Za późno! Blazer, zmiatając zderzakiem śnieg, powoli toczył się po trzeszczącym moście; koła obracały się w miejscu i zaraz łapały przyczepność; napęd na cztery koła robił swoje.
Opatulona w koce, obsypana płatkami śniegu stała jak sparaliżowana, porażona niemożnością działania, zmuszona do patrzenia na coś, czemu w żaden sposób nie mogła zapobiec.
Odetchnęła dopiero w chwili, gdy samochód i jego szalony kierowca znaleźli się w bezpiecznym miejscu, a wtedy ogarnęła ją przekorna wściekłość – znów naraził ją na emocje, jakich na pewno nie poszukiwała! Odczuwała pustkę. Niepewnym krokiem przeszła przez most, otworzyła drzwi samochodu od strony pasażera i wsiadła.
– No to dotarliśmy – powiedział Zack.
– Dotarliśmy, dokąd? – Popatrzyła na niego ze złością. Odpowiedź otrzymała kilka chwil później, po pokonaniu ostatniego ostrego zakrętu, pod samym szczytem. Na górze, pośrodku polany, zasłonięty przed ludzkim wzrokiem przez rozłożyste sosny, stał wspaniały dom, wzniesiony z kamienia, drewna cedrowego, z drewnianymi tarasami i olbrzymimi oknami.
– To tutaj – oznajmił Zack.
– Kto, na Boga, zbudował go na takim odludziu, jakiś pustelnik?
– Najwyraźniej ktoś, kto lubi samotność.
– Twój krewny? – spytała, nagle usposobiona podejrzliwie.
– Nie.
– Czy właściciel wie, że zamierzasz użyć tego miejsca na kryjówkę przed policją?
– Za dużo tych pytań. – Zatrzymał samochód przed samym domem i wysiadł. – Ale odpowiedź brzmi nie. – Obszedł samochód i otworzył przed nią drzwi. – Chodźmy.
– Chodźmy? – wybuchnęła, wciskając się głębiej w fotel. – Mówiłeś, że jak już cię dowiozę na miejsce, będę mogła odejść.
– Kłamałem.
– Ty… draniu, uwierzyłam ci! – krzyknęła. Ale ona także kłamała. Przez cały dzień próbowała rozpaczliwie nie słuchać tego, co podpowiadał jej rozsądek: zatrzyma ją przy sobie, by nie mogła wskazać policji miejsca, gdzie się ukrył. Przecież jeżeli teraz puściłby ją wolno, nic nie mogłoby jej powstrzymać!
– Julie – powiedział, całą siłą woli starając się zachować spokój – nie pogarszaj swojej sytuacji. Zostaniesz tu przez kilka dni, a to nie najgorsze miejsce do spędzenia czasu.
Sięgnął przez nią, wyrwał kluczyki ze stacyjki i ruszył w stronę domu. Przez jedną krótką chwilę siedziała w wozie, zbyt wściekła i nieszczęśliwa, by zaprotestować. Ale co można było robić? Przełknęła łzy bezsilności i wysiadła. Trzęsąc się z zimna w lodowatych porywach wiatru, ruszyła za nim. Ostrożnie stawiała stopy w wysokich do kolan kraterach, jakie pozostawiał w kopnym śniegu leżącym wokół domu. Za jego przykładem zatrzymała się, skrzyżowała na piersiach ramiona i z zaciekawieniem patrzyła, jak naciska klamkę. Drzwi ani drgnęły, najwyraźniej zamknięte na klucz. Szarpnął mocniej – nic z tego. Z rękami na biodrach rozejrzał się wokół, przez chwilę nad czymś się zastanawiał. Julie ogarniały dreszcze, zaczynała szczękać zębami.
– I… i co… teraz? – zapytała. – Ja…k masz zamiar do…stać się do… środka?
Rzucił jej ironiczne spojrzenie.
– A jak myślisz? – Nie czekał na odpowiedź, tylko odwrócił się i skierował w stronę tarasu przy frontowej ścianie domu. Julie posłusznie podreptała za nim, zmarznięta i zła.
– Zamierzasz włamywać się przez okno? – spytała oburzona. Spojrzała na olbrzymie tafle szkła sięgające do samego dachu, co najmniej dwadzieścia pięć stóp ponad nimi. – Jeżeli zbijesz coś takiego, odłamki szkła posiekają cię na kawałki.
– Nie ciesz się na zapas – powiedział. Popatrzył z uwagą na kilka śnieżnych pagórków, najwyraźniej coś ukrywających. Rozkopał jeden i odsłonił sporych rozmiarów donicę, potem przeniósł ją pod tylne drzwi domu.
– Co robisz?
– Zgadnij.
– Skąd mam wiedzieć – wybuchnęła. – To ty jesteś kryminalistą, nie ja.
– To prawda, ale skazano mnie za morderstwo, a nie włamanie.
Z niedowierzaniem patrzyła, jak Zack próbuje rozkopać zmarzniętą ziemię, a potem, gdy nic z tego nie wyszło, rozbija gliniane naczynie o ścianę domu i rozsypuje zawartość na śniegu przed drzwiami. Na koniec przyklęknął i zaciśniętą w pięść dłonią rozbijał grudki ziemi. Zdumienie Julie rosło.
– Czyżby mały napad szału? – zapytała.
– Nie, panno Mathison – odparł z demonstracyjną flegmą. Rozgniatał w palcach grudkę po grudce. – Szukam klucza.
– Ktoś, kogo stać na taki dom i doprowadzenie drogi przez całą górę, nie jest chyba taki głupi, by klucz trzymać w doniczce na kwiaty! Marnujesz czas.
– Zawsze jesteś taką jędzą? – spytał z irytacją.
– Jędzą?! – W głosie Julie zabrzmiała uraza. – Kradniesz mi samochód, mnie zatrzymujesz jako zakładniczkę, grozisz śmiercią, a teraz masz czelność krytykować moje zachowanie? – Przerwał jej tyradę, triumfalnie unosząc w ręce oblepiony błotem, srebrzysty przedmiot.
Klucz! Włożył go do zamka i przekręcił. Otworzył drzwi i pełnym galanterii gestem zaprosił Julie do środka.
– Pocieszająca wiadomość. W takim razie dotarło do ciebie, że możesz biegać po całym domu…
– Czyżby? Jak tresowany wyżeł?
– Niezupełnie – odparł Zack. Kąciki ust wykrzywił w uśmiechu i z uznaniem popatrzył na jej gęste, falujące, kasztanowego koloru włosy i szczupłą, pełną wdzięku postać. – Bardziej jak niesforny, irlandzki seter.
Julie otworzyła usta, by uszczypliwie zripostować, ale słowa rozpłynęły się w szerokim ziewnięciu.
ROZDZIAŁ 23
Smakowity zapach pieczonego na grillu steku wyrwał Julie z głębokiego snu. Z niejasnym uczuciem, że olbrzymie łoże, na którym leży, nie jest jej własnym, przewróciła się na plecy, zupełnie zdezorientowana. W nieznanym pokoju panowały iście atramentowe ciemności. Przetarła oczy i spojrzała w drugą stronę, szukając źródła bladego światła, przebijającego się przez coś, co okazało się szparą w zasłonach. Blask księżyca! Przez kilka cudownych chwil miała wrażenie, że są wakacje, a ona znalazła się w luksusowym hotelu.
Spojrzała na wyświetlający godziny budzik, stojący na nocnym stoliku. Gdziekolwiek się znajduje, czas lokalny to 8.20 wieczorem, a w pokoju panuje chłód. Jeszcze rozespana pomyślała, że taka temperatura wyklucza Kalifornię czy Florydę. I nagłe olśnienie: w hotelowych pokojach nigdy nie czuć zapachu gotującego się jedzenia. Była więc gdzie indziej, w jakimś domu, co zaraz potwierdziły kroki dochodzące z pokoju obok.
Ciężkie, męskie kroki…
Świadomość dźgnęła ją niczym cios w żołądek. Gwałtownie usiadła na łóżku, odrzuciła przykrycie i wstała, pełna energii. Podeszła do okna. Uciekać! – przyszło jej do głowy, zanim zdołała pomyśleć rozsądnie. Na gołych nogach czuła gęsią skórkę. Z niedowierzaniem patrzyła na strój, jaki na sobie miała: męski podkoszulek, który – teraz sobie przypomniała – wyciągnęła z komody po wzięciu prysznica. W głowie zadźwięczały jej słowa: „Mam kluczyki od samochodu, a dom stoi w górach samotnie… Zamarzniesz na śmierć, jeżeli spróbujesz uciekać pieszo… Zamki w drzwiach da się otworzyć bez trudu… Możesz biegać po całym domu”.
– Tylko spokój – powiedziała głośno. Ale teraz, choć była wypoczęta i pełna energii, a jej umysł pracował gorączkowo, żaden rozsądny pomysł nie przychodził jej do głowy. Poza tym odczuwała dotkliwy głód. Naprzód jedzenie, postanowiła, z pełnym żołądkiem łatwiej wymyśli jakiś sposób.
Wyciągnęła z walizki dżinsy, które miała na sobie jeszcze w Amarillo. Bielizna, wyprana wczoraj pod prysznicem, nadal była mokra. Włożyła spodnie i uchyliła drzwi szafy – patrzyła na porządnie poskładane na półkach, ciężkie, męskie swetry i od razu zapragnęła włożyć na siebie coś świeżego. Wyjęła wielki, kremowego koloru, robiony ręcznie marynarski sweter i przymierzyła – sięgał do kolan.
Ale przecież nie zależy jej na wyglądzie – bo i dla kogo miała się stroić – poza tym, pod grubym swetrem nie będzie widać, że nie ma na sobie stanika. Wczoraj, przed pójściem do łóżka, umyła i wysuszyła głowę, teraz wystarczyło wyszczotkować włosy. Pochyliła się i czesała je, długie do ramion, jak zawsze, pociągnięciami od spodu. Prozaiczna, codziennie powtarzana czynność dziwnie uspokajała. Wyprostowała się i zaczesała włosy do tyłu, pozwalając im opaść naturalnymi falami po obu stronach twarzy. Sięgnęła do torebki po szminkę, ale zaraz zmieniła zdanie. Upiększanie się dla zbiegłego więźnia to już przesada! Może nawet błąd, zważywszy na pocałunek w śniegu, o świcie.
Ten pocałunek…
Wydało jej się, że od tamtej chwili minęły tygodnie, a nie ledwie godziny. Ale teraz Julie była wypoczęta i czujna. Jeżeli się zastanowić, pomyślała, zainteresowanie okazane przez tego mężczyznę miało jedynie zapewnić mu bezpieczeństwo. O nic więcej nie chodziło…
Z pewnością nie miało nic wspólnego z seksem…
O Boże! Tylko nie to…
Popatrzyła w lustro na ścianie łazienki i uspokoiła się. Zawsze była zbyt zajęta, by nadmiernie troszczyć się o swój wygląd. Gdy miała czas przyjrzeć się dokładnie swemu odbiciu, widziała twarz o wyrazistych rysach, duże oczy, mocno zarysowane kości policzkowe. No i ten idiotyczny dołek w brodzie, który znacznie powiększył się od czasu, gdy miała trzynaście lat. Teraz jednak była zadowolona. W dżinsach, w o wiele za dużym swetrze, z rozpuszczonymi włosami i bez makijażu nie wzbudziłaby pożądania żadnego mężczyzny, a zwłaszcza takiego, który przespał się z setkami oszałamiająco pięknych gwiazd i gwiazdek. Zainteresowanie jej osobą z pewnością nie miało nic wspólnego z seksem, zdecydowała z pełnym przekonaniem.
By się uspokoić, wzięła głęboki oddech, niechętna, ale gotowa na spotkanie z porywaczem i na – miała taką nadzieję – wspaniały posiłek.
Cicho otworzyła drzwi i wkroczyła do salonu – z wrażenia zaparło jej dech: w kominku huczał ogień, wysoko, na belce pod sufitem, paliły się przyćmione światła. Na stole migotały świece, ich płomyki odbijały się w kryształowych kieliszkach ustawionych obok płóciennych serwetek.
I nie wiedziała, co spowodowało to wrażenie, te kieliszki i świece, a może przyćmione światło i cicha muzyka rozlegająca się z adapteru stereofonicznego, ale poczuła się jak w gniazdku uwitym celowo, by ją uwieść. Skierowała się do kuchni, tutaj królował Zachary Benedict. Zwrócony do niej plecami, zdejmował właśnie mięso z rusztu. Starając się przybrać energiczny, rzeczowy ton, spytała:
– Spodziewamy się gości?
Odwrócił się i z leniwym uśmiechem na twarzy zmierzył ją wzrokiem. Julie odniosła niejasne wrażenie, że podoba mu się to, co zobaczył. Za chwilę umocnił ją w tym przekonaniu. Uniósł w jej stronę kieliszek z winem.
– Wyglądasz prześlicznie w tym za dużym swetrze.
Pewnie, pomyślała, po pięciu latach spędzonych w więzieniu pociągałaby go każda. Wolała cofnąć się o krok.
– Ostatnią rzeczą, na jakiej mi zależy, jest podobanie się tobie. Wolę z powrotem przebrać się we własne rzeczy, chociaż wymagają przeprania. – Obróciła się na pięcie.
– Julie! – rzucił ostro, i teraz w jego głosie nie słyszała już chęci porozumienia.
Odwróciła się pośpiesznie, zaskoczona niebezpiecznym tempem zmian jego humoru. Cofnęła się jeszcze o krok, a wtedy niemal natarł na nią z kieliszkiem w ręce.
– Wypij, do cholery! – I zaraz się zmitygował. – Wypij, to ci pomoże się odprężyć.
– Po co miałabym się odprężać? – nie ustępowała.
Pomimo przekornie zadartej brody i buntowniczego tonu, Zack usłyszał w jej głosie strach. Cała złość natychmiast się ulotniła. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny okazała tak wiele odwagi, tyle hartu ducha, walczyła z nim tak wytrwale, że w końcu uwierzył, iż nie odczuwa przed nim strachu.
Dopiero gdy popatrzył w jej zmienioną twarz, pojął, na jak wielki stres ją naraził: pod pięknymi oczami widniały błękitne półksiężyce, biała cera stała się jeszcze bielsza. Jest zdumiewająca, pomyślał, odważna, dobra, nieustraszona. Może gdyby jej nie polubił – tak naprawdę – nie miałoby żadnego znaczenia, że patrzy na niego, jak na niebezpieczną bestię. Rozsądek nakazał mu stłumić chęć pogłaskania jej po policzku – takim gestem jeszcze bardziej by ją wystraszył. A przeprosiny za porwanie z pewnością uznałaby za szczyt hipokryzji. Zrobił natomiast coś, czym, jak postanowił, nie miał nigdy więcej zawracać sobie głowy: spróbował przekonać ją o swej niewinności.
– Przed chwilą poprosiłem, byś się odprężyła… – zaczął, ale przerwała mu.
– Rozkazywałeś, nie prosiłeś. Surowy ton dziewczyny wywołał uśmiech na jego wargach.
– Teraz proszę. Julie, całkowicie wytrącona z równowagi łagodnością brzmiącą w jego głosie, wypiła łyk wina, by się trochę uspokoić. Stał obok, oddalony tylko o dwie stopy, wysoki, barczysty. Patrzyła na niego – w czasie gdy spała, zdążył wziąć prysznic, ogolił się i przebrał. W czarnych spodniach i czarnym swetrze Zachary Benedict wygląda o wiele przystojniej niż na ekranie, pomyślała. Uniósł dłoń i oparł o ścianę, tuż obok jej ramienia, a gdy znów się odezwał, w jego głosie zabrzmiała ta uwodzicielska nuta łagodności.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.