J.D. ułożył Tiffany na trawie i, cały drżący, zaczął całować nagą skórę nad wycięciem dekoltu. Jej palce zaplątały się w jego włosy. Cała oddała się pieszczotom, nie protestowała, gdy ściągnął jej przez głowę koszulkę, ani wtedy, gdy pocałował stwardniały czubek każdej z piersi. Zaraz potem ona ściągnęła z niego koszulę. Gładząc muskularne ramiona, wyczuwała grę mięśni pod skórą; przejechała palcami po pokrytej ciemnym puchem piersi i dotarła do pępka.

– Napytasz sobie biedy – ostrzegł J.D.

– Wiem. Raz kozie śmierć.

– Tak? To do dzieła. – Rozpiął jej stanik i odrzucił na trawę. – Tak… właśnie tak… – szepnął z zachwytem. Dokonywał cudów z jej ciałem. Tiffany wygięła się w łuk, by ułatwić mu dostęp do piersi. Lizał je i całował, a ona wiła się z rozkoszy.

– Jay – szepnęła ponaglająco.

– Jestem, kochanie. – Rozpiął suwak jej szortów. Przesunął ustami po jej brzuchu, jednocześnie ściągając szorty. Jeszcze chwila, i oto leżała na trawie całkiem naga, wyjąwszy wąski biały pasek jedwabiu.

– Jesteś piękna – powiedział, całując jej pępek i ocierając ciało gorącym oddechem. – Taka piękna. – Odsunął się nieco i zręcznie ściągnął zębami figi, sięgając ustami do źródła pożądania.

– Jay, och, Jay – jęknęła z zamkniętymi oczami. Jej ciało w mroku błyszczało od potu.

J.D. szybko zrzucił buty i dżinsy.

– Błagam cię, Jay, nie przerywaj.

– Sama nie wiesz, o co prosisz – powiedział, ale po chwili i on całkowicie stracił kontrolę nad sobą. Zagarnął Tiffany pod siebie i poprowadził ją do krainy nieziemskiej rozkoszy. Gdy pod powiekami wybuchły jej kolorowe fajerwerki, wykrzyczała imię J.D. W chwilę potem poczuła, jak on drga spazmatycznie, wydając przy tym okrzyk triumfu. Później oboje zapadli w nicość.

ROZDZIAŁ 11

Ciekawe, kim jest ten twój nowy lokator? – Katie zanurzyła chipsa w miseczce z sosem, po czym zjadła go ze smakiem. Pytanie skierowała do Tiffany. Wraz z Bliss spotkały się, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, na lunchu i siedziały teraz w restauracyjnym ogródku pod parasolem.

– Nic nie ujdzie twojej uwagi – stwierdziła z przekąsem Tiffany, nadal nie do końca przekonana do pomysłu zacieśnienia więzów z rodziną ojca.

– Nie zapominaj, że jestem dziennikarką, a moim obowiązkiem jest wiedzieć wszystko o wszystkich – odparła z uśmiechem Katie i otarła wargi. Na jej gładkim czole lśniły kropelki potu. Było upalnie.

– Nazywa się Luke Gates, oznajmił, że przyjechał z małego miasteczka w zachodnim Teksasie. Jest skryty, raczej unika towarzystwa, nie zawarł bliższej znajomości z żadnym z pozostałych lokatorów i dlatego niewiele o nim wiem.

– Ciekawe, co go sprowadziło do Bittersweet – zauważyła Katie.

– We wszystkim dopatrujesz się tajemnicy – stwierdziła Bliss.

– Raczej sensacji. Nie darmo jestem reporterką. Jak wiecie, w naszym miasteczku niewiele ciekawego się dzieje, ot, dzień jak co dzień. Ta ostatnia historia z Isaakiem Wellsem to wyjątek potwierdzający regułę. – Katie pociągnęła łyk mrożonej herbaty i przesunęła się z krzesłem, aby znaleźć się w cieniu. Parasol nie osłaniał całego stolika. – Dowiedzieć się, co przydarzyło się Wellsowi, dlaczego rozpłynął się jak we mgle – oto prawdziwe wyzwanie dla reportera, zwłaszcza że policja niewiele zdziałała. Praktycznie niczego się nie dowiedzieli.

– Niestety. Nie odnaleziono żadnych śladów, żadnych dowodów – wtrąciła Bliss.

Katie kontynuowała wywód:

– Isaac Wells żył samotnie, o jego rodzinie wiadomo niewiele. Nie był zbyt sympatyczny, można chyba powiedzieć, że raczej zdziwaczały, i z pewnością nie wszyscy w miasteczku za nim przepadali. Jednak to jeszcze nie wyjaśnia, dlaczego zniknął. A jeśli nawet został porwany, to czemu nikt nie wystąpił z żądaniem okupu? To się nie trzyma kupy.

– Zgadzam się z tobą – powiedziała Tiffany, po raz kolejny upewniając się w duchu, że jej syn na pewno nie ma z tą sprawą nic wspólnego. Stephen wszedł w trudny okres, chodzi własnymi drogami, próbuje udowodnić, że nie potrzebuje rady i opieki dorosłych – to prawda. Nie oznacza to jednak, przekonywała się w myślach, że byłby zdolny do popełnienia przestępstwa. Z całą pewnością.

– A co słychać u J.D? – spytała Katie, zmieniając temat.

Tiffany o mało się nie zakrztusiła mrożoną herbatą.

– A czemu mnie o to pytasz?

– Widziałam, jak tańczyliście na weselu. On jest w tobie zakochany. Co do tego nie mam wątpliwości.

– Zakochany? – Tiffany pokręciła głową z gorzkim uśmiechem. Nigdy nie uwierzy w szczerość zapewnień J.D. – On przyjechał w interesach.

Bliss i Katie wymieniły znaczące spojrzenia.

– Jasne, w interesach.

– Oczywiście, że tak. Ojciec polecił mu wyszukać w tym rejonie ziemie nadające się pod uprawę winorośli. Jeździł z pośrednikiem po okolicy i wybrał farmę Zalinskich. Złożył ofertę kupna, sprawa jest przyklepana.

– Słyszałam o tym – powiedziała Katie. – Słyszałam też, że Santini chcą uruchomić interesy w Oregonie. To wszystko nie tłumaczy faktu, że w niedzielę J.D. wpatrywał się w ciebie zakochanym wzrokiem i za nic nie umiał utrzymać rąk przy sobie.

Tiffany, speszona, nie potrafiła powstrzymać rumieńca, który wypełzł jej na policzki. Aż za dobrze pamiętała namiętne pocałunki, cudowne pieszczoty, uczucie bliskości i zjednoczenia, rozkosz, którą przeżyła dzięki J.D. Nigdy przedtem nie doświadczyła czegoś tak niezwykłego…

– Ja i J.D. jesteśmy tylko…

– Jeśli przysięgniesz, że ty i J.D. jesteście tylko parą dobrych starych przyjaciół – wpadła jej w słowo Katie – i tak ci nie uwierzę.

– Nie przesadzasz? – wtrąciła Bliss.

– Ani trochę – odparła Katie. – Przecież widzę, co się święci.

– Nie wtrącaj się, to sprawa Tiffany – skarciła Bliss siostrę. – Wybacz, ale jak Katie nabije sobie czymś głowę, to nie ma na to rady.

– Niczego nie wymyśliłam, po prostu jestem spostrzegawcza i mam tak zwanego „nosa” – zaprotestowała Katie.

– Dobrze, dobrze – machnęła ręką Bliss. – Ja wiem swoje.

– Muszę być sprytna, w moim zawodzie to konieczność.

– Nie nazywałabym tego sprytem. Raczej oślim uporem. – Bliss mrugnęła porozumiewawczo do Tiffany.

– No wiesz, nie spodziewałabym się tego po tobie. Myślałam, że tylko chłopaki to wredne typy. – Katie udała obrażoną, dobrze wiedząc, że siostra się z nią przekomarza.

– Uważam, że Tiffany ma prawo do prywatności, zresztą jak każdy z nas – nie ustępowała Bliss.

– Dajcie spokój, nie róbcie z mojego powodu tyle zamieszania – wtrąciła Tiffany. – Moje układy z J.D. są…, dość skomplikowane.

– Ludzie zawsze tak mówią, kiedy nie chcą się przyznać, że są zakochani – zauważyła Katie.

Czy to aż tak po mnie widać? – zadała sobie w duchu pytanie Tiffany. A głośno spytała:

– Wiesz to z własnego doświadczenia?

– Może – kiwnęła głową Katie.

– Nie jestem sama, mam dwójkę dzieci i odpowiadam za nie – zaczęła Tiffany, nieoczekiwanie dla samej siebie decydując się na zwierzenia. Może siostry coś jej doradzą? – Rzeczywiście, pomiędzy mną a J.D. zawiązała się więź, staliśmy się sobie bliscy. Zadałam sobie pytanie, czy mam prawo wprowadzać zmiany w życie mojej rodziny… – Urwała, zastanawiając się nad dalszymi słowami.

– Mów dalej – zachęciła Katie.

– Jak dzieci reagują na obecność J.D.? – spytała Bliss.

– Christina go uwielbia. Odkąd u nas zamieszkał, wciąż o nim mówi. Po śmierci Philipa prawie co noc budziła się z krzykiem, ponieważ dręczyły ją koszmary, a teraz znów śpi spokojnie. – Tiffany przestała grzebać widelcem w sałatce z kurczaka i uniosła wzrok znad talerza. – Dziś wieczorem wybieramy się na przedstawienie na wolnym powietrzu, w parku. Koniecznie chciała, żeby poszedł z nami J.D. Zresztą, często dopomina się o to, żeby J.D. nam towarzyszył, gdy gdzieś się udajemy.

– A Stephen? Co on myśli o J.D.? – dociekała Katie.

– Celne pytanie. – Tiffany nie mogła pojąć, czemu nagle stała się taka szczera wobec sióstr, których praktycznie nie znała. To prawda, traktowały ją bardzo życzliwie i nie kierowała nimi jedynie ciekawość. Wyczuwała, że chętnie by jej pomogły, gdyby o to poprosiła. Ważniejsze chyba jednak było to, że oto miała okazję podzielić się swoimi problemami z kobietami, które zdawały się dobrze ją rozumieć. – Stosunek Stephena do J.D. nie jest jednoznaczny. Z początku traktował go jak wroga. To zrozumiałe, zwłaszcza że po śmierci Philipa został jedynym mężczyzną w domu. Ostatnio zaczęli się dogadywać. Wydaje mi się, że Stephen potrzebuje męskiego wzorca i autorytetu, wchodzi w trudny wiek – dodała Tiffany.

– Zobaczysz, że wszystko się ułoży. – Bliss była pełna optymizmu. – Nie możesz skazywać się na samotność do końca życia. A teraz pozwólcie, że o coś was zapytam. Czy zgodzicie się być moimi druhnami na ślubie z Masonem? Planujemy niewielką, cichą uroczystość.

– Jasne – entuzjastycznie zgodziła się Katie. – Czemu nie?

Tiffany nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Czy po pierwszym spotkaniu, choć serdecznym i nieoczekiwanie wypełnionym osobistymi zwierzeniami, mogła wystąpić w roli osoby tak bliskiej pannie młodej? Czy chciała i mogła czuć się jak członek rodziny? Przyrodnie siostry potraktowały ją tak życzliwie, okazały zrozumienie… A jednak były powody, aby odmówić.

– No… sama nie wiem – wybąkała, niezdecydowana.

– Nie musisz dawać mi odpowiedzi natychmiast – zauważyła taktownie Bliss. – Rozumiem twoje wątpliwości. Do dzisiaj żyłyśmy z dala od siebie, mało o sobie wiedziałyśmy. Nie będę cię naciskać, ale zapewniam cię, że byłabym szczęśliwa, gdybyś się zgodziła i towarzyszyła mi w tej, tak bardzo dla mnie ważnej, chwili.

– Nie masz przyjaciółek od serca, które chciałabyś zaprosić?

– Owszem, ale mam też dwie przyrodnie siostry. Nie zamierzam usprawiedliwiać postępowania ojca wobec mojej matki, uważam jednak, że czas się pogodzić i zacząć patrzeć w przyszłość, zamiast analizować przeszłość, rozdrapywać zabliźnione rany. Cieszę się, że was mam, drogie siostry.

– To nie John ci to podszepnął? – spytała Tiffany, wciąż pełna nieufności wobec człowieka, który jako ojciec zupełnie się nie sprawdził.

– Nawet nie wie, że zamierzałam was o to prosić. Mason zresztą też nie. To mój pomysł.

– Na mnie w każdym razie możesz liczyć – obiecała powtórnie Katie.

Tiffany nadal, mimo wyjaśnień Bliss, wahała się. Potrzebowała trochę czasu na rozeznanie się w swoich odczuciach.

– Przemyślę to – powiedziała w końcu.

– Przemyśl i daj mi znać. Do ślubu zostało jeszcze parę tygodni.

– Będzie super – pewnym głosem oświadczyła Katie.

Gdy przyszła kelnerka z rachunkiem, pierwsza sięgnęła po niego Bliss.

– Lunch był na koszt taty.

– Co takiego? – oburzyła się Tiffany.

– Nalegał, i to bardzo.

– Nie zgadzam się. Zawsze płacę za siebie – oznajmiła stanowczo Tiffany. Nie życzyła sobie żadnych podarunków od Johna Cawthorne’a.

– A ja się zgadzam, zaoszczędzę parę dolarów – uśmiechnęła się Katie. – Zresztą i tak muszę już uciekać, spieszę się.

– Ale…

– Daj spokój, niech raz w życiu zapłaci za ciebie ten cholerny rachunek – powiedziała Katie, zarzucając na ramię wypchaną torbę. – Przynajmniej tyle może zrobić.

– Nie musisz go kochać, Tiffany – dodała Bliss. – Nie musisz go nawet lubić. Ale pozwól przynajmniej, że postawi ci lunch.

– Dobrze – uległa Tiffany, nie do końca przekonana. Nie rozmyślała jednak nad tym dłużej, bo miała ważniejsze sprawy na głowie. Pierwsze miejsca na liście zajmowali Stephen i J.D.


J.D. siedział przy stoliku w swoim pokoju i po raz setny czytał zrzeczenie się praw własności do domu, podpisane dłonią Philipa. Kontrakt był nie do podważenia.

Jak ją o tym powiadomić? – zastanawiał się J.D. Znalazł się doprawdy w trudnym położeniu. Miał sobie za złe, że do tej pory nie zaznajomił Tiffany ze stanem prawnym, z faktem, że dom nie należy do niej i dzieci. Był jej winny lojalność, a jednak w tej sprawie nie potrafił zdobyć się na szczerość. Chciał oszczędzić jej zmartwień, i tak miała ich bez liku z powodu Stephena. Ponadto odczuwał potrzebę chronienia jej, roztoczenia nad nią opieki. Była silna i dzielna, radziła sobie z licznymi obowiązkami, ale zarazem była taka krucha i wrażliwa. Wzbudzała w nim nie tylko pożądanie i namiętność, o tym wiedział od dawna, gdy była dla niego zakazanym owocem. Ostatnio odkrył, że Tiffany budzi w nim czułość. Czyżby się zakochał?

– Psiakrew – mruknął pod nosem, po czym sięgnął po słuchawkę. W pokoju było gorąco i duszno, jak zwykle wieczorem po długim, upalnym dniu. Wystukał znany na pamięć numer i czekał, aż ojciec podejdzie do telefonu.

– Cześć, tato. To ja.

– Cześć, Jay. Co słychać?

– Chcę się wycofać. Rezygnuję z pracy w firmie.

– Żartujesz. Chyba się przesłyszałem.

– To nie żarty.