Problem w tym, że nie miała wyboru.
ROZDZIAŁ 10
Proszę sporządzić w moim imieniu ofertę. Damy pięć procent mniej, niż chcą właściciele. Ostateczna decyzja po analizie składu gleby i wody.
J.D. ogarnął wzrokiem rozległe pola farmy należącej do rodziny Zalinskich. Uznał, że dobrze wypełnił powierzone mu przez ojca zadanie. Nie działał pochopnie i zdecydował się na zakup ziemi po rozważnej, chłodnej kalkulacji. Posesja warta była swojej ceny, spełniała oczekiwania ojca, który zamierzał założyć na niej winnicę.
J.D. już dawno doszedł do wniosku, że nie należy mieszać interesów z życiem osobistym i w tej sytuacji, choć nie było to łatwe, postąpił zgodnie z tą zasadą. Nie poddał się nastrojom, nie kierował własnymi chęciami; wziął pod uwagę dobro sprawy. Od czasu wesela Johna Cawthorne’a Tiffany wyraźnie go unikała, przy czym nie chodziło tu tylko o to, że nie chciała zostać z nim sam na sam. Nawet w obecności osób trzecich odpowiadała półsłówkami, odwracała wzrok, z czego J.D. wyciągnął tylko jeden wniosek – najwyższy czas się wynosić.
Maks Crenshaw poprawił krawat i uśmiechnął się szeroko. Na jego łysinie lśniły w słońcu kropelki potu, które spływały strumyczkami po tłustych policzkach i szyi, niknąc pod kołnierzykiem koszuli.
– Dobry wybór – pochwalił swego klienta, mrugając porozumiewawczo. – Nie będą się targować, bo zależy im na czasie. Nie przewiduję najmniejszego problemu z ofertą.
– Świetnie. – J.D., mając przed sobą widok farmy, upewnił się w swym wyborze.
Dom mieszkalny był murowany, do wzniesienia stodół i zabudowań gospodarczych musiano użyć dobrze zakonserwowanego drewna, ponieważ były w dobrym stanie. W oddali rysowały się łagodne wzgórza, pomiędzy którymi wił się czysty strumień. Wokół budynków rosły sosny i dęby, ocieniając dachy i trawnik. Parę sztuk bydła skubało resztki suchego zboża na rżysku, kozy i owce pasły się w zagrodach koło stodoły, a obok stał traktor z przyczepą. Ziemia była dobrze nawodniona i nadawała się do uprawy białego bordeaux. Co do czerwonego wina, należało spróbować uprawiać cabernet sauvignon i merlot. Takie były zresztą intencje starego Santiniego, który chciał stworzyć nowy gatunek. Zdaniem J.D. wybrane miejsce idealnie się do tego nadawało.
– Przyjadę po południu do pańskiego biura i podpiszę ofertę. Kopię prześlemy faksem mojemu ojcu do Portland – powiedział J.D. do pośrednika. – Z pewnością będzie chciał jak najwięcej dodatkowych informacji o tym miejscu. Jeśli są jakiekolwiek problemy, na przykład z prawem dostępu do wody, też musi zostać o tym powiadomiony.
– Nie powinno być problemów. Zalinscy już się stąd wynieśli i teraz grunt użytkuje ich krewny z Ashland. Wie, że ziemia ma być sprzedana. Na pierwszy sygnał zabierze stąd swoje zwierzęta i maszyny – zapewnił Maks. – Już pozbierałem informacje o ewentualnym zadłużeniu. Poza niewielkim zastawem hipotecznym w miejscowym banku, farma jest czysta. Ale oczywiście sprawdzę wszystko jeszcze raz i umieszczę w raporcie dla pana ojca.
– Znakomicie.
J.D. ulokował się na siedzeniu samochodu Maksa. Ruszyli w kierunku głównej drogi. Pośrednikowi usta się nie zamykały, raz jeszcze podkreślił trafność wyboru, jakiego dokonał J.D., i wychwalał farmę, ale J.D. go nie słuchał. Myślał o tym, że już niedługo znajdzie się na powrót w Portland i, wraz z ojcem, zajmie się innymi sprawami związanymi z funkcjonowaniem rodzinnej firmy. Ta perspektywa zresztą bynajmniej nie budziła jego entuzjazmu. Nigdy nie zależało mu na wygodnej, ciepłej posadce. Przeciwnie, traktował życie jak wyzwanie, licząc się z nieuniknionymi porażkami. Miał za to poczucie, że jest wolny i niezależny. W przeciwieństwie do Philipa, nigdy nie chodził na pasku ojca. Określone okoliczności wpłynęły na zmianę jego postawy. Philip umarł w wyniku kraksy samochodowej, a on sam uległ wypadkowi na motorze. Machinalnie rozmasował zranioną wówczas nogę.
Pogrążony w niewesołych rozmyślaniach, J.D. patrzył nie widzącym spojrzeniem na umykający krajobraz. W pewnym momencie ocknął się i spostrzegł, że mijają farmę Wellsa.
– Zatrzymajmy się – powiedział.
Maks rzucił mu pytające spojrzenie.
– Przecież zdecydował się pan już na ziemię Zalinskich, prawda?
– Owszem, ale chciałbym coś sprawdzić.
Pośrednik, jak zawsze gotów do usług, skręcił na podjazd i zgasił silnik.
– Zaraz wracam.
J.D. wysiadł z samochodu i, ignorując tablicę z napisem „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony”, przeskoczył płot przy bramie. Noga dała o sobie znać, ale nie bacząc na to, truchtem okrążył dom straszący brudnymi szybami. Wokół niego rozciągał się zapuszczony ogród. Za domem stała drewutnia, a dalej długa, obszerna stodoła. Odrzwia były zaryglowane, ale okno pozostało uchylone i J.D. mógł zajrzeć do środka. Betonowa podłoga była wymieciona, a wnętrze pachniało smarem. W mroku J.D. rozpoznał cztery samochody. Każde auto przykrywał pokrowiec a, sądząc po warstwie zalegającego go kurzu, nikt nimi nie jeździł od miesięcy. Jedną ze ścian zajmował drewniany panel na narzędzia. Do drugiej były przymocowane półki, na których leżały czasopisma motoryzacyjne, szczotki i drobne części zamienne. Nad półkami, aż do samego sufitu, wisiały felgi, kołpaki i stare tablice rejestracyjne. Najwyraźniej właściciel farmy należał do miłośników starych samochodów, którym musiał poświęcać znacznie więcej czasu niż gospodarstwu, sadząc z tego, jak się prezentowało.
Skoro ten stary człowiek był tak przywiązany do swych samochodów, czemu miałby ni z tego, ni z owego je zostawiać? Czy opuścił swoją farmę dobrowolnie? A może ktoś go do tego zmusił? A może, nie daj Boże, odszedł na zawsze? J.D. gotów był się założyć, że Stephen nadal wie więcej, niż powiedział, i że wciąż coś przed nimi ukrywa. A jeśli chłopiec znajdzie się w niebezpieczeństwie? A może ktoś go szantażuje? J.D. doszedł do wniosku, że nie może tej sprawy tak zostawić. Jest to winny nieżyjącemu bratu, a także Tiffany. Wrócił do samochodu Maksa z mocnym postanowieniem odkrycia tajemnicy Stephena i ostatecznego wyjaśnienia jego związku ze zniknięciem Isaaca Wellsa, miłośnika starych samochodów.
– Był tu dziś ten chłopak od Deanów – powiedziała pani Ellingsworth, gdy Tiffany wróciła z pracy. Siedziały w kuchni, wypełnionej zapachami cynamonu, wanilii i orzechów.
– Mamuuniu!
Christina wspięła się na krzesło koło zlewu i podniosła do góry umączone rączki.
– Już, już, kochanie. – Tiffany pocałowała córeczkę w czoło i dotknęła palcem jej małego noska. – Dlaczego się tak ubrudziłaś?
– Zrobiłyśmy ciastka.
– Ho, ho. A jakie, jeśli można wiedzieć?
– Z masłem orzechowym i galaretką.
– Tylko z masłem orzechowym – sprostowała Ellie. – Właśnie są w piecu. Planowałyśmy iść na hamburgery, potem do biblioteki po książeczki na dobranoc, i jeszcze na chwilę do parku. Aha, gdy będziemy wracały do domu, zatrzymamy się przy fontannie.
– I będziemy karmić kaczki! – dokończyła Christina.
– I nakarmimy kaczki – zaśmiała się Ellie i czule pogłaskała dziewczynkę po głowie. Pokochała Christinę jak rodzoną wnuczkę, której zresztą nie miała.
– Pójdziesz z nami? – spytała matkę Christina.
– Spotkamy się przy fontannie – obiecała Tiffany, poklepując córeczkę po pulchnej rączce.
– Weź ze sobą stryjka Jaya.
– On też ma przyjść?
– Tak – kategorycznie odparła Christina, podkreślając swe zdanie energicznym kiwnięciem czarnej główki. – Lubię go!
– Ja też go lubię – powiedziała Ellie.
Ja też, dodała Tiffany w myślach. Nie miała zamiaru głośno przyznać się do tego, że J.D. Santini skradł jej nie tylko pocałunki, ale i serce. Nie wiedziała, jak i kiedy to się stało, ale zakochała się w J.D., i już nic nie mogła na to poradzić.
– Wspomniałaś, Ellie, o jednym z braci Deanów. Przypuszczam, że to był Miles.
– Nie wiem, jak ma na imię, ale to ten starszy. – Ellie wytarła ręce w zbyt obszerny fartuch. – Jakoś nie mogę ich dobrze zapamiętać.
– Miles jest starszy od Laddy’ego.
– To na pewno ten. Przyszedł, jak tylko Stephen wrócił ze szkoły. Wiesz, jak lubię dzieciaki i zwykle z każdym się umiem dogadać. Ale nie z tym. Muszę ci powiedzieć, Tiffany, że trochę się go nawet przestraszyłam. Patrzył jakoś tak ponuro, spode łba. Takie ziółko nie powie prawdy nawet na sądzie ostatecznym. – Ellie w ferworze wymachiwała przed nosem Tiffany łopatką do ciasta. – A jego ojciec? Nic dobrego! Odkąd pamiętam, niemal stale siedzi w więzieniu.
– Wiem – powiedziała Tiffany – ale to nie wina Milesa, że jego ojcem jest Ray Dean.
– Ani nie twoja, a tymczasem ten chłopak ma zły wpływ na Stephena, a to już twój problem.
Tiffany nawet nie próbowała oponować.
– Tak czy owak, Stephen i ten Miles niedawno sobie gdzieś poszli, obiecując, że wrócą przed szóstą.
– Miejmy nadzieję, że tak rzeczywiście będzie – odparła Tiffany, którą nagle rozbolała głowa. To wszystko z nerwów, pomyślała. Ale jak tu się nie denerwować, skoro Stephen znów zadaje się z Milesem. Czy rzeczywiście syn był z nią szczery? Czy wyznał jej wszystko, co wiedział na temat zniknięcia Isaaca Wellsa? Nowa fala niepokoju wzmogła ból głowy.
Zadzwonił minutnik, więc Ellie włożyła rękawicę i wyciągnęła blachę z piekarnika.
– No, słoneczko, wypuszczamy się na spacer. – Starsza pani odwiązała fartuch i zsadziła Christinę z krzesła. – Wiesz, Tiffany, wreszcie miałam okazję zamienić parę słów z nowym lokatorem. Przystojny mężczyzna, nie ma dwóch zdań.
– Tak uważasz? – Tiffany nie zamierzała dać się wciągnąć w wymianę zdań na ten temat. Ellie, odkąd się tylko wprowadziła, niezmordowanie usiłowała bawić się w swatkę.
– Prawie tak przystojny jak twój szwagier.
– Prawie? – Tiffany spod oka zerknęła na starszą panią.
– Ten J.D. ma w sobie coś, kochanie, i nie wmawiaj mi, że tego nie zauważyłaś. Poza tym jest o wiele bardziej towarzyski niż Luke. – Ellie wyjrzała przez okno w kierunku wozowni i wskazała palcem apartament na pięterku. – Luke mieszka tu już… niech policzę, blisko tydzień, a prawie go przez ten czas nie widywałam.
– Może specjalnie cię unika – powiedziała Tiffany z uśmiechem.
– Nie drażnij się ze mną. Ale wiesz… coś w tym jest. Nie to, żeby unikał kogoś w szczególności, on stroni od wszystkich. Prawdziwy pustelnik. A może ukrywa jakieś ciemne sprawki z przeszłości?
– Niewykluczone – przytaknęła Tiffany. Nie chciała urazić starszej pani, rozczytującej się w romansach i kryminałach.
– A, zresztą. – Ellie machnęła ręką i odwróciła się do okna. Ujęła w swą pomarszczoną dłoń gładką jak ciastko z lukrem rączkę Christiny. – Wrócimy o czasie, prawda, Chrissy?
– Prawda! – Stanowczemu twierdzeniu towarzyszyło równie zdecydowane kiwnięcie główką. – Cześć, mamuniu! – Christina wyciągnęła ręce, jak zwykle oczekując na uściski.
– Bądź grzeczna, nie martw Ellie, dobrze?
– Dobrze.
– Zawsze jest grzeczna. – Ellie była gotowa bronić swojej pupilki.
Gdy wyszły, Tiffany załadowała pralkę i poszła na górę, żeby zmienić pościel. Zatrzymała się przed drzwiami przy schodach wiodących na drugie piętro. Pogłaskała dłonią gładką poręcz i pomyślała o J.D. Od czasu wesela Johna Cawthorne’a wymienili zaledwie kilka zdań; J.D. często wyjeżdżał gdzieś samochodem, co Tiffany było na rękę. Unikała jego towarzystwa, obawiała się, że gdy zostaną sam na sam, nie zdoła mu się oprzeć. J.D. już dawniej działał na nią w szczególny sposób, wystarczyło, by jej dotknął, a cała płonęła. Pocałunek rozpalał ją do czerwoności. Żaden inny mężczyzna, nawet Philip, nie wzbudzał w niej takiej namiętności. Tiffany była pełna sprzecznych uczuć – pragnęła J.D. i chciała, by on jej pragnął, a jednocześnie nie wyobrażała sobie, jak mógłby ułożyć się jej związek z bratem nieżyjącego męża, z jednym z Santinich. Czy kiedykolwiek zdoła dojść do ładu z własnymi emocjami?
Kłopoty ze Stephenem wcale się nie skończyły. Syn stał się jeszcze bardziej skryty i jak kot zawsze chodził własnymi drogami. Uznała, że widocznie tak musi być, choć wcale nie było jej łatwo znosić tę sytuację, zwłaszcza że nie została wyjaśniona zagadka zniknięcia Isaaca Wellsa. Tiffany obawiała się, że jednak Stephen nie powiedział jej wszystkiego, że jest z tą sprawą powiązany. Jedynie Christina nie przysparzała jej zmartwień, a ostatnio ani razu nie obudziła się w nocy z krzykiem.
Tiffany poszła do swego pokoju i z ulgą zrzuciła buty. Miała za sobą ciężki dzień. Musiała dłużej zostać w pracy, telefon się wprost urywał, ponieważ nowe stawki ubezpieczeniowe wywołały liczne protesty klientów, a na domiar złego zepsuł się faks i zawiesiły się komputery. Sądny dzień!
Przebrała się w szorty i podkoszulkę z dużym dekoltem. Włosy związała w koński ogon. Przeszła do pokoju Stephena, gdzie panował nieopisany bałagan. Podłogę zalegały puste kubki i opakowania po wafelkach, a także papierowe tacki po frytkach; łóżko przypominało barłóg, walały się na nim czasopisma, komiksy i opakowania po grach wideo. Tiffany postanowiła, że tym razem zmusi syna do posprzątania pokoju, czy mu się to podoba, czy nie. Co za dużo, to niezdrowo.
"Daj Mi Szansę, Tiffany" отзывы
Отзывы читателей о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany" друзьям в соцсетях.