– Też mu to mówiłem – odparł ozięble Wing. – Jak twierdzi, nauczyła go pani, że w życiu są ważniejsze rzeczy niż proste przetrwanie. Obawia się, że on nauczył panią czegoś wręcz przeciwnego.
Erin w osłupieniu przeglądała zdjęcie za zdjęciem. Były ich setki, ale ona wciąż powracała do jednego. Zrobiła je Cole'owi w korycie wyschniętego strumienia, tuż przed tym, jak pojawił się helikopter i zmusił ich do desperackiej Odysei przez pustkowia wyżyny Kimberley. Cole badał właśnie odsianą garść żwiru, kiedy zauważył, jak Erin się do niego skrada. Podniósł głowę tuż przed tym, jak nacisnęła wyzwalacz. Nawet w cieniu szerokiego ronda kapelusza jego oczy lśniły jak czysty kryształ. Przyglądał się jej z wręcz namacalną intensywnością i pożądaniem, którego nigdy nie skrywał.
Gdybym znalazł teraz kopalnię Abe'a, zamieniłbym ją na film dla ciebie.
Erin zamknęła oczy. Nie mogła dłużej patrzeć na fotografię, kiedy uświadomiła sobie, że Cole niósł filmy przez piekło bólu, pragnienia i upału, ale nie pozbył się nawet małej części tego bagażu.
– Pani naprawdę nie wiedziała, prawda? – zapytał Wing, patrząc jak po policzku Erin wolno spływają łzy.
– Nic nie wspominał, że ocalił moje filmy – wyszeptała.
– Nie chodzi mi o filmy. Nie wiedziała pani, że Cole panią kocha.
Całym ciałem Erin wstrząsnął wyraźny dreszcz. W ciszy, która nastąpiła po słowach Winga, usłyszała echo innych słów, własnych oskarżeń i rozsądnych odpowiedzi Cole'a.
Jesteście z Abe'em bardzo do siebie podobni. Raz się sparzyliście i teraz unikacie ognia.
Sama to wiesz najlepiej, kochanie. Uciekasz przed ogniem tak szybko, jak tylko potrafisz.
Zamknęła oczy, żeby ukryć łzy, które nie chciały przestać płynąć. Pytała się w duchu, czy to prawda.
– Proszę wybaczyć, panno Windsor, ale muszę jeszcze raz zapytać. Co pani zrobi ze swoją połową Kopalń Śpiącego Psa?
Erin wstała bez słowa i wyszła z sali.
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Jak barwna grzywa rozbijającej się o brzeg fali, kręta linia niezwykłych brylantów biegła wzdłuż konferencyjnego stołu DHD. Jak woda, kamienie były przejrzyste i białobłękitne, ale połyskiwały w nich ukryte tęcze. Tu i ówdzie, jak pęcherzyki w białej pianie, pojawiały się chromowo-żółte i jaskrawo-różowe błyski, a czasem rzucał się w oczy zielony kamień, tak czystej i intensywnej barwy, że wręcz trzeba go było dotknąć, żeby uwierzyć w jego istnienie.
Cole wytrząsnął ostatni kamień ze zniszczonego plecaka i poszedł w górę długiego, polerowanego stołu, na którym czekały na uczestników zebrania kryształowe popielnice, musująca woda, pióra i długopisy. Lekko skinął głową Chenowi Wingowi, który wyjmował „modlitwę” BlackWing z cienkiej skórzanej teczki.
Nie zwracając uwagi na innych zebranych, którzy w osłupieniu wpatrywali się w kamienie, podszedł do krzesła, na jego prośbę ustawionego pod ścianą, a nie przy stole. Wśród zgromadzonych narastał gwar podniecenia. Feinberg podniósł różowy kamień, wielkości czubka jego kciuka, wyjął lupę z kieszeni i tonem pełnym podziwu wymamrotał coś po holendersku.
Nan Faulkner spojrzała na Cole'a ukradkiem, nalała sobie wody, wypiła i podeszła do niego.
– Nie wiedziałam, że Street jest zdrajcą – powiedziała bez wstępów.
Mówiła głosem, który docierał tylko do uszu Blackburna, mimo że nie musiała się martwić, że ktoś ich podsłucha. Uwagę członków kartelu przykuwały niezwykłe diamenty.
Przez długą chwilę Cole przyglądał się Faulkner wzrokiem, który był równie twardy i nieczuły, jak przejrzyste kamienie, wydobyte z nieubłaganie wzbierającej czarnej wody.
– To samo powiedział mi Matt – odezwał się w końcu. – Jeśli on ci wierzy, po tym numerze, jaki mu wycięłaś z podrobionym listem i aresztem domowym, to chyba i ja mogę ci ufać.
– Czy to oznacza, że rozszerzysz umowę z DHD? – zapytała szybko. – W diamentowym interesie trzy lata to tyle co nic, dobrze o tym wiesz.
– Wszystko zależy od mojej wspólniczki.
– Matko Boska – jęknęła Faulkner. – Erin zamknęła się w pokoju hotelowym. Nie chce się spotkać ani ze mną, ani z żadnym innym przedstawicielem DHD.
– Dziwisz się? Przez was omal nie zginęła.
Faulkner spojrzała na niego z ukosa i odwróciła się na pięcie.
– Faulkner.
Ostrożnie zawróciła i stanęła twarzą w twarz z Cole'em. Ton jego głosu brzmiał jak ostrzeżenie.
– Nie próbujcie więcej stawać na drodze Erin.
– Słyszałam, złotko. – Skrzywiła się. – Słyszałam też, co mówił Matt. Ale byłoby lepiej dla każdego, a szczególnie dla Erin, gdybyście ją wyciągnęli z tego pokoju!
Ze źle maskowanym zdenerwowaniem Faulkner usiadła u szczytu stołu, zapaliła cygaretkę i otworzyła pięknie zdobioną teczkę z marokańskiej skóry. W sali natychmiast zaległa cisza, w której słychać było tylko szelest „modlitw” podawanych z ręki do ręki i cichy, krystaliczny brzęk brylantów, które odkładano na stół. Faulkner wydmuchnęła smugę dymu, odłożyła cygaretkę do kryształowej popielnicy i zaczęła zbierać kartki od członków kartelu.
– Zanim rozpoczniemy dzisiejsze zebranie, mam panom coś do powiedzenia – oświadczyła, starannie układając „modlitwy” przed sobą – Pani van Luik prosiła mnie, żebym przekazała wyrazy wdzięczności za współczucie okazane jej po śmierci męża. To właśnie w takich chwilach się przekonujemy, kto jest naszym prawdziwym przyjacielem.
Cole nie zauważył, że Faulkner zerknęła na niego spod oka, ponieważ w skupieniu patrzył na zielony kamień, który Erin podarowała mu na znak przypieczętowania umowy. Nawet w stanie surowym wyglądał wspaniale. Teraz, cięty, oszlifowany i osadzony na wąskiej obrączce z matowej platyny, łezkowaty brylant stał się zielonym płomieniem, w którym lśniły wszystkie marzenia, tajemnice i nadzieje człowieka.
Wolno zacisnął pierścionek w dłoni, aż nieczułe krawędzie kamienia wbiły mu się w ciało.
– Z pewnością ucieszy panów wiadomość, że ufundowano stypendium imienia pana van Luik – ciągnęła Faulkner. – Pieniądze będą przyznawane młodym, obiecującym studentom geologii, którzy zechcą się specjalizować w poszukiwaniu i uruchamianiu kopalni diamentów. Włączanie takich kopalni do produkcji w kontrolowany, racjonalny sposób to podstawowy czynnik dla zachowania stabilności cen na rynku diamentów – oznajmiła spokojnie. – W czasach, kiedy systemy ekonomiczne wielu krajów padają szybciej, niż mogliśmy przewidzieć jeszcze kilka lat temu, utrzymanie równowagi w OHO ma wielkie znaczenie dla rozwoju licznych państw.
Strząsnęła popiół do popielnicy, otworzyła teczkę i wyjęła odpowiedzi OHO na poszczególne „modlitwy”. Ułożyła je przed sobą, nalała sobie wody, wypiła i odstawiła szklankę. W pokoju panowała cisza, jeśli nie liczyć stłumionego szmeru głosów tych, którzy wciąż nie wierzyli w to, co widzą na stole.
– ConMin nie jest niezniszczalny – oświadczyła szorstko. – Stoimy teraz na rozdrożu. Przyczynę takiej sytuacji widzicie panowie przed sobą. Rozmawiałam na osobności z każdym z członków komitetu doradczego. Czy ktoś chciałby jeszcze coś dodać? – Tym razem cisza była absolutna. – W takim razie powitajmy oficjalnie najnowszego członka komitetu, pana Chena Winga. Pan Wing reprezentuje interesy BlackWing Inc. Właśnie ta spółka dostarczyła diamenty, które tak podziwiamy. Dzięki wytrwałym dyskusjom pana Chena ze swoim wspólnikiem będziemy obracali pięćdziesięcioma procentami wydobycia Kopalń Śpiącego Psa, a nie dwudziestoma pięcioma.
– Jak długo? – zapytał ostro Jarakow.
– Przez trzy lata – odparła krótko Faulkner.
Wokół stołu przebiegł wielojęzyczny pomruk niezadowolenia.
– To za mało, żeby zrobić choćby krótkoterminowy plan gospodarczy – zaprotestował Jarakow.
Odezwał się uporczywy brzęczyk interkomu. Faulkner zaklęła pod nosem i z rozmachem wcisnęła przełącznik.
– Lepiej, żeby to była dobra wiadomość – warknęła.
– Przyszła panna Windsor.
– To cudowna wiadomość, złotko. Wpuść ją.
Wielkie drzwi się otworzyły i wkroczyła Erin. Nie zauważyła pełnych uznania spojrzeń wszystkich zebranych, kiedy szła wzdłuż stołu. Nie spuszczała wzroku z postawnego mężczyzny, który siedział pod ścianą i patrzył na nią spod opuszczonych powiek. Tak samo był ubrany, kiedy zobaczyła go pierwszy raz. Miał na sobie sportową marynarkę z surowego czarnego jedwabiu, szare spodnie i białą koszulę bez krawata. Strój Erin również się nie zmienił: czarna bluzka i spodnie wyjęte prosto z walizki.
– I cóż? – zapytała Faulkner widząc, że Erin zamierza przejść obok niej bez słowa.
– Co powiedział Cole? – odpowiedziała pytaniem, nie zatrzymując się.
– Zdecydował się na próbną umowę. Trzy lata, pięćdziesiąt procent wydobycia.
– Rok, sto procent wydobycia.
– Dwa lata, sto procent – zaproponował Cole, kiedy Erin zatrzymała się przed nim.
– Dwa lata, sto procent – zgodziła się.
– Mazel und broche – powiedziała szybko Faulkner, pieczętując umowę.
Zebrani wokół stołu odpowiedzieli zgodnym chórem, a Cole i Erin im zawtórowali.
Z nieśmiałą nadzieją Blackburn spoglądał na kobietę o oczach piękniejszych niż brylant, który zaciskał w dłoni.
– Dwa lata? – zapytał niskim, niemal szorstkim głosem.
– Nie dla ciebie. – Erin przeciągnęła końcami drżących palców po ustach Cole'a. – Ty się tak łatwo nie wywiniesz. Żadnych okresów próbnych. Do końca życia, sto procent.
Cole w milczeniu rozwarł dłoń, pokazując jej pierścionek z brylantem.
– A ty? – zapytał.
– Tak samo. Sto procent. Do końca życia.
Wsunął pierścionek na palec Erin i przyciągnął ją do siebie. Zanim ją pocałował, wyszeptał cicho:
– Witaj na grzbiecie diamentowego tygrysa.
Elizabeth Lowell
"Diamentowy tygrys" отзывы
Отзывы читателей о книге "Diamentowy tygrys". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Diamentowy tygrys" друзьям в соцсетях.