– Miło mi panią poznać – powiedział J.D.
Kobieta energicznie wyciągnęła dłoń w uwalanej ziemią rękawiczce, spostrzegła swój nietakt i wybuchnęła śmiechem.
– Mów mi Ellie, młodzieńcze, tak jak wszyscy. Weź kwiaty, Tiffany, przyniosłam je dla ciebie.
– Dzięki. Śliczne róże.
– Ja pomagałam! – oznajmiła z dumą Christina.
– Oczywiście, że pomagałaś, moje ty słoneczko. – Starsza pani zdjęła rękawiczkę i z czułością pogłaskała dziewczynkę po głowie. – Co ja bym bez ciebie zrobiła!
– A co ja bez ciebie – westchnęła Tiffany i powąchała róże. – Dziękuję, Ellie, że znów zajęłaś się dzieciakami.
– Nie ma o czym mówić, kochanie, zawsze możesz na mnie liczyć.
– Napijesz się czegoś, Ellie? Mam mrożoną herbatę, ale może być i kawa – zaproponowała Tiffany.
– Nie teraz, wpadnę później – odparła starsza pani, ocierając wierzchem dłoni spocone czoło. Zsunęła z nosa ciemne okulary, żeby się lepiej przyjrzeć nieznanemu mężczyźnie, który tak niespodziewanie pojawił się w kuchni Tiffany. – Muszę się pospieszyć, bo zaraz rozpocznie się mój ulubiony serial.
– Czekaj, niech zgadnę… – W oczach Tiffany zabłysły wesołe iskierki. – Podły brat bliźniak porwał Dereka i uwięził go, żeby się pod niego podszyć i poślubić Samanthę.
– Ciepło, ciepło. – Ellie się roześmiała. – Zdradzę ci pewien sekret: w „Życiu na wulkanie” niczego nie można do końca przewidzieć. Przyjdę, jak się skończy, i wszystko ci opowiem. Do widzenia. Było miło cię poznać – zwróciła się na pożegnanie do J.D.
– Cała przyjemność po mojej stronie – zrewanżował się, demonstrując znajomość dobrych manier.
– Ellie jest absolutnie cudowna – powiedziała z ciepłym uśmiechem Tiffany po wyjściu starszej pani. – Opiekuje się dziećmi, kiedy jestem w pracy. – Nagle zdała sobie sprawę, że była przesadnie opryskliwa dla szwagra, zapytała więc uprzejmym tonem:
– Masz ochotę czegoś się napić?
J.D. potrząsnął przecząco głową.
– Jeśli nie kawa czy herbata, to może coś mocniejszego.
– Nie, dziękuję. Może później.
– Później? – spytała, mrużąc oczy ocienione długimi rzęsami. – Czy chcesz przez to powiedzieć, że zamierzasz zostać na dłużej?
– Na trochę.
– To znaczy? – dopytywała się Tiffany, nie kryjąc niezadowolenia.
– Póki moja misja się nie zakończy.
– To brzmi dość zagadkowo – powiedziała, ustawiając róże na środku stołu i podziwiając swoje dzieło, Christina kręciła się koło kuchennych drzwi.
– Mogę porysować? – spytała.
– Świetny pomysł! – powiedziała jej matka. Wytarła mokre ręce i sięgnęła po leżące na parapecie pudełko kredek. Christina wykrzywiła buzię w podkówkę.
– Chcę rysować tam!
– Na dworze?
– Tak! Kredą!
– Proszę bardzo – zgodziła się Tiffany i otworzyła szufladę kredensu, która mieściła najrozmaitsze rzeczy – potrzebne i niepotrzebne. Christina uśmiechnęła się, biorąc z rąk matki pudełko kolorowej kredy. Wyszła przez drzwi prowadzące z kuchni do ogrodu i zabrała się za ozdabianie popękanego betonowego tarasu różnokolorowymi esami-floresami. Tiffany obserwowała ją przez chwilę w milczeniu, a gdy przekonała się, że wszystko w porządku, odwróciła się ku J.D. – A zatem, drogi szwagrze, komu lub czemu zawdzięczam twoją obecność? – spytała z ironią, po czym szybko uniosła dłoń, by tym gestem powstrzymać jego odpowiedź. – Poczekaj, niech zgadnę. Misja, powiadasz? Czyżby wysłała cię rodzinka, żebyś sprawdził, czy odpowiednio się prowadzę i właściwie wywiązuję ze swoich obowiązków? Chodzi przecież o dzieci Philipa.
Tiffany zawsze był bystra, J.D. musiał to przyznać. Przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę, ukrywając zakłopotanie.
– Przyjechałem w interesach – wyjaśnił enigmatycznie.
– Daj sobie spokój z tymi kłamstwami, Jay. W mojej kuchni na pewno nie ubijesz żadnego interesu. Mógłbyś się wysilić na bardziej wiarygodne wyjaśnienie.
Tiffany zbliżyła się do niego na tyle, że poczuł delikatny zapach jej perfum. Był to ten sam zapach. Dobrze zapamiętał. Nie dawał mu spokoju od ostatniego spotkania – trzymał wtedy Tiffany w objęciach i miał ją tak blisko siebie! Zacisnął zęby i postanowił przejść do ataku.
– A może najpierw ty zechcesz mi wytłumaczyć, co, u licha, robiłaś w wydziale przestępczości nieletnich?
– Nie wydaje ci się, że nie powinieneś wsadzać nosa w cudze sprawy?
– Na pewno cudze?
– Potrafię dać sobie radę z własnymi dziećmi – odparła z naciskiem. – Wszystko mi jedno, co o tym myśli klan Santinich. – Tiffany wyjrzała przez szybkę w kuchennych drzwiach, by sprawdzić, czy Christina nie usłyszy niczego z rozmowy. Na wszelki wypadek zniżyła głos do szeptu. – Dobrze wiem, co twój ojciec wygadywał, kiedy dowiedział się, że Philip chce się ze mną ożenić. Próbował go odwieść od tej decyzji, przedstawiając mnie w jak najgorszym świetle jako naciągaczkę, dla której liczy się tylko konto przyszłego męża – dodała z oburzeniem.
Dobrze, że nie zna ani połowy inwektyw, jakimi obrzucał ją ojciec, pomyślał J.D. W tym momencie poczuł się winny za grzechy całej rodziny.
– Słyszałam, że ty też wywierałeś nacisk na Philipa, żeby się ze mną nie żenił, uważając to za gruby błąd z jego strony.
– Nie przeciągaj struny, Tiff – odparł J.D. Czuł, jak tężeją mu mięśnie na karku. – Miałem uzasadnione powody.
– Ani jednego dobrego – wycedziła z wściekłością przez zaciśnięte zęby.
– Może nie były dobre, ale dla mnie istotne.
– Philip i ja byliśmy… udanym małżeństwem – powiedziała, z godnością unosząc brodę.
– Skoro tak uważasz…
– Oczywiście!
Powstrzymał się od nie przemyślanej riposty i spojrzał na Tiffany. Jak zwykle wyglądała nad wyraz urodziwie, a rozchylone usta i zarumienione z gniewu policzki tylko dodawały jej uroku. J.D. przekonał się, że nadal pożąda tej kobiety. Wzbudziła w nim namiętność od pierwszego wejrzenia i od lat to się nie zmieniło. Do diabła, ale parszywa sytuacja!
– Mogę usiąść? – spytał i nie czekając na odpowiedź, zajął jedno z krzeseł o wysokim oparciu, ustawione wraz z pozostałymi wokół starego stołu na lwich nogach.
– Rób, co chcesz – odparła Tiffany, przeczesała palcami włosy i zrobiła minę, jakby miała sobie za złe, że jest nazbyt ugodowa. – Jay, dlaczego mi wreszcie nie wyjawisz, co tak naprawdę cię tu sprowadza? Jeżeli kochana rodzinka nie przysłała cię na przeszpiegi, musi być inny powód. Ostatnim razem słyszałam, że nie cierpisz ani mnie, ani tego miasta.
– To za mocno powiedziane – zaoponował, choć w duchu przyznał jej rację. Nie miał za grosz zaufania do Tiffany, a Bittersweet uważał za beznadziejne prowincjonalne miasteczko zamieszkane przez równie beznadziejny, szary motłoch. – Wspomniałem już, że przyjechałem w interesach.
– Do Bittersweet? – Machinalnie odgarnęła kruczoczarny kosmyk z policzka. – To mało prawdopodobne.
– Rozstałem się z firmą.
– Coś podobnego! Wydawało mi się, że jesteś współwłaścicielem.
– Byłem. Odsprzedałem swoje udziały.
– Tak? A dlaczego?
– Ojciec zaoferował mi pracę.
Tiffany roześmiała się z niedowierzaniem.
– Daj spokój. Tylko mi nie wmawiaj, że otrzymałeś propozycję nie do odrzucenia, Jay. Ale numer! J.D. w firmie Bracia Santini. Nie sądziłam, że dożyję czegoś podobnego.
– Ani ja – przyznał J.D. i dodał: – Ojciec wysłał mnie w interesach w te strony, pomyślałem więc, że wpadnę zobaczyć, jak wam się żyje.
– Od kiedy tak ci na nas zależy? – Tiffany zawsze stawiała sprawy jasno i była szczera aż do granic dobrego wychowania. Postanowił grać wedle jej reguł.
– Od zawsze – rzekł.
Złotobrązowe oczy Tiffany na moment pociemniały. Pochyliła głowę, zakłopotana.
– Czy powiesz mi teraz, co słychać u ciebie i dzieci?
– Już ci mówiłam. Radzimy sobie.
– Żadnych kłopotów?
– Żadnych takich, z którymi nie umiałabym sama sobie poradzić – odparła Tiffany, marząc tylko o jednym – żeby J.D. natychmiast zapadł się pod ziemię. Wyjrzała przez okno, żeby sprawdzić, co robi Christina. – Możesz przekazać swojemu tatusiowi, że u nas wszystko w porządku – dodała szybko, ale zaraz gestem unieważniła te słowa. – Nie, powiedz mu, że jest wprost fantastycznie i tylko ptasiego mleka nam brakuje.
Tiffany nigdy nie żyła w zgodzie z seniorem rodu, Carlem Santinim ani z jego żoną, a swoją teściową. Jako druga żona Philipa, w dodatku znacznie od niego młodsza, była przez Santinich uważana za smarkulę, która ma przewrócone w głowie, a zarazem oszustkę, której zależy tylko na tym, żeby się dobrać do rodzinnego majątku. Zważywszy, gdzie w końcu wylądowała, z perspektywy czasu wszystko to wydawało się makabryczną, okrutną igraszką losu.
Nie miała zaufania także do J.D., nie wierzyła w szczerość jego intencji. Czy kiedykolwiek choć przez moment rzeczywiście mu na niej zależało? Tiffany była zła na siebie, że na jego widok mocniej zabiło jej serce. Przecież przyjechał do niej na przeszpiegi! Cóż z tego…Wciąż był męski, przystojny i pociągający. Zawsze jej się podobał, choć starała się tego nie okazywać.
– A może porozmawiamy o przestępczości nieletnich?
– To moja prywatna sprawa – burknęła, ściskając dłonie w pięści.
Uśmiechnął się. Był to uśmiech zarazem cyniczny i seksowny. Mógł robić wrażenie na innych kobietach, ale nie na Tiffany, jak sobie uparcie wmawiała. W końcu zna Jamesa Deana Santiniego zbyt wiele lat, żeby się dać nabrać. Parę razy w życiu zbyt mało miała się przed nim na baczności i za każdym razem popadała w tarapaty. To nie powinno się nigdy więcej powtórzyć.
– Zapomniałaś, że wciąż należysz do rodziny?
– Od kiedy?! – Gdyby wzrok mógł zabijać, J.D. już by nie żył. Tiffany zaczęła mu oskarżycielsko wygrażać palcem przed nosem. – Wasza rodzina nigdy mnie nie zaakceptowała. Przez czternaście lat małżeństwa z Philipem ani twój ojciec, ani matka nie uznali mnie za swoją.
Tiffany chciała dodać „ani ty”, ale ugryzła się w język. Za dużo nagromadziło się wzajemnych pretensji. Marzyła o tym, by mieć to, czego życie jej odmówiło – prawdziwą, dużą, kochającą rodzinę, z tatą, mamą i licznym rodzeństwem. Poczuła ukłucie żalu w sercu. To marzenie nigdy się nie ziściło. W tym tygodniu jej ojciec – to znaczy biologiczny ojciec, człowiek, po którym odziedziczyła jedynie kod genetyczny – przysłał jej zaproszenia na ślub ze swą wieloletnią kochanką. Tiffany odwróciła głowę do okna i zaczęła obserwować, jak Christina baraszkuje z kotem. Widok córeczki zawsze poprawiał jej nastrój.
– W co się wpakował Stephen? – naciskał J.D. Tiffany zdążyła już zapomnieć, jakim upartym, irytująco dociekliwym człowiekiem potrafi być szwagier.
– To nic poważnego – próbowała go zbyć.
– To poważne na tyle, że musiałaś iść na policję.
Zbierając się do odpowiedzi, Tiffany w milczeniu policzyła do dziesięciu.
– Wiesz, J.D., że ostatnia rzecz, jakiej od ciebie oczekuję, to prawienie mi morałów. Nie wiem, po co się tu zjawiłeś, i dlaczego akurat teraz, ale chyba nie po to, żeby mnie dręczyć.
– Zadałem tylko proste pytanie – żachnął się.
– Nie zamydlisz mi oczu. Nic, do czego się bierzesz, nie jest proste ani przypadkowe.
– A czemu ty wciąż zmieniasz temat?
– Bo tobie nic do tego, mecenasie.
– Chłopak jest moim bratankiem.
– Do tej pory jakoś o tym nie pamiętałeś – powiedziała oskarżycielskim tonem.
– Ale teraz mnie to obchodzi – powtórzył z uporem, patrząc na nią przenikliwym wzrokiem. Nie zmienił się wiele, tyle tylko, że dawniej nie umiał tak długo usiedzieć w jednym miejscu. Roznosiła go energia. Teraz zaś spokojnie czekał.
– Jakiś miesiąc temu była pewna sprawa z alkoholem – rzuciła tę informację na odczepnego, bagatelizującym tonem.
– Ma dopiero trzynaście lat.
– Zgadza się, trzynaście. Ale prowodyrem był nie on, tylko starszy brat jednego z najbliższych kolegów. Tamten chłopak urządził imprezę. Zrobiło się głośno, więc sąsiedzi zadzwonili na policję. Większości udało się uciec, ale kilku chłopców przyłapano. Choć Stephen nie pił, i tak wpadł po uszy. Wydział dla nieletnich przydzielił mu kuratora. To kobieta, właśnie z nią rozmawiałam pół godziny temu.
– I uważasz, że to nic poważnego?
– Stephen zostanie oczyszczony z zarzutów. – Tiffany starała się nie okazać zdenerwowania. Uważała, że J.D. nie ma prawa ani się wtrącać, ani jej krytykować.
– Oby tak było.
– To nastolatek, a nastolatki…
– To jeszcze prawie dziecko.
Tiffany zrobiła krok ku J.D., z trudem nad sobą panując.
– Przestań mnie osądzać. Nie ty! Nie pamiętasz, ile razy sam, jak byłeś w wieku Stephena, popadałeś w tarapaty? Z tego, co mi mówił Philip, było z ciebie ziółko.
J.D. zerwał się na równe nogi, syknął z bólu i pokuśtykał do okna.
– Co ci jest? – spytała Tiffany, zła, że ją to w ogóle obchodzi. J.D. Santini był ostatnią osobą na świecie, o którą powinna się troszczyć. – Masz kontuzję?
"Daj Mi Szansę, Tiffany" отзывы
Отзывы читателей о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Daj Mi Szansę, Tiffany" друзьям в соцсетях.