Cole odwrócił się do Erin. Światło padło na niego pod innym kątem, zmieniając układ cieni. Przez jedną niedorzeczną chwilę dziewczyna miała ochotę wziąć aparat i uchwycić obraz silnego, umięśnionego ciała mężczyzny. Był taki… piękny.

Ta myśl uderzyła ją jak obuchem w głowę.

– Siadaj – powiedziała matowo. – Pomogę ci.

Cole zmrużył oczy słysząc zmianę w głosie Erin. Przed chwilą mówiła, ze zniecierpliwieniem, a nawet gniewem, wywołanym niedawnymi przejściami. Teraz w jej tonie pojawiły się łagodne nuty. Patrzyła na niego, jakby widziała go pierwszy raz. Szeroko rozwarte, czyste zielone oczy spoglądały na niego z tak pełnym uczucia skupieniem, że serce zaczęło mu mocno bić.

Usiadł bez słowa. Erin zmoczyła mały ręcznik w zimnej wodzie i schyliła się nad nim. Przymusowa intymność tego kontaktu sprawiła, że zmiękły jej kolana. Starała się myśleć o Cole'u jak o rannym, potrzebującym pomocy człowieku, a nie silnym, półnagim wojowniku, przed którym klęczała.

Kiedy zobaczyła ranę, zapomniała, że Cole siedzi przed nią niemal całkiem rozebrany.

– Takie rany nigdy nie są tak groźne, jak się na pierwszy rzut oka wydaje – uspokoił ją, widząc jej pobladłe policzki.

– Ale krew…

– Widziałem twoje zdjęcia z polowania na wieloryby. Żeby je zrobić, musiałaś brodzić po kolana we krwi.

Erin przypomniała sobie, jak zmieniała film za filmem, a potem gwałtownie zwymiotowała. Kiedy doszła do siebie, włożyła do aparatu nową rolkę i wróciła do pracy.

– Zabrudziłam wszystko dokoła – wyznała, przytykając zimny ręcznik do rany, żeby zahamować krwawienie.

– Jeśli teraz to zrobisz, będziesz musiała sama po sobie posprzątać. Taka jest pierwsza zasada Blackburna, jeśli chodzi o utrzymanie domu w czystości.

Podniosła wzrok i zobaczyła rozbawienie w jego szarych oczach. Nie wierzyła, że kiedyś wydawały się jej ponure i zimne.

– Dobrze – zgodziła się. – Żadnych mdłości. Poza tym jesteś mniejszy od wieloryba. Niewiele, ale mniejszy.

Kątem oka dostrzegła błysk jego uśmiechu. Znów pochyliła się, nad raną.

– Boli? – zapytała przyciskając mocniej.

– A jak myślisz?

Kąciki jej ust opadły.

– To znaczy, że boli.

Lekko dotknął jej policzka wierzchem dłoni.

– Zdarzało mi się już być w gorszym stanie. – Kiedy poruszyła ręcznikiem, na chwilę wstrzymał oddech. – W lepszym też – dodał sucho. – Takie rany zawsze najbardziej bolą.

Ręce Erin, które niedawno jeszcze się trzęsły ze zdenerwowania, teraz się uspokoiły. Cole przytrzymał kompres na ranie, a ona oczyściła jego zakrwawioną nogę.

– Nikt nie mógłby ci zarzucić, że nie jesteś pełnokrwistym amerykańskim samcem – wymamrotała, po raz piąty płucząc ręcznik w chłodnej wodzie. – W dodatku bardzo owłosionym.

Roześmiał się. Erin też się starała przywołać uśmiech, ale na próżno.

Wkrótce będzie musiała oczyścić samą ranę. Nawet jeśli zrobi to jak najdelikatniej, i tak sprawi mu ból.

– Tak jak myślałem – odezwał się Cole, unosząc kompres. – Rana wygląda paskudnie, ale jest płytka. Nic wielkiego.

– Skąd wiesz? – zapytała przez zaciśnięte zęby. – Nawet jej dobrze nie widzisz.

– Wiem, co się czuje, kiedy kula rozerwie mięśnie i otrze się o kość. Ta nie doszła tak głęboko. Ale jeśli boisz się dotknąć rany, to wejdę pod prysznic i sam ją oczyszczę.

Erin, która właśnie napuszczała gorącej wody do umywalki, zamarła w pół gestu. Zerknęła na Cole'a. Światło łazienkowej lampy podkreślało każdy jego mięsień, zarys ścięgien i kości. Swoją postacią dosłownie wypełniał małą toaletę.

– To niemożliwe, żeby kula, która choćby cię drasnęła, nie uszkodziła mięśni – stwierdziła, wyżymając szybkimi, niecierpliwymi ruchami mały ręcznik, zmoczony w gorącej wodzie. Na myśl o tym, co za chwilę będzie musiała zrobić, ciarki przebiegały jej po plecach.

– Jeśli mnie teraz uderzysz tym mokrym ręcznikiem, to przełożę cię przez kolano – ostrzegł Cole.

– Spróbuj tylko, twardzielu, a skończysz rozciągnięty na podłodze.

– Jesteś dzisiaj w wojowniczym nastroju.

Erin na chwilę znieruchomiała. Uzmysłowiła sobie, że Cole ma rację. Świadomość, że bez szwanku wyszła z niebezpiecznej sytuacji, docierała do niej powoli, przebijając się przez lata strachu, zmieniając jej wspomnienia, zmieniając ją samą. Chwilami wierzyła, że mogłaby wyzwać do walki prawie każdego mężczyznę i wygrać z nim. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nawet takie myśli są szaleństwem. Westchnęła głęboko.

– Pierwszy raz jesteś po zwycięskiej stronie? – domyślił się Cole.

Skinęła głową.

– Niech ci to tylko nie zawróci w głowie, skarbie – powiedział z krzywym uśmiechem. – Gdyby tamci chcieli nas zabić, już gryźlibyśmy piach. Powinnaś uciekać, kiedy ci kazałem.

Nic nie mówiąc potrząsnęła głową. Uklękła między jego nogami. Kiedy się poruszała, na jej włosach igrały mahoniowe, miedziane i złote błyski. Lekko, niemal czule, dotknęła ciepłym ręcznikiem rany, a Cole z sykiem wciągnął powietrze. Ręce Erin pracowały wolno, delikatnie i starannie, oczyszczając ranę.

– Mówię poważnie, skarbie. Powinnaś uciec – ciągnął półgłosem, gładząc ją po błyszczących włosach. – To jest pierwsza zasada samoobrony.

– Sam powinieneś posłuchać własnej rady.

– To się do mnie nie stosuje. Ja nie broniłem siebie.

– Wiem. – Westchnęła. – Broniłeś mnie.

Cole wyczuł, że głowa Erin pod jego dłonią zwróciła się ku niemu. Dziewczyna pocałowała go lekko w rękę i zaraz wstała, żeby jeszcze raz zmoczyć ręcznik pod kranem. Chciała podziękować Cole'owi, ale bała się, że to zabrzmi beznadziejnie naiwnie albo głupio. Bił się za nią, kiedy ona leżała bez sił. Nie znajdowała słów, żeby mu powiedzieć, ile to dla niej znaczy. Sama jeszcze sobie w pełni tego nie uzmysłowiła. Jednego była pewna: nie mogłaby zostawić Cole'a na pewną śmierć, a sama uciec, ratując własną skórę.

Jeszcze raz przyklękła i zaczęła przemywać ranę. Piekące łzy wezbrały jej pod powiekami, kiedy usłyszała, jak Cole syczy z bólu i cicho przeklina.

– Przepraszam – wyszeptała. Nie chciała sprawiać mu bólu.

Tak delikatnie, jak tylko możliwe, sprawdzała, jak głęboka jest rana i czy do ciała nie przywarły strzępy materiału.

– Możesz odwrócić się trochę w lewo?

Cole zgiął nogę i oparł stopę o umywalkę. Zastanawiał się, czy Erin choćby się domyśla, co on czuje, kiedy jej włosy przesuwają się po jego zdrowym udzie, ręce opierają o nagie ciało, a oddech omywa wrażliwą skórę. Przynajmniej te nieświadome uwodzicielskie gesty odciągały jego uwagę od dojmującego, palącego bólu. Miał wielkie szczęście, że udało mu się ujść z tej przygody tylko z niegroźnym obrażeniem.

– Teraz dobrze? – zapytał, ustawiając się tak, żeby światło padało prosto na wewnętrzną część uda.

– Tak.

Erin oparła rękę na nodze Cole'a żeby ją unieruchomić.

Wysiłkiem woli skoncentrowała się na ranie, jakby oglądała ją przez obiektyw aparatu. Nachyliła się bardziej i spojrzała uważnie na czerwoną bruzdę. Jakkolwiek się ustawiała, cień wciąż padał na ranę i nie pozwalał dokładnie zobaczyć, jak jest głęboka. Erin, uwięziona między nogami Cole'a, zmieniła pozycję i niemal opierając się o jego tors popatrzyła na ranę pod innym kątem. Przy tym ruchu znów otarła się ramionami i włosami o jego nagą skórę.

Ciało Cole'a napięło się w jednej sekundzie, kiedy poczuł ukłucie pożądania.

– Boli? – zapytała Erin z niepokojem.

– Nie… zupełnie – odparł niskim głosem wpatrując się w jej włosy, a nie pracujące sprawnie ręce. Zastanawiał się, czy jedwab, satyna albo ogień mają czasami taki niezwykły kolor. Włosy Erin przypominały mu wszystkie te trzy rzeczy, kiedy delikatnie muskały jego ciało. Ich kosmyki były miękkie i chłodne, a jednocześnie gorące.

– Jeśli możesz, podnieś nogę trochę wyżej – poprosiła, naciskając oburącz na jego udo. – Teraz lepiej. – Spojrzała na ranę i westchnęła z ulgą. – Miałeś rację. To nic poważnego. Ale na pewno boli.

Cole nie zaprzeczył.

– Masz jakieś bandaże w swojej apteczce?

– Na pewno nie w twoim rozmiarze – odparła z poważną miną i zaczęła się podnosić.

– Nie wstawaj – powiedział i delikatnie powstrzymał ją ruchem dłoni. – Podam ci.

Kiedy się pochylił, niemal całkowicie przykrył Erin swoim ciałem. Czuła silnie mięśnie pod dłonią, dotyk skóry i męskie ciepło. Od piersi do kolan przebiegł ją dreszcz, aż zaczęła szybciej oddychać. Starała się oddychać powoli, mówiąc sobie, że z pewnością się myli. Na pewno tylko się jej wydawało. Przecież to niemożliwe, żeby Cole był pobudzony.

Zobaczyła przed sobą tubkę maści z antybiotykiem. Wzięła ją, starannie osuszyła ranę i zaczęła rozsmarowywać maść na zranionym ciele. Cole wysyczał kilka słów w jakimś obcym języku. Cieszyła się, że nie zna ich znaczenia.

Z każdym lekkim dotykiem palca Erin serce Cole'a zaczynało bić coraz szybciej. Ostry ból w nodze nie mógł się nawet równać z palącym uczuciem podniecenia. Nie mógł nic zaradzić na żadne z tych doznań, więc tylko klął w odmianie portugalskiego, jakiej używa się w brazylijskich kopalniach diamentów, rzucając przekleństwami, od których nawet kamień by się zarumienił.

Powtarzał sobie, że działa na niego najstarszy afrodyzjak świata – adrenalina. Nie raz już tak się czuł, kiedy udało mu się cało ujść z zasadzki. Znał ten przypływ nieopisanej radości, że udało się ocalić życie. Potem zwykle ogarniał go głód seksualny, bo właśnie tak ciało świętuje radość życia. Gdyby to nie Erin, ale jakaś inna kobieta stała przy nim, przyciągnąłby ją do siebie, żeby nasycić wygłodniałe zmysły i rozluźnić napięcie. Ale to nie była inna kobieta. Ta została kiedyś tak brutalnie potraktowana, że być może nie pozwoli żadnemu mężczyźnie poznać swojego gorącego ciała.

Cole z uporem starał się nie myśleć o delikatnych rękach, których dotyk drażnił jego ciało. Tak samo jak ciepły, słodki oddech Erin, jej piersi, dotykające go, kiedy przysuwała się bliżej, sięgając do zranionego uda. Ich miękka i jędrna wypukłość paliła go jak rozgrzane do czerwoności żelazo. Skrzywił się i zaklął. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego właśnie ta kobieta podnieca go aż do bólu.

– Gdzie się podział ten silny, milczący mężczyzna? – zapytała Erin znękanym głosem i zagryzła dolną wargę.

– Jesteś już za duża, żeby wierzyć, że tacy istnieją. – Znów wysyczał przekleństwo przez zęby.

Kiedy Erin skończyła, na jej dolnej wardze widniały głębokie ślady zębów. Jednak wokół rany nie pojawiała się już świeża krew. Cole podsunął jej dwa kwadratowe opatrunki z plastrem. – Nie wierz temu, co piszą na opakowaniu – odezwała się dziewczyna. – Te przywierają tak samo boleśnie jak każde inne.

Kiedy się przysuwała, żeby przykleić pierwszy opatrunek, otarła się o Cole'a. Gwałtownie wciągnął powietrze. Erin zamarła myśląc, że znowu sprawiła mu ból.

– Powinieneś sam założyć sobie opatrunek – powiedziała zmartwiona. – Ja jestem zbyt niezdarna. Nie chcę, żebyś więcej cierpiał.

Cole spojrzał na skuloną przy nim dziewczynę. Jej przerażone oczy były tak piękne, że patrząc na nie, za każdym razem odczuwał równie wielką przyjemność.

– Wcale nie jesteś niezdarna. – Położył jej opatrunek na kolanach. – I lubię, jak mnie dotykasz. – Gwałtownie podniosła głowę. – A ty, Erin? – zapytał, wpatrując się w nią uważnie. – Lubisz mnie dotykać?

– Nie chciałam sprawiać ci bólu. – Łzy nabiegły jej do oczu, jeszcze bardziej podkreślając ich piękno. – Przepraszam. Naprawdę nie chciałam.

Pogłaskał ją po policzku.

– Takie delikatne stworzenie, a takie dzielne.

– Nie jestem dzielna. Trzęsłam się ze strachu.

– A jak myślisz, co to znaczy być dzielnym? Zrobić to, co należy, mimo strachu. Reszta to tylko przechwałki. Zupełnie nieprawdziwe.

Stwardniałym palcem otarł łzę, która właśnie miała stoczyć się po jej twarzy. Przysunął dłoń do ust i dotknął językiem przejrzystej jak diament kropli.

– Słona i bardzo słodka. Nikt jeszcze nade mną nie płakał. Nikt na całym świecie.

Zamknęła oczy, nie mogąc znieść skupionego na niej wzroku. Kiedy je otworzyła, spojrzała prosto na ranę. Wygładziła opatrunek, starając się nie sprawiać Cole'owi bólu. Nie było to łatwe. Jej koncentrację rozpraszały słowa, które przed chwilą usłyszała, i bliskość półnagiego mężczyzny, podnieconego, a jednak niepróbującego jej dotknąć.

Ale najbardziej oszołomiło ją to, że wcale się nie bała.

Bliskość i pobudzenie mężczyzny powinny ją przerażać. Nic takiego nie nastąpiło. Była niespokojna, zdenerwowana, podniecona, ale się nie bała.

– To powinno wystarczyć – odezwała się miękkim, niskim głosem.

Szybko wstała i poszła do sypialni. Nie słyszała, żeby Cole poszedł za nią, ale wiedziała, że to zrobił. Położył jej ręce na ramionach i uścisnął ją lekko.

– Dzięki. – Jego głos się zmienił, stał się twardszy. – Ale kochanie, następnym razem, kiedy każę ci uciekać, to lepiej uciekaj.