– Że też wyrwałaś się z czymś takim – w podobnym tonie odezwała Julie – czyż na początku lekcji nie mówiłaś, jak w tym tygodniu udało ci się odcyfrować nazwy ulic?
Peggy z uśmiechem wzięła na ręce i przytuliła niemowlę dotychczas drzemiące na krześle przed nią. Julie pomyślała, że jej uczennice czekają na jakąś zachętę.
– Zanim wyjdziecie, może przypomnimy sobie wspólnie, dlaczego chciałyście się nauczyć czytać? Rosalie, może ty zaczniesz?
– To oczywiste. Chcę przenieść się do miasta, gdzie jest mnóstwo pracy, uwolnić się wreszcie od pomocy społecznej. Nie mogę jednak dostać dobrej posady, bo nie potrafię wypełnić formularza.
Dwie inne kobiety zgodnie kiwnęły głowami. Julie popatrzyła na Pauline.
– A ty, dlaczego?
Kobieta uśmiechnęła się wstydliwie.
– Chciałabym pokazać mężowi, jak bardzo się myli, udowodnić mu, że wcale nie jestem głupia. A wtedy… – Przerwała.
– Co zrobisz? – delikatnie naciskała Julie.
– Wtedy – zakończyła Pauline, uśmiechając się do swoich marzeń -mogłabym pomóc dzieciom przy odrabianiu zadań.
Julie popatrzyła na Debby Sue Cassidy, trzydziestolatkę o prostych, brązowych włosach, ze lśniącymi, ciemnymi oczami, prowadzącą spokojne życie, którą wędrujący z miejsca na miejsce rodzice przenosili ze szkoły do szkoły, aż wreszcie na piątej klasie zakończyła edukację. Właśnie ona, choć małomówna, sprawiała wrażenie wyjątkowo zdolnej, a sądząc z odpowiedzi, posiadała umiejętność wysławiania się i pewne zacięcie literackie. Pracowała jako pomoc domowa, a wyglądała na bibliotekarkę intelektualistkę. Teraz z wahaniem powiedziała:
– Jak się nauczę czytać, zrobię coś, o czym myślę od dawna.
– Co takiego? – Julie uśmiechała się zachęcająco.
– Tylko się nie śmiej. Chciałabym napisać książkę.
– Ani myślę – rzekła łagodnie Julie.
– Wierzę, że kiedyś mi się uda. Mam mnóstwo dobrych pomysłów na opowiadania i potrafię o nich mówić, tylko nie umiem napisać. Ja… słucham książek z kaset, takich dla niewidomych. Czasem czuję się jak oni. Jakbym znajdowała się w ciemnym tunelu bez wyjścia, chociaż teraz na końcu widzę już migocące światełko. Jak naprawdę nauczę się czytać…
Zwierzenia te wywołały lawinę następnych. Przed oczami Julie przewijały się obrazy z życia, na jakie były skazane jej podopieczne. Terroryzowane przez mężczyzn, z którymi się związały, wyprane z poczucia własnej wartości, bez słowa skargi godziły się na los, jaki je spotkał. Gdy Julie zamknęła drzwi klasy, była już dziesięć minut spóźniona na kolację. I bardziej niż kiedykolwiek zdecydowana walczyć o pieniądze na pomoce dla swoich uczennic.
ROZDZIAŁ 12
Gdy Julie dotarła na miejsce, na podjeździe zobaczyła policyjny wóz patrolowy Teda. Jej bracia, zagłębieni w rozmowie, szli w stronę domu. Niebieski blazer Carla, którym, jak nalegał, zamiast własnym wozem powinna wybrać się do Amarillo, stał przy wjeździe, Julie zaparkowała obok. Mężczyźni odwrócili się i zaczekali, aż ich dogoni; nawet po tylu latach nie potrafiła oprzeć się uczuciu dumy i zaskoczenia: jacy wysocy i przystojny wyrośli, jacy są serdeczni i kochający.
– Cześć, siostrzyczko! – zawołał Ted i przytulił ją gorąco.
– Cześć! – Odwzajemniła uścisk. – Jak tam twoje prawo? – Ted, zastępca szeryfa w Keaton, właśnie ukończył studia prawnicze i czekał na wynik egzaminu adwokackiego.
– Rozkwita – zażartował. – Dzisiaj po południu zmyłem głowę pani Herkowitz za nieostrożne przechodzenie przez ulicę. Uff, co za pracowity dzień!- Pomimo pozorów dobrego humoru, w jego głosie zabrzmiała cyniczna nutka – ślad po krótkim epizodzie, nieudanym małżeństwie z córką najbogatszego obywatela Keaton. Doświadczenie to zraniło go, pozbawiło złudzeń; rodzina zupełnie nie mogła zrozumieć, gdzie podział się tamten beztroski chłopiec.
Carl, od sześciu miesięcy szczęśliwy żonkoś, tryskał optymizmem. Powitał ją z uśmiechem.
– Sara nie mogła przyjść, wciąż jest przeziębiona – wyjaśnił.
Na werandzie, w kręgu światła ukazała się Mary Mathison, przepastna fartuszkiem. Poza kilkoma siwymi pasemkami w ciemnych włosach i nieco wolniejszymi ruchami – ślad po ostatnim ataku serca -niewiele się zmieniła, jak zawsze serdeczna, ładna i pełna życia.
– Dzieci, chodźcie już! – zawołała – kolacja stygnie!
Wielebny Mathison, wysoki, wciąż trzymający się prosto, stanął za jej plecami. Teraz nosił okulary już na stałe, jego włosy niemal całkiem posiwiały.
– Pośpieszcie się – powiedział. Przytulił Julie i poklepał po ramionach zdejmujących kurtki synów.
Jedyną zmianą, jaka zaszła w ciągu tych lat w rodzinnych kolacjach u Mathisonów, było bardziej uroczyste ich celebrowanie, w jadalni -Mary Mathison chciała, by wspólne posiłki stały się małym rodzinnym świętem, teraz gdy jej gromadka dorosła i usamodzielniła się. Atmosfera przy stole niewiele się jednak zmieniła; śmiechom, wymianie serdeczności, także troskliwych rad nie było końca. Nad półmiskami wołowej pieczeni, ziemniaków puree i jarzyn członkowie rodziny wymieniali ostatnie wiadomości.
– Co z budową u Addelsona? – zapytał pastor Carla, jak tylko skończyli modlitwę.
– Nie najlepiej. Prawdę mówiąc, jestem bliski szaleństwa. Hydraulik podłączył gorącą wodę do kurków z zimną, elektryk światło na werandzie do wyłącznika maszyny mielącej śmieci. Jak ją włączysz, zapala się lampa na werandzie…
Zwykle Julie bardzo przejmowała się kłopotami brata, tym razem sytuacja wydała jej się zabawna.
– A gdzie dał wyłącznik młynka do śmieci? – zapytała ze śmiechem.
– Herman połączył go z wywietrznikiem piekarnika. Znów naszedł go jeden z tych jego dziwacznych humorów. Czasami myślę, że jest taki zadowolony z otrzymania pracy, iż rozmyślnie wszystko plącze, by trwała jak najdłużej.
– No to może dokładniej sprawdź inne urządzenia. Powstałaby nieciekawa sytuacja, gdyby po wprowadzeniu się pan burmistrz Addelson włączył suszarkę i spalił kuchenkę mikrofalową.
– To nic śmiesznego, Julie. Adwokat Addelsona zadbał, by umowę opatrzono klauzulą o karach. Jeżeli nie uwinę się z robotą do końca kwietnia, każdy dzień zwłoki będzie mnie kosztował pięćdziesiąt dolarów. Chyba że opóźnienie nastąpi w wyniku działania siły wyższej.
Julie starała się zachować powagę, ale w jej oczach wciąż na nowo zapalały się iskierki wesołości. Wyobrażała sobie, jak burmistrz przekręca kontakt na werandzie i zamiast światła zaczyna przeraźliwie ryczeć maszyna do przeróbki odpadów. Oprócz piastowania stanowiska burmistrza, Addelson był właścicielem banku, firmowego sklepu Forda i drugiego z towarami żelaznymi oraz sporego kawałka ziemi na zachód od Keaton. Hermana Henklemana także znali wszyscy w mieście; elektryk z zawodu, a stary kawaler z wyboru, mieszkał sam w niewielkiej ruderze na peryferiach. Jak miał ochotę, pracował, gdy się upił śpiewał, a na trzeźwo rozprawiał o wydarzeniach historycznych ze znajomością tematu i słownictwem godnym profesora uniwersytetu.
– Nie sądzę, byś musiał się martwić odwołaniem się przez burmistrza Addelsona do klauzuli o karze – zauważyła Julie z uśmiechem. – Postępowanie Hermana niewątpliwie da się zakwalifikować jako działanie „siły wyższej”. On jest jak huragan i trzęsienie ziemi równocześnie – nieprzewidywalny, nie do powstrzymania. Każdy to wie.
Carl roześmiał się głębokim, gardłowym śmiechem.
– Masz rację – przyznał. – Jeżeli Addelson zaskarży mnie do sądu, miejscowi przysięgli rozstrzygną sprawę na moją korzyść.
Nastąpiła pełna wzajemnego zrozumienia chwila ciszy. Potem z westchnieniem odezwał się Carl:
– Nie rozumiem, co w niego wstąpiło. W „normalnym” stanie Herman jest wyśmienitym elektrykiem. Chciałem pomóc mu stanąć na nogi, dać zarobić parę groszy, sądziłem, że będzie w porządku.
– Burmistrz Addelson nie zaskarży cię, jeżeli spóźnisz się z robotą kilka dni – wtrącił wielebny Mathison, z wyrazem błogości na twarzy dobierając sobie następny kawałek pieczeni. – To sprawiedliwy gość, dobrze wie, że jesteś najlepszym budowniczym po tej stronie Dallas, a twoja praca warta wyłożonych pieniędzy.
– Masz rację – przyznał Carl. – Ale pogadajmy o przyjemniejszych sprawach. Julie, od tygodni wykręcasz się od odpowiedzi, powiedz wreszcie, wychodzisz za Grega?
– Och! – zaczęła zmieszana. – My, ja… – Cała rodzina obserwowała z rozbawieniem, jak Julie przesuwa srebrne sztućce, potem zabiera się do przestawiania miski z ziemniakami tak, aby naczynie znalazło się dokładnie pośrodku stołu. Ted wybuchnął śmiechem, wtedy opamiętała się i zawstydzona znieruchomiała. Od dzieciństwa, gdy trapiły ją jakieś zmartwienia lub coś wyprowadziło z równowagi, odczuwała przemożną potrzebę robienia porządków: w komodzie w sypialni, w szafce kuchennej czy na stole. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Chyba tak, w przyszłości…
Wciąż jeszcze o tym myślała, gdy we trójkę opuszczali dom. Niespodziewanie z ciemności wyłonił się Herman Henkleman, z niepewną miną miętosząc w rękach kapelusz. Miał siedemdziesiąt lat, był wysoki i chudy. Na ich widok z godnością wyprostował ramiona, czym, jak zwykle, ujął Julie.
– Dobry wieczór wszystkim – rzucił w stronę zebranych na werandzie, a potem zwrócił się do Carla: – Wiem, że już nie mam tej roboty przy domu Addelsona, ale chcę poprawić, co spartoliłem, pozwolisz mi? O nic więcej nie proszę. Nie chcę żadnej zapłaty, zawiodłem cię, chcę tylko usunąć usterki, najlepiej jak potrafię.
– Herman, przykro mi, ale nie mogę…
Starszy mężczyzna uniósł dłoń o długich, zaskakująco arystokratycznych palcach.
– Carl, nikt się nie połapie w tym, co sknociłem. Przez cały tydzień źle się czułem, ale nie mówiłem, żebyś sobie nie pomyślał, że jestem starym niedojdą i zwolnił mnie z roboty. To nic poważnego, zwyczajna grypa. Twój nowy elektryk pewnie sądzi, że da sobie radę, ale pomyśl, jak wyjdzie coś dopiero po ociepleniu domu, trzeba będzie wszystko zrywać. Ośmieszysz się przed Addelsonem. Nie da się bezkarnie zmienić elektryka w środku roboty.
Carl zawahał się. Julie z Tedem taktownie odeszli na bok, by ułatwić bratu wycofanie się z podjętej decyzji. Szybko pożegnali się i ruszyli w stronę samochodu Carla.
– Do Panhandle zbliża się z północy front atmosferyczny – powiedział Ted. Lekko zadrżał z zimna w cienkiej kurtce. – Jak zacznie padać śnieg, będziesz zadowolona z napędu na cztery koła. Szkoda, że Carl potrzebuje telefonu w swoim pickupie, byłbym spokojniejszy, gdyby mógł zostawić ci aparat.
– Nic mi nie będzie – zapewniła Julie z uśmiechem, całując brata w policzek. Ruszyła z miejsca, ale nadal obserwowała go w lusterku. Stał na chodniku z rękami w kieszeniach, wysoki, przystojny blondyn, z chłodnym wyrazem zagubienia na twarzy, miną, jaką widziała u niego wielokrotnie od rozwodu z Katherine Cahill. Katherine była jej najlepszą przyjaciółką, nawet teraz, po przeniesieniu się do Dallas. Ani ona, ani Ted nigdy nie opowiadali jej o sobie złych rzeczy i nie mogła zrozumieć, dlaczego tych dwoje, których tak kocha, nie potrafi kochać się wzajemnie. Odganiając przygnębiającą myśl, skupiła się na jutrzejszej podróży do Amarillo. Miała nadzieję, że nie będzie padało.
– Hej, Zack – rozległ się ledwo słyszalny szept – co zrobisz, jak pojutrze zacznie padać śnieg, jak mówili w telewizji? – Dominie Sandini wychylił się z górnej pryczy i patrzył na zamyślonego mężczyznę wyciągniętego na dolnym łóżku. – Zack, słyszałeś mnie? – zapytał głośniej.
Zack starał się choć przez chwilę nie myśleć o zbliżającej się ucieczce. Wolno uniósł głowę i spojrzał w stronę żylastego trzydziestolatka o oliwkowej cerze, z którym dzielił celę więzienia stanowego w Amarillo i którego wtajemniczył w swoje plany. Musiał! Choćby z tego prostego powodu, że jego towarzysz niedoli miał w nich swój udział. Wuj Dominica – emerytowany bookmacher, a według informacji zdobytych w więziennej bibliotece, mający powiązania z mafią w Las Vegas – odgrywał w nich niepoślednią rolę. Zack zapłacił majątek Enrico Sandiniemu za pomoc już na wolności, po zapewnieniu Dominica, iż jego wuj to człowiek honoru. Ale tak naprawdę, jeszcze przez kilka godzin nie będzie wiedział, czy pieniądze, które polecił Mattowi Farrellowi przetransferować na szwajcarskie konto Sandiniego, cokolwiek zdziałają.
– Poradzę sobie – odrzekł obojętnie.
– Dobra, a jak już „sobie poradzisz”, nie zapomnij, że jesteś mi krewny dziesięć dolców. W zeszłym roku założyliśmy się o Bearsów i ty przegrałeś. Pamiętasz?
– Oddam ci, jak się stąd wyrwę. – Na wypadek, gdyby ktoś podsłuchiwał, Zack dodał: – Kiedyś.
Z konspiracyjnym uśmiechem Sandini wyciągnął się z powrotem na pryczy, podłożył kciuk pod stronę listu, który otrzymał tego dnia, skrzyżował nogi w kostkach i w milczeniu oddał się lekturze.
Takie gówniane pieniądze… pomyślał ponuro Zack. Kiedyś dawał dziesięciodolarowe napiwki posłańcom i portierom tak lekko, jakby wręczał banknoty z dziecięcej loteryjki. Tu, w piekle, w którym spędził ostatnie pięć lat, mężczyźni zabijali się dla dziesięciu dolarów. Za dziesiątaka można tu było dostać wszystko, choćby kilka papierosów z marihuaną, garść tabletek odurzających lub podniecających, czasopisma pełne najrozmaitszej perwersji. To tylko kilka z wielu „przedmiotów zbytku” osiągalnych tutaj za pieniądze. Zazwyczaj starał się nie myśleć o życiu, jakie wiódł na wolności; powrót do tamtych czasów uczyniłby trudniejszą do zniesienia teraźniejszość: celę dwanaście na piętnaście stóp, ze zlewem, kiblem i dwiema pryczami. Teraz, gdy zrozumiał, że albo ucieknie, albo zginie, próbując wyrwać się stąd, chciał sobie przypomnieć tamte dni. Wspomnienia umocnią go w postanowieniu, bez oglądania się na koszty i ryzyko. Pragnął przypomnieć sobie uczucie wściekłości, jakie ogarnęło go, gdy pierwszego dnia usłyszał za sobą trzask drzwi celi, i to późniejsze, z więziennego dziedzińca. Stał otoczony przez grupę bandziorów, szydzących: „Chodź no, ty gwiazdorze, pokaż nam, jak wygrywałeś swoje filmowe walki!” Ogarnęło go szaleństwo, ślepa, irracjonalna furia. Rzucił się w stronę najpotężniejszego. Umrzeć, ale wcześniej dać wycisk swemu dręczycielowi! Był w świetnej formie. Zadał wiele dobrych ciosów, przydawała się szkoła, jaką przeszedł, przygotowując się do roli „twardziela”. Po bójce miał złamane trzy żebra i odbite nerki, ale dwóch z jego przeciwników wyglądało gorzej.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.