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz.
"Daj Mi Szansę, Tiffany" отзывы
Отзывы читателей о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany" друзьям в соцсетях.