– Miewasz kłopoty z dyrektorem?

– Bez przerwy – przyznała, a jej twarz rozjaśnił beztroski uśmiech. – Tego właśnie dnia Johnny czekał na matkę w pobliżu gabinetu i podsłuchał naszą rozmowę. Jak wyszłam, siedział w tym swoim fotelu na kółkach i uśmiechał się do mnie, jakbym była bohaterką. „Będzie pani musiała za karę zostać po lekcjach, panno Mathison?” – zapytał. Byłam tak zaskoczona, że omal nie upuściłam sterty książek, które akurat niosłam. Ale gdy zapewniłam go, że mi to nie grozi, popatrzył na mnie wyraźnie rozczarowany. Powiedział, że się domyślał, bo dziewczyn nie zamyka się po lekcjach w klasie. Wtedy już wiedziałam! – Zack zdawał się nie rozumieć, więc wyjaśniła: – Chłopiec żył pod kloszem stworzonym przez matkę i przez cały czas marzył, by w szkole traktowano go jak pozostałe dzieci. Ale nauczyciele ani koledzy nie mogli tego zrozumieć.

– I co zrobiłaś?

Oparła się na kanapie, podciągnęła pod siebie nogi.

– Tę jedną, jedyną właściwą rzecz, jaką mogłam. Uważnie obserwowałam go przez cały następny dzień i gdy w pewnej chwili rzucił piórem w dziewczynkę siedzącą przed nim, nakrzyczałam na niego, jakby popełnił jakąś zbrodnię. Powiedziałam, że powinien zostawać po lekcjach przez kilka tygodni i od tej pory, jak pozostałe dzieci, będzie dostawał to, na co zasłużył. A potem wyznaczyłam mu dwa dni kary!

Wsparła głowę na oparciu kanapy i spod przymkniętych powiek z uśmiechem popatrzyła na Zacka.

– Potem kręciłam się w pobliżu szkoły, by go obserwować i upewnić się, czy postąpiłam słusznie. Wyglądał na zadowolonego z potraktowania go na równi z innymi psotnikami, ale nie byłam jeszcze całkiem pewna. Tego wieczora jego matka zatelefonowała do mnie z awanturą. Powiedziała, że syn zachorował, a moje postępowanie określiła jako „okropne i bez serca”. Chciałam jej wszystko wytłumaczyć, ale nim zdążyłam otworzyć usta, odłożyła słuchawkę. Była wściekła. Następnego dnia Johnny nie pojawił się w szkole.

Gdy Julie zamilkła, Zack cicho zapytał:

– I co zrobiłaś?

– Po lekcjach poszłam do niego do domu, porozmawiać z nim i jego matką. Zrobiłam jeszcze coś. Zupełnie nie zastanawiając się po co, wzięłam ze sobą innego ucznia, Williego Jenkinsa. Willie to typowy „macho”, największy rozrabiaka, idol trzeciej klasy. Jest dobry we wszystkim – od futbolu, poprzez baseball do mistrzostwa w przeklinaniu… oprócz – uśmiechnęła się kącikami ust- oprócz śpiewu. Głos Williego, gdy mówi, przypomina skrzek ropuchy, śpiew to głośny, podobny do skrzypienia drzwi dźwięk, rozśmiesza nim wszystkich do łez. W każdym razie coś mnie tknęło i zabrałam go ze sobą. Johnny siedział w fotelu na kółkach w ogródku za domem. Willie miał ze sobą futbolową piłkę – chyba nawet z nią śpi – i został na dworze. Gdy wchodziłam do środka, usiłował nakłonić Johnny'ego do łapania piłki, ale ten nawet nie chciał spróbować. Siedział bez ruchu i nie odzywał się. Spędziłam pół godziny na rozmowie z panią Everett. Powiedziałam jej wprost, że niszczy szanse Johnny'ego na szczęście, traktując go tak, jakby był za delikatny, by robić cokolwiek poza oglądaniem świata z perspektywy fotela. Nie przekonałam jej. Gdy zbierałam się do wyjścia, usłyszałyśmy przed domem jakiś trzask, potem krzyki, i obie wybiegłyśmy do ogródka. Zobaczyłyśmy Williego – oczy Julie zalśniły na wspomnienie – jak z szerokim na milę uśmiechem na twarzy, przyciska do piersi piłkę. Zdaje się, że Johnny'emu łapanie nie szło najlepiej, ale, według Williego, chłopiec miał prawą rękę nie gorszą od niego. Johnny aż promieniał, gdy usłyszał od Williego, że chce go mieć w swojej drużynie – muszą tylko potrenować łapanie piłki.

Zamilkła, a wtedy Zack zapytał:

– I rzeczywiście trenują?

Skinęła głową, jej wrażliwe rysy wyrażały zachwyt.

– Razem z pozostałymi zawodnikami, i to każdego dnia. A potem idą do Johnny'ego i to on pomaga Williemu w nauce. Okazało się, że chociaż Johnny nie brał czynnego udziału w lekcjach, jest bardzo pojętny i chłonie wszystko jak gąbka. A jeszcze teraz znalazł sobie cel, i nie poddaje się. Nigdy nie widziałam takiej determinacji. – Nieco zażenowana swym emocjonalnym wystąpieniem, Julie zamilkła i zajęła się stekiem.

ROZDZIAŁ 24

Zack skończył jeść, wygodniej rozparł się na kanapie i założył nogę na nogę. W milczeniu obserwował płomienie tańczące na palenisku, a Julie, teraz już w spokoju, kończyła kolację. Próbował skupić myśli na dalszej podróży, ale syty i odprężony wciąż wracał do zdumiewającego – i przewrotnego – kaprysu losu, który spowodował, że Julie Mathison siedziała naprzeciwko. W ciągu długich tygodni przygotowań obmyślał każdy szczegół ucieczki i marzył o swej pierwszej nocy w tym domu.

Nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby mieć towarzystwo. Dla tysiąca powodów byłoby lepiej, gdyby pozostał sam. Ale skoro ona już tu jest, nie może, jak gdyby nic, zamknąć jej w pokoju na klucz, podawać jedzenie i udawać, że nic się nie stało. Jednak już po pierwszej godzinie spędzonej w jej towarzystwie miał ochotę postąpić właśnie tak, bo zmusiła go do zadumy nad swym życiem, nad tym, czego w nim zabrakło i czego nigdy mieć nie będzie.

Pod koniec tygodnia ruszy dalej, a tam, dokąd się wybiera, nie znajdzie luksusowych górskich chatek z przytulnie huczącym na kominku ogniem; nie będzie wiódł wzruszających rozmów o małych, kalekich chłopcach z panią nauczycielką o oczach jak anioł i uśmiechu, który mógłby skruszyć kamień. Nie pamiętał, by kiedykolwiek widział kobiecą twarz rozjaśniającą się tak jak jej, gdy opowiadała o „swoich dzieciach”! Znał wiele młodych, ambitnych dziewcząt, które zachwycała perspektywa otrzymania od niego roli czy chociaż biżuterii, najwspanialszych aktorek – na scenie lub poza nią, w łóżku i poza łóżkiem – odgrywających nad wyraz przekonująco namiętność i miłość, ale aż do dzisiejszego wieczora nie spotkał się z czymś tak autentycznym, szczerym, prawdziwym.

Gdy w wieku osiemnastu lat, w kabinie półciężarówki jechał do Los Angeles, krztusząc się łzami, które ze wszystkich sił próbował ukryć, poprzysiągł sobie nigdy nie patrzyć za siebie, nie zastanawiać się, jak jego życie mogłoby wyglądać, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Jednak teraz, w wieku trzydziestu pięciu lat, gdy uczynki, które popełnił lub jakich był świadkiem, zmieniły go, uczyniły twardym, na widok Julie Mathison nie mógł oprzeć się pokusie oddania się marzeniom.

Podniósł do ust szklankę z brandy i patrzył, jak polano spada z kraty paleniska w chmurze iskier. Zastanawiał się, co by się wydarzyło, gdyby wcześniej spotkał kogoś takiego jak ona. Czy byłaby w stanie uratować go przed nim samym, nauczyć wybaczania, zmiękczyć serce, wypełnić pustkę w życiu? Czy umiałaby postawić przed nim ważniejsze, dające więcej satysfakcji cele od zdobywania pieniędzy, zabiegania o pozycję i uznanie, za którymi pogoń wypełniła mu życie? Czy z kimś takim jak Julie przeżywałby coś lepszego, głębszego, trwającego dłużej niż błysk orgazmu?

Nagle uderzył go całkowity bezsens podobnych rozważań, własna naiwność. Gdzież, u diabła, miałby poznać kogoś takiego jak Julie Mathison? Do osiemnastego roku życia otaczała go służba i rodzina, sama ich obecność stanowiła nieustanne przypomnienie towarzyskiej wyższości. W tamtych czasach córka pastora z małego miasteczka nawet nie otarłaby się o krąg jego znajomych.

Nie, wtedy by jej nie spotkał, tym bardziej na kogoś takiego nie trafiłby W Hollywood. Ale gdyby, jakimś zrządzeniem losu, poznał Julie właśnie tam? Zastanowił się, w skupieniu zmarszczył brwi. Gdyby w jakiś sposób bez uszczerbku przetrwała otoczona oceanem zepsucia, niepohamowanej żądzy i wybujałych ambicji, jakim było Hollywood, czy zauważyłby ją? A może zepchnęłyby ją na drugi plan piękniejsze, bardziej seksowne, światowe kobiety?

Gdyby wkroczyła do jego biura na Beverly Drive i poprosiła o zdjęcia próbne, czy dostrzegłby subtelność rysów, te nieprawdopodobne oczy, smukłą postać? A może przeoczyłby to wszystko, bo przecież nie była wyzywającą pięknością o figurze jak klepsydra? Gdyby spędziła w jego gabinecie godzinę i rozmawiała z nim tak, jak dzisiaj wieczorem, czy naprawdę potrafiłby docenić jej dowcip, inteligencję, pozbawioną afektacji szczerość? A może, spoglądając na zegarek, pozbyłby się jej, bo nie znałaby się na filmowym fachu ani nie dawała nadziei na szybkie pójście z nim do łóżka – a tylko te dwie sprawy tak naprawdę go interesowały.

Obracał w dłoniach szklankę i zastanawiał się nad odpowiedzią na te wszystkie pytania, starając się zachować wobec siebie brutalną uczciwość. Po chwili wahań uznał, że zauważyłby delikatne rysy Julie, jej jasną cerę, wspaniałe oczy: w końcu był ekspertem od spraw urody, wcześniej czy później zwróciłby na dziewczynę uwagę. I na jej szczerość i otwartość; wzruszyłaby go okazywanym bliźnim współczuciem i łagodnością, słodyczą charakteru. Jak dzisiaj. Ale, z pewnością, nie zrobiłby jej próbnych zdjęć.

Ani nie oddał w ręce wziętego fotografa, który, Zack był pewien, potrafiłby wydobyć z niej całą świeżość typowej amerykańskiej dziewczyny, a zdjęcie zamieścił na okładce czasopisma o milionowym nakładzie, mimo że przekroczyła już wiek najlepszy do rozpoczęcia kariery modelki.

Przeciwnie, kazałby jej natychmiast opuścić biuro i wracać do domu, wyjść za mąż za tego jej prawie narzeczonego, mieć dzieci; przeżyć w życiu coś znaczącego. Bo nawet w swych najgorszych chwilach, przy całym zmęczeniu życiem, Zack nigdy nie chciałby, by ktoś tak delikatny i świeży jak Julie Mathison został poddany manipulacji, wykorzystany i zepsuty przez Hollywood. Czy przez niego.

Ale co by się stało, gdyby, pomimo jego rad, uparła się przy filmowej karierze? Czy wtedy wziąłby ją sobie do łóżka, gdyby chciała?

Nie.

A czy on chciałby tego?

Nie!

Czy chciałby ją widywać na lunchach, wieczornych przyjęciach?

Na Boga, nigdy!

Dlaczego?!

Odpowiedź znał doskonale. Popatrzył na dziewczynę, jakby chciał umocnić się w tym przekonaniu: z podwiniętymi nogami siedziała na kanapie i patrzyła na wiszący nad kominkiem pejzaż, blask płomieni zamigotał w jej lśniących włosach, okalających twarz spokojną i niewinną jak dziewczynki z chóru na Pasterce. I właśnie dlatego nie chciałby, żeby mieli ze sobą coś wspólnego ani przed jego pójściem do więzienia, ani, tak naprawdę, teraz.

Chociaż był od niej tylko dziewięć lat starszy, dzieliły ich całe wieki doświadczeń – także sprzed więzienia – których na pewno nie pochwaliłaby. Przy jej młodzieńczym idealizmie Zack czuł się stary i do cna wypalony.

Patrzył na nią, ubraną w olbrzymi, niekształtny sweter, niesamowicie seksowną – poczuł wzbierającą żądzę. I zaraz zganił się w myślach: „Ty stary, obrzydliwy lubieżniku!”

Chociaż, pomyślał z zadowoleniem, pociągając następny łyk brandy, dzisiaj wieczorem potrafiła także sprawić, że się roześmiał. Pochylił się do przodu, oparł ręce na kolanach i wpatrywał się w pustą szklankę. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek potrafi wysłuchać sprawozdania z meczu futbolowego bez przypomnienia sobie jej uwag o tym, że są: fullback, halfback i quarterback, a brakuje three-quarter backa. A czy kiedykolwiek potrafi powstrzymać uśmiech, gdy usłyszy o jakimś futboliście jako o tight end, bo zdaniem Julie Mathison rozsądek nakazywałby, by istniał także loose end?

Przyszło mu do głowy, że Julie ani razu nie zapytała o jego filmowe życie. Nie przypominał sobie, by wcześniej spotkał kobietę czy mężczyznę, którzy z wylewnością – rzadko szczerą – nie oświadczyliby z miejsca, że jest ich ulubionym bohaterem filmowym i nie zarzucali pytaniami dotyczącymi osobistego życia jego lub innych aktorów, będących akurat „na fali”.

Nawet więźniowie, ci zatwardziali i najbardziej krwiożerczy, oszołomieni jego przeszłością palili się, by powiedzieć mu, które z jego filmów najbardziej im się podobały. Całe to wścibstwo, przeplatane pochlebstwami, złościło go i napawało niesmakiem.

A teraz czuł się trochę dotknięty, bo Julie Mathison zachowywała się tak, jakby nigdy o nim nie słyszała. Może w miasteczku, w którym mieszka, nie ma nawet kina, pomyślał, może, przez całe swoje życie na głuchej prowincji, z dala od wielkiego świata, nie oglądała żadnego filmu.

Bóg raczy wiedzieć… może chodziła tylko na te dawne filmy, ze wstępem bez limitu wieku! Na te, w których on występował, młodzież poniżej siedemnastego roku życia mogła wejść wyłącznie w towarzystwie dorosłych, a to z powodu dość paskudnego języka, przemocy, seksu, czasem wszystkich tych trzech spraw naraz. Zack często czuł się jakby trochę zażenowany swoją twórczością – pruderia? – zapewne dlatego z własnego wyboru nigdy nawet nie zbliżyłby się do kobiety podobnej Julie.

Z zadumy wyrwał go jej głos:

– Nie wyglądasz, jakbyś przesadnie rozkoszował się tym wieczorem.

– Myślałem, czy nie wysłuchać wiadomości – powiedział wymijająco.