Wzrok Erin przyciągnął zielony gęsty szpaler eukaliptusów.

Przyjrzała się im uważniej i zobaczyła, że drzewa wyznaczają bieg niewidocznego koryta rzeki, położonego między dwoma poszarpanymi grzbietami czarnego wapienia. Zerknęła na mapę i jeszcze raz spojrzała w dół. Po chwili sięgnęła po słuchawki i włożyła je na głowę.

– Wciąż lecimy wzdłuż północnego krańca? – zapytała. Cole popatrzył na nią badawczo. Za ciemnymi szkłami trudno było dostrzec jej oczy.

– Tak.

– Kierujemy się na Psa numer jeden?

– Tak.

– W takim razie mamy problem. – Pokazała na drzewa i na mapę. – Tu jest północna granica, tu jest kopalnia, a tu my.

– A tutaj jest coś, co chciałbym obejrzeć. – Cole uderzył palcem w mapę.

– Co takiego?

– Te wapienne grzbiety. Podejrzewam, że to pozostałości po pradawnej rafie koralowej, ale możliwe, że zostały uformowane winny sposób.

– Co to za różnica?

Przez chwilę Cole miał ochotę zignorować chłodne zainteresowanie Erin szczegółami geologicznej budowy terenu i zmusić ją do rozmowy na bardziej osobisty temat. Jednak oparł się pokusie. Jeśli Erin jeszcze bardziej się od niego oddali, zostanie obezwładniona i pokonana jak samotne jagnię osaczone przez stado wilków. Muszą trzymać się razem – jeśli nie jako kochankowie, to jako wspólnicy w interesach.

– Jeżeli te skały są pozostałością rafy, to znaczy, że gdzieś w pobliżu był brzeg – wyjaśnił spokojnie. – A gdzie brzeg, tam plaża. Wspaniale byłoby odkryć nową Namibię. Różnica jest taka, że tutaj plaża z pewnością dawno zamieniłaby się w piaskowiec, chyba że ten piaskowiec zdążył już zerodować i z powrotem zamienić się w sypki piasek.

– Czy to możliwe?

– A jak myślisz, skąd się bierze piasek na pustyni, jeśli nie ze skały?

Erin zamrugała powiekami.

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Chcesz powiedzieć, że piasek zamienia się w piaskowiec, a piaskowiec, w piasek?.

– I tak dalej, i tak bez końca – powtórzył słowa, które wypowiedziała wcześniej. – Powierzchnia ziemi ciągle się przetwarza, płyty kontynentalne zderzają się i pochłaniają nawzajem. Po takim zderzeniu wszystko się zmienia, nawet diamenty. Ale wyżyna Kimberley od półtora miliona lat nie została wchłonięta przez inną płytę geologiczną. To najstarsza powierzchnia na ziemi, co oznacza, że tutejsze diamenty, które wydostały się ze złoża pierwotnego, wciąż są gdzieś w pobliżu. Wygładzone i zebrane w jakimś złożu okruchowym, czekają na swojego odkrywcę.

Cole poruszył sterami i sprowadził helikopter niżej, między poszarpane szczyty wzniesień. Kiedy maszyna opadała na polanę wśród eukaliptusów, z ziemi.podniósł się obłok pyłu. Kiedy tylko łopaty zwolniły, Erin sięgnęła do klamry pasów bezpieczeństwa. Cole przytrzymał ją ramieniem.

– Zaczekaj.

Erin zmrużyła powieki w ostrym słońcu, które przebijało nawet ciemne szkła okularów. Cole spoglądał na półcień rzucany przez gałęzie drzew i głęboki mrok pod skalnymi nawisami. Jedna z ciemnych plam drgnęła i zaczęła się do nich zbliżać. Cole położył dłonie na sterach, ale poza tym się nie poruszył.

– Widzisz go? – zapytał.

Erin spoglądała na tańczące plamy cienia i światła pod gałęziami eukaliptusów i akacji. Nagle mocno wciągnęła powietrze. Dostrzegła pokryte kurzem czarne cielsko i grube, zakrzywione rogi bawołu wodnego. Zwierzę spuściło głowę i szykowało się do ataku na intruzów.

– O, Boże, jaki wielki! – jęknęła Erin.

– I zły.

Cole zwiększył obroty silnika i helikopter zawisł nad ziemią. Nagły dźwięk i ruch zaniepokoiły bawołu. Stanął i patrzył na nich groźnie.

– Może ich być więcej w pobliżu? – zapytała;

– Nie. Bawoły prowadzą samotnicze życie, z wyjątkiem okresu godów.

– Tak jak mężczyźni – zauważyła chłodno.

Bawół zaatakował, zanim Cole zdążył coś odpowiedzieć.

Wznieśli się jeszcze wyżej, aż płozy znalazły się na wysokości trzech metrów nad ziemią. Bawół przebiegł pod helikopterem, zwolnił i obrócił się wkoło, szukając nieuchwytnego wroga. Cole tak ustawił maszynę, żeby kurz i pył uderzały prosto w oczy zwierzęcia. Po kilku minutach zniechęcony bawół oddalił się truchtem.

– Przypomina mi Abe'a! – zawołał Cole, przekrzykując hałas silnika. – Wściekły, samotny i zapamiętały w gniewie.

– Abe z pewnością czuł się bardzo samotny, kiedy jego gniew wygasł.

– Skąd wiesz, że jego gniew kiedykolwiek wygasł?

– Tak się zawsze dzieje.

Cole spojrzał uważnie na jej twarz, ale ciemne okulary ukrywały wszelkie uczucia.

– Czy dlatego wyjechałaś z Alaski? – zapytał. – Twoja wściekłość się wypaliła i poczułaś się samotna?

Erin przechyliła głowę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Częściowo chyba tak było. A jakie ty masz wytłumaczenie, Cole? Co takiego spotkało cię w życiu, że zmieniłeś się w samotnego włóczęgę?

– Zaufałem kobiecie, która twierdziła, że mnie kocha.

Erin zamarła w sztywnym bezruchu.

– Lai?

– Lai – potwierdził.

– Co się stało?

– Zwykła rzecz. Nie kochała mnie.

– A ty ją kochałeś?

Wzruszył ramionami.

– Czym jest miłość? Pragnąłem jej.

Erin odwróciła głowę i spojrzała na ponurą ziemię, swoje dziedzictwo.

Cole posadził helikopter na ziemi i zwolnił obroty silnika.

Cały czas obserwował busz, w którym zniknął bawół. Nic się nie poruszało, oprócz liści miotanych sztucznym powiewem wywołanym obrotami łopat wirnika. Po pewnym czasie wyłączył silnik. Żaden cień nie oderwał się od drzew, żeby przepłoszyć intruza.

– Zostań tutaj – polecił Cole.

Erin chciała zaprotestować, ale kiedy ustał sztuczny podmuch, upał natychmiast ją obezwładnił. Nie miała ochoty wychodzić z kabiny i brnąć po miękkiej ziemi pod rozpalonym słońcem, tylko po to, żeby zrobić Cole'owi na złość.

Zerkając co chwila na zarośla, podszedł do jednej z wielu czarnych skał, które wystawały z ziemi. Po dzikiej okolicy rozniósł się dźwięk metalowego młotka uderzającego o kamień. Cole odłupał próbkę skały. Pod jej szorstką czarną powierzchnią ukazała się gładka kremowa płaszczyzna. Zebrał próbki z kilku innych czarnych brył i wrócił do helikoptera. Kiedy siadał za sterami, był tak mokry, jakby wyszedł spod prysznica.

– No i co? – zapytała Erin…

– Wygląda podobnie jak skały w Windjana, to znaczy wapień rafowy. Uzyskam pewność, dopiero kiedy obejrzę próbki pod mikroskopem..

– Masz mikroskop?

– Jest na stacji. Wing to dokładny człowiek. A jeśli o czymś zapomni, wuj Li to naprawi.

– Zrobią wszystko, żeby zadowolić swojego poszukiwacza diamentów? – zapytała Erin, starając się, żeby nie zabrzmiało to złośliwie.

– Właśnie -odparł sucho Cole. – W przeciwieństwie do niektórych, Chenowie wiedzą, kto jest ich sprzymierzeńcem.

Helikopter wzbił się w rozgrzane, wilgotne powietrze i wspiął się na wysokość trzystu metrów. Dziesięć minut później obniżyli lot nad nieregularnym zagłębieniem. Erin powoli zdała sobie sprawę, że jest ono dziełem człowieka, a nie naturalnym ukształtowaniem terenu. Z boku wykopu ział wylot tunelu.

– Pies numer jeden – oznajmił krótko Cole.

Kiedy tylko wyłączył silnik, upał spowił ich ze wszystkich stron jak gruby, niewidzialny całun. Cole zdjął koszulę i rzucił na fotel. Erin szarpnęła materiał bluzki, chcąc się trochę ochłodzić.

– Zdejmij ją – zasugerował. – W promieniu stu sześćdziesięciu kilometrów oprócz nas nie ma żywej duszy.

Erin spojrzała na niego krzywo.

– Wytrzymam.

– Jak chcesz.

Cole nachylił się i sięgnął za fotel. Erin starała się patrzeć gdziekolwiek, byle nie na jego męską pierś, pokrytą czarnymi włosami. Wyjął zza oparcia dużą manierkę. Otworzył ją i podał Erin.

– Wypij.

Woda była ciepła i trochę stęchła. Dziewczyna szybko zaspokoiła pragnienie i oddała manierkę Cole'owi. Potrząsnął głową.

– Wypij więcej. Jesteś przyzwyczajona do klimatu Alaski. Dopóki twój organizm nie przywyknie do Kimberley, musisz pić więcej wody, niż wydaje ci się konieczne.

Kiedy uznał, że wypiła wystarczająco dużo, wziął od niej manierkę i przyłożył do ust. Dopiero potem wyszedł z helikoptera i ruszył do wylotu tunelu. Tylko ten tunel świadczył o tym, że kiedyś była tu kopalnia. Cole nie odwrócił się, żeby sprawdzić, czy Erin podąża za nim. Odpięła pasy, chwyciła torbę z aparatem i zeskoczyła na rozgrzaną ziemię. Natychmiast na jej skórze pojawiły się krople potu. Miała wrażenie, że weszła do rozpalonego pieca chlebowego.

Wokół nie zostały żadne znaki, belki czy ogrodzenia, które by świadczyły, że w tym miejscu ktoś próbował wydobywać minerały. Pies numer jeden był kiedyś kopalnią, ale bardzo prymitywną. Przy wejściu do tunelu stały na wykrzywionym kole zardzewiałe taczki. Kilof i łopata leżały porzucone w spinifeksie. Hałda rudy osunęła się w kierunku wejścia, niemal je zasypując.

– Nie wygląda to imponująco – stwierdziła Erin.

– Bo i nie jest.

Wewnątrz tunelu, poza zasięgiem promieni słonecznych, było trochę chłodniej. Erin schowała okulary do kieszeni i zaczekała, aż oczy przyzwyczają się do mroku. Kiedy spojrzała na wejście, zafascynował ją uderzający kontrast między jaskrawym światłem a czarnymi zarysami grubo ciosanych ścian tunelu. Na oślep wyjęła z torby aparat i przystąpiła do pracy. Starała się uchwycić niesamowitą różnicę między gęstym, aksamitnym cieniem a słońcem, rozpalonym niczym ogień piekielny.

Na Alasce światło i ciemność występowały osobno, w długich, oddzielnych przedziałach czasu. W Australii mieszały się ze sobą, jakby rozerwane potężnym wybuchem. Ten kontrast fascynował Erin, a swoje odczucia potrafiła wyrazić jedynie przez fotografie. Zapomniawszy o wszystkim, przez obiektyw kamery spoglądała na dwa światy – mroczny i promienny.

Cole poszedł w głąb tunelu i obejrzał się, chcąc sprawdzić, co zatrzymuje Erin. Kiedy zobaczył, co dziewczyna robi, włączył przyniesioną z helikoptera elektryczną latarnię i skupił się na badaniu ścian tunelu. Stemple były prymitywne, ale nadal mocno się trzymały. Abe, jak do niczego w życiu, przykładał się do prac wydobywczych.

Cole upewnił się, że tunel jest względnie bezpieczny i poszedł dalej, zagłębiając się w korytarz, który Abe wydrążył wzdłuż żyły lamprofirowej, aż do miejsca, gdzie się rozwidlała. Od czasu jego ostatniej wizyty nic się tutaj nie zmieniło. Ściany wciąż stanowiła ciemna skała, z wyjątkiem miejsc, gdzie Abe źle przewidział ukształtowanie złoża i musiał zawrócić. Korytarz kończył się niespodziewanie, tam gdzie kończyła się również żyła lamprofiru i Abe rezygnował z dalszego drążenia, ponieważ jakość wydobywanych diamentów była zbyt niska, żeby opłacało się dalej kopać. Tylko diamenty jubilerskie zwracają koszt wydobycia.

Wracając Cole badał każdą ślepą odnogę, gdzie korytarz wychodził poza żyłę lamprofiru. Uważnie oglądał ściany tych bocznych tuneli, szukając znaku, który świadczyłby o tym, że Abe przypadkowo natrafił na paleozoiczne koryto strumienia, pradawną plażę albo jakąś inną warstwę naniesioną przez płynąca wodę. Nie spostrzegł nic interesującego.

Głos Erin dobiegł go z ciemności. Skierował światło latami na zegarek, zobaczył, że minęła godzina, i z rozbawieniem potrząsnął głową. Wreszcie spotkał kobietę, która nie nudzi się podczas wyprawy badawczej.

– Idę! – zawołał. Oświetlił drogę przed sobą i ruszył szybkim krokiem.

– Znalazłeś coś? – zapytała Erin, kiedy wynurzył się z ciemności, poprzedzany równym kręgiem światła latami.

– Nic nowego.

Światło prześlizgnęło się po małej hałdzie ziemi i kamieni, zepchniętej pod ścianę. Erin zaintrygowały jakieś ciemne błyski na powierzchni kopczyka.

– Co to jest? – zapytała.

Cole jeszcze raz oświetlił kopczyk.

– Ruda diamentowa – odparł obojętnie.

Erin wydała okrzyk zaskoczenia, nachyliła się i podniosła garść ziemi z hałdy. W żółtym świetle elektrycznej latami ruda wyglądała jak zwykła kamienista gleba. Maleńkie kryształki wbite w odłamki skały miały barwę słabej kawy i były równie mętne.

– To zupełnie nie przypomina diamentów – powiedziała.

– Masz na myśli diamenty jubilerskie. To jest bort.

Przez dłuższą chwilę Erin przyglądała się kawałkom rudy i małym, brzydkim diamentom.

– Nie widzę tu zielonych kryształów.

– Gdyby takie tu były, Abe nie mógłby się opędzić od kupców. Tymczasem kupcy rzadko się tu pojawiali.

– Czy Abe nigdy nie opuszczał stacji?

– Nigdy nie pojechał dalej niż do sklepu w Fitzroy Crossing. Miał dużo pieniędzy na sprzęt wydobywczy, jedzenie i piwo. Tylko tyle potrzebował od cywilizacji.

– Chyba rzeczywiście nie lubił ludzi.

– Ludzie mogą cię osaczyć i zdradzić – odparł Cole. – Tutaj niektórzy znajdują wolność, od której trudno się odzwyczaić.

– Jesteś podobny do Abe'a. Raz się sparzyłeś i już stale unikasz ognia.

– Nikt nie zna się na tym lepiej od ciebie, skarbie. Uciekasz od ognia tak szybko, jak tylko potrafisz. – Cole oświetlił wyjście. – Nic tu nie znajdziemy. Chodźmy.