Milczał. Przez chwilę niemal czuła, jak wzrokiem bada każdy szczegół jej twarzy, potem powiedział krótko:
– Minęliśmy tablicę informującą o telefonie. Jak zobaczysz budkę, zatrzymaj się.
– Dobrze.
Telefon stał przy drodze i Julie zaparkowała w zatoczce obok. Patrzyła w boczne lusterko w nadziei ujrzenia jakiejś ciężarówki czy innego samochodu, którego kierowcy mogłaby zwrócić na siebie uwagę. Ale na zaśnieżonej drodze ruch był niewielki. Na dźwięk głosu Zacka gwałtownie odwróciła się, akurat w chwili, gdy wyciągał ze stacyjki kluczyki.
– Wierzę, że jesteś przekonana o mojej niewinności i życzysz mi powodzenia – powiedział z ironicznym uśmiechem – a kluczyki wolę mieć w kieszeni, bo jestem bardzo ostrożnym człowiekiem.
Zaskoczyła ją szybkość własnej reakcji. Pokręciła głową i spokojnie odparła:
– Nie mam ci tego za złe.
Odpowiedział uśmiechem.
Wysiadł, ale rękę – groźne ostrzeżenie! – trzymał w kieszeni, także drzwi, te od strony pasażera, zostawił otwarte – z pewnością chciał ją widzieć, gdy będzie zajęty rozmową. Żadnych szans na ucieczkę, pomyślała, w razie czego nie uniknę kuli. Dobrze, nie wydostanę się z matni od razu, ale co szkodzi poczynić przygotowania. Zack ruszył w stronę budki, a wtedy ona, z całą potulnością, na jaką ją było stać, zawołała:
– Czy mogłabym wyjąć z torebki długopis i kartkę i jak ty będziesz zajęty rozmową, zrobić notatki do mojej książki? – Zanim zdążył zaprotestować, czego się obawiała, sięgnęła na tylne siedzenie. – Pisanie uspokaja moje nerwy – tłumaczyła – jak chcesz, możesz przeszukać torebkę. Przekonasz się, że nie ma tam zapasowych kluczyków ani broni. – Na dowód, że mówi prawdę, zademonstrowała mu otwartą torebkę. Rzucił jej zniecierpliwione, zatroskane spojrzenie, z którego wyczytała, że ani przez chwilę nie wierzył w historyjkę o pisaniu książki i tylko, dla świętego spokoju, udawał.
– Weź, co chcesz – powiedział obojętnie.
Odwrócił się do niej plecami, a wtedy wyjęła mały notatnik i długopis. Patrzyła, jak Benedict podchodzi do telefonu, podnosi słuchawkę i wrzuca monety, potem szybko napisała na trzech kartkach: WEZWAĆ POLICJĘ. ZOSTAŁAM PORWANA.
Kątem oka zauważyła, że Zack ją obserwuje. Zaczekała, aż zacznie rozmawiać, i wtedy z notatnika wyrwała kartki z alarmującą wiadomością, złożyła na pół i upchnęła do zewnętrznej przegródki torebki, aby, we właściwym momencie, wydobyć je bez trudu. Ponownie otworzyła notatnik i wpatrując się w niezapisane strony, rozpaczliwie starała się wymyślić sposób przekazania informacji komuś, kto mógłby jej pomóc. I nagle przyszedł jej do głowy doskonały pomysł: po upewnieniu się, że Zack jej nie obserwuje, wyciągnęła jedną z kartek, zawinęła w dziesięciodolarowy banknot i schowała do portfela.
Miała już gotowy plan i zaczynała go realizować. Świadomość podjęcia działań mogących wpłynąć na jej sytuację uspokajała, sprawiała, że wyzbyła się lęku. Swój spokój zawdzięczała jeszcze czemuś: instynktownie czuła, że Zachary Benedict mówił prawdę, rzeczywiście nie chce wyrządzić jej krzywdy.
Dlatego nie zastrzeli jej z zimną krwią. Gdyby teraz spróbowała uciekać, goniłby ją, ale pewnie nie strzelałby, no chyba żeby zatrzymywała jakiś przejeżdżający samochód. Droga była pusta i Julie nie widziała najmniejszego sensu w próbie ucieczki. Z łatwością dogoniłby ją. Nic by nie osiągnęła, tylko wzmogła jego czujność. Zrobi lepiej, jeżeli uda chęć współdziałania.
Zachary Benedict jest zbiegłym więźniem, to prawda, ale nie ma do czynienia z naiwną, łatwą do zastraszenia ofiarą! Przecież, dodawała sobie w myślach otuchy, już kiedyś musiała wykazywać się sprytem. Wtedy, kiedy on był rozpieszczanym, nastoletnim filmowym idolem, ona, kłamiąc i kradnąc, przetrwała na ulicy. Jeżeli tylko wykorzysta tamte doświadczenia, z pewnością potrafi stawić mu czoło. Dopóki nie straci głowy, ma szansę wyjść zwycięsko z tego starcia! Otworzyła notatnik i zaczęła gryzmolić przesłodzone uwagi na temat porywacza na wypadek, gdyby chciał sprawdzić, czym zajmowała się w czasie jego nieobecności. Po skończeniu jeszcze raz przeczytała:
Zachary Benedict ucieka z więzienia, do którego trafił po niesprawiedliwym wyroku, orzeczonym przez uprzedzonych do niego przysięgłych. Wydaje się mądrym, dobrym, serdecznym człowiekiem – ofiarą okoliczności. Wierzę w jego niewinność.
Pomyślała z niesmakiem, że te kilka linijek to najbardziej ckliwy tekst, jaki kiedykolwiek czytała. Z zamyślenia wyrwał ją widok Zacka wsiadającego do samochodu. Pośpiesznie zamknęła notatnik i wrzuciła do torebki.
– Dodzwoniłeś się wreszcie?
Na widok jej uśmiechu zmrużył oczy. Chyba przesadziłam z tym okazywaniem przyjacielskiej postawy, pomyślała.
– Nie. Facet jeszcze czeka, ale nie było go w pokoju. Za jakieś pół godziny spróbuję znowu. – Julie zastanawiała się właśnie, czy informacja może być dla niej przydatna, gdy on sięgnął po torebkę i wyjął notatnik. – Chyba mnie rozumiesz? – zapytał.
– Oczywiście. – Była gotowa zgodzić się na wszystko. Nie wiedziała, śmiać się czy płakać na widok jego zaskoczonej miny.
– No i co – niewinnie, szeroko otworzyła oczy – co o tym myślisz?
Zamknął notatnik i wrzucił do torebki.
– Myślę, że jesteś zbyt naiwna, by pozwolić ci samej poruszać się po tym świecie, jeżeli rzeczywiście wierzysz w to, co napisałaś.
– Jestem bardzo naiwna – zapewniła. Przekręciła kluczyk w stacyjce, wóz wytoczył się na drogę. Jeżeli za taką ją uważa, tym lepiej!
ROZDZIAŁ 20
Przez następne pół godziny jechali w milczeniu, przerywanym jedynie od czasu do czasu nic nie znaczącą uwagą o złej pogodzie czy nie najlepszych warunkach jazdy. Julie w napięciu obserwowała pobocze, czekała na właściwą chwilę do wprowadzenia w życie wymyślonego przez siebie planu. Wystarczy tablica zapowiadająca bar szybkiej obsługi lub zjazd z szosy. Gdy wreszcie taką ujrzała, serce zabiło w szybszym rytmie.
– Pewnie nie masz ochoty na zatrzymanie się przy restauracji? Ja umieram z głodu – powiedziała przyjaznym tonem. – Ten znak zapowiadał McDonalda. Możemy dostać coś do jedzenia bez wysiadania z samochodu.
Popatrzył na zegar w desce rozdzielczej i odmownie potrząsnął głową, więc pośpiesznie dodała:
– Muszę jeść co kilka godzin, bo cierpię na… – zawahała się przez chwilę, rozpaczliwie szukając w pamięci właściwego medycznego terminu na określenie dolegliwości, której przecież nie miała -…hipoglikemię! Przykro mi, ale jeżeli nie zjem czegokolwiek, osłabnę i…
– Dobrze, zatrzymamy się.
Julie prawie krzyczała z radości, gdy zjeżdżali najbliższym zjazdem, a przed nimi ukazały się złocone łuki budynku McDonalda. Restauracja, z przytulonym do niej ogródkiem zabaw dla dzieci, stała pośrodku prawie pustego parkingu.
– W samą porę – powiedziała – kręci mi się w głowie i już dłużej nie byłabym w stanie usiedzieć za kierownicą.
Ignorując jego nieprzychylne spojrzenie, włączyła kierunkowskaz i auto wtoczyło się przez bramę z szyldem McDonalda. Śnieżyca nie wystraszyła wszystkich podróżnych i na parkingu stało kilka samochodów, jednak o wiele mniej niż Julie by sobie życzyła. Kilka rodzin siedziało przy stolikach wewnątrz. Jechała, zgodnie ze strzałkami, aż do okienka, z którego podawano dania wprost do samochodów. Zatrzymała się.
– Na co masz ochotę? – zapytała.
Przed pójściem do więzienia Zack nigdy nie zwróciłby uwagi na taki bar, taśmowo obsługujący klientów, nawet gdyby przez cały dzień musiał obejść się bez jedzenia. Teraz poczuł ssanie w żołądku na myśl o zwykłym hamburgerze i frytkach. Oszołomienie wolnością, pomyślał. Szybko powiedział Julie, czego chce. To wolność sprawiała, że powietrze pachniało świeżością, a jedzenie smakowało lepiej.
Ale także z powodu jej odzyskania był napięty i podejrzliwy: przesadnie beztroski uśmiech zakładniczki nakazywał czujność. Musi mieć się na baczności! Wyglądała tak świeżo i niewinnie z tymi swoimi olbrzymimi oczyma i łagodnym uśmiechem. Ale coś podejrzanie często zmieniała nastroje: od przerażonej branki, przez rozwścieczoną zakładniczkę, do przyjacielskiej sojuszniczki.
Julie powtórzyła zamówienie do mikrofonu:
– Dwa cheesburgery, dwa razy frytki, dwie cole.
– Należy się pięć dolarów i dziewięć centów – zagrzmiało z głośnika – proszę podjechać do pierwszego okienka.
Gdy stanęli we wskazanym miejscu, Julie zobaczyła, że towarzysz podróży sięga do kieszeni po pieniądze. Z już otwartą torebką, gwałtownie potrząsnęła głową.
– Ja płacę – powiedziała, z wysiłkiem starając się patrzeć mu prosto w oczy. – Ja stawiam, bardzo proszę.
Po chwili wahania cofnął rękę, ale brwi wciąż marszczył niespokojnie.
– Równa z ciebie babka.
– Wszyscy tak mówią – paplała bezmyślnie, równocześnie wyciągając z torebki zwinięty, dziesięciodolarowy banknot, w którym schowała kartkę z informacją o porwaniu. W końcu nie wytrzymała bacznego spojrzenia i odwróciła głowę, całą uwagę skupiając na nastolatce w okienku, obserwującej ich ze znudzoną miną. Plakietka na piersiach dziewczyny informowała o jej imieniu – Tiffany.
– Należy się pięć dolarów i dziewięć centów – powtórzyła zniecierpliwiona Tiffany.
Julie wyciągnęła banknot i z błagalnym wyrazem twarzy utkwiła wzrok w dziewczynie. Jej życie zależało od tej znudzonej pannicy z kędzierzawymi włosami związanymi w koński ogon. Jak na zwolnionym filmie widziała, jak tamta rozwija banknot… Mały kawałek papieru spadł na ziemię… Tiffany pochyliła się, podniosła go, ustami strzeliła balonową gumą do żucia… Wyprostowała się… Popatrzyła na Julie…
– Pani? – zapytała. Trzymała kartkę, ale nie czytała. Oceniała wzrokiem samochód.
– Nie mam pojęcia – powiedziała Julie. Wzrokiem usiłowała zmusić dziewczynę do przeczytania. – Być może. Co tam pisze… – zaczęła. Z jej ust wydobył się zdławiony krzyk, gdy dłoń Zacharego Benedicta zacisnęła się na jej ramieniu, a lufa pistoletu zakłuła w bok.
– Nieważne, Tiffany – powiedział beztroskim głosem i sięgnął nad ramieniem Julie. – To moje, taki żart. – Kasjerka popatrzyła na kartkę, ale Julie nie zauważyła, czy dziewczyna widziała treść, nim wyciągnęła dłoń w stronę samochodu.
– Proszę bardzo. – Nachyliła się i podała mu kartkę. Julie zacisnęła zęby na widok uśmiechu, jakim Zack obdarzył Tiffany, ta, zajęta odliczaniem reszty z dziesięciodolarowego banknotu Julie, aż zarumieniła się z zadowolenia. – Oto państwa zamówienie – powiedziała. Julie automatycznie sięgnęła po białe torebki z jedzeniem i kubki z colą. Jej przerażona twarz milcząco błagała dziewczynę o wezwanie policji, kierownika – kogokolwiek. Podała torebki Benedictowi. Nie miała odwagi na niego popatrzeć, a ręce drżały jej tak mocno, że omal nie upuściła kubków z colą. Odjechali spod okienka. Teraz spodziewała się, że zostanie zasypana lawiną wyrzutów, ale furia Zacka zaskoczyła ją:
– Ty mała, głupia suko, chcesz zginąć? Zatrzymaj się na parkingu, stań w takim miejscu, żeby dziewczyna mogła nas widzieć – bez przerwy patrzy na nas.
Julie automatycznie wykonała polecenie, oddychała gwałtownie.
– Jedz! – rozkazał. Podsunął jej cheesburgera pod sam nos. – I przy każdym kęsie uśmiechaj się, bo niech mnie Bóg broni…
Julie potulnie posłuchała, jadła, ale nie czuła smaku. Wytężała każdy mięsień ciała, by jakoś się pozbierać, uspokoić rozedrgane nerwy na tyle, aby móc zebrać myśli. W samochodzie zapanowało napięcie nie do zniesienia, wręcz namacalne. Tylko po to, by przerwać milczenie, odezwała się:
– Mo…ogę prosić o mo…ją colę? – Sięgnęła po białą, papierową torebkę na podłodze, przy jego stopach. Chwycił ją za nadgarstek tak mocno, jakby chciał zmiażdżyć delikatne kości. – Sprawiasz mi ból! – krzyknęła, ogarnięta paniką.
Zanim zwolnił uścisk, na moment zacisnął palce jeszcze mocniej. Odsunęła się do tyłu, odchyliła głowę i z zamkniętymi oczami, nerwowo przełykając ślinę, masowała obolałe ramię. Zaskoczył ją. Do tej pory nie zrobił jej żadnej krzywdy, więc próbowała się oszukiwać, że obok niej nie siedzi bezwzględny morderca, tylko mężczyzna, który w szale zazdrości zemścił się na swej niewiernej żonie.
Dlaczego, myślała roztrzęsiona, uwierzyłam, że nie zabiłby zakładniczki czy choćby tej nastolatki, gdyby próbowała wszcząć alarm. Dała się nabrać na te wszystkie wspaniałe opowieści, jakie drukowano o nim w czasopismach, omamić filmom, na jakich spędzała długie godziny z braćmi, później z kolegami, długim rozmowom na jego temat. Gdy miała jedenaście lat, nie rozumiała, czemu jej bracia i ich przyjaciele uważali Zacka Benedicta za kogoś wyjątkowego, kilka lat później pojęła to doskonale. Przystojny, tym męskim typem urody, nieosiągalny, seksowny, cyniczny, dowcipny i twardy.
W czasie jego głośnego procesu przebywała na wakacyjnym stypendium w Europie i nie poznała wszystkich okropnych okoliczności zbrodni, nie dotarło do niej nic, co mogłoby zatrzeć wrażenie, jakie wywarł na niej swoimi cudownymi, ekranowymi wcieleniami. Gdy mówił o swojej niewinności, o niesprawiedliwym wyroku, chciała mu wierzyć, bo tylko wtedy jego ucieczkę dałoby się usprawiedliwić, a ona łatwiej mogła zapanować nad strachem. Ale nie zapominała o jedynym pewnym sposobie ratunku -ucieczce. Nawet jeżeli nie był winny zbrodni, za którą posłano go do więzienia, czyż zagrożony powrotem za kratki, nie zabije jej? W dodatku, to „jeżeli” wydawało się mocno nieprawdopodobne. Słysząc szelest torby na podłodze, podskoczyła w panice.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.