Mówiąc to, wyswobodził Erin z objęć. Patrzyła na ostatnie przeźrocze, starając się zebrać myśli, rozproszone przez przyjemne doznania, które wywołał dotyk ciała Cole'a. Stopniowo docierało do niej, że ostatnia mapa ma mniej znaków niż wszystkie poprzednie.
Ręka ludzka zmieniła Australię Zachodnią w bardzo niewielkim stopniu, a prawie nie tknęła wyżyny Kimberley.
– Na tych mapach zawarte jest wszystko, co wiemy o Kimberley – oświadczył Cole. – Połóż dłoń na którymkolwiek fragmencie mapy. Gdzie zechcesz.
Zaintrygowana Erin spełniła jego polecenie.
– Przykryłaś dłonią obszar kilku tysięcy kilometrów kwadratowych. Podnieś ją i powiedz mi, co wiemy o tym terenie.
Odsunęła rękę, spojrzała na mapę i na legendę zamieszczoną na jej marginesie.
– Nie ma tu dróg asfaltowych – zaczęła. – Jedna szosa utwardzana, kilka gościńców prowadzących na stacje, niewiele lepszych od ścieżek wydeptanych przez dzikie zwierzęta. Pięć skupisk budynków farmerskich. – Pochyliła się niżej. – Trzy z nich są opuszczone. Kilka wiatraków. – Nachyliła się jeszcze bardziej, wpatrując się przez wierzchnią mapę w tą pod spodem. Znów popatrzyła na kolorową legendę na marginesie. – Trawy nizinne, spinifeks, karłowate akacje.
Cole usunął dwie górne przezroczyste płachty i Erin mogła obejrzeć mapy znajdujące się pod spodem.
– Fragmenty trzech stacji – ciągnęła. – Około siedmiu działek ze złożami mineralnymi. Tworzą jakby jeden ciąg. – Pochyliła się. – Wszystkie położone są wzdłuż rzeki – stwierdziła, wpatrując się w mapę topograficzną. – No, można to nazwać rzeką tylko przez część roku. W ciągu pozostałych miesięcy koryto wysycha. Przerywana linia, zgadza się?
– Tak. Mów dalej.
Erin spojrzała ze zmarszczoną brwią na kolejną mapę.
– Teren jest niemal płaski. Piachy i piaskowiec. Żadnych stałych zbiorników wodnych.
– Co jeszcze?
Erin w ciszy ponownie przejrzała mapy. W końcu podniosła wzrok na Cole'a.
– To wszystko.
– Pomyśl tylko, Erin. Tysiące kilometrów kwadratowych, a ty w ciągu mniej niż trzech minut streściłaś wszystko, co wie o nich człowiek.
Erin przytaknęła zdziwiona.
– Można nazwać właścicieli tych odległych stacji pionierami. I słusznie. Dwudziesty wiek nie dotarł jeszcze do Kimberley. Australia Zachodnia to zupełnie inny kraj, inne czasy. Tam jedyną cywilizacją jest to, co przyniesiesz ze sobą.
– Ile lat miał Abe? – zapytała po chwili Erin.
– Kiedy zmarł, musiał mieć co najmniej osiemdziesiąt.
– W jakiej był formie?
– Mógł maszerować dłużej niż większość młodszych od niego – odparł Cole. – A umiał pić lepiej od wszystkich, włącznie ze mną.
Zmarszczyła brwi.
– W takim razie nie ma pewnie na jego stacji takiej działki, której nie zdążył zbadać ze względu na podeszły wiek?
– Raczej nie. Na pewno był w stanie to zrobić, kiedy go znałem, a odkrył swój skarbiec o wiele wcześniej.
– No, dobrze, a co ze Śpiącym Psem numer jeden, Śpiącym Psem numer dwa i całą resztą? Dlaczego jesteś taki pewny, że w tych kopalniach nie ma nic wartościowego?
– Widziałem Psa numer jeden. To zwykłe złoże pierwotne, cylindryczne, i to niezbyt bogate. Zwykle wydobywa się stamtąd bort. Diamenty z tego pudełka pochodzą ze złoża okruchowego, o dużej zawartości kamieni jubilerskich.
– Co to jest bort?
– Diamenty klasy przemysłowej -wyjaśnił. – Przydają się tylko do produkcji materiałów ściernych i wierteł.
– Nie znaleziono tam lepszych kamieni?
– Nie takie, jak twoje diamenty. Tamte miały ostre krawędzie, skazy i żółtą albo brązowawą barwę.
– Czy wszystkie kopalnie Abe'a są takie jak ta pierwsza?
Cole uśmiechnął się słysząc nutę rozczarowania w głosie Erin.
– Obawiam się, że tak. Żadna z nich nie jest położona w korycie lub w pobliżu współczesnej rzeki, co oznacza, że prawdopodobieństwo znalezienia takich diamentów jak twoje jest tam prawie żadne.
Erin spojrzała ponuro na mapy.
– Co miałeś na myśli mówiąc „współczesna rzeka”? Czy są tu jakieś inne rzeki?
Cole bezwiednie gładził dłonią papier, myśląc o tym, jak bieg czasu odciska swoje piętno na powierzchni ziemi, zmienia wszystko, czego dotknie, kruszy stare góry i wypiętrza nowe.
– Rzeki paleozoiczne – odezwał się w końcu. – Niemal tak stare, jak świat.
– Nie rozumiem.
– Wyżyna Kimberley od półtora miliarda lat wznosi się nad poziomem morza. Przez to jest najstarszą połacią lądu na ziemi. Reszta kontynentu australijskiego, tak samo jak inne kontynenty, na przestrzeni tych lat nie raz całkowicie się zmieniała, i to na różne sposoby. Ale nie Kimberley. – Cole na chwilę odsunął się od Erin, wyjął spod spodu dużą mapę Australii i położył ją na wierzchu. – Popatrz. Australia to najbardziej płaski zamieszkany kontynent na ziemi. Jest też najbardziej suchy. Wyżyna Kimberley to jedyny obszar na zachód od Ayers Rock, który ma wystarczająco wysokie wzniesienia, żeby je nazwać wzgórzami. – Erin z okrzykiem zdumienia spojrzała na mapę. – W środku Australii teren jest tak płaski, że woda zbiera się w okrągłych zbiornikach, niby krople rosy na jakimś olbrzymim stole ogrodowym. – Długim palcem wskazał na niskie wybrzuszenie Kimberley. – Te tereny zawsze były nad powierzchnią wody, ale reszta Australii, ten płaski środek i jeszcze bardziej równinne tereny na południowym wschodzie, częściej znajdowały się pod linią wody niż nad nią. Dowodzą tego rozległe warstwy wapienia i piaskowca. – Cole podniósł wzrok i zobaczył, że Erin z zadziwiającym skupieniem wpatruje się w mapę. – Na skraju Kimberley teren jest lekko falisty. Miejscowi ludzie nazywają to górami, my pewnie uznalibyśmy je za wzgórza. To pozostałości wapiennej rafy, która została pogrzebana, a potem wypiętrzona przez erozję.
– „Kości martwego morza” – zacytowała w zamyśleniu Erin, przypomniawszy sobie wiersz Abe'a.
Cole zmrużył powieki. Odsunął mapę kontynentu i wyjął bardziej szczegółową mapę Kimberley. Przesunął palcami po linii Napier Range i po innych wzniesieniach wapiennych, które dzisiaj otaczają wyżynę, tak jak dawno temu otaczały ją żywe rafy koralowe. Siedem z działek Abe'a leżało na terenach, gdzie odsłaniały się pokłady wapnia. Trzy z nich znajdowały się w obrębie samej stacji. żadna nie sąsiadowała z istniejącą kopalnią.
– Cole?
Nie odpowiedział, tylko chwycił następną mapę, pokazującą współczesne cieki wodne. Nie było tam rzek stałych, ale w porze deszczowej opady były tak duże, że nawet wysuszona, spękana ziemia nie mogła ich całkowicie wchłonąć. W rezultacie na tym terenie pojawiały się i znikały rzeki, które w zasadzie były szerokimi na kilka kilometrów rozlewiskami.
Erin obserwowała Cole'a, jak w skupieniu mierzył odległości i zastanawiał się nad możliwymi wnioskami. Pracował szybko i zdecydowanie, dowodząc tym, że umysł ma równie sprawny jak ciało.
Kiedy tak mu się przyglądała, rósł w niej wewnętrzny niepokój. Musiała przyznać, że czuje do Cole'a wielki pociąg, szczególnie teraz, kiedy jego inteligencja i samodyscyplina tak bardzo rzucały się w oczy. Wiedziała, że nie powinna nawet rozważać możliwości zostania jego kochanką, ponieważ należała do osób, które nic nie robią połowicznie. Jeśli odda mu się fizycznie, nie będzie potrafiła zatrzymać dla siebie duszy. Nie miała pewności, czy Cole, pragnie czegoś więcej niż jej ciała. Jednak pokusa stawała się coraz większa i narastała z każdą minutą przebywania w jego towarzystwie.
Cole bez ostrzeżenia podniósł głowę i zobaczył świetliste oczy Erin, wpatrujące się w niego z uwielbieniem. Kiedy to spostrzegła, pośpiesznie odwróciła wzrok.
– No i co? – zapytała, wskazując na mapę. Wzruszył ramionami.
– Mniej więcej dwie trzecie powierzchni Australii można nazwać cmentarzyskiem kości martwego morza.
– Och! – jęknęła zawiedziona.
– Z drugiej strony, kiedy zaczniemy badać działki Abe'a, możemy się na początku skoncentrować na tych, które leżą na wapiennym podłożu.
Uśmiech rozświetlił twarz Erin.
– W takim razie trochę pomogłam, prawda?
– Mam nadzieję – odparł z uśmiechem. – I tak zostaje nam jeszcze olbrzymi teren do zbadania.
– Czy jest tam jakaś rzeka?
– Nie taka, jaką masz na myśli. Jednak w paleozoiku płynęły tam rzeki. Wpadały do płytkiego morza, w którym formowały się rafy. Musiały też być plaże, może takie jak w Namibii, gdzie kopiąc w piasku wyciąga się diamenty pełnymi garściami.
– Gdzie na działkach Abe'a znajdują się te pradawne rzeki?
– Nigdy nie spotkałem po nich żadnych śladów, ale na pewno tam są. Muszą być.
– Z powodu diamentów?
– Nie. Dlatego, że wyżyna Kimberley istnieje tam od dawna, morze też przeważnie było blisko, a woda zawsze spływa do morza.
Erin nieświadomie zagryzła dolną wargę. Często to robiła w zdenerwowaniu lub zamyśleniu.
– A mapy? Nie pokazują tych starych rzek?
– Nie – odparł Cole. – Mam do dyspozycji tylko mapy tektoniczne. Jeśli szukamy czegoś o powierzchni mniejszej niż kilkaset kilometrów kwadratowych, są bezużyteczne.
– Jak duże są złoża diamentów?
– Większość ma na powierzchni najwyżej kilkaset hektarów. Wiele jest mniejszych. Niektóre są bardzo rozległe.
– Można powiedzieć, że szukamy igły w stogu siana.
– Wolałbym szukać igły. – Mógłbym wtedy sprowadzić jakiś przemysłowy magnes i w parę minut odnaleźć ten kawałek metalu.
Znów wpatrzył się w mapy. Praca natychmiast go pochłonęła. Erin mogła się tylko domyślać, nad czym się teraz zastanawia. Obserwowała go otwarcie i żałowała, że jej aparaty leżą na krześle przy łóżku, a nie na stole, tuż pod ręką. Rzadko robiła portrety, ponieważ przedkładała wieczne piękno dzikiej przyrody nad przemijającą urodę ludzkich twarzy. Teraz jednak zapragnęła sfotografować Cole'a. Tak jak w przypadku surowych krajobrazów, pod surową zewnętrzną powłoką jego twarzy kryło się coś więcej.
Wciąż o tym rozmyślała, kiedy zapadła w sen na jego kolanach, zaciskając palce na wyimaginowanym aparacie i wtulając twarz w szyję Cole'a.
Rozdział czternasty
Hugo van Luik szedł długim korytarzem tak cicho jak duch. Puszysty zielony dywan, obicia i ciężkie zasłony pochłaniały każdy szmer. Kamera wewnętrznej telewizji, zamontowana na wykładanej drewnem ścianie, śledziła każdy jego ruch. W tym biurze przechowywano diamenty o wartości od dwóch do trzech miliardów dolarów, w zależności od dnia miesiąca.
Kiedy dotarł do ciężkich, ręcznie rzeźbionych drewnianych drzwi w końcu korytarza, zatrzymał się i wystukał czterocyfrowy kod na klawiaturze zamka szyfrowego. Zasuwa się odsunęła, pchnął drzwi i wszedł do kolejnego długiego holu, gdzie otworzył następny elektroniczny zamek i wreszcie znalazł się w sali konferencyjnej.
Chociaż spotkania „komitetu sterującego” Działu Handlu Diamentami ConMinu były „nieoficjalne”, spełniały „funkcję doradczą” i urządzano je w pełnej dyskrecji, miały podstawowe znaczenie dla planów ekonomicznych i oczekiwań państw, które brały w nich udział. Indywidualni uczestnicy przeglądów zawsze zawiadamiali OHO o swoich potrzebach kanałami oficjalnymi, ale to co miało się stać dzisiaj w tym, pokoju, decydowało, jak i czy te oczekiwania zostaną spełnione. W stopniu zadziwiającym dla postronnego obserwatora, DHD mógł polepszyć lub pogorszyć sytuacje ekonomiczną wielu krajów.
Van Luik spojrzał na zegarek. Gdyby miał wybór, odłożyłby to spotkanie na pięć tygodni, aż do następnego przeglądu. Wtedy pora monsunowa w Australii Zachodniej już by się rozpoczęła i sprawa niebezpiecznego spadku po Abelardzie Windsorze zostałaby zamrożona na następne sześć miesięcy. Jednak przełożenie spotkania nie było możliwe.
Gwałtownie odwrócił się do krążącego przy półotwartych drzwiach woźnego.
– Wprowadź ich – polecił.
Pierwszy wkroczył przedstawiciel Izraela. Moshe Aram był szczupły, żylasty i wysportowany. Należał do izraelskich tajnych służb Mossadu. Przemysł diamentowy stanowił zbyt ważną część gospodarki izraelskiej, żeby go zostawić w rękach przedsiębiorców czy polityków. Właśnie taki błąd zapoczątkował problemy w latach siedemdziesiątych.
Reprezentantka Stanów Zjednoczonych, Nan Faulkner, pojawiła się tuż za Aramem. Usiadła, napełniła szklankę wodą z lodem, wypiła i znów sobie nalała. Zapaliła cygaretkę i odłożyła ją na brzeg ciężkiej kryształowej popielnicy.
Van Luik skinął głową kobiecie, ale nie odezwał się ani słowem. Chociaż Faulkner od dawna brała udział w spotkaniach OHO, Holender zawsze trzymał się od niej na dystans. Uważał ją raczej za figurantkę niż prawdziwego uczestnika międzynarodowych rozgrywek o władzę.
Podszedł do swojego fotela u szczytu stołu i spokojnie obserwował, jak inni zajmują miejsca. Słyszało się tu niewiele towarzyskich pogawędek. Uczestnicy spotkania przyszli, żeby się upewnić, że potrzeby ich krajów, dotyczące handlu diamentami, są kartelowi znane.
"Diamentowy tygrys" отзывы
Отзывы читателей о книге "Diamentowy tygrys". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Diamentowy tygrys" друзьям в соцсетях.