Odszedł, nie mówiąc nic więcej o śmierci i poezji. Erin westchnęła głęboko i wypiła łyk kawy. Parujący płyn był niewiele gorętszy od otoczenia.

Silnik zbudził się do życia i zaterkotał równym rytmem.

Nagle zadławił się, znów jakiś czas chodził równo, po chwili zawahał się i jeszcze raz wpadł w rytm. Minęło kilka minut, zanim umilkł. Cole wyskoczył z kabiny, otworzył pokrywę I zaczął szperać w mechanizmie.

Erin dopijała właśnie drugą filiżankę kawy, kiedy wszedł pod cień rzucany przez daszek. Z jego ruchów i zaciętej linii ust odgadła, że jest zły. Przyniósł ze sobą okrągły metalowy cylinder.

– Jeden dzień mamy z głowy, a może nawet dwa – oznajmił, pokazując jej cylinder. Spojrzał na zamglone od upału niebo. W kilku miejscach już gromadziły się chmury. Było jeszcze zbyt wcześnie na początek pory deszczowej, ale wszelkie znaki wskazywały, że się zbliża. Deszcz mógł spaść już wkrótce, odbierając im możliwość poszukiwania kopalni Szalonego Abe'a aż do powrotu pory suchej.

– Lai!

Na wezwanie Blackburna zjawiła się tak szybko, że z pewnością stała tuż za drzwiami, czekając na polecenie albo podsłuchując. A może i jedno, i drugie. Cole dobrze o tym wiedział.

– Słucham? – zapytała, patrząc tylko na Cole'a.

– Powiedz Wingowi, żeby nam przysłał cały komplet filtrów paliwa dla helikoptera. Lepiej trzy komplety. Części zapasowe będę cały czas woził ze sobą.

Lai skinęła głową i powiedziała coś po chińsku.

– Mów po angielsku – nakazał jej surowo.

– Ale przecież dobrze znasz chiński – zamruczała w odpowiedzi.

– Ale Erin go nie zna.

– To dlaczego jej nie nauczysz, jak ja nauczyłam ciebie?

Było to proste pytanie, ale wypowiedziane głosem wywołującym obraz dwojga splecionych w uścisku kochanków, którzy uczą się nawzajem rzeczy, nie mających nic wspólnego z obcymi językami. Lai równie zmysłowo poruszyła ręką, jakby chciała przebłagać albo zatrzymać mężczyznę. Ten gest wydał się tak intymny, że Erin odwróciła wzrok.

– Zadzwoń do brata – polecił ostro Cole.

Lai z pozbawioną emocji miną skinęła głową i wycofała się do wnętrza domu.

– Co się stało? – zapytała Erin.

– Paliwo jest zanieczyszczone.

– Co takiego?

Cole odkręcił pokrywkę cylindra i wyjął papierowy rożek.

– Dotknij tego.

Przesunęła palcami po papierze, a następnie potarła nimi o siebie. Z początku wydawało jej się, że to tylko czyste paliwo, ale stopniowo coraz wyraźniej czuła na skórze jakąś dziwną szorstkość.

– Zawsze można się spodziewać drobnych zanieczyszczeń Właśnie dlatego używa się filtrów – wyjaśnił Cole. – Ale to wygląda tak, jakby cały pył z pobliskich wzgórz znalazł się w przewodach paliwowych.

– Jak to możliwe, że paliwo jest aż tak brudne?

– Być może nie zakręciłem wlewu – oznajmił obojętnie.

– Mało prawdopodobne.

– Dziękuję.

Erin wzruszyła ramionami.

– To prawda. Dbasz o ten helikopter jak kwoka o jedyne pisklę.

– On daje nam największe szanse na odnalezienie kopalni przed deszczami. Ktoś jeszcze o tym wiedział i wsypał coś do paliwa.

– Sabotaż?

– Zrobiłbym to samo, gdybym chciał utrudnić komuś poszukiwania.

– Albo go zabić, prawda?

– Tak.

Erin podniosła wzrok i aż zadrżała, widząc wyraz oczu Cole'a. Blackburn był przekonany, że ktoś chce ich zlikwidować.

– To nie jest ostatnia próba – powiedział beznamiętnie. – Uciekaj stąd, Erin. Zostaw kopalnię i stację. Wyjedź z Australii. Nic nie jest warte twojego życia, nawet skarbiec samego Pana Boga.

– W Arktyce nauczyłam się, że ucieczka przed światem to też jest rodzaj śmierci. Przyjechałam tutaj, żeby odnaleźć nowe życie. Zostanę.

Nie słyszał w jej głosie wahania, a oczy patrzyły zdecydowanie. Kłótnia nie tylko na nic by się nie zdała, ale jeszcze pogorszyłaby sytuację. Jeszcze bardziej oddaliłaby ich od siebie l Erin stałaby się o wiele łatwiejszym celem dla zabójcy.

– Kto to zrobił? – zapytała spokojnie, chociaż daleko jej było do spokoju.

– To mogło się stać, zanim paliwo dowieziono na stację. Ale jest bardziej prawdopodobne, że ktoś to zrobił tu, na miejscu.

Erin bez namysłu wskazała palcem na drzwi, za którymi zniknęła Lai.

– Niewykluczone, ale wątpię – odparł Cole. – Nie znaczy to, że Lai nie potrafiłaby zabić. Przecież już raz to zrobiła. Ale rodzina Chen ma nadzieję, że dzięki nam dostanie się na grzbiet diamentowego tygrysa, a Lai dla rodziny zrobi wszystko, co tylko jej każą.

– Lai kogoś zabiła? – zapytała przerażona Erin.

– Była w siódmym miesiącu ciąży, kiedy wuj Li rozkazał jej pozbyć się dziecka i wyjść za mąż za innego człowieka, Chińczyka, który miał umocnić pozycję jej klanu w Kowloon. Zrobiła to bez najmniejszych skrupułów.

– Tak mi przykro – wyszeptała z trudem.

– Dlaczego? Przecież nie było w tym twojej winy.

Potrząsnęła tylko głową. Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego bolesne przeżycia z przeszłości Cole'a tak ją raniły. Zanim dobrała właściwe słowa, w drzwiach stanęła Lai.

– Wing chce z tobą mówić.

Cole spojrzał na Erin.

– Chodź ze mną. Z pokoju nadajnika nie będę cię widział.

Chociaż Erin ze zdumienia rozwarła szeroko oczy, nic nie powiedziała, tylko poszła za Cole'em do rozgrzanego, dusznego wnętrza domu.

– Czy mamy jeszcze jakieś problemy? – zapytał Cole Winga.

– Jason Street jest w drodze na stację.

Cole przeczesał czarne włosy palcami i jęknął z niechęcią.

– Co się stało?

– Podejrzewamy, że Amerykanie rzucili Australijczykom kość.

– To niedobrze, Wing. Street był dobrym poszukiwaczem zanim założył agencję ochrony.

– Jest jedna pomyślna wiadomość. Zdjęcia satelitarne nic zapowiadają zmiany pogody. Monsuny jeszcze nie zaczęły się pokazywać.

– To bardzo ważne. Poszukiwania z pomocą samochodu są o wiele wolniejsze niż z helikoptera. Coś jeszcze?

– Nie – odparł Wing.

– Zastanów się, ponieważ dzisiaj już się z tobą nie połączę. Ściśle mówiąc, nie będę się z tobą kontaktował, dopóki nic znajdziemy kopalni albo nie zacznie padać. Jedno z dwojga. Erin ma pewną myśl, którą chcę sprawdzić.

– Coś na temat kopalni? – ożywił się Chińczyk. – Jesteście blisko celu?

– Nie tak blisko, jak byliśmy, zanim ktoś nie zanieczyścił paliwa. Przejrzyj kartoteki swoich ludzi, Wing. Założę się, że co najmniej jeden z nich pobiera wynagrodzenie z dwóch źródeł.

– Sprawdzę to, ale wątpię. Dobrałem tych ludzi wyjątkowo starannie. Czy to rozsądne, żebyśmy tak długo nie mieli ze sobą kontaktu?

– Erin nie chce zrezygnować z poszukiwań, więc nie mam wyboru. Jedziemy na wyprawę. Nikogo za nami nie wysyłaj. Wiesz, że pogrzeby krewnych wprawiają cię w kiepski nastrój.

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Słońce i wilgoć zmieniały samochód w saunę z napędem na cztery koła. Zeszłej nocy Erin i Cole obozowali w jakiejś anonimowej okolicy, pod akacją. Obudzili się w upale i ciszy, ponieważ było zbyt daleko od wody, żeby przylatywały tam jakieś ptaki. Teraz ciszę burzył warkot silnika Rovera. Samochód z wysiłkiem pracował w rozpalonym powietrzu. Na równinie można było nabrać szybkości. Pies numer cztery był najbardziej efektywną kopalnią, więc prowadziło do niej coś w rodzaju drogi. Raz tylko musieli gwałtownie hamować, kiedy wkrótce po wschodzie słońca przed maskę wyskoczyło im stadko krów. Poza tym jazda przebiegała bez niespodzianek.

– Gdzie pojedziemy po obejrzeniu kopalni? – zapytała Erin. Cole zerknął na nią szybko i znów wpatrzył się w drogę, która często znikała między kopcami termitów i kępami spinifeksu.

– Trzydzieści kilometrów za kopalnią jest miejsce, gdzie tereny stacji łączą się z działkami dzierżawionymi przez Abe'a. Jeszcze nigdy tam nie byłem. Z mapy wynika, że w ogóle nikt tam nie był. Fotografie satelitarne pokazują wzgórza, które mogą sugerować, że znajdziemy tam utwory krasowe.

– Co to takiego?

– Powstają, kiedy woda przepływa przez skałę. To się często zdarza w zerodowanym wapieniu.

– Czy to oznacza, że są tam jaskinie?

– Czasami.

Mówiąc to, patrzył na wskaźniki na zakurzonej desce rozdzielczej. Systemy elektryczne działały sprawnie. Wielki bak był pełen w trzech czwartych. Cole nie martwił się o benzynę.

Na platformie przymocował zapasowe zbiorniki, które zapewniały im wystarczającą ilość paliwa na objechanie wszystkich terenów, gdzie mógł wystąpić wapień. Z pewnością też będą mogli dojechać do stacji, zanim deszcze uniemożliwią poruszanie się po okolicy.

W tej chwili Blackburn bardziej się martwił tym, jak utrzymać Erin przy życiu do nastania pory deszczowej, niż tym, czy znajdzie kopalnię. Pojawienie się Jasona Streeta oznaczało, że Amerykanie nie są zgodni co do tego, jak postąpić ze spadkiem Erin. Możliwe też, że inni członkowie kartelu się zjednoczyli i zmusili Faulkner do zgody na przyjazd Streeta. Jakkolwiek było, życie Erin znalazło się w jeszcze większym niebezpieczeństwie, a ona miała za mało doświadczenia, żeby to zrozumieć. Dotychczas jej powiązania z rządem chroniły ją przed otwartą próbą zabójstwa.

„Zjednoczeni powstaniemy, podzieleni upadniemy”. Właśnie zaczynali padać.

– Silnik jest trochę za gorący, prawda? – zapytała Erin. widząc zmarszczone czoło Cole'a.

– Nic dziwnego. W słońcu jest ponad czterdzieści stopni. Bliżej gruntu, tam gdzie znajduje się silnik, temperatura musi być jeszcze wyższa. – Spojrzał na dziewczynę. – Nie martw się. Rover jest tak zbudowany, że wytrzymałby jeszcze trudniejsze warunki.

– Ale ja nie jestem tak zbudowana. – Erin szarpnęła bawełniany podkoszulek. Ten gest tak wszedł jej w nawyk, jak odganianie natarczywych hord much.

– Podoba mi się twoja budowa. Jesteś zgrabna, miękka i słodka. Jak długo jeszcze będziesz mnie karała za coś, co się zdarzyło wiele lat przed naszym spotkaniem?

Przez chwilę Erin nie wierzyła własnym uszom. Potem dotarło do niej, co usłyszała. Policzki zarumieniły się jeszcze mocniej, a serce zaczęło szybciej bić. Od czasu, kiedy przestali razem sypiać, jeszcze bardziej czuła bliskość Cole'a.

– Gdybyś to ty zobaczył mnie w czułym uścisku z byłym kochankiem, co byś sobie pomyślał? – zapytała w końcu.

Zapadła długa cisza.

– Spróbuj mi zaufać – oznajmił Cole z mocą.

– Nie byłabym z tobą sam na sam w tym rozpalonym piecu, gdybym ci nie ufała.

Cole zastanowił się nad jej odpowiedzią i uświadomił sobie, że Erin mówi prawdę.

– W takim razie, dlaczego traktujesz mnie tak chłodno?

– Chłodno? W tym przeklętym klimacie.

– Wiesz, o co mi chodzi – odparł sucho.

– Powiedzmy, że to okres dostosowawczy.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że nie mam tyle doświadczenia, co inne kobiety w moim wieku – wyjaśniła szczerze. – Jeśli chodzi o moje oczekiwania wobec kochanka, jest tak, jakbym miała dziewiętnaście lat i głowę pełną marzeń. Oczekuję, że dla mężczyzny, który się ze mną kochał, będę jedynym obiektem zainteresowania, tak jak i on dla mnie. To dziecinne, ale taka jestem.

Po raz pierwszy od wielu dni Erin zdecydowała się rozmawiać na tematy osobiste. Cole zerknął na nią, jakby chciał ją zachęcić do dalszych zwierzeń. Wykonała jakiś nieokreślony gest i znów szarpnęła wilgotny podkoszulek.

– Kiedy się zrównam z kobietami z mojego pokolenia, będę umiała oddać ciało jakiemuś atrakcyjnemu mężczyźnie, ale zachować dla siebie duszę. Na razie nie potrafię tego rozdzielić. Patrzę na ciebie i widzę, że jesteś tak głęboko emocjonalnie związany z Lai, że ja nie mogę z nią konkurować.

– Chyba oszalałaś – odparł chłodno. – Ja jej nie kocham.

– Nie powiedziałam, że ją kochasz. Nienawiść łączy równie mocno jak miłość. Nieważne, czy ją kochasz czy nienawidzisz. Lai ma cię w garści.

– Cholera! – Cole zdjął kapelusz z szerokim rondem, otarł z czoła pot, który zalewał mu oczy, i z rozmachem włożył z powrotem kapelusz. – Czy nie widzisz, jak łatwo dajesz sobą manipulować rodzinie Chen? Jesteś jak jagnię między doświadczonymi wilkami, a ja ci przysięgam, że nie pozwolę im cię pożreć. Gdybym pragnął Lai, to teraz byłbym z nią w łóżku. Nie chcę jej. Pragnę ciebie. I wiem, że też możesz mnie pragnąć.

Erin wciągnęła mocno powietrze, aż poczuła ból w gardle.

– Już o tym kiedyś rozmawialiśmy. Nie weźmiesz mnie siłą. Oboje to wiemy.

– To zostawia mi jeszcze całe mnóstwo innych możliwości. Pomyśl o tym, Erin. Ja wiele nad tym rozmyślałem.

Jechali w ciszy przez upał i wilgoć. Słupy rozgrzanego powietrza unosiły się z ziemi, tworząc prądy i wysysając parę wodną znad Oceanu Indyjskiego. Niekończąca się rzeka chmur rozszerzała się coraz bardziej, wolno pochłaniając całe niebo. Wtedy klimat stawał się nie tylko trudny, ale wręcz nie do wytrzymania. Deszcz jakby wisiał w powietrzu, a błyskawice przecinały odległe horyzonty. Kurtyna wodna opuszczała się z chmur, ale nie dosięgała rozpalonej ziemi, Wyparowując wysoko w powietrzu. W takiej porze kończą się przyjaźnie i rozpadają małżeństwa, ludzie zapadają na troppo i zabijają się nawzajem.