– Jak chcesz. Do zobaczenia – powiedziała Tiffany i odwiesiła słuchawkę. Klamka zapadła. Czy chciała tego, czy nie, będzie musiała zobaczyć się i porozmawiać z przyrodnimi siostrami.
– Tiffany?! – zabrzmiał od głównego wejścia podniesiony głos J.D.
– Już idę! – odkrzyknęła i wyszła z kuchni do holu. Spotkali się w połowie drogi.
– Gdzie dzieci?
– Christina jest na spacerze z panią Ellingsworth, a Stephen poszedł z kolegami do kina.
– To świetnie.
– Dlaczego? Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.
– Urządzimy sobie małą uroczystość.
– Uroczystość? Z jakiej okazji? Nie, nie mów mi, sama zgadnę. Wyjeżdżasz? – spytała Tiffany, starając się zachować obojętny ton, choć zrobiło się jej bardzo smutno.
J.D. zatopił przenikliwe spojrzenie w jej oczach.
– Czy nie tego właśnie chciałaś, odkąd przekroczyłem próg tego domu?
A więc jednak, zatrwożyła się Tiffany. Na myśl o tym, że już go nie zobaczy, jej oczy wypełniły się łzami.
– Ale… ale przecież wynająłeś pokój na sześć miesięcy.
– Zgadza się. – J.D. potarł dłonią napięte mięśnie karku. – Zatrzymam go, bo jeszcze tu wrócę.
– Kiedy? – Zakochane serce Tiffany aż podskoczyło z radości.
– Będę tu przyjeżdżał co miesiąc, prawdopodobnie na kilka dni.
– I to wszystko?
– Tylko mi nie mów, że będziesz za mną tęskniła – powiedział nie bez ironii.
– O tym możesz tylko marzyć, Santini – odcięła się, choć wolałaby wyznać, że rzeczywiście będzie tęskniła.
– Co dzień o tym marzę – zapewnił J.D., tym razem całkiem poważnie. – Chodź, Tiffany, przejedźmy się – poprosił niskim, ciepłym głosem. – Chcę ci coś pokazać.
– Co takiego?
– Coś, dzięki czemu mogę wyjechać – odparł.
– A jednak – szepnęła. Zatem klamka zapadła. – Oczywiście.
– Czy nie tego chciałaś?.
– Chyba tak… – odparła Tiffany bez przekonania.
Początkowo traktowała J.D. jak intruza, wysłannika Santinich, którzy nigdy jej nie ufali i nie zaakceptowali. Była zdruzgotana, gdy oznajmił, że pragnie wynająć pokój w jej domu, w dodatku na całe pół roku. Nie życzyła sobie kontroli, nie potrzebowała pomocy. Jednak J.D. okazał jej wiele zrozumienia, wsparł w rozwiązywaniu kłopotów ze Stephenem, sam z własnej woli wziął się za domowe naprawy. Przekonała się, że nie przyjechał na przeszpiegi. Z czasem sytuacja się skomplikowała – J.D. nie krył, że nadal pragnie Tiffany, a ona ze zdumieniem odkryła, że się w nim zakochała. Co za galimatias!
– W drogę.
Zanim Tiffany zdążyła wymyślić jakąś wymówkę, już siedziała w dżipie, który J.D. prowadził pewną ręką. Przejechali przez miasteczko i niebawem znaleźli się na drodze wijącej się pomiędzy polami.
– Słyszałaś o farmie Zalinskich? – spytał J.D.
– Poznałam Myrę Zalińską w naszej agencji. Wyprowadzili się stąd.
– Ale nie sprzedali gospodarstwa. Aż do wczoraj.
– Ty je kupiłeś?
– Nie ja, tylko spółka Bracia Santini – odparł.
Właśnie mijali ranczo Isaaca Wellsa. Mimo ciepła panującego w szoferce, Tiffany przejął lodowaty dreszcz. Zastanawiała się, co mogło się przydarzyć starszemu panu, dlaczego zniknął bez wieści. Czy Stephen mógł na ten temat coś jeszcze wiedzieć? Coś, co ukrywał? Nie, uspokoiła się. On nic nie wie. Jest moim synem i muszę mu wierzyć, pomyślała Tiffany.
Trochę dalej J.D. skręcił w wąską, wysypaną żwirem drogę dojazdową. Po obu stronach rozciągały się pola, na okolicznych łąkach pasło się parę sztuk bydła, a przez środek doliny płynął strumień. Niebawem ukazał się solidny, murowany dom.
– Co cię skłoniło, żeby wybrać tę farmę?
– Wielkość, cena, bliskość głównej drogi, skład chemiczny gleby i intuicja. – J.D. zaparkował samochód pod rozłożystym starym dębem. – Umowa jeszcze nie podpisana, ale sądzę, że z tym nie będzie problemu. To jest dokładnie to, o co ojcu chodziło.
– Można tu hodować winorośl? – spytała, udając zainteresowanie, choć myślami była gdzie indziej. Zastanawiała się, jak to będzie, gdy J.D. wyjedzie. Czy będzie się czuła bardzo osamotniona? Czy będzie wspominać pocałunki i pieszczoty i na próżno o nich marzyć?
– Nie zwykłą winorośl. Najlepszą.
– Ach, rozumiem. – Nie potrafiła się nawet zdobyć na uśmiech. Zrozumiała, że nie chce, aby J.D. wyjeżdżał.
– Nie pierwsi Bracia Santini będą tu produkować wino. W trójkącie między Bittersweet, Ashland i Jacksonville już jest kilka winnic. My chcemy tu wykreować nowy gatunek.
– I opanować rynek.
– Jeśli się uda, to czemu nie?
– Twój ojciec zawsze osiąga to, co sobie zaplanuje i czego chce, prawda?
– Prawie zawsze. Chodź. Pokażę ci posiadłość.
Sięgnął na tylne siedzenie i wyciągnął spory worek, który przerzucił przez ramię.
– To nasz koszyk piknikowy – wyjaśnił.
Podeszli do obszernego domu stojącego w cieniu drzew. Z boku, koło drzwi, pozostawiono ogrodową huśtawkę, która najlepsze czasy miała już dawno za sobą. Z drugiej strony rozciągało się herbarium, okalające kamienne patio, dochodzące aż do strumienia.
– Pięknie tu… to znaczy, kiedyś będzie pięknie – powiedziała Tiffany.
Mimo przygnębienia próbowała wykrzesać z siebie autentyczne zainteresowanie planami szwagra. Dom wymagał solidnego remontu. Z boku, na tyłach, mieścił się ogród warzywny i przylegający do niego sad. Pomiędzy domem a garażem zainstalowano drewnianą kratownicę, po której pięła się winorośl.
– To na pierwsze winobranie – zażartował J.D,, dotykając małego gronka niedojrzałych, zielonych kuleczek.
Wziął Tiffany za rękę. Niespodziewany dotyk jego palców sprawił, że przeszedł ją dreszcz oczekiwania. Nie myśl o niczym, mówiła sobie. Ciesz się chwilą, bo niedługo zostaniesz sama jak palec. Znowu sama. Dlaczego wszyscy mężczyźni, którzy byli dla niej ważni, muszą ją w taki czy inny sposób opuszczać? Najpierw ojciec, potem mąż, teraz J.D… Pokochała go wbrew sobie, świadoma, że nie powinna do tego dopuścić. Szła o krok za nim wąską ścieżką, zrezygnowana i przybita, pełna sprzecznych emocji.
Słońce zaczęło skłaniać się za horyzont, oświetlając swym blaskiem chmury wiszące nad zachodnimi wzgórzami. J.D. prowadził teraz Tiffany w stronę stodoły. Jaskółki mościły się już na noc w gniazdach, więc powitały nieproszonych gości wrzaskiem. Żaby zaczęły nad strumieniem swój wieczorny koncert, a w oddali kojot zawiódł samotną pieśń.
– Ale tu sielsko – szepnęła Tiffany. – Zupełnie inaczej niż w mieście.
– Na wsi, jak to na wsi – powiedział J.D. i odsunął wrota stodoły. Zaskrzypiały w głośnym proteście.
– Potrzeba trochę smaru – zauważyła Tiffany.
– Całą beczkę smaru. Cała ta farma wymaga mnóstwa pracy, choć nie więcej, niż od początku zakładałem. Dom i stodoła są sędziwe i chociaż kilkakrotnie je modernizowano, należy od nowa zrobić instalację elektryczną i wodociągową, a poza tym ponaprawiać dachy. Przy odpowiednim nakładzie pracy i pieniędzy można z tej posesji zrobić istne cacko. Oczami wyobraźni już widzę piwnicę i winiarnię, jaką można będzie tu urządzić.
J.D. wszedł do mrocznego wnętrza. Poczerniałe ze starości belki stropowe podpierały sufit, z boku widać było obszerne boksy dla koni, a na górze strych z sianem. Z gniazda pod stropem poderwała się do lotu zaniepokojona sowa. J.D. rozglądał się wokół, jakby już miał w głowie plan przebudowy stajni i konfrontował go z rzeczywistymi możliwościami. Wyszli ze stodoły tylnymi drzwiami i znaleźli się na pastwisku, które łagodnie opadało ku małemu stawowi.
– Trzeba będzie uporządkować ten teren, nad stawem można zainstalować elementy małej architektury, zbudować podium. Będzie można urządzać uroczystości, przyjęcia i letnie koncerty.
– Tak jak w tamtej winnicy, gdzie po raz pierwszy się spotkaliśmy – zauważyła mimochodem Tiffany i poniewczasie poczerwieniała z zażenowania.
– Tak, właśnie o tym myślałem – powiedział J.D., wbijając ręce w kieszenie. – Nie sądziłem, że pamiętasz.
– Jak mogłabym zapomnieć?
Popatrzył na nią i uśmiechnął się lekko.
– Byłaś smarkulą, która pozowała na dorosłość – powiedział.
– A ty zgrywałeś ponuraka i buntownika, któremu na niczym i nikim nie zależy.
– I co, udało mi się?
– No pewnie. Goście uznali, że to z twojego powodu zatrudniono ochroniarzy.
– To było tak dawno…
– Wieki temu – przyznała.
– Byłaś wtedy panną.
– A ty kawalerem.
– I pozostałem nim do tej pory.
– Dlaczego się nie ożeniłeś? – spytała. I, nie dając mu czasu na odpowiedź, dorzuciła: – Tylko mi nie opowiadaj, że nie natrafiłeś na właściwą kobietę, bo i tak ci nie uwierzę.
Milczał przez chwilę, a potem spojrzał na nią pociemniałymi nagle oczami. Wiatr ucichł i zapadła taka cisza, że niemal słychać było bicie ich serc.
– Znalazłem odpowiednią dla mnie kobietę, ale mnie nie chciała. Wybrała mojego brata.
Tiffany ogarnęło wzruszenie. Więc to tak. Gdy pocałował ją po raz pierwszy, zrobił to nie z przekory czy zadufania, ale dlatego, że mu się spodobała. Po pogrzebie zajął się nią, utulił, ukoił, wziął w ramiona nie dlatego, żeby skorzystać z okazji. Chciał ją pocieszyć, ponieważ już wtedy była mu bliska. Nie mógł jej o tym powiedzieć, nie wtedy, tuż po ceremonii pogrzebowej.
– Ja… kochałam twojego brata. Wiem, że wasza rodzina oskarżała mnie o interesowność, o to, że wyszłam za starszego od siebie mężczyznę, aby zapewnić sobie opiekę i łatwe życie, ale to nieprawda. Zakochałam się w Philipie, ujął mnie swoją dobrocią, uprzejmością, zaimponował wiedzą. Początkowo zgadywał każde moje życzenie. Być może, w naszym związku nie było jakiejś nadzwyczajnej namiętności, i z biegiem lat miłość przekształciła się w przywiązanie, ale mieliśmy siebie, dzieci, rodzinę…
– Ja też go kochałem. – J.D. zacisnął usta w cienką kreskę. – Jak ci się wydaje, z jakiego powodu tak długo trzymałem się od ciebie z daleka?
– Ja… Ja nic nie wiedziałam.
– A teraz, jak sądzisz, dlaczego stąd wyjeżdżam?
– O, Boże, nie mów mi proszę, że…
– Zaraz ci powiem, dlaczego. Ponieważ nie mogę poradzić sobie z samym sobą, z moim uczuciem do ciebie, z myślą, że pożądałem i pożądam żony mojego brata – powiedział ze śmiertelną powagą. – W głębi serca chciałem, żebyście się rozwiedli, żebyś była wolna.
– Jay, błagam cię, nie mówmy o tym! – Tiffany krajało się serce.
– Sama mnie spytałaś.
– To prawda… To, co się zdarzyło między nami, było…
– Było niewłaściwe i nie powinno się zdarzyć – dokończył za nią. – Wiem o tym. Wierz mi, że świetnie zdaję sobie z tego sprawę.
– Nie miałam zamiaru cię prowokować…
– A ja ciebie wykorzystywać – uciął cierpko, najwyraźniej chcąc zakończyć ten temat. Zeszli po trawie nad staw, którego brzeg okalało sitowie. Nieco dalej strzelały w niebo wysokie sosny i dęby. Niebo przybrało fioletowy odcień i powiała chłodniejsza bryza.
Tiffany i J.D. milczeli, każde pogrążone w swoich niewesołych myślach. Co przyniesie im przyszłość? Czy mogą liczyć na odmianę losu? Czy odważą się snuć wspólne plany?
– No, dobrze. – Pierwszy odezwał się J.D. Wyjął z worka butelkę wina. – Przejdźmy teraz do rozrywkowej części wieczoru. Powinniśmy oblać objęcie tej wspaniałej ziemi przez rodzinę Santinich. – J.D. wyciągnął z kieszeni scyzoryk zaopatrzony w korkociąg. – Firma Bracia Santini jak zwykle niezawodna. Chcesz powąchać korek?
– Nie trzeba, wierzę ci. To znaczy…
– Wiem, co to znaczy. – Odstawił butelkę na płaski kamień koło stawu, żeby wino mogło chwilę pooddychać. Mimo pozornie beztroskiego tonu wcale się nie rozluźnił, przeciwnie, był spięty jak zwierzę do skoku. – Wcale mi nie wierzysz. Nigdy nie wierzyłaś – powiedział z wyrzutem.
– Zwracam ci uwagę, Jay, że od chwili, kiedy mnie zobaczyłeś, stale dawałeś mi do zrozumienia, że nie jestem dość dobra dla twego brata,
– Nie chodziło o to, że nie jesteś dość dobra.
– Nie? To o co?
– Uważałem, że jesteś za młoda jak na żonę Philipa.
– Przecież to nie była twoja sprawa, więc po co wtrącać swoje trzy grosze?
– Już ci powiedziałem, że to była moja sprawa.
– Nie miałeś prawa! – wykrzyknęła Tiffany, nie panując nad emocjami. – Tak samo jak nie miałeś prawa tu przyjeżdżać i mieszać się w nasze życie.
– Uważasz, że to właśnie robię?
– Dokładnie! Wydaje ci się, że wszystko ci się od życia należy. Sięgasz jak po swoje po coś, co nie jest twoje.
– To nieprawda, Tiffany. Gdyby tak istotnie było, między nami ułożyłoby się zupełnie inaczej.
– Naprawdę? Niemożliwe…Och!
J.D. objął ją i stłumił okrzyk namiętnym pocałunkiem. Tiffany oblała fala gorąca jak zawsze, gdy J.D. brał ją w ramiona. Z pasją, której nie potrafiła powstrzymać, oddała pocałunek. Czuła dłonie J.D. na swoim ciele, dotykały i głaskały, sprawiając, że cała płonęła z pożądania. Rzeczywistość wokół przestała istnieć, liczyła się tylko wzajemna bliskość i namiętność, która szukała spełnienia. Zdrowy rozsądek odszedł w zapomnienie.
"Daj Mi Szansę, Tiffany" отзывы
Отзывы читателей о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany" друзьям в соцсетях.