I zginie…
Benedict rozkazał, by go objęła i postarała się, by uścisk wyglądał na prawdziwy. Niczym marionetka uniosła ciężkie jak z ołowiu dłonie i pozwoliła im spocząć na ramionach mężczyzny – na więcej nie potrafiła się zdobyć.
Zack czuł pod ustami jej suche wargi, swym ciałem przyciskał ją, bezwładną niczym kamień; przypuszczał, że dziewczyna zbiera siły – za chwilę, z pomocą szoferów z parkujących na placu ciężarówek, zakończy jego krótkotrwałą wolność… i życie. Kątem oka widział, jak nadchodzący mężczyzna zwalnia, a na jego twarzy ukazuje się wyraz niedowierzania. Wszystko to dotarło do Zacka w ciągu ledwie trzech sekund, gdy udawali – nieprzekonująco – pocałunek.
Ostatnim wysiłkiem, by powstrzymać to, co nieuchronne, przesunął wargi do ucha Julie i szepnął to jedno, jedyne słowo, którego -umyślnie – nie używał od lat:
– Proszę! – Mocniej przytulił zesztywniałą ze strachu kobietę i z rozpaczą, której nie umiał już ukryć, powtórzył: – Proszę, Julie…
Cały świat zwariował – Julie usłyszała błaganie z ust swego prześladowcy! Zanim znów spadł ustami na jej wargi, wyszeptał z rozpaczą:
– Nikogo nie zabiłem, przysięgam. – Błaganie… a może nadzieja, które zabrzmiały w jego głosie, nabierały w pocałunku treści, dokonywały tego, czego nie osiągnął wściekłymi groźbami: niemal mu uwierzyła.
Czując zamęt w głowie, poświęciła swą szansę w imię uratowania kierowcy ciężarówki. Wiedziona potrzebą ocalenia tamtego człowieka i czymś jeszcze, mniej sensownym, zupełnie niemożliwym do wytłumaczenia, Julie powstrzymała łzy zawodu, położyła dłonie na ramionach Zacka i poddała się pocałunkowi.
W tej samej chwili wyczuł jej kapitulację; przeszedł go dreszcz, wargi stały się czułe. Nieświadoma odgłosu śniegu skrzypiącego pod stopami, stopniowo cichnącego, Julie pozwoliła, by Zack wargami rozwarł jej usta. Z własnej woli objęła go za szyję i zatopiła palce w miękkich, gęstych włosach na karku. Poczuła, jak gwałtownie westchnął, gdy odwzajemniała pocałunek, i nagle wszystko się zmieniło. Teraz całował ją namiętnie, głaskał po ramionach, wilgotnych włosach; podnosił jej głowę ku swoim zgłodniałym, natarczywym wargom.
Gdzieś daleko, ponad nią, męski głos z teksańskim akcentem zapytał niepewnie:
– Lady, potrzebuje pani pomocy?
Julie słyszała i próbowała potrząsnąć przecząco głową, gdyż usta, które tak mocno napierały, uniemożliwiały wyartykułowanie słowa. Gdzieś w głowie zakołatała myśl, że to tylko gra przed szoferem; było to dla niej równie oczywiste jak to, że musi brać w niej udział, chce czy nie. Ale jeżeli tak, to czemu nie może choćby potrząsnąć głową czy otworzyć oczu?
– Jak widzę, nie – zaciągający z teksańska głos brzmiał wesoło. – A pan? Potrzeba panu asysty przy tej robocie? Mógłbym pomóc…
Zack uniósł głowę na tyle, by uwolnić usta.
– Znajdź sobie własną kobietę, bo ta należy do mnie – powiedział miękkim, ochrypłym głosem. Ostatnie słowa musnęły wargi Julie, potem ustami opadł na nie i próbował rozewrzeć językiem; jego ramiona objęły ją ciaśniej, biodra napierały twardo. Z cichym jękiem uległości Julie poddała się gorącemu, zmysłowemu pocałunkowi, jakiego nigdy wcześniej nie zaznała.
Pięćdziesiąt metrów od nich otworzyły się drzwi ciężarówki i męski głos zawołał:
– Hej, Peter, co się dzieje?
– Człowieku, wiesz, jak to tutaj wygląda? Para dorosłych zabawia się jak dzieciaki, rzuca do siebie śnieżkami i obłapia w śniegu.
– Dzieciak to może z tego dopiero być, jak trochę nie zwolnią tempa.
Być może sprawił to głos tego drugiego, może nagłe uświadomienie sobie rosnącego podniecenia jej prześladowcy, może przyczyną był odgłos zatrzaskiwanych drzwi szoferki i ryk silnika olbrzymiego wozu, wytaczającego się z zatoczki, dość że Julie oprzytomniała. Oparła dłonie o ramiona Zacka i odepchnęła go, ale każdy ruch sprawiał jej niesłychaną trudność i opór wypadł dość blado. Wystraszona trudną do wytłumaczenia słabością, pchnęła mocniej.
– Przestań! – zawołała cicho. – Przestań, on odjechał.
Benedict, oszołomiony, usłyszał w jej głosie płacz.
Uniósł głowę z pożądaniem, nad którym z trudem panował, pożerał wzrokiem mokrą – od łez? od śniegu? – twarz i miękkie usta. Cudowna słodycz uległości Julie, delikatność jej dotyku sprawiły, że Zack niemal pragnął posiąść ją w śniegu, tutaj i teraz. Powoli rozejrzał się wokół i z ociąganiem wstał. Tak do końca nie wiedział, dlaczego nie zdecydowała się wezwać na pomoc kierowcę ciężarówki, ale cokolwiek to było, z pewnością nie powinien wyrażać wdzięczności przez próbę gwałtu w śniegu.
W milczeniu, z trudem powstrzymując uśmiech, wyciągnął rękę. Kobieta, która ledwie chwilę temu rozpływała się w jego ramionach, najwyraźniej zebrała siły, bo zignorowała przyjazny gest i sama się podniosła. Jak mogła unikała jego wzroku.
– Jestem cała mokra – poskarżyła się, otrząsając włosy.
Zack odruchowo wyciągnął rękę, by strząsnąć z Julie śnieg, ale ona, unikając jego dotyku, sama otrzepała kurtkę i dżinsy.
– Nie myśl, że możesz mnie dotykać tylko z powodu tego, co się stało przed chwilą! – ostrzegła. Ale Zack nie słuchał, zajęty podziwianiem rezultatów, jakie wywołał pocałunek: ogromne, ocienione gęstymi rzęsami oczy błyszczały, białą, delikatną cerę ozdabiał rumieniec ciągnący się wysoko, aż po kości policzkowe. Widok Julie Mathison w chwilach takich jak ta, wzburzonej i lekko podnieconej, zapierał dech. A jeszcze do tego była odważna i miała dobre serce- to, czego nie zdołał osiągnąć groźbami i gwałtownością, spowodował rozpaczliwą prośbą.
– Pozwoliłam ci na pocałunek, bo przekonałeś mnie: nie było powodu, by ktoś ginął tylko dlatego, że ja się boję. A teraz już jedźmy, miejmy w końcu tę mękę za sobą.
– Wnioskuję z tonu, panno Mathison, że znów jesteśmy przeciwnikami? – Zack westchnął.
– To oczywiste. Zawiozę cię, dokąd zechcesz, teraz już bez żadnych sztuczek. Ale postawmy sprawę jasno: jak tylko znajdziemy się na miejscu, pozwolisz mi odejść. Czy tak?
– Naturalnie – skłamał.
– No to ruszajmy.
Zack otrzepał śnieg z rękawów kurtki i poszedł za Julie do samochodu. Patrzył, jak jej włosy rozwiewa wiatr, podziwiał wdzięczne ruchy. Sądząc z jej słów i sztywno wyprostowanych pleców, nie mógł mieć wątpliwości: była zdecydowana unikać wszelkich romantycznych uniesień.
Musi poskromić tę dziewczynę! Popróbował jej ust, wiedział, jak reagują na pocałunek; jego wygłodniałe zmysły domagały się uczty.
Rozsądek ostrzegał, że wikłanie się w seks z branką to szaleństwo. Skomplikowałoby wszystko, a dodatkowych kłopotów nie potrzebował.
Drugi część ego, wsłuchana w krzyk podnieconego ciała dowodziła – z wielkim zapałem, zresztą zgodnie z jego pragnieniami – że to niezwykle rozsądny krok. W końcu ukontentowani zakładnicy stają się niemal sojusznikami, a ich towarzystwo całkiem przyjemne.
Spróbuje uwieść Julie, i to nie tylko z powodu jej cielesnych czy duchowych przymiotów ani budzącej się w nim czułości.
Zrobi tak dla dobra sprawy. A że przy okazji będzie przyjemnie -tym lepiej.
Z galanterią, o jakiej nie myślał przed chwilą, a która Julie wydała się w ich odmienionej sytuacji śmieszna, nawet przerażająca, zaprowadził ją do auta. Nie musiał uchylać przed nią drzwi – przez cały czas, od nieudanej próby jej ucieczki, pozostawały otwarte. Zatrzasnął je i obszedł samochód. Dziewczyna z grymasem bólu na twarzy poprawiła się na fotelu, głęboko wzdychając.
– Co się stało? – zapytał.
– Stłukłam nogę i biodro przy wyskakiwaniu z samochodu i wtedy, jak mnie przewróciłeś – powiedziała z goryczą. Była zła na siebie, bo tak naprawdę, do czego nie chciała się przyznać, pocałunek sprawił jej przyjemność. – Ciekawa jestem, czy cię to chociaż trochę obchodzi, czy masz wyrzuty sumienia.
– Ano mam – odparł półgłosem.
Oderwała wzrok od jego smutnego uśmiechu, niezdolna do uwierzenia w tak oczywiste kłamstwo. Został skazany za morderstwo i nie wolno jej, nie powinna ani na chwilę o tym zapominać.
– Jestem głodna – oświadczyła, bo nic lepszego nie przyszło jej do głowy. Popatrzył na jej usta i wiedziała, że popełniła pomyłkę.
– Ja też – powiedział.
Uniosła głowę i włączyła silnik. Usłyszała stłumiony chichot.
ROZDZIAŁ 21
– Gdzie ona, u diabła, się podziewa? – Carl Mathison chodził tam i z powrotem po niewielkim pomieszczeniu, które jego brat zajmował w biurze szeryfa w Keaton, potem zatrzymał się i z wyrzutem popatrzył na srebrną odznakę na szarej, mundurowej koszuli Teda. – Jesteś gliniarzem, a ona zaginioną osobą, zróbże coś wreszcie, do jasnej cholery.
– Oficjalnie dopiero po dwudziestu czterech godzinach będzie można uznać ją za zaginioną – odrzekł Ted. Niepokój wyzierał z jego niebieskich oczu.- Do tego czasu nie podejmą oficjalnych działań, przecież wiesz.
– A ty – powiedział gniewnie Carl – wiesz, że taka zmiana planów jest zupełnie do niej niepodobna; z jej obowiązkowością… Gdyby coś jej wypadło, zadzwoniłaby do któregoś z nas. Zresztą wiedziała, że wóz będzie mi potrzebny dzisiaj rano.
– Masz rację. – Ted podszedł do okna. Z dłonią wspartą na kolbie dziewięciomilimetrowego rewolweru, który nosił u boku, z roztargnieniem patrzył na zaparkowane na rynku samochody. Ich właściciele szukali w tutejszych sklepach okazji do zrobienia dobrego interesu – okolica stała się rajem dla poszukiwaczy antyków. Po chwili odezwał się znowu, tym razem niepewnie, jakby obawiał się głośno wyrazić swe myśli: – Zachary Benedict uciekł wczoraj z Amarillo. Był „wolnościowym”, wymknął się po odwiezieniu naczelnika więzienia do miasta.
– Słyszałem, i co z tego?
– Benedicta, a przynajmniej człowieka przypominającego go wyglądem, widziano ostatnio w restauracji przy autostradzie.
Bardzo powoli, ostrożnie, Carl odłożył przycisk do papierów, którym się bawił, i popatrzył na brata.
– Do czego zmierzasz?
– Benedicta widziano koło samochodu podobnego do twojego blazera. Kasjerka z restauracji jest pewna, że wsiadł właśnie do takiego auta z kobietą, która zatrzymała się na kanapkę i kawę. – Ted odwrócił się do brata i popatrzył mu w oczy. – Rozmawiałem z tą kasjerką, oczywiście nieoficjalnie, pięć minut temu. Opis kobiety, która odjechała z Benedictem, pasuje jak ulał do Julie.
– Wielki Boże!
Siedząca przy biurku sekretarka, kobieta w średnim wieku o sztywnych, siwych włosach i twarzy złego buldoga, przysłuchiwała się rozmowie Mathisonów. Wypełniając nakaz zatrzymania, patrzyła, jak zastępca szeryfa nadjeżdża biało-czarnym wozem patrolowym. Za chwilę jej wzrok przyciągnęło lśniące, czerwone BMW z podnoszonym dachem, które zatrzymało się po drugiej stronie ulicy, obok wozu Teda. Na widok wysiadającej z samochodu pięknej, mniej więcej dwudziestopięcioletniej blondynki, oczy Rity zwęziły się.
– Jak już pada, to na całego – zwróciła się do Teda, a gdy obaj mężczyźni, nie rozumiejący, o co chodzi, popatrzyli na nią ze zdziwieniem, ruchem głowy wskazała na okno i wyjaśniła: – Patrzcie, kto przyjechał, Panna Bogata Dziwka we własnej osobie!
Pomimo wysiłku, by nie okazać żadnych uczuć na widok byłej żony, twarz Teda Mathisona ściągnęła się w wyrazie niechęci.
– Pewnie o tej porze roku w Europie trochę się nudziła – powiedział i bezceremonialnym spojrzeniem obrzucił idealne kształty, długie, zgrabne nogi blondynki znikającej w zakładzie krawieckim po drugiej stronie rynku. Rita nie wytrzymała:
– Podobno Flossie i Ada Eldridge szyją dla niej ślubną suknię, jedwab, koronka i dodatki przysłano z Paryża samolotem. Panna Wspaniała chciała, by suknię szyły bliźniaczki Eldridge, bo nikt nie może się z nimi równać. – Poniewczasie sekretarka uświadomiła sobie, że Ted Mathison może nie mieć ochoty słuchać o matrymonialnych planach eks-żony i ze skruszoną miną wróciła do porozkładanych na biurku papierów. – Przepraszam, kretynka ze mnie.
– Nie przepraszaj. Guzik mnie obchodzi, co ona robi – powiedział zgodnie z prawdą Ted. Wiadomość, że Katherine Cahill zamierza ponownie wyjść za mąż, tym razem za pięćdziesięcioletniego światowca z Dallas, Spencera Haywarda, nie interesowała Teda ani nie zaskoczyła go. Już wcześniej czytał o tym w gazetach, łącznie z zachwytami nad odrzutowcami Haywarda, jego dwudziestodwupokojową willą i przyjaźnią – domniemaną – z prezydentem, i żadna z tych informacji nie wzbudziła w nim zazdrości. – Chodźmy porozmawiać z matką i ojcem – dodał. Narzucił kurtkę i przytrzymał przed Carlem drzwi, puszczając go przodem. – Wiedzą, że Julie nie wróciła i strasznie się niepokoją. Może znają jakieś szczegóły, o których nie słyszałem.
Właśnie znaleźli się po drugiej stronie ulicy, gdy drzwi zakładu panien Eldridge otworzyły się i stanęła w nich Katherine. Przystanęła w pół kroku, od byłego męża dzieliła ją zaledwie szerokość chodnika. Ted skinął głową z obojętną uprzejmością, potem otworzył drzwi swojego biało-czarnego wozu patrolowego.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.