Holender z ponurym uporem wrócił do głównego tematu rozmowy.
– W ciągu pięciu miesięcy może zajść wiele zmian. Bardzo ważnych zmian. Zmian, które będą miały podstawowe znaczenie dla utrzymania równowagi sił w kartelu. Powtarzam, nie wolno ci wpuścić Blackburna na teren stacji.
– To nie takie proste, koleś. Wypadki się zdarzają. Być może będę w końcu musiał zabić tę dziewczynę, żeby go powstrzymać.
– Jak to mówią Anglicy? Żebrak nie może grymasić? – Van Luik rozmasował nasadę nosa. – Cokolwiek się zdarzy, postaraj się, żeby to wyglądało na wypadek. Jeśli ją zabijesz, lepiej będzie, jak ciało zniknie bez śladu. Będę czekał na twój telefon.
Street chciał coś powiedzieć, ale usłyszał w słuchawce trzask przerywanego połączenia. Po chwili znów wykręcił numer, zaczekał chwilę i zaczął rozmowę.
– Cześć, złotko. Czy jacyś Jankesi nie chcieli wypożyczyć twojego Rovera?
– Nie Jankesi, tylko para Kanadyjczyków, wybierająca się do Windjany.
Street zawahał się.
– Kanadyjczycy?
– Właśnie.
– Mężczyzna i kobieta?
– Tak. Nazwiskiem Markham.
– Kiedy zgłosili rezerwację? W zeszłym miesiącu?
– Kilka godzin temu zadzwonili z Perth. Przylecą następnym samolotem. Dlaczego pytasz?
Street szybko się zastanowił. Mógł założyć, że to zwykły zbieg okoliczności. Akurat teraz jakaś para Kanadyjczyków nagle zapragnęła zobaczyć dzikie okolice Australii Zachodniej, szczególnie wąwóz Windjana, który znajduje się w tej samej części stanu, co stacja starego Abe'a. Być może Blackburn i Erin nadal ukrywali się w Darwin i leczyli ranę.
Mógł tak przypuszczać, ale byłby głupcem, gdyby nie obejrzał tej pary na własne oczy.
– Słuchaj, złotko – odezwał się. – Chciałbym, żebyś opóźniła ich wyjazd. Przynajmniej do jutrzejszego ranka.
– A co ja będę z tego miała?
– Najtwardszą sztukę, jaka ci się w życiu trafiła.
– Wydaje ci się, że jesteś najlepszy, co?
– Nie raz się już przekonałaś – odciął.
– Kiedy dostanę zapłatę? – zapytała ze śmiechem.
– Zajrzę do ciebie przed zmrokiem.
– Będę czekała.
Street odłożył słuchawkę z uśmiechem. W lędźwiach czuł już znaczące mrowienie. Nora uchodziła za najładniejszą wolną dziewczyną w Derby, co oznaczało tylko tyle, że była trochę ładniejsza od wiedźmy, którą można straszyć dzieci. W łóżku miała szczególne wymagania, co odstręczało większość mężczyzn. Ale nie Streeta. Jej pomysłowość wydawała mu się bardzo interesująca.
Cicho pogwizdując spakował mały plecak. Miał nadzieję, że Cole Blackburn – jeśli to rzeczywiście był on – wybierze drogę lądową, a nie powietrzną. Z Derby do stacji Szalonego Abe'a prowadziło niewiele dróg.
Jason Street znał ich każdy metr.
Rozdział dziewiętnasty
Derby robiło wrażenie miasta, w którym już dawno zaczęło zamierać życie, a wkrótce miało zupełnie ustać. Budynki krzywo spoczywały na palach, jakby rozległą równinę na brzegu oceanu regularnie nawiedzały powodzie. Chociaż tutejsze szerokie ulice z łatwością pomieściłyby kilka pasów ruchu w obu kierunkach, tylko jeden pas z każdej strony został wyasfaltowany. Na wolnej przestrzeni między pasami rosła trawa i baobaby o grubych pniach i pałąkowatych gałązkach, przypominających korzenie. Nierówny asfalt na chodniku rozmiękł od gorąca. Nie jechały tędy żadne samochody, ciężarówki ani autobusy. W takim klimacie ludzie tracili ochotę na wszelką działalność. Mogli się tylko pocić.
W Darwin również panował upał, ale nowoczesne budynki zaopatrywano w klimatyzację. Derby było upalne i prymitywne.
Rover, na którego Cole i Erin czekali osiemnaście godzin, okazał się równie nie zachęcający jak samo miasto. Był mocno używanym, rozklekotanym pojazdem, który jednak wciąż spełniał swoje zadanie. Znaleźli w nim mnóstwo starych gratów, skrzynek z narzędziami, plandek, zapasowych opon, podnośników, siatki metalowej i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. Wszystko to znajdowało się po bokach samochodu, w metalowych skrzynkach ze skoblami, w które zatknięto gwoździe. Na górze znajdowała się platforma do przewożenia towarów, ogrodzona poręczami. Zderzaki trzymały się luźno, ale za to siatka oddzielająca pasażerów od ładunku była tak gruba i mocno przytwierdzona, że wytrzymałaby szarżę rozwścieczonego byka.
Przed wyjazdem z miasta Cole robił dokładny przegląd pojazdu. Między Derby a Fitzroy Crossing mieli do przebycia kilkaset kilometrów szosą Great Northern, przy której nie było żadnych miast, osad, stacji obsługi ani pomocy drogowej tylko spinifeks, karłowate eukaliptusy i akacje, wszechobecne w Australii Zachodniej.
Erin stała w mizernym cieniu pod metalowym daszkiem i patrzyła, jak Cole sprawdza silnik samochodu. Jeśli rana mu dokuczała, to nie dawał tego po sobie poznać. Dzisiejszego ranka też nie zauważyła, żeby coś mu dolegało, kiedy obudził ją pocałunkami i pieszczotami, od których jej ciało niemal się rozpłynęło. Połączyła ich wspólna rozkosz, która tłumiła wszelki ból.
Uśmiechając się do wspomnień, Erin starała się nie zwracać uwagi na pot, zbierający się pod bawełnianą bluzką bez rękawów i z głębokim wycięciem pod szyją. Wilgoć ściekała w dół, na szorty, które już przybrały brzydki brązowawy kolor. Mimo niewiarygodnej wilgotności, powietrze w Derby było gęste od rdzawego pyłu. Między podmuchami rozgrzanego wiatru atakowały chmary much. Erin odruchowo zganiała natarczywe owady z twarzy. Cole, schylony nad brudnym silnikiem, robił to samo.
Upał wciąż ją zaskakiwał. Cieszyła się, że posłuchała Cole'a, który nalegał, żeby ich garderoba składała się głównie z krótkich spodni, skąpych podkoszulków, bielizny i sandałów. Jedynym ustępstwem na rzecz wymogów cywilizowanego stroju były skarpetki i mocne turystyczne buty, spoczywające w torbie. Erin miała na sobie nowy miękki kapelusz z płótna i okulary przeciwsłoneczne o niemal czarnych szkłach. Leżąca u jej stóp nylonowa torba podróżna też była nowa. Nawet kanadyjski paszport był dla niej nowy, chociaż wyglądał na używany od dawna. Cole dał go jej, kiedy przybyli do Perth. Sam też miał podobny. Wystawiono je na nazwisko państwa Markham, zamieszkałych w Nanaimo, w Brytyjskiej Kolumbii.
Znalazła się nawet zniszczona złota obrączka dla Erin.
Wygrawerowano na niej imię jej matki. Myśl, że nosi ślubną obrączkę matki nie dawała Erin spokoju. Razem z paszportami dostała od Cole'a zbiór rodzinnych fotografii. Były tam zdjęcia jej prababki, Bridget McQueen Windsor. Kiedy Erin po raz pierwszy zobaczyła fotografie, paszporty i obrączkę, zastanawiała się, czy Nan Faulkner wie, co zrobił Matthew Windsor, i czy ojciec nie ryzykuje wieloletniej kariery zawodowej, żeby odkupić swój błąd sprzed siedmiu lat.
Nie znalazła odpowiedzi na te pytania. Od ojca dostała tylko karteczkę z wiadomością:
To są wszystkie pamiątki mojego ojca z Australii, które udało mi się znaleźć. Bądź ostrożna, Erin. Kocham cię. Tata.
Złota obrączka lśniła w tropikalnym słońcu, przypominając Erin o fotografiach schowanych w nylonowej torbie. Nachyliła się, poszperała wśród bagaży i wyjęła kopertę.
Przejrzała zdjęcia szybko, a potem jeszcze raz, wolniej.
Pochodziły z czasów, kiedy obaj bracia Windsorowie jako młodzi ludzie razem badali dziki australijski interior. Na czarno-białych fotografiach widać było bezludne, jałowe i ponure okolice. Mimo to mężczyźni zawsze się uśmiechali, zwłaszcza kiedy obok nich znajdowała się panna Bridget McQueen.
Szczególnie jedno zdjęcie przykuło uwagę Erin – fotografia młodej Bridget w staroświeckiej sukience. Stała na kamienistym zboczu, pokrytym mizernymi, dziwacznymi drzewami, wyrastającymi wśród skał o dziwnych kształtach. Bridget uśmiechała się promiennie i psotnie, spoglądając zaczepnie spod długich rzęs na niewidocznego mężczyznę, który wykonał to zdjęcie. Z boku stał inny młody człowiek, o gęstych, prostych brwiach i potarganej czuprynie, i spoglądał tęsknie na kobietę, której rozpuszczone włosy rozwiewał wiatr.
Na drugiej stronie fotografii napisano równym, eleganckim, staromodnym charakterem pisma:
Jedni kochają dla złota, inni dla pieniędzy,
A my dla tego żaru, co nigdy się nie skończy.
Zdaje się, że zamiłowanie do kiepskich rymów i starannego charakteru pisma było w rodzinie Windsorów cechą dziedziczną.
– Skończyłem – oznajmił Cole. – Ruszamy w drogę.
Trzask zamykanej maski Rovera podkreślił jego słowa. Erin włożyła zdjęcia do koperty i schowała ją do torby z aparatem. Kiedy się schylała, jej głowa znalazła się w pełnym słońcu. Żar utrudniał oddychanie. Z wysiłkiem wciągnęła gęste powietrze do płuc. Miała wrażenie, że oddycha przez warstwę wilgotnych, rozgrzanych w saunie ręczników.
A przecież była to dopiero wiosna, a nie lato. Erin spróbowała sobie wyobrazić, jak wygląda Derby spalone żarem pełnego letniego słońca. Nie potrafiła.
Wnętrze kabiny Rovera było rozgrzane i pełne kurzu. Silnik od razu zapalił. Erin siedziała, pocąc się obficie.
– Miałeś rację – oznajmiła.
– W jakiej sprawie?
_ Kiedy mówiłeś, że pot wcale nie chłodzi tutaj skóry.
Cole uśmiechnął się trochę ponuro.
– Wolałbym się mylić. Nienawidzę tego miejsca w porze przejściowej.
Kiedy samochód ruszył, strumień wpadającego przez otwarte okna powietrza nieco ochłodził dziewczynę. Po kwadransie upał i wilgotność powietrza nie wydawały się już tak przytłaczające, ale zaledwie dokuczliwe, Derby, żałosna garstka niskich domów, jakby rzucona przez Boga na płaski teren jedynie przez zapomnienie, znikała w bocznym lusterku.
Nieznany krajobraz wywierał na Erin mniej dostrzegalny wpływ niż upał, ale silniejszy. Przyzwyczajona do Alaski i Kalifornii, miała wrażenie, że znalazła się na obcej planecie. Teren wokół był zupełnie płaski, aż po horyzont nic nie przyciągało wzroku. W zamglonej od żaru dali nie wznosiły się żadne góry, wzgórza ani nawet pagórki. Z rzadka rosły karłowate drzewa. Jeśli dostrzegało się trawę, to w niewielkich kępach. Między skąpą roślinnością czerwieniła się rudawa gleba.
Jednak krajobraz, jego kształt i struktura, z wolna przyciągał uwagę Erin. Rozgrzany, wilgotny i płaski, jednocześnie intrygował i przytłaczał.
Cole zerknął we wsteczne lusterko. Zamglone powietrze utrudniało widoczność, ale wydało mu się, że podąża za nimi jakiś pojazd. Ponieważ nie mijali żadnego skrzyżowania, samochód. zapewne również wyruszył z Derby. Ze zmarszczona brwią jeszcze raz spojrzał w lusterko i nieznacznie zwiększył szybkość.
Wokół nich zaczęły się pojawiać kopce termitów, czasami w gęstych grupach. Trudno było odgadnąć, dlaczego w niektórych miejscach występują w większych skupiskach. Przeważnie wznosiły się na wysokość kolan i przypominały korzenie powietrzne mangrowców. Wyższe kopce dochodziły do metra osiemdziesięciu i więcej. Wielkie bryły czerwonawej ziemi wyglądały jak miniaturowe zamki z rdzawego wosku, które roztopiło tropikalne słońce, tak że rozpłaszczyły się na ziemi jak zwalone ruiny, w niewielkim stopniu przypominające pierwotny kształt budowli.
Powietrze skwierczało od upału i wilgoci. Po obu stronach drogi niebo miało zamgloną niebieską barwę. Za samochodem, na horyzoncie utworzyła się rzeka z chmur o kolorach od białego do sinoczarnego. Rzeka rozszerzała się, niby olbrzymi, półotwarty wachlarz na pustym nieboskłonie. Chmury cały czas napływały z jakiegoś niewiadomego źródła.
– Nie ma tu gór, nigdzie w pobliżu nie szaleje burza, więc skąd te chmury? – zaciekawiła się w końcu Erin.
– Znad Oceanu Indyjskiego.
Odruchowo chwyciła wilgotny materiał bluzki, który przywierał do niej jak druga skóra, i odciągnęła od ciała. Cole kątem oka zauważył ten ruch i odwrócił głowę. Posłuchała jego rady i miała na sobie tak skąpe ubranie, jak to tylko możliwe. Zrezygnowała też ze stanika. Wilgotna bawełna opinała wydatne wzniesienie piersi, uwidaczniając zarys ciemnych, wypukłych sutek. Pokusa, żeby wsunąć rękę pod materiał, owładnęła nim tak silnie, że musiał odwrócić wzrok.
Za samochodem błyskawica przecięła niebo. W pełnym słońcu bardziej ją wyczuli niż zobaczyli. Nie było też słychać grzmotu.
– Myślałam, że to jeszcze pora sucha – odezwała się Erin po chwili, oglądając się przez ramię.
– Bo tak jest.
– Więc dlaczego pada?
Cole jęknął.
– Nie pada – odparł.
Erin trochę zbyt energicznie zdmuchnęła kosmyk włosów z oczu.
– Nie tutaj. Tam.
– Tam też nie pada. To fałszywy alarm. Kiedy pora deszczowa nadejdzie na dobre, chmury zasnuwają całe niebo, błyskawice biegną od horyzontu po horyzont, a deszcz leje jak z cebra.
– Fałszywy alarm. – Erin westchnęła i znowu szarpnęła przywierający materiał bluzki.
– Nie rób tak. Jest zbyt gorąco na takie myśli, jakie mi przychodzą do głowy.
Zerknęła na niego z ukosa i uśmiechnęła się na wspomnienie zeszłej nocy.
"Diamentowy tygrys" отзывы
Отзывы читателей о книге "Diamentowy tygrys". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Diamentowy tygrys" друзьям в соцсетях.