Usłyszała warkot silnika i wyjrzała przez okno. Przed domem stanął pikap Luke’a. Tiffany musiała przyznać rację Ellie. Nowy lokator prezentował się dobrze, choć, jak na jej gust był za bardzo skryty. Początkowo wydało się to Tiffany podejrzane. Ponieważ jednak zachowywał się spokojnie, nie sprowadzał towarzystwa i w ogóle nie sprawiał żadnych kłopotów, przestała doszukiwać się tajemnic. Bardzo potrzebowała jego pieniędzy. Gdyby się jeszcze udało wynająć ostatni lokal na dole… Och, może nareszcie związałaby koniec z końcem. Może.
Masując kark, zesztywniały od wielogodzinnego siedzenia przy biurku, ruszyła schodami na dół. W tym momencie z hukiem otworzyły się drzwi frontowe. Do środka wpadł jak burza spocony i zdenerwowany Stephen, z brwiami ściągniętymi w grubą linię i zaciśniętymi ustami.
– Cześć!
– O, to ty, mamo! Nie zauważyłem cię.
– Nie miałam zamiaru cię przestraszyć. – Tiffany zeszła kilka ostatnich schodków i skręciła w kierunku kuchni. – Ellie upiekła ciastka. Reflektujesz?
Zawahał się, ale szybko skinął głową.
– Jasne!
– Ellie powiedziała mi, że wychodziłeś z Milesem;
– I co z tego? – Stephen zgarnął z blachy garść ciastek.
– Gdzie byliście?
– Nad rzeką – odparł chłopiec, nie patrząc matce w oczy.
– Nie kapałeś się – stwierdziła raczej, niż spytała. Syn miał suche włosy, a w dodatku czuć było od niego papierosami.
– Nie.
Tiffany zdawała sobie sprawę, że dalsze naciskanie nic nie da, więc zmieniła taktykę.
– Jak ci idzie w letniej szkole?
– Nudy na pudy. – Stephen wyjął z lodówki karton mleka i napełnił szklankę.
– Radzisz sobie?
– No pewnie, czemu pytasz?
– Żeby wiedzieć – odpowiedziała Tiffany i też sięgnęła po ciastko. – To należy do moich obowiązków.
– Żadna płaca jak za taką pracę, co?
– Nie mów tak.
– Dobra. Idę wieczorem do kina.
W Bittersweet działało tylko jedno kino, a jego repertuar można było równie dobrze obejrzeć na kasetach wideo.
– Do kina? – zdziwiła się Tiffany. – Nie pamiętasz, że masz karę?
– Miałem. Do dzisiaj.
Z tym argumentem nie mogła się spierać. Stephen odpokutował już za swoją ucieczkę.
– Zgoda, ale pod warunkiem, że posprzątasz swój pokój.
Stephen już otwierał usta, by zaprotestować, ale musiał w ostatniej chwili zmienić zdanie, bo zmilczał.
– Z kim wybierasz się do kina? – spytała, mając nadzieję, że tym razem synowi nie będzie towarzyszył Miles Dean.
– Z Samem.
– A kto cię przywiezie? – spytała, nie kryjąc ulgi.
– Seth, brat Sama.
Tiffany postanowiła dać wiarę słowom syna. Seth miał prawie dwadzieścia lat i pracował w fabryce. Wyglądał na prostolinijnego, uczciwego chłopaka.
– Tylko wróć zaraz po seansie, dobrze?
– Jasne. Nie ma sprawy.
Tiffany miała nadzieję, że dotrzyma słowa. Z całych sił chciała wierzyć synowi. Przecież to dobry chłopak, przekonywała się w duchu, wracając myślą do sprawy zniknięcia Isaaca Wellsa i wizyty na policji, nie byłby zdolny do popełnienia złego uczynku czy zrobienia komuś krzywdy. Jest bardzo młody i naiwny, podatny na wpływy kolegów, zbuntowany przeciwko światu dorosłych. Może ktoś wywiera na niego presję? Może ktoś go szantażuje? – zatrwożyła się Tiffany.
Jarrod Smith był sfrustrowany jak pies, który wytropił kota, a teraz bezsilnie warczy pod wysokim drzewem, na które ten kot umknął. Chodził długimi krokami po swym biurze i referował J.D. postępy w sprawie zniknięcia Isaaca Wellsa.
– Policja zbadała kilka tropów, ale wszystkie prowadziły donikąd. Z początku kierujący śledztwem sądzili, że w sprawę wplątany jest ktoś z krewnych lub przyjaciół Wellsa. Założyli, że stary padł ofiarą jakichś paskudnych machinacji, że to morderstwo lub porwanie. Jednak nic na to nie wskazuje, nie odnaleziono żadnych dowodów – dodał, rzucając swemu rozmówcy zakłopotane spojrzenie. – Wygląda na to, że Isaac po prostu poszedł sobie w świat, nikogo nie zawiadamiając o swym niezwykłym postanowieniu.
– Tylko po co miałby to zrobić? – spytał J.D.
– Dobre pytanie. Wracamy do punktu wyjścia. Dlaczego Isaac Wells opuścił swoją farmę? Albo ktoś go do tego zmusił, albo coś mu się na stare lata przywidziało. A może wyruszył gdzieś niedaleko i nagle stracił pamięć? To się często przytrafia ludziom w starszym wieku. – Jarrod potarł nasadę nosa, jakby ten gest pozwalał mu się lepiej skupić. – Ale powiem ci, że rozmawiałem z ludźmi, którzy znali starego Isaaca o niebo lepiej niż ja. Z mnóstwem ludzi. Twierdzili z całą odpowiedzialnością, że Isaac nie cierpiał na demencję czy depresję. Uważają, że stary był zdrów jak dąb na ciele i na umyśle. Spędzał całe dnie, zajmując się głównie tymi swoimi starymi samochodami, które przechowywał w stodole. Nie zauważono żadnych niepokojących sygnałów. – Jarrod przysiadł na biurku, machając nogą. – Założyłem nawet, że Isaac gwałtownie potrzebował pieniędzy i chciał w ten sposób wyłudzić kwotę należną z ubezpieczenia. Oczywiście musiałby być z kimś w zmowie. Okazało się, że jego ubezpieczenie jest minimalne i ledwo pokryłoby koszty pogrzebu. Natomiast farma, obciążona niewielkim długiem hipotecznym, jest warta sto pięćdziesiąt, może nawet dwieście tysięcy. – Jarrod podniósł do ust kubek z kawą, spostrzegł, że jest pusty, i spytał: – Co powiesz na piwo? Ja stawiam.
– Chętnie się napiję – odparł J.D.
Gdy wyszli z biura, Jarrod poprowadził go na skróty, uliczką na tyłach.
– To moja droga ewakuacyjna – zażartował. – Możesz mi wierzyć, że jak byłem mały, to dawałem starym nieźle popalić, choć ani w połowie nie tak jak moi bracia. Wyczyny Trevora i Nathana przeszły do rodzinnej legendy.
Było późne popołudnie, słońce jeszcze przygrzewało, ale w powietrzu czuło się chłód. Weszli do Wooden Nickel Saloon i zajęli jeden z drewnianych boksów. Wnętrze baru było udekorowane pamiątkami pochodzącymi z okresu gorączki złota – począwszy od starych odważników, kół wozów osadniczych i końskich siodeł, skończywszy na latarniach, motykach kopaczy złota i wypchanych zwierzęcych łbach, błyskających szklanymi oczami znad baru. Blat każdego stołu zdobiły zatopione w plastiku stare monety.
Jarrod i J.D. zamówili po dużym piwie z Portland, browaru pozostającego pod kontrolą firmy Bracia Santini. Poza kilkoma mężczyznami tkwiącymi przy barze i paroma innymi grającymi w bilard nie było nikogo. Nad kanciastą ladą zamontowano telewizor – akurat wyświetlano wyniki ostatnich rozgrywek baseballowych. Stuk bil i szmer rozmów zagłuszały przeboje country, sączące się z niewidocznych głośników. J.D. nie rozróżniał ani piosenkarzy, ani piosenek – podobała mu się muzyka, jej charakterystyczne brzmienie, i to mu wystarczało.
Młoda blondynka w obcisłych dżinsach, kowbojskich butach, kraciastej koszuli i kapeluszu postawiła na stoliku kufle z piwem i miseczkę chipsów.
– Coś jeszcze? – spytała, przyglądając się J.D. Nigdy go do tej pory nie widziała. W jej zielonych oczach błyszczała ciekawość.
– To nam wystarczy, dzięki, Nora – odparł Jarrod.
– Jakby co, wiesz, gdzie mnie szukać. – Dziewczyna mrugnęła porozumiewawczo i zniknęła na zapleczu.
Jarrod pociągnął długi łyk i, z zadowoloną miną, postawił kufel na stole. Nora wróciła na salę i czyściła teraz blat sąsiedniego stolika, skąd zręcznie zgarnęła napiwek.
– Chodziłem do tej samej klasy z jej starszą siostrą April – wyjaśnił, spoglądając spod oka na zgrabną sylwetkę dziewczyny. – Nawet parę razy umówiliśmy się na randkę. Zaprosiłem April na mój bal maturalny. Nora była wtedy jeszcze całkiem mała.
– Ale już dorosła – zauważył J.D., patrząc, jak z uśmiechem znów staje za barem.
– No, niby tak – powiedział lekko zakłopotany Jarrod. Rzucił dziewczynie przez ramię ostatnie spojrzenie, po czym zwrócił się do swego rozmówcy. – Nie mam pojęcia, w jaki sposób i czy w ogóle Stephen jest powiązany ze zniknięciem Wellsa. Miał jego klucze, to fakt, ale wyjaśnił policji, jak do tego doszło. Powinieneś sam z chłopcem porozmawiać, może jeszcze czegoś się dowiesz. Osobiście wątpię, by był zamieszany w tę aferę. Może mieć jakieś dziwaczne pomysły – sam wiesz, jak to jest w tym wieku – i z pewnością ukradł klucze, ale to wszystko. Policja nie ma przeciwko niemu żadnych dowodów i nie zamierza go oskarżać. Na posterunku chcieli go porządnie postraszyć, żeby wyznał, co wie, i tyle.
Popijali piwo, rozmawiając o sezonie baseballowym, o przesunięciach w lidze, o wszystkim i o niczym. Podczas rozmowy J.D. dowiedział się, że Jarrod był policjantem, zanim został prywatnym detektywem. Gdy w rewanżu Jarrod spytał o jego losy, J.D. powiedział mu, że dotąd był prawnikiem specjalizującym się w sprawach cywilnych.
– Po śmierci brata ojciec praktycznie zmusił mnie, żebym zajął jego miejsce w firmie – wyjaśnił. – Początkowo się opierałem, wynajdując wszystkie możliwe preteksty, ale kiedy uległem wypadkowi, miałem parę tygodni przymusowej bezczynności na przemyślenie kilku ważnych życiowych spraw, no i zdecydowałem, że przyjmę propozycję ojca, przynajmniej na jakiś czas.
Jarrod pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Słyszałem, że chcesz kupić farmę Zalinskich.
– Złożyłem ofertę dziś rano.
– Nie miej mi za złe, że pytam. Pewnie już się zorientowałeś, że na prowincji plotki rozchodzą się z szybkością światła.
– To jeden z powodów, dla których wybrałem duże miasto.
– Ja nie zamieniłbym naszego miasteczka na metropolię. W dużym skupisku trudno nawiązać kontakt z ludźmi, człowiek się alienuje, czy tego chce, czy nie – wyniszczył swój pogląd Jarrod. – Oczywiście, że u nas są i tacy, którzy nadmiernie interesują się losem bliźnich i wsadzają nos w nie swoje sprawy, ale funkcjonowanie w obrębie małej społeczności ma swoje złe i dobre strony. Kiedy wpadniesz w tarapaty, wszyscy w mieście na wyścigi będą ci pomagać.
– Poza sprawą Isaaca Wellsa.
– Odnoszę wrażenie, że zagadka zniknięcia Wellsa pozostanie nie rozwiązana. Chyba że Isaac wróci i sam opowie, co mu się przydarzyło. – Jarrod odchylił się w krześle, przybierając bardziej wygodną pozycję. – A jak ci się układa ze szwagierką?
J.D. natychmiast się najeżył.
– Jako tako – odparł enigmatycznie, zastanawiając się, dlaczego Jarrod się tym interesuje.
– Piękna kobieta.
J.D. przytaknął w milczeniu.
– Nie miała lekkiego życia. Wychowywała się bez ojca, który przez lata nie pamiętał o jej istnieniu. Matka starała się, jak mogła, ale w ich domu się nie przelewało. Potem tragiczna śmierć męża… Spadło na nią dużo obowiązków i nie mniej kłopotów.
– Daje sobie radę.
– Ma charakter, zresztą jak wszystkie córki Cawthorne’a. Odziedziczyły to w genach. Weźmy, na przykład, moją siostrę Katie. Musiała sobie radzić, mając takich trzech braci jak my. – Jarred spochmurniał. – Nie ma co, dostała swoją porcję batów od życia, była w dołku, ale wyszła z tego obronną ręką. Zahartowała się, teraz nic jej nie złamie – dodał z podziwem. – To zadziwiająca kobieta. Zawsze dopnie swego – jak ją wyrzucisz drzwiami, to wróci oknem. – Jarrod uśmiechnął się. – Pasuje do tego porzekadła: gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Wydaje mi się, że Tiffany, choć silna i uparta, jest dużo spokojniejsza od Katie. – Jarred potarł dłonią brodę. – Na pewno niełatwo jej samej wychowywać dwoje dzieci, zwłaszcza że chłopak wszedł w trudny okres dojrzewania.
– Po co mi to wszystko mówisz? – J.D. stał się czujny.
– Żeby ci uświadomić, że dobrze mieć kogoś takiego w rodzinie.
– Ty chyba też jesteś jej kuzynem.
– Nie da się ukryć – roześmiał się Jarred. – Gdy John poślubił moją matkę, zyskałem dwie przyrodnie siostry. Nie martwi mnie to, przeciwnie.
– Zobaczymy, jak się dalej ułoży życie rodzinne – zauważył J.D., kończąc piwo.
– W tej sprawie jestem optymistą. – Jarred sięgnął po portfel i zostawił na stole kilka banknotów. – Ja stawiałem – powiedział, uprzedzając ruch J.D., który też chciał wyjąć pieniądze.
– Dobrze, ale następnym razem moja kolej – zgodził się J.D.
– Pomyślałam sobie, że gdybyś znalazła trochę czasu, ja, ty i Bliss mogłybyśmy się jutro umówić na lunch. Wreszcie byśmy spokojnie porozmawiały – przekonywała Katie.
Tiffany skinęła w milczeniu głową, trzymając przy uchu słuchawkę. Katie już poprzednio występowała z propozycją spotkania trzech sióstr. Starała się do tego pomysłu przekonać Tiffany, która nie była nim zachwycona. Nadal miała wątpliwości, czy powinna nawiązać bliższe i bardziej serdeczne stosunki z rodziną ojca, który nagle po tylu latach przypomniał sobie o jej istnieniu. Nie mogła jednak nie brać pod uwagę potrzeb Stephena, który jasno i dobitnie dał do zrozumienia, że nie podziela jej stanowiska w tej sprawie.
– Może być jutro – usłyszała własną odpowiedź. – O wpół do pierwszej ci odpowiada? Doris mnie wtedy zmieni.
– Cudnie! Zaraz dzwonię do Bliss. Spotykamy się w Blue Moon Cafe. Mają miły zwyczaj wystawiać stoliki na zewnątrz, do ogródka.
"Daj Mi Szansę, Tiffany" отзывы
Отзывы читателей о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany" друзьям в соцсетях.