– Czy ją uwiedziesz, czy nie, to już twoja sprawa. Masz ją ustrzec przed śmiercią do czasu, kiedy rozwiąże zagadkę Szalonego Abe'a lub dopóki ty sam nie znajdziesz tej kopalni. Potem panna Windsor nie ma dla nas żadnego znaczenia. Tylko kopalnia się liczy i za wszelką cenę musi być chroniona.
– Nawet kosztem życia Erin Windsor?
– Jej życia, twojego, mojego własnego też. W porównaniu z nią wszystko inne to błahostka.
Cole zmierzył Winga wzrokiem. Te słowa nie pasowały do starannie wykształconego absolwenta Harvardu, a raczej do Chen Li-tsao, wuja Winga. Chen senior był zdolny do umniejszania wartości ludzkiego życia, jeśli w grę wchodziła władza. Wing dawniej taki nie był. Wydawał się łagodniejszy, zmiękczony przez zachodnią edukację. Cole słyszał raz, jak wuj Li na to narzekał.
Widocznie przez ostatnie pięć lat Wing się zmienił.
– Rodzina Chen pracuje nad tą sprawą od wielu lat, prawda? – zapytał spokojnie geolog.
– Od kiedy upewniliśmy się, że Brytyjczycy chcą rzucić Hongkong na pastwę chińskich ideologów. Jeden z moich wujów mieszkał z Abelardem Windsorem dłużej, niż ty go znałeś.
Cole poszukał w zachowanych w pamięci obrazach.
– Kucharz. Ten, którego Abe zawsze nazywał „wyjątkowo paskudnym żółtkiem”. Był tam tej nocy, kiedy się razem upiliśmy. To od niego dowiedziałeś się o karcianym długu.
Wing nie odpowiedział. Cole w milczeniu porządkował fakty i ogarniał sytuację. Nasuwał się jeden, zapierający dech w piersiach wniosek.
– Niech to szlag! – zaklął cicho, patrząc na Winga z rosnącym podziwem. – Chcecie wysadzić z siodła kartel diamentowy. Wiedziałem, że rodzina Chen jest ambitna, ale nie przypuszczałem, że odważy się sięgnąć po władzę nad światem.
– Nie nad światem, tylko nad Consolidated Minerals.
– Na jedno wychodzi. Kartel, który trzyma na krótkiej smyczy Wuja Sama i Sowietów, potrafi roznieść w pył klan z Hongkongu.
– Kartel ma taką władzę dzięki diamentom – oznajmił spokojnie Chińczyk. – Według niego, w obecnej chwili dla międzynarodowej równowagi sił diamenty mają takie samo podstawowe znaczenie, jak bomba atomowa, którą zdetonowano w Alamogordo niemal pół wieku temu. Jednak w przeciwieństwie do bomby diamenty są narzędziem subtelnym. Pozwalają wywierać delikatny wpływ, a nie grożą zagładą.
Cole uśmiechnął się blado.
– Znana teoria władzy. Nieważne, co posiadasz, tylko co możesz kontrolować.
– Właśnie – potwierdził zaskoczony Wing. – Raczej dyplomacja niż wojna. Pośredni wpływ, a nie atak. Diamenty dają władzę, nie wzbudzając nienawiści. Jak można nienawidzić władcy, którego nie słychać, nie widać ani nie można go nazwać?
– Ja potrafię go nazwać. To diamentowy tygrys. Uważaj, Wing. Możesz spaść z jego grzbietu, a wtedy zostaniesz pożarty.
– Mogę też go ujeździć i zostać władcą – odparł Chińczyk.
– To zawsze kusi, prawda?
– Sam powinieneś to wiedzieć. Już go kiedyś dosiadałeś.
– Niezupełnie. – Cole wzruszył ramionami. – Przynajmniej nie tak, jak ty zamierzasz. Międzynarodowe rozgrywki o władzę zupełnie mnie nie interesują.
– Ale kiedyś się w nie angażowałeś i gra szła ci doskonale.
– Dopóki nie nauczyłem się, jak zmusić ludzi, żeby zostawili mnie w spokoju – odparł Blackbum.
Wing uśmiechnął się.
– Tylko Amerykanie wierzą, że są wolni. To ich wyróżnia spośród innych nacji.
Cole nie zwracał uwagi na jego słowa. Patrzył na zdjęcie Erin Shane Windsor. Zanim kazano mu wybierać, powiedziałby bez wahania, że tajemnicza kopalnia diamentów warta jest każdej ceny.
Teraz miał dokonać wyboru, a odpowiedź okazała się równie zaskakująca, jak piękno zielonego kamienia. Życie kobiety, która stworzyła „Arktyczną Odyseję”, było warte o wiele więcej, niż sądził Wing. Cole zdał sobie z tego sprawę i zaraz przyszła mu do głowy kolejna myśl. Jeśli Erin Shane Windsor, spadkobierczyni Szalonego Abe'a, ma ujść z tej przygody z życiem, to potrzebuje wszelkiej możliwej pomocy.
Cole znał rodzinę Chen. Jeśli on odrzuci ofertę wuja Li, klan podrobi nowy skrypt dłużny i przedstawi go jako przynętę następnemu poszukiwaczowi z ich listy, człowiekowi, który najprawdopodobniej nie doceni tych fotografii dzikiej przyrody, docierających do samego dna duszy.
Cole bez słowa wziął rewers i zdjęcie Erin z biurka. Włożył je do kieszeni, uważając, żeby nie patrzeć na fotografię. Nie chciał znów dostrzec niewinności, utrwalonej tak mocno w charakterze dziewczyny, jak jej ostrożne podejście do świata. Czy o tym wiedziała czy nie, zarezerwowano dla niej miejsce na grzbiecie diamentowego tygrysa, gdzie obowiązywała tylko jedna zasada: nie spadnij, bo ci, którzy spadają, zostają pożarci.
A niewinni zawsze spadają pierwsi.
– W porządku, Wing. Powiedz wujowi Li, że znalazłeś mu odpowiedniego człowieka.
Rozdział piąty
Z powodu wiatru wiejącego przez nieckę Los Angeles od Santa Ana samolot linii Quantas, którym leciał Cole Blackbum, był zmuszony podejść do lądowania od zachodu. Teraz, cztery godziny później, wiatr nieco osłabł. Góry San Gabriel, na wschodnim krańcu doliny, wciąż były dobrze widoczne, ale zepchnięty nad morze smog zaczął znowu napływać w głębokie kaniony centralnych ulic, między wysokie domy. Skażone powietrze nadawało niebu wyjątkowo nieprzyjemny pomarańczowy kolor.
Cole przetarł oczy, usiłując usunąć zmęczenie wywołane dwoma lotami transoceanicznymi. Z okna trzydziestego ósmego piętra przyglądał się Los Angeles. Królewskie miasto wybrzeża Pacyfiku rozpościerało się wokół niego jak makieta architektoniczna. W pobliżu znajdowały się siedziby połowy głównych banków południowego zachodu Stanów i biurowce, na których widniały znaki najpotężniejszych z „siedmiu sióstr”. W przeciwieństwie do kartelu diamentowego, władcy handlu ropą naftową byli mile widziani w Stanach Zjednoczonych. Cole wiedział, że te dwa kartele działają w sposób niemal identyczny; różnica polegała jedynie na tym, że ropa to surowiec niezbędny, a diamenty są luksusem.
Tuż za wieżowcami, przy Hill Street, na długości czterech przecznic znajdował się Jewelry Mart, na którym stały stare budynki biurowe i błyszczące nowością drapacze chmur. Jewelry Mart to po Manhattanie najważniejszy ośrodek handlu złotem i drogimi kamieniami.
Garść diamentów w teczce Cole'a podziała jak granat wrzucony w środek tej dzielnicy.
Uśmiechając się na myśl o takiej perspektywie, geolog opuścił długie metalowe żaluzje, żeby odciąć się od miejskiego zgiełku, i sięgnął po kubek z kawą w nadziei, że kofeina pomoże mu się skupić. Czuł się trochę zdezorientowany, jakby zostawił jakąś część umysłu gdzieś nad pustym Oceanem Spokojnym.
Zwinął mapy, które leżały na szerokim drewnianym stole, po kolei chował je do tub i odkładał na półkę. Niemal całe ostatnie dwie godziny spędził na studiowaniu najlepszych w BlackWing map Australii Zachodniej. Szukał choćby cienia jakiejś wskazówki, najmniejszego tropu, który podpowiedziałby mu, gdzie może się znajdować tajemnicza kopalnia Szalonego Abe'a. Poszukiwania spełzły na niczym. Mapy BlackWing miały przede wszystkim wskazywać położenie złóż rud metali – żelaza i niklu, uranu i złota. Było na nich bardzo mało danych geologicznych pozwalających na zlokalizowanie diamentów.
Cole zerknął na zegarek, ale jego wzrok przyciągnął egzemplarz „Arktycznej Odysei”, który leżał otwarty na biurku. W ciągu ostatniej doby ciągle przeglądał ten album, jakby był w stanie jakoś pomóc mu zrozumieć kobietę, z którą za chwilę miał się spotkać. Najbardziej przykuwała jego uwagę jedna fotografia, zajmująca dwie strony. Przedstawiała świt i tundrę, lód i dzikie gęsi na gnieździe. „Niepewna wiosna” mogłaby być banalnym obrazkiem, przedstawiającym odradzanie się przyrody wraz z wiosną, ale autorce udało się tego uniknąć. Zdjęcie ukazywało arktyczny poranek i wiszące na włosku życie.
Cole wolno przesunął palcami po fotografii, jakby chciał nie tylko ją zobaczyć, ale i wyczuć kształty. Zdjęcie uchwyciło mroźny świt u progu lata. W tle, widoczne poprzez smugi niesionego wiatrem śniegu, przypominające bardziej cienie duchów niż żywe stworzenia, dorosłe gęsi rozpłaszczały się na ziemi, chroniąc własnym ciałem swoje gniazda.
Na pierwszym planie, pod lodowym całunem, leżało pisklę, które miało nigdy nie poczuć ciepła wschodzącego słońca. Śmierć tego małego stworzenia wywoływała ból, tak samo jak piękno budzącego się dnia i determinacja gęsi, z jaką chroniły pozostałe pisklęta.
Patrząc na fotografię, Cole czuł, że Erin Windsor poznała prawdę o ulotności i absurdzie życia. Miał tylko nadzieję, że dowiedziała się też czegoś o wartości życia, włącznie ze swoim własnym. Jeśli tak się stało, powinna z wdzięcznością przyjąć ofertę BlackWing – trzy miliony dolarów w zamian za udział w australijskiej kopalni diamentów, która być może nawet nie istnieje.
Zastanawiał się, czy Erin zrozumie, jakie niebezpieczeństwo wynika z wejścia w posiadanie unikalnej kopalni diamentów, której wydobycia ConMin nie mógłby ani kontrolować, ani przebić zapasami swojego londyńskiego skarbca. Z pewnością Matthew Windsor zda sobie sprawę z sytuacji, w jakiej znalazła się jego córka. Każdy zawodowy analityk służb specjalnych potrafiłby oszacować grożące jej niebezpieczeństwo z dokładnością do ostatniego dolara, najmniejszej kropli adrenaliny i krwi.
Geolog miał nadzieję, że Erin, nawet w wieku dwudziestu siedmiu lat, wciąż jeszcze słucha rad ojca. Jeśli tak, to z zadowoleniem przyjmie ofertę BlackWing. Jeśli nie, zapłaci za to straszną cenę.
Zerknął na swojego Rolexa, a potem na tanie blaszane pudełko, w którym spoczywały bezcenne klejnoty i bezwartościowa poezja. Włożył pudełko do teczki zaopatrzonej w zamek szyfrowy i kajdanki. Z kwaśnym uśmiechem zapiął stalową bransoletkę wokół lewego nadgarstka. Wiedział, że to raczej on jest więźniem teczki, a nie odwrotnie. Potem wyszedł z biura, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Na trzydziestym ósmym piętrze wieżowca BlackWing mieściły się biura dyrektorskie. Budynek był ekskluzywny i dyskretny, jak sama firma. Cole zjechał windą na parter i znów wtopił się w codzienny ruch centralnego Los Angeles. Inne biura w gmachu wypuszczały codzienną porcję pracowników. W holu roiło się od urzędników, ekspertów różnych dziedzin i brokerów.
Blackburn z przypiętą do ręki teczką nie zwracał niczyjej uwagi. Oprócz biur BlackWing w budynku miało swe siedziby kilkanaście firm handlujących drogimi kamieniami i biżuterią.
Ludzie wielu narodowości i wszystkich ras co chwila przechodzili przez drzwi wejściowe, niosąc podobne teczki. Był to jeszcze jeden dowód tego, że Chen Li-tsao starannie wybrał pozycję, z której jego firma zaatakuje diamentowego tygrysa.
Czarna limuzyna marki Mercedes czekała przy krawężniku.
Kierowca opierał się o wypolerowany przedni błotnik, czekając z profesjonalnie obojętnym wyrazem twarzy na pasażera. Kiedy Cole wyłonił się z gmachu, kierowca wyprostował się i otworzył tylne drzwi limuzyny.
– Dzień dobry, panie Blackburn. Tak jak zaplanowane, jedziemy do Beverly Hills?
– Tak.
Kierowca był młodym, atletycznie zbudowanych Chińczykiem o dłoniach stwardniałych od uprawiania sztuk walki. Mówił z niedbałym akcentem charakterystycznym dla południowej Kalifornii. Bez zaglądania do jego prawa jazdy Cole wiedział, że nazwisko młodego człowieka brzmi Chen. Jedna z gałęzi tej rodziny osiadła w Ameryce w czterdziestym dziewiątym roku.
Kierowca ominął autostradę do Santa Monica, gdzie popołudniowy strumień samochodów już zaczynał się zagęszczać. Trzymając się miejskich dróg, limuzyna w dwadzieścia minut dotarła do Beverly Hills. Właśnie zaczynały się zapalać światła w wysokościowcach wzdłuż Wilshire Boulevard i w butikach przy Rodeo Drive, kiedy Mercedes zatrzymał się pod markizą hotelu Beverly Wilshire; szwajcar w uniformie otworzył drzwi samochodu.
– To może chwilę potrwać – oznajmił Cole kierowcy.
– Jestem do pana usług. Kiedy pan skończy, będę tu czekał.
Cole nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Chenowie nie mogli spuścić z oka konia, na którego postawili dziesięć milionów dolarów.
Rozdział szósty
Niezadowolona Erin Windsor siedziała na obitym brokatem fotelu w kącie zatłoczonego holu, obserwując, jak ludzie z eleganckiego towarzystwa i ci, którzy się zawsze wokół nich kręcą, wlewają się do wspaniałego hotelu. Wolałaby jakiś mniej ekskluzywny hotel niż Beverly Wilshire i mniej pretensjonalną okolicę niż Beverly Hills, ale pokój zarezerwowała dla niej firma prawnicza. Widocznie chciała zrobić na niej wrażenie. Ta myśl rozbawiła Erin. Chociaż zdecydowała się opuścić Arktykę, wystawność cywilizacji nadal jej nie bawiła: nudziła ją, a nawet irytowała.
Żeby szybciej upłynął czas oczekiwania, próbowała sobie wyobrazić siebie w roli właścicielki jakiegoś odległego rancza w Australii. Chociaż fascynował ją rejon Oceanu Spokojnego, nigdy nie odwiedziła tego kontynentu. A teraz James Rosen, prawnik rodzinny, który prowadził bardzo dochodową praktykę w gmachu Century City, powiadomił ją, że została właścicielką „stacji” i kilku działek, na których znajdują się złoża mineralne. Wszystko to było spadkiem po Abelardzie Windsorze, stryjecznym dziadku, o którym nigdy przedtem nie słyszała. Rosen pokazał jej na mapie, gdzie znajdują się tereny Windsora, a nawet udało mu się zdobyć kilka fotografii stanu Zachodnia Australia.
"Diamentowy tygrys" отзывы
Отзывы читателей о книге "Diamentowy tygrys". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Diamentowy tygrys" друзьям в соцсетях.