Zwycięstwo okupił tygodniem izolatki, ale gdy dołączył do współwięźniów, nikt nie odważył się z niego drwić. Szybko rozniosła się plotka, że jest niespełna rozumu i nawet najtwardsi z najtwardszych schodzili mu z drogi. W końcu skazano go za morderstwo, nie za jakieś drobne przestępstwo i to jeszcze zwiększało respekt. Minęły trzy lata, zanim zmądrzał i zrozumiał, że najlepiej urządzi go stanowisko funkcyjnego. Rolę grzecznego harcerzyka opanował do perfekcji. Niektórych współwięźniów nawet polubił, ale ze sobą, przez te wszystkie lata, nie najlepiej sobie radził; nigdy nie zaznał wewnętrznego spokoju. Stan taki mógłby osiągnąć jedynie wtedy, gdyby pogodził się ze swoim losem.
Ale nie mógł. Nie potrafił przyjąć postawy doradzanej skazanym na samym początku: pogodzić się z utratą wolności i zająć się odliczaniem upływających dni. Nauczył się udawać „przystosowanego”, chociaż było wręcz przeciwnie: każdego ranka, zaraz po otwarciu oczu, w jego głowie rozpoczynała się gonitwa myśli, z każdą chwilą nabierająca tempa, trwająca dopóty, dopóki znużony nie zasnął.
Czuł, że wariuje, dlatego musi wydostać się na wolność. Opracował solidny plan – każdej środy naczelnik Hadley, rządzący więzieniem żelazną ręką, brał udział w zebraniach społeczności Amarillo; Zack był jego kierowcą, a Sandini chłopcem na posyłki. Dzisiaj właśnie była środa; wszystko, czego Zack potrzebował w czasie ucieczki, czekało na niego w Amarillo. Ale Hadley, który na spotkaniu miał wygłosić odczyt, poinformował Zacka, że imprezę przeniesiono na piątek. Szczęki zacisnęły się same: gdyby nie ta zwłoka, już byłby wolny. Albo martwy. Teraz musi czekać aż dwa dni! Nie wiedział, czy wytrzyma przedłużające się napięcie.
Zamykając oczy, po raz setny wrócił myślami do każdego szczegółu. Przedsięwzięcie miało niedociągnięcia, to prawda, ale przynajmniej Dominicowi Sandiniemu mógł ufać bez zastrzeżeń. Wszystko za murem, pieniądze, transport, dokumenty, miał załatwić Enrico Sandini. Reszta była na głowie Zacka. Najbardziej niepokoiły sprawy od niego niezależne, nie dające się przewidzieć, choćby pogoda czy miejsce blokady na drogach. Nawet przy dokładnym zaplanowaniu ucieczki istniały tysiące drobnych wydarzeń, mogących spowodować lawinę następnych i w rezultacie klęskę. Ryzyko było ogromne, ale jakie mogło to mieć znaczenie? Do wyboru miał tylko dwie możliwości: pozostać w tym piekle i pozwolić, by uczyniło z niego ludzki wrak, albo zaryzykować śmierć od kuli strażnika. Uznał, że lepiej dać się zabić, niż gnić za życia.
Wiedział też, że jeżeli nawet mu się powiedzie, polowanie nigdy nie ustanie. Przez resztę życia, jak przypuszczał, niezbyt długiego, niezależnie w jakiej części świata się ukryje, nigdy nie będzie mógł czuć się swobodnie, przestać oglądać się. Ale warto, bez względu na cenę!
– Niech to szlag! – okrzyk Sandiniego wyrwał Zacka z rozmyślań. -Giną wychodzi za mąż. – Zamachał listem. Zack popatrzył na niego zaskoczony, Sandini powtórzył, teraz głośniej: – Zack, słyszałeś, co powiedziałem? Moja siostra Giną za dwa tygodnie wychodzi za mąż. Za Guido Dorellego.
– Właściwy wybór – rzucił Zack obojętnie – przecież to z nim jest w ciąży.
– No tak, ale jak ci mówiłem, mama zamierzała nie dopuścić do ich małżeństwa.
– Bo to rekin od pożyczek. – Zack przypomniał sobie, co słyszał o Guido.
– Nie o to chodzi. W końcu facet musi jakoś zarabiać na życie, mama to rozumie. Guido zwyczajnie pożycza ludziom w potrzebie.
– A jak nie mają, by zwrócić dług, łamie im nogi.
Twarz Sandiniego w jednej chwili posmutniała i Zack od razu pożałował sarkazmu. Mimo że jeszcze przed ukończeniem dwudziestu ośmiu lat ten drobny, szczupły Włoch miał na koncie dwadzieścia sześć ukradzionych samochodów i był zatrzymywany szesnaście razy, zaskakiwał dziecięcą wręcz otwartością. Tak samo jak Zack był funkcyjnym, ale na tym podobieństwo ich losów się kończyło: Sandini miał wyjść na wolność za cztery tygodnie. Zawsze skory do bitki, wojowniczy jak kogut, Zackowi, którego filmy uwielbiał, okazywał gorącą przyjaźń.
Miał liczną, serdeczną rodzinę, z którą w każdy dzień odwiedzin spotykał się na więziennym dziedzińcu. Gdy krewni zorientowali się, kim jest jego towarzysz z celi, zaczęli traktować Benedicta z pełnym podziwu szacunkiem, a widząc, że nikt nigdy go nie odwiedza, uznali za swojego. Zack marzył, by go pozostawiono w spokoju, unikał ich towarzystwa, ignorował próby nawiązania kontaktu. Ale nie potrafił ich zniechęcić. Im mocniej starał się odizolować, tym bardziej osaczali go śmiechem i miłością. Nim zdążył się zorientować, co się dzieje, już ściskały go i całowały: duża i tęga mama Sandini, siostry Dominica, jego kuzynki. Ciemnowłose maluchy z ujmującymi uśmiechami na buziach i lizakami w lepkich rączkach wpychały się Zackowi na kolana, a ich matki, całe oliwkowe, otaczały go ciasnym kręgiem, z ożywieniem rozprawiając o wydarzeniach w rodzinie, a on bez skutku usiłował zapamiętać ich imiona. Równie marnie wychodziły mu uniki przed słodką, lepką cieczą skapującą z lizaków – krople jakoś zawsze lądowały w jego włosach. Siedział na ławce na pełnym odwiedzających więziennym dziedzińcu i patrzył, jak mały pucułowaty Sandini niepewnie stawia pierwsze kroki, a rączki o pomoc wyciąga do niego, nie kogoś z rodziny.
Niemal fizycznie czuł ich ciepło. Dwa razy w miesiącu, regularnie jak w zegarku, nadchodziła paczka, taka sama jak dla Dominica, z włoskimi ciasteczkami i pachnącym salami owiniętym w poplamiony tłuszczem, brązowy papier. Zack, choć cierpiał potem na niestrawność, od razu zjadał kawałek salami i ciasteczka do ostatniego, a gdy kobiety Sandinich przysyłały mu liściki z prośbą o autograf, zawsze spełniał ich życzenia. Od mamy Sandini dostawał urodzinowe kartki, w których karciła go jak dziecko – „jesteś za chudy”. Nieliczne chwile dobrego nastroju zawdzięczał Dominicowi. Czuł się bardziej związany z Sandinim i jego rodziną niż kiedykolwiek ze swoją.
Teraz, próbując zatrzeć wrażenie, wywołane krytyczną uwagą o przyszłym szwagrze Dominica, powiedział poważnie:
– Wiesz, im dłużej się zastanawiam, dochodzę do wniosku, że banki nie są lepsze. Wyrzucają na bruk wdowy i sieroty, jeżeli kredyt nie jest spłacany.
– No właśnie! – ożywił się Sandini. Wymownie potrząsnął głową, znów w dobrym humorze.
Zack od razu poczuł ulgę i mógł oderwać się od myślenia o ucieczce, od rozpatrywania po raz tysięczny najbardziej ryzykownych momentów. Zmusił się do skupienia uwagi na wiadomości, którą otrzymał Sandini.
– Jeżeli twojej matce nie przeszkadza zawód Guido ani jego więzienna przeszłość, to czemu nie chciała pozwolić Ginie na poślubienie go?
– Mówiłem ci już – z powagą odrzekł Sandini – Guido był już raz żonaty, w kościele, rozwiódł się, więc został ekskomunikowany.
Zack, z trudem zachowując powagę, powiedział:
– O tym nie pomyślałem.
Sandini wrócił do listu.
– Giną przesyła ci ucałowania. Mama też. Mówi, że za mało do niej piszesz i za mało jesz.
Zack popatrzył na rękę, na tani, plastikowy zegarek, który pozwolono mu nosić. Wstał.
– Podnieś dupę, Sandini. Czas na apel.
ROZDZIAŁ 13
Sąsiadki Julie, panny Eldridge, bliźniaczki w podeszłym wieku, zajęły swe ulubione stanowisko na zawieszonej na werandzie bujanej kanapce, skąd mogły obserwować, co robią sąsiedzi na prawie całej Elm Street, a przynajmniej do czwartej przecznicy. Teraz z zaciekawieniem patrzyły, jak Julie wrzuca podróżną torbę na tylne siedzenie blazera.
– Dzień dobry, Julie – zawołała Flossie Eldridge. Dziewczyna odwróciła się. Zaskoczył ją widok dwóch siwowłosych pań przed domem już o szóstej rano.
– Dzień dobry, panno Flossie – odpowiedziała cicho i podeszła pokrytym rosą trawnikiem, by się przywitać. – Dzień dobry, panno Ado.
Jeszcze w wieku siedemdziesięciu kilku lat obie panny nadal, jak przez całe życie, ubierały się niemal identycznie. Ale na tym podobieństwo się kończyło. Panna Flossie była pulchna, słodka, łagodna i pogodna, jej siostra chuda, zgorzkniała, apodyktyczna i wścibska. Krążyły plotki, że w młodości panna Flossie kochała się w Hermanie Henklemanie, ale ich małżeńskie plany pokrzyżowała panna Ada, przekonując znajdującą się pod jej wpływem siostrę, iż Herman, kilka lat młodszy od Flossie, jest zainteresowany wyłącznie jej częścią skromnego spadku po rodzicach i roztrwoni go bez skrupułów na alkohol, czyniąc żonę obiektem kpin całego miasta.
– Piękny poranek – rzuciła panna Flossie i szczelniej otuliła się szalem chroniącym przed mroźnym, styczniowym powietrzem. – Te cieplejsze dni, jakich mamy ostatnio coraz więcej, sprawiają, że zimy wydają się krótsze niż dawniej, prawda, Julie?
Zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, Ada Eldridge, bez owijali w bawełnę, zapytała:
– Znów wyjeżdżasz, Julie? Dopiero co wróciłaś, ledwie kilka tygodni temu.
– Tylko na dwa dni.
– Jak zawsze służbowo, czy tym razem dla przyjemności? – naciskała Ada.
– Służbowo, w pewnym sensie.
– Aha… – Ada w milczeniu uniosła brwi. Domagała się więcej informacji i Julie, nie chcąc okazać się niegrzeczną, uległa.
– Jadę do Amarillo porozmawiać o pieniądzach na wsparcie mojego programu edukacyjnego.
Ada kiwnęła głową, w milczeniu przeżuwając informację.
– Słyszałam, że twój brat ma kłopoty z zakończeniem budowy domu burmistrza Addelsona. Powinien był się zastanowić, zanim zatrudnił Hermana Henklemana. Ten człowiek to kompletne zero.
Zmuszając się do odwrócenia oczu od panny Flossie i zaprzestania obserwacji, jak bliźniaczka reaguje na padające z ust siostry słowa potępienia jej niedoszłego narzeczonego, Julie zwróciła się do Ady:
– Carl jest najlepszym fachowcem w okolicy i właśnie dlatego wybrali go architekci pana Addelsona. Wszystko w tym domu ma być robione na zamówienie, a taka praca wymaga czasu i cierpliwości. – Ada już otwierała usta, by kontynuować „przesłuchanie”, ale Julie ubiegła ją. Rzuciła okiem na zegarek i powiedziała szybko: – Lepiej już wyruszę, do Amarillo jest kawał drogi. Do widzenia, panno Flossie, do widzenia, panno Ado.
– Jedź ostrożnie – napomniała ją panna Flossie. – Podobno już po południu, a najpóźniej jutro czeka nas załamanie pogody, ochłodzenie nadciąga od strony Amarillo. W Panhandle mają obfite opady śniegu. Chyba nie chciałabyś utknąć w śnieżnej zawiei.
Julie uśmiechnęła się serdecznie do pulchnej bliźniaczki.
– Proszę się nie martwić, Carl pożyczył mi swojego blazera. Zresztą w prognozie mówili, że opady śniegu w tamtej okolicy to nic pewnego.
Starsze panie patrzyły, jak samochód wycofuje się z podjazdu. Flossie westchnęła zamyślona:
– Julie wiedzie takie pełne przygód życie! Zeszłego lata, razem z innymi nauczycielami była na wycieczce w Paryżu, rok wcześniej pojechała nad Wielki Kanion. Nic, tylko podróżuje.
– Włóczędzy też – złośliwie skomentowała Ada. – Według mnie powinna siedzieć w domu i, póki jeszcze nie jest za późno, wyjść za tego starającego się o nią asystenta pastora.
Zamiast wystawiać się na przykrość werbalnej konfrontacji z przekonaną, jak zwykle, o swej racji siostrą, Flossie postąpiła w jedyny rozsądny sposób: zmieniła temat.
– Wielebny i pani Mathison muszą być ze swych dzieci bardzo dumni.
– Przejdzie im, jak odkryją, że ich Ted spędza pół nocy z tą dziewczyną, z którą teraz kręci. Irma Bauder opowiadała mi, że dwa dni temu jego samochód zniknął dopiero o czwartej nad ranem!
– Ależ Ado, mają sobie tyle do powiedzenia, są zakochani. – Twarz Flossie przybrała marzycielski wyraz.
– Pożądają się! – warknęła Ada. – A ty ciągle jesteś romantyczną idiotką, dokładnie jak twoja mama; tatuś zawsze to powtarzał.
– Ona była także twoją mamusią – nieśmiało przypomniała Flossie.
– Ale ja jestem jak tatuś, do niej nie jestem podobna ani trochę.
– Umarła, jak byłyśmy malutkie, więc skąd możesz wiedzieć.
– Jestem tego pewna, tata zawsze tak mówił. Twierdził, że ty jesteś głupia jak ona, a ja silna jak on. Dlatego mnie polecił zarządzać majątkiem, bo na ciebie, powinnaś pamiętać, nie można było liczyć. Musiałam się tobą opiekować, myśleć za nas obie.
Flossie przygryzła wargi, potem rozważnie, po raz drugi, zmieniła temat.
– Dom burmistrza Addelsona będzie czymś wyjątkowym. Podobno ma mieć nawet windę.
Ada oparła stopę o werandę i ze złością rozkołysała kanapkę, wydającą przy każdym wahnięciu głośny zgrzyt.
– Z Hermanem Henklemanem na budowie burmistrz Addelson będzie miał szczęście, jeżeli winda nie zostanie podłączona do komody! – powiedziała z niechęcią. – Ten człowiek jest nieudacznikiem, dokładnie jak jego ojciec i dziadek. Mówiłam ci, że tak skończy. Flossie patrzyła na swoje pulchne dłonie spoczywające na kolanach. Nie powiedziała już nic więcej.
ROZDZIAŁ 14
Zack stał przed małym lusterkiem zawieszonym na ścianie nad umywalką, z milczącymi teraz prysznicami za plecami, niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w swoje odbicie i próbował przekonać samego siebie, że Hadley na pewno, po raz kolejny, nie zmieni planów na dzisiejszy dzień. Spokój zakłóciło pojawienie się zdyszanego Sandiniego, który z trudem hamując podniecenie, wyjrzał na korytarz. Upewniwszy się, że w zasięgu głosu nikogo nie ma, powiedział rozgorączkowanym szeptem:
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.