Po raz pierwszy od chwili wejścia w wapienny labirynt Erin żałowała, że nie ma ze sobą aparatu. Ostatni raz widziała coś tak niezwykłego i pięknego jak to jezioro, kiedy przeżyła pierwszą arktyczną noc.

Ruchomy stożek światła padł na kopczyki wygładzonych przez wodę wapiennych kamieni. Wzgórki wystawały ponad poziom rozlewiska, którego krańce niknęły w ciemnościach. Erin chwyciła Cole'a za ramię.

– Spójrz!

Światło jego lampy przecięło mrok, aż spoczęło na kamiennych kopcach wystających z płytkiego jeziora. Cole podszedł do jego brzegu. Jak żywe stworzenie drżało u jego stóp, burzone prądami powietrza i wody. Rozlewisko było doskonale przezroczyste. Woda podczas długiej podróży przez wapień rafowy pozbyła się pyłów i zanieczyszczeń. Gdyby od rozedrganej powierzchni nie odbijało się światło, trudno byłoby dostrzec, że jest tu jakieś jezioro.

Cole wolno się odwrócił i obejrzał ścianę za sobą, zapamiętując położenie korytarza. Abe nie oznaczył go numerem. Inne pęknięcia i otwory w ścianach też nie były oznakowane.

– Nie widzę strzałek – stwierdziła Erin.

Cole nie odpowiedział. Podszedł do drżącej wody i zaczął brodzić wzdłuż brzegów, szukając potwierdzenia, że Abe był tu przed nimi.

– Tutaj. Pod wodą – powiedział po chwili.

Musiał powtórzyć te słowa głośniej, bo huk wody zagłuszał go. Erin podeszła i zobaczyła strzałkę wykutą na wapiennym podłożu.

– Czy to znaczy, że jeziora nie było, kiedy schodził tu Abe?

– Prawdopodobnie – odparł Cole. – Nie przepadał za wodą. Prawdę mówiąc, nienawidził jej. Nie potrafił pływać.

– Badanie jaskini musiało być dla niego okropne.

– Nie w porze suchej. Cała ta woda to ostatnie opady.

Erin chwyciła powietrze i dopiero po chwili wypuściła je z wysiłkiem. Pomyślała o ulewnych deszczach pory monsunowej i dwudziestu pięciu kilometrach kwadratowych powierzchni wapiennego szczytu płaskowzgórza, na które miało spaść dwa i pół centymetra opadów. Wszystkie te krople zbierają się w strumyczki, wpływają do szczelin, tam się łączą i tworzą kanały odpływowe wymywające skałę, wypłukujące tunele, groty i szyby. Woda pchana siłą ciężkości prze w dół. Każdy kanał może zbierać wodę z jednego, dwóch albo nawet więcej kilometrów kwadratowych.

Tony deszczu przenikają w głąb wapienia. Kiedy wypełnią wszystkie szczeliny, zostanie tylko ciemność, woda i skała.

Nie zostawaj zbyt długo. Zachłyśniesz się czernią i utoniesz”. Erin z wysiłkiem odsunęła od siebie obraz olbrzymiej masy wody i kamienia, która wisiała nad jej głową. Brodząc, ze spuszczoną głową podeszła do Cole'a, żeby w świetle lampki lepiej widzieć srebrzyste wzory migoczące u jej stóp. Nad nią długie wstęgi wody wypływały z ciemności w promień sztucznego światła, jakby gdzieś w sklepieniu ukryto kurki.

– Między tymi pagórkami z kamieni są niecki i kanały – powiedział Cole. – Kiedyś przez tę grotę płynęły bardzo szybkie strumienie.

– Podczas ostatniej pory deszczowej?

Cole nie odpowiedział.

Z ponurą miną wpatrywał się w sięgającą mu prawie do kostek wodę. Wyczuł wyraźny prąd, zmierzający w ciemny zakamarek groty, którego jeszcze nie zbadali. Ukląkł w wodzie i zbadał niewielką nieckę. Tymczasem Erin szukała czegoś, co odciągnęłoby ją od rozmyślań o złowrogiej ciemności i przytłaczającej masie grzmiącej wody.

Skierowała światło lampki w dół, szukając niecki. Jej uwagę przyciągnął jakiś kolisty cień. W pierwszej chwili wzięła go za wygładzony przez wodę kamień. Potem zdała sobie sprawę, że jego zarys jest zbyt idealny. Obok dostrzegła takie same kształty, doskonale okrągłe. Podeszła bliżej i wydała okrzyk przerażenia, kiedy wpadła w misę, której głębokość maskowała przejrzysta woda. Rozłożyła ramiona, żeby się podeprzeć przy upadku. Jej palce zamknęły się na blaszanym pudełku po cukierkach.

Zagłębienie było nimi wypełnione.

– Erin? – zawołał Cole, unosząc głowę znad garści kamieni, której się właśnie przyglądał. – Nic ci się nie stało?

Chciała odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu. Chwyciła w ręce po jednym pudełku i wyciągnęła je w górę, żeby trafiły w promień lampki Cole'a. Woda spływała jej po ramionach, odbijając światło niezliczoną i1ością białych, zielonych i żółtych błysków.

Nagle Erin spostrzegła, że to nie woda, tylko kamienie, wysypujące się z zardzewiałych pudełek. Stała w samym środku skarbca Pana Boga, a diamenty przesypywały się jej między palcami.

Rozdział trzydziesty szósty

– Przywiążę go sobie do stopy i wciągnę na górę za sobą – zawołał głośno Cole.

Bliższa wyjścia drabinka tonęła teraz pod kaskadą wody dwa razy większą niż wtedy, kiedy schodzili po jej śliskich szczeblach.

– Nie wygłupiaj się – zaprotestowała Erin, wsuwając na ramiona pasy plecaka. – Wystarczająco trudno będzie ci balansować na tej drabince nawet bez plecaka obciążającego nogę. Poza tym nosiłam już plecaki co najmniej dwa razy cięższe. Ten nie waży więcej niż dziewięć kilogramów.

Cole spojrzał na nią z troską. Trzęsła się z zimna i zdenerwowania, ponieważ ona też zauważyła, że najniższy korytarz, jaki dotąd przebyli, był w ponad połowie wypełniony wodą, a jej poziom szybko się podnosił. Gdyby spędzili w skarbcu Abe'a jeszcze pół godziny, nie mogliby z niego wyjść, dopóki nie opadłby poziom wód. Jeśli w ogóle by im się to udało.

– Pójdę przodem – odezwał się. – Jeżeli twoja lampka znowu zgaśnie, oświetlę ci drogę. Ale nie czekaj zbyt długo. Jeśli utkniesz w przewężeniu, unieś do góry ramiona i potrząśnij plecakiem. Jeżeli to nie podziała, wypuść powietrze i zrób jeszcze raz to samo. Gdyby nadal nie skutkowało, wróć na dół, zostaw plecak, a ja go przyniosę. Zrozumiałaś?

Erin skinęła głową, a światło jej lampki podskoczyło.

Cole odwrócił głowę na bok, żeby móc oddychać pod strumieniem i wspiął się na pierwsze szczeble. Woda tak blisko powierzchni była mętna i w porównaniu z wodą z głębszych części jaskini niemal ciepła. Nie zwracając uwagi na kamień ocierający się o nagą skórę, piął się wzwyż na jednym oddechu. W końcu dotarł do kolejnego tunelu. Podciągnął się i odwrócił, żeby spojrzeć w dół.

– Wchodź! – krzyknął.

Erin wzięła głęboki oddech, odwróciła głowę i ruszyła do góry, mimo bijącej w nią kaskady, która usiłowała zepchnąć ją na dno szybu. Zaciskała zimne dłonie na metalowych szczeblach. Drabinka drżała i grzechotała pod naporem lejącego się strumienia. Dziewczyna pokonała dwa kolejne stopnie i znalazła się w najwęższej części szybu. Kiedy próbowała podciągnąć się wyżej, stwierdziła, że uwięzła. Sięgnęła do tyłu i przesunęła zapakowane do plecaka blaszane puszki, żeby ułożyły się inaczej i dały jej przejść.

Zardzewiałe pudełko otworzyło się pod naciskiem jej dłoni.

Czuła, jak diamenty wysypują się na dno plecaka. Chciała przesunąć się do góry, ale znowu uwięzła. Starała się zsunąć z ramion pasy, ale nie mogła. Zalewała ją woda, prawie uniemożliwiając oddychanie.

Strach ogarniał Erin jak fala czarnej wody z głębi jaskini.

Szyb wokół niej wypełniał się wodą, ponieważ jej ciało i plecak, zablokowane w przewężeniu, działały jak korek, hamując odpływ. Jeśli się nie poruszy, utonie.

Oparła się o plecak, mocno zapierając się nogami, żeby przecisnąć się przez twardy kamień. Czuła, że kolejne puszki zgniatają się i otwierają, kiedy zardzewiały metal ustępuje sile jej nacisku. Jednak było to za mało, żeby się uwolnić.

Cole powiedział, żeby uniosła ramiona.

Przypomniała sobie jego słowa tak wyraźnie, jakby stał tuż obok niej. Podniosła ramiona, wygięła plecy w łuk i starała się prześlizgnąć przez wąskie gardło. Kiedy to nie pomogło, z wysiłkiem rozluźniła mięśnie i wypuściła z płuc powietrze. Kolejna puszka się poruszyła, ale nie wystarczająco, żeby ją uwolnić. Erin przesunęła się w lewo. Żadnego efektu. Naparła ciałem w prawo.

Zawartość plecaka zmieniła ułożenie. Erin zaczęło brakować powietrza, ale bała się odetchnąć. Jeszcze mocniej napierała na kamień, aż nagle poczuła, że się uwolniła. Szybko podeszła kilka stopni w górę. W końcu ręce Cole'a chwyciły ją pod ramiona i wyciągnęły na powierzchnię. Przez kilka sekund leżała przewieszona przez krawędź otworu i ciężko dyszała.

– Nic ci się nie stało?

Skinęła głową. Światło nie drgnęło przy tym ruchu, ponieważ jej lampka znowu zgasła. Cole spróbował ją zapalić, ale na próżno, więc podał dziewczynie swoją.

– Masz – powiedział, zamieniając się z nią kaskami. – Do wyjścia został nam już tylko krótki odcinek.

Korytarz był zbyt wąski, żeby mogła wyminąć Cole'a. Musiał znowu zgiąć się we dwoje, żeby się odwrócić. Czołgał się naprzód, w końcu sklepienie na tyle się podniosło, że mógł iść pochylony. Odnajdował drogę przez wąskie zakola przy świetle z kasku Erin. Jego powiększony cień majaczył przed nim niewyraźnie, przesuwając się przy każdym ruchu po nierównym wapieniu.

To właśnie ten drżący, niepewny cień zmylił Jasona Streeta i uratował życie Cole'owi. Cios, który wylądował na tyle jego czaszki ogłuszył go, ale nie strzaskał kości. Cole miał jeszcze na tyle przytomności, żeby miękko osunąć się na ziemię i ułożyć lewe ramię pod ciałem, ukrywając nóż.

– Cole? – zawołała Erin. Kiedy zobaczyła, że upadł, gorączkowo rzuciła się za nim. – Co się stało?

– Spokojna głowa, panienko. Teraz jesteś bezpieczna. Znaleźliście kopalnię Abe'a?

Nagły błysk białego światła elektrycznej latarki oślepił Erin. Na jej ramieniu zamknęła się dłoń mężczyzny.

– Puść mnie! Cole jest ranny!

– Nie przejmuj się tym draniem. Wynajęto go, żeby cię zabił.

– Chyba oszalałeś?

– Czyżby? Przeczytaj to, złotko. To list od twojego ojca.

Erin zerknęła na jaskrawożółty plastyk, który podał jej Street. Tak się trzęsła z zimna i ze strachu, że ledwie mogła oddychać.

– Nic nie będę czytała, zanim nie pomogę Cole'owi.

Street uśmiechnął się przyjacielsko, chociaż przede wszystkim chciał się dowiedzieć czegoś o kopalni. Jeśli jeszcze jej nie znaleźli, będzie potrzebował współpracy Erin. Udowodniła, że lepiej potrafi rozwiązywać zagadki Abe'a niż ktokolwiek inny.

– Jeśli musisz, sprawdź, jak on się czuje – zgodził się, puszczając ramię Erin. – Ale kiedy przeczytasz list od ojca, zrozumiesz, jaki błąd popełniłaś..

Nie patrząc na człowieka, który był tylko czarnym cieniem, majaczącym za jaskrawym światłem latarki, Erin szybko podeszła do Cole'a i przyklękła. Krótkie badanie upewniło ją, że oddycha regularnie. Krew sączyła się wolno z sińca u podstawy czaszki.

Erin poczuła taką ulgę, że aż zmiękły jej kolana. Lekko pogłaskała czoło Cole' a i odsunęła mu z oczu kosmyk włosów. Usłyszała za sobą jakiś ruch i odwróciła głowę. Zobaczyła metaliczne lśnienie pistoletu. Jego lufa kierowała się na rannego.

– No i jak, panienko? Jak on się czuje?

– Całkiem nieprzytomny. Kim ty, do diabła, jesteś?

– Nazywam się Jason Street. Czy twój ojciec nic o mnie nie wspominał?

– Nie.

– Przeczytaj to, skarbie. Jestem po twojej stronie.

Erin wstała i spojrzała na paczuszkę, którą wyciągał do niej Street. Kątem oka spostrzegła, że lufa pistoletu cały czas jest skierowana na Cole' a, a nie na nią. Zrzuciła plecak i usiadła na nim, nie zważając na zgrzyt zgniatanych metalowych pudełek.

Niechętnie spojrzała na paczuszkę. Tak naprawdę nie chciała wiedzieć, co w niej jest. Bała się, że znowu się przekona, że została wykorzystana jako pionek w międzynarodowej grze, toczącej się w zadymionych gabinetach, ale także w sypialniach.

Przynajmniej tym razem nikt nie kaleczył jej nożem. Na razie.

Nic nie mówiąc wyciągnęła rękę. Street uśmiechnął się zachęcająco i podał jej zawiniątko.

– No właśnie, złotko. Przeczytaj to sobie. Już jesteś bezpieczna.

Rozwiązała sznurek, rozłożyła żółty plastyk i zobaczyła wewnątrz cienki pakiecik. Zawierał kopertę ze znakiem CIA i jej nazwiskiem, wypisanym śmiałym, męskim pismem ojca. Chociaż to nic nie dało, próbowała wytrzeć ręce o szorty, zanim otworzyła zapieczętowaną kopertę. Dopiero przy kolejnej próbie udało się jej wyjąć ze środka złożoną kartkę kremowego papieru. Wyglądała znajomo, ponieważ pochodziła z biurka jej ojca w Waszyngtonie. List był krótki i napisany ręcznie.

Erin,

Przepraszam cię, dziecinko. Postąpiłem głupio, pozwalając ci na wyprawę z Cole'em Blackburnem. Odkryłem, że Blackburn pracuje dla rodziny Chen, najpotężniejszego, najambitniejszego i najbardziej bezwzględnego klanu południowo-wschodniej Azji.

Człowiekowi, który przyniesie ci tę wiadomość, Jasonowi Streetowi, możesz zaufać. Pracuje dla australijskiego odpowiednika naszej agencji. Zrób, co ci każe. Przede wszystkim nie ufaj Blackburnowi. On ma cię zabić, a nie chronić.

Bądź ostrożna. Kocham cię”.

List był podpisany jak wszystkie listy, które pisał do niej ojciec: zamaszystym, wielkim T, które oznaczało słowo „tata”.