Erin zdecydowanie pokręciła głową, aż kosmyki włosów omiotły policzki. Odruchowo odsunęła je z czoła. Równie odruchowo odepchnęła od siebie wspomnienia, które niczego nowego nie mogły jej już nauczyć. Podstęp i zdrada istnieją. Pogodziła się z tym. Ale nie chciała mieć z nimi nic do czynienia.
Siedem lat temu padła ofiarą nie wypowiedzianej wojny. Nie chciała dłużej być ofiarą. Nauczyła się, jak chronić swoje ciało, zarówno z pomocą starych sztuk, jak i najnowszych. Wiedziała już, jak ochronić swój umysł. Odkryła inne, niewiarygodne światy, miejsca, gdzie lodowce ożywają, a góry promieniują światłem; miejsca, gdzie ludzie śmieją się wspólnie i dzielą się ostatnim kęsem pożywienia z głodnym nieznajomym; miejsca, w których śmierć istnieje, ale jest naturalnym rozwinięciem procesów życiowych, a nie skutkiem czyjegoś okrutnego aktu lub rozgrywek politycznych.
Może nawet istnieje gdzieś miejsce, w którym niewiarygodny zielony kamień jest prawdziwy, gdzie niepokój jej ciała uciszyłby się i gdzie mogłaby znowu zaufać ludziom.
Jeśli nie wszystkim, to chociaż jednemu człowiekowi.
– To jest pytanie, prawda? – powiedziała na głos. – Sama na nie nie odpowiesz. Liczy się przyszłość, a nie przeszłość.
Erin wyczuła delikatną skórą dłoni chłodną gładkość słuchawki. To najbardziej uderzało ją w cywilizowanym świecie. Wszystko tu było wygładzone aż do złudnej doskonałości, fałszywej doskonałości, ponieważ pod nią kłębiły się straszliwe monstra, szukając jakiejś szczeliny, przez którą mogłyby wydobyć się na powierzchnię. W świecie prymitywnym było odwrotnie, pod szorstkimi powierzchniami kryły się jasne uczucia, również złudne i na swój sposób fałszywe. W obu tych światach sprawdzała się jedna zasada: śmierć zawsze czyha na nieostrożnych, pechowców i głupców.
Ale również czeka na nich życie, jak płomień pod lodem. Erin wybiła na klawiaturze telefonu numer, który zawsze pozostawał ten sam, bez względu na to, gdzie stacjonował jej ojciec. Kiedy uzyskała połączenie, cichym, wyraźnym głosem przekazała wiadomość i odłożyła słuchawkę.
Potem usiadła na łóżku, patrzyła na garść kulek, które mogły okazać się diamentami albo szkłem, i czekała, aż pager wezwie Matthew Windsora, żeby odpowiedział na telefon córki.
Rozdział siódmy
Nie zdarza się, żeby nieznajomy człowiek tak po prostu dawał komuś milion dolarów w blaszanym pudełku, chyba że w bajkach. To się nie zdarza nawet w hotelu Beverly Wilshire. To tylko błyszczące szkiełka, dziecinko. Kiedy ten Blackburn pojawi się znowu, pewnie będzie chciał ci sprzedać mapę pokazującą drogę do kopalni.
Erin patrzyła na słuchawkę, którą właśnie odłożyła, a echo spokojnego głosu Matthew Windsora wciąż brzmiało jej w uszach. Słowa ojca ją zirytowały. Jakaś część jej świadomości zgadzała się z nimi. Inna część wierzyła, że kamienie nie są fałszywe, bo przecież Cole Blackburn wydawał się taki prawdziwy.
Aż nazbyt prawdziwy.
Klnąc stłumionym głosem, Erin odwróciła się od telefonu.
Windsor wypowiedział jeszcze kilka zdań pobłażliwym, ojcowskim tonem i w końcu obiecał, że „przeprowadzi dyskretny wywiad w Waszyngtonie”, żeby zaspokoić ciekawość Erin. Kiedy – a raczej jeśli – się czegoś ciekawego dowie, zadzwoni. Nie spierała się z nim; jako starszy oficer Centralnej Agencji Wywiadowczej, ojciec miał dostęp do wszystkich rządowych baz danych, począwszy od FBI, a skończywszy na Departamencie Badań Geologicznych.
Telefon zadzwonił dwadzieścia minut później. Kiedy tylko Erin podniosła słuchawkę, Windsor zaczął mówić pośpiesznie i zwięźle.
– Opisz Cole'a B1ackburna – polecił.
– Duży – zaczęła Erin, przypominając sobie określenia, jakie jej się nasuwały, kiedy patrzyła na geologa. – Większy nawet niż Phil. Ale nie otyły. Mocno zbudowany. Muskularny. Rasa biała. Amerykański akcent. Inteligentny. Pewny siebie. Sprawnie się porusza. Czarne włosy. Szare oczy. Wyraźnie zarysowane usta, uśmiech trochę krzywy. Ledwo widoczna blizna po lewej stronie podbródka. Małe blizny na dłoniach. Aha, dłonie duże. Długie palce. Nie nosi obrączki ani sygnetu. Ubranie drogie, ale nie wyszukane. W ogóle nie ma w nim nic wyszukanego. W sumie, podejrzewam, że byłby groźnym przeciwnikiem.
Windsor mruknął coś pod nosem.
– Masz dobre oko. Doskonale opisałaś B1ackburna.
– Nie zapominaj, że jestem fotografikiem. Muszę umieć patrzeć, bo tak zarabiam na życie. – Erin zamilkła i czekała. Odpowiedziało jej milczenie. – Co się dzieje, tato? Czy Cole B1ackburn to oszust?
– Nie mogę o tym mówić przez telefon, dziecinko.
Erin poczuła ukłucie złości. Wynikało ono częściowo z tego, że źle się czuła w świecie, którego unikała przez siedem lat, ale przede wszystkim wynikało z jeszcze dawniejszych wspomnień o tym, jak ojciec nie dopuszczał jej do swojego świata, tajemniczego świata wywiadu i kontrwywiadu.
– Czy Blackburn pokazał ci jakiś dokument?
– Tylko siebie. Jak sam stwierdziłeś, dość dokładnie go obejrzałam. Czy mam uwierzyć w to, co mi powiedział?
– Dziecinko, nie mogę…
– Tak czy nie? – przerwała mu Erin. – Jedno słowo.
– To nie takie proste. Jutro przyjadę do Los Angeles. Wtedy o tym porozmawiamy.
Erin spojrzała na telefon, jakby nagle wyrosły mu rogi.
– Przyjedziesz do Los Angeles?
– Nie dziw się tak. Nie widziałem cię od prawie roku. – Jego głos się zmienił, stał się twardszy. – Żebyśmy się nie minęli, czekaj na mnie w pokoju hotelowym. Niech przynoszą ci posiłki na górę. Odpocznij sobie. Słyszysz mnie, dziecinko?
– Tak. – Erin zrozumiała, że ojciec nie chce, żeby opuszczała pokój. – Ale wcale mi się to nie podoba.
– Ja też nie jestem tym zachwycony – odparł sucho.
Minęła długa chwila, zanim Erin znowu się odezwała.
– Dobrze. Kiedy przyjedziesz, zastaniesz mnie na miejscu.
– W pokoju.
– W pokoju – potwierdziła przez zaciśnięte zęby.
Rozległ się syk powietrza, jakby Windsor odetchnął głęboko i z ulgą.
– Dzięki. To bardzo wiele dla mnie znaczy. Kocham cię, dziecinko.
Zanim Erin zdążyła odpowiedzieć, połączenie przerwano.
Ojciec wiele razy powtarzał, że ją kocha, ale przez ostatnie siedem lat nigdy nie czekał, żeby usłyszeć, czy ona odwzajemnia to uczucie.
Wolno odłożyła słuchawkę i zaczęła niespokojnie krążyć po pokoju. Zapaliła światło, odcinając się od ciemności za zaciągniętymi zasłonami. Zastanawiała się, dlaczego ojcu tak bardzo zależy, żeby została w hotelowym apartamencie. Może jutro jej to wyjaśni. A może nie. Całe życie spędzał w gabinetach luster, które budują państwa, żeby wprowadzać się nawzajem w błąd. Ostrożność stała się jego drugą naturą. Większość czasu spędzał w niewiadomych miejscach. Do tego, gdzie przebywa, nie mógł się przyznać ani żonie, ani córce, ani nawet synowi, który też został pracownikiem CIA.
Erin rozumiała wymogi pracy ojca, ale bardzo jej nie lubiła, nie tylko dlatego, że przez nią doznała tylu krzywd, ale też ze względu na efekt, jaki to zajęcie wywierało na inteligentnym, troskliwym i ludzkim mężczyźnie, właśnie takim jak on. Prowadzenie sekretnych wojen oznaczało sekretne życie, które niszczy zaufanie między ludźmi. Erin pragnęła ufać ojcu, tak jak chciała ufać całemu światu.
Ale taka ufność nie jest najinteligentniejszym sposobem na życie i można przez nią zginąć, i to okrutną śmiercią. Ona miała szczęście. Następnym razem może nie przeżyć.
Rozdział ósmy
Światło późnego popołudnia wpadało przez wychodzące na zachód okno apartamentu hotelowego. Gdy promienie słońca padały na drewniany stół, trzynaście przejrzystych kulek budziło się do życia. Erin stała tuż przy stole, pochylona nad sprzętem fotograficznym, całkowicie skupiona na diamentach. Pochłonęły ją czyste barwy, urzekły całkiem nowe światy, jakie ujrzała przez maksymalnie zbliżający obiektyw aparatu. Poprzedni dzień spędziła w całkowitym skupieniu nad tajemniczymi, nieczułymi bryłkami kamienia.
Nie raz starała się uchwycić subtelną grę światła i niezwykle czystych kolorów, połyskliwy blask i cieniste głębie, drobne tęcze uwięzione w zagłębieniach, które wielokrotne powiększenie wydobywało na powierzchnię kamieni. Gdy trochę zmieniała kąt ich ustawienia, światło rozpraszało się na powierzchni stołu. Lekko przesuwała kamienie w inną stronę, światło zbierało się i błyszczało, jakby kryształy ożyły i zaczynały oddychać. Gdy ustawiała je jeszcze inaczej, blask wydobywał się z ich wnętrza, jak ogień płonący w lodowej bryle.
– Naprawdę jesteście diamentami? – zapytała Erin, jednocześnie rozdrażniona i zaciekawiona.
Kiedy tak przyglądała się kamieniom, popołudniowe światło zmieniło się, pogłębiło i przypominało teraz strumień płynnego złota. Kryształy zapłonęły ogniem. Erin na chwilę zamarła nad aparatem, oczarowana zmianą w ich wyglądzie. Były jak milcząca pieśń, nieludzkie w swoim pięknie, niby przejrzyste łzy boga tęczy.
Nagle Erin zrobiło się wszystko jedno, czy to są naturalne brylanty, syntetyczne kamienie, cyrkonie czy kwarc. Pracowała jak opętana, naciskała wyzwalacz, ustawiała kamienie, komponowała ujęcia, zmieniała film. Napędzało ją dzikie piękno kamieni i gwałtowna potrzeba schwytania tej chwili, kiedy kryształy i światło łączą się niczym w miłosnym związku, zmieniając się nawzajem.
Dopiero kiedy światło we wnętrzu kryształów zgasło i kamienie znów usnęły, Erin wyprostowała się i odeszła od aparatu. Odruchowo położyła ręce na karku i przeciągnęła się, żeby rozluźnić mięśnie, napięte przez długie godziny, które spędziła pochylona nad sprzętem fotograficznym. Czuła jednocześnie wyczerpanie i radosne uniesienie, jak badacz wracający z nowo odkrytej krainy. Wciąż widziała piękno kamieni i ciągle nie miała go dość.
Niechętnie odwróciła wzrok od diamentów i spojrzała na zegarek. Zastanowiła się, czy nie zrobić kilku zdjęć przy sztucznym świetle. Może wkrótce zjawi się ojciec, przynosząc ze sobą pytania bez odpowiedzi, pochodzące z przeszłości, o której nie chciała rozmawiać? A może da jej odpowiedzi dotyczące przyszłości, których będzie mogła wysłuchać bez gniewu i poczucia krzywdy.
Rozległo się krótkie pukanie do drzwi.
– Dziecinko, to ja. Otwórz.
Z początku Erin nie mogła dać sobie rady ze skomplikowanymi zamkami i zasuwkami. Potem przypomniała sobie, jak się je ustawia, i drzwi się otworzyły. Ojciec stał w korytarzu, wysoki i przystojny jak zwykle. Miał na sobie szary garnitur, białą koszulę i jedwabny krawat, mundur mężczyzn pracujących w świecie biznesu i dyplomacji.
– Nie pogniewałbym się, gdybyś mnie uściskała – odezwał się Windsor. Uśmiechał się, ale oczy miał poważne.
Erin bez wahania zrobiła krok w przód i otoczyła ojca ramionami. Zamknął oczy i również ją objął, unosząc lekko do góry.
– Uściski już cię nie przerażają, co? – zapytał łagodnie. Zdziwienie przemknęło po twarzy Erin. Nagle zdała sobie sprawę, że to prawda. Nie bała się już objęć silnych mężczyzn.
– Nawet o tym nie myślałam, ale masz rację – przyznała z zadowoleniem w głosie.
– To dlatego wyjechałaś z Alaski, prawda? Wreszcie doszłaś do siebie po przejściach z tym draniem Hansem. Dzięki Bogu, dziecinko.
Zanim Erin zdążyła odpowiedzieć, puścił ją i odstąpił na bok. Z cienia wyłoniła się kobieta, która cierpliwie czekała, aż ojciec i córka zakończą powitanie.
– Witaj, Erin. Nazywam się Nan Faulkner.
Zaskoczona Erin ujęła kwadratową, szeroką, ciemnoskórą dłoń o mocnych palcach, którą wyciągnęła do niej nieznajoma. Tak jak sama kobieta, uścisk ręki był energiczny, opanowany i zasadniczy. Faulkner miała na sobie szary kostium z wąską spódnicą, o ton ciemniejszy niż garnitur Windsora. No i nie nosiła krawata. Była dorodną, dobrze zbudowaną, ale nie tęgą kobietą. W jej lewej dłoni dymiła cienka czarna cygaretka. W tej samej ręce trzymała czarne pudełko z tarczą wskaźnika na pokrywie i pałeczką zatkniętą z boku.
Windsor wszedł do pokoju ostatni. Sprawnie zamknął wszystkie zamki. Faulkner spojrzała na kamienie połyskujące na stoliku i zaklęła.
– Chryste Panie!
Opanowanym, ale pośpiesznym krokiem podeszła do stołu. Wrzuciła palącą się cygaretkę do na wpół opróżnionej filiżanki z kawą, odsunęła zasłony, żeby wykorzystać blednące światło, i włączyła czarne pudełko. Szybkimi ruchami przytykała czubek pałeczki do wszystkich kamieni po kolei, zaczynając od najmniejszego, a kończąc na największym.
– O Jezu! – pojękiwała, kiedy każda bryłka wykazywała opór cieplny właściwy dla diamentów. Na końcu dotknęła zielonej bryłki. Ona również okazała się naturalnym diamentem. – Słodki Jezu Chryste!
Kiedy skończyła testowanie kamieni, wyłączyła urządzenie i wyjęła z kieszeni żakietu lupę. Obejrzała każdy diament z osobna, zanim zwróciła się do Windsora.
– Wszystkie białe, z wyjątkiem jednego, są nieskazitelne, D, zero plus, najczystszej wody, Blanc Exceptionel, nazwij to jak chcesz – oznajmiła. – To są najdoskonalsze diamenty, jakie w życiu miałam przyjemność oglądać.
"Diamentowy tygrys" отзывы
Отзывы читателей о книге "Diamentowy tygrys". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Diamentowy tygrys" друзьям в соцсетях.