Julie, którą to jego zachmurzone milczenie zaczynało niepokoić, uczepiła się propozycji: miała już dość rozważań, jest winny morderstwa czy nie… i czy znów ją pocałuje, zanim pójdą spać.
– Dobry pomysł – odparła. Podniosła się z kanapy i sięgnęła po talerz. – Wyszukaj właściwy kanał, a ja pozbieram ze stołu.
– I sprawisz, że nie wywiążę się z naszej umowy? O nie, to ja uprzątnę talerze.
Patrzyła, jak Zack zbiera naczynia i wychodzi do kuchni.
Już od godziny dręczyły ją wątpliwości co do jego winy. Pamiętała, z jaką wściekłością mówił o przysięgłych, którzy wysłali go do więzienia, i tę przejmującą rozpacz w jego głosie, gdy prosił tam, w śniegu, o namiętny pocałunek, który oszukał kierowcę ciężarówki: „Proszę! Nikogo nie zabiłem! Przysięgam!”
W tamtej chwili zasiał w jej głowie zdradzieckie ziarno wątpliwości, teraz, siedemnaście godzin później, zdawało się wzejść na dobre i zapuścić korzenie – myśl o tym, że niewinny człowiek mógł spędzić pięć lat w więzieniu, napawała ją przerażeniem. Także z innych, znajdujących się poza jej kontrolą przyczyn, stawał jej się coraz bliższy. Wspomnienie pocałunku, dreszczu, jaki przeszył jego ciało, gdy mu się poddała, okazywanej przez niego powściągliwej kurtuazji nie dawało jej spokoju.
Po raz chyba dwunasty w ciągu ostatniej godziny pomyślała, że prawdziwy morderca nie zawracałby sobie głowy delikatnością przy pocałunku, nie traktował jej z taką serdecznością i pogodą, jakie, poza nielicznymi wyjątkami, okazywał.
Rozsądek przekonywał: sama się oszukujesz, przysięgli nie mogli się aż tak pomylić. Ale dzisiejszego wieczora, ile razy na niego popatrzyła, instynkt podpowiadał, że ten człowiek jest niewinny i nie mogła znieść myśli o tym, przez co musiał przejść.
Wrócił do salonu, usiadł naprzeciw niej, wyciągnął i skrzyżował w kostkach długie nogi.
– Po wiadomościach możemy oglądać, co tylko zechcesz – powiedział z wzrokiem wbitym w ekran telewizora.
– Świetnie. – Ukradkiem obserwowała go przez stół. W tej przystojnej twarzy widać było nieposkromioną dumę, w wysuniętej brodzie upór, a inteligencję i siłę charakteru w każdym rysie. Dawno temu, przed laty, czytała wiele artykułów napisanych o nim zarówno przez „młodych gniewnych” reporterów, jak i uznanych krytyków filmowych. Często porównywano go z największymi gwiazdami epoki. Julie szczególnie dobrze zapamiętała opinię wygłoszoną w telewizji: osoba Benedicta to konglomerat cech tych najlepszych- zwierzęcego magnetyzmu Seana Connery, talentu Newmana, charyzmy Costnera, „machismo” młodego Eastwooda, gładkiej światowości Warrena Beatty, wszechstronności Michaela Douglasa i surowego wdzięku Harrisona Forda.
Teraz, po spędzeniu wspólnie prawie dwóch dni, stwierdziła, że żaden z artykułów, jakie czytała, nie charakteryzował go właściwie, a kamera filmowa też nie zdołała wytropić jego najlepszych cech. Julie domyślała się dlaczego: w prawdziwym życiu emanował trudną do sprecyzowania siłą i osobistym urokiem, które miały niewiele wspólnego z jego wysoką, muskularną sylwetką ani z tym sławnym, kpiarskim uśmiechem.
Było w nim coś jeszcze… Julie czuła, za każdym razem, gdy na niego popatrzyła, że – nie wspominając nawet o pobycie w więzieniu – Zachary Benedict robił i widział w życiu prawie wszystko, co było do zrobienia i zobaczenia. Jego doświadczenia znajdowały się pieczołowicie ukryte za niemożliwym do sforsowania murem światowych manier, leniwego wdzięku, przeszywającego spojrzenia złotych oczu – poza zasięgiem jakiejkolwiek kobiety.
I w tym, pomyślała, tkwi prawdziwy jego urok: wyzwanie. Pomimo wszystkiego, przez co przeszli w ciągu ostatnich dwóch dni, Zachary Benedict sprawił, że ona – jak pewnie każda kobieta, która poznała go osobiście lub z ekranu – zapragnęła wyszukać słaby punkt w tej barykadzie. Odkryć, co się za nią znajduje, rozebrać i odnaleźć tego chłopca, którym kiedyś musiał być, sprawić, by mężczyzna, jakim jest teraz, śmiał się głośno i stał się czuły, pełen miłości.
I zaraz ze strony własnego ja spotkała ją surowa reprymenda. Nic z tych spraw nie ma znaczenia! Liczy się tylko to, czy dokonał morderstwa. Raz jeszcze ukradkiem popatrzyła na niego i poczuła w sercu ból.
Była pewna, że jest niewinny. Czuła to. Na myśl, że ten piękny i inteligentny mężczyzna spędził zamknięty w klatce pięć długich lat, niemal zapłakała. Przez głowę przeleciał jej widok więziennego bloku, niezliczonych cel, usłyszała szczęk zatrzaskiwanych krat, krzyki więziennych strażników, zobaczyła mężczyzn pracujących w pralni i w więziennym ogródku, pozbawionych wolności i swobody. I godności.
Głos spikera odczytującego wiadomości przykuł jej uwagę: „Teraz podamy wiadomości stanowe i lokalne, także poinformujemy o śnieżycy, jaka nadciągnie do nas dzisiejszego wieczora, potem przejdziemy do ogólnokrajowych. Na początek Tom Brokaw poda wiadomość o wyjątkowej wadze”. Julie nagle wstała, zbyt nerwowa, by usiedzieć bezczynnie, ale głos Toma Brokawa przytrzymał ją na miejscu:
„Dobry wieczór, panie i panowie. Dwa dni temu Zack Benedict, kiedyś jeden z największych gwiazdorów Hollywood i wybitny reżyser, uciekł z więzienia stanowego w Amarillo, gdzie odsiadywał karę czterdziestu pięciu lat za podstępne zamordowanie, w 1988 roku, swej żony, aktorki Rachel Evans”.
Julie odwróciła się w samą porę, by ujrzeć wypełniające cały ekran zdjęcie Zacka w więziennym uniformie, z numerem na piersi. Jak zahipnotyzowana tym, co zobaczyła, słuchała dalszych słów Brokawa: „Uważa się, że Benedict podróżuje z tą kobietą…”
Aż zatkało ją na widok swojej fotografii sprzed roku: w skromnej szmizjerce, z kokardą przy kołnierzyku, stała wśród uczniów trzeciej klasy.
„Policja w Teksasie informuje, że tę kobietę, Julie Mathison, lat dwadzieścia sześć, widziano ostatnio w Amarillo dwa dni temu, kiedy wsiadała do chevroleta blazera z mężczyzną odpowiadającym rysopisowi Benedicta. Początkowo uważano, że pannę Mathison uprowadzono…”
– Początkowo? – wybuchnęła Julie. Patrzyła na Zacka, który powoli wstawał z kanapy. – Co to znaczy „początkowo”?
Natychmiast otrzymała przerażającą odpowiedź. Brokaw mówił dalej: „Teoria porwania prysnęła jak mydlana bańka dzisiaj po południu, gdy Pete Golash, kierowca ciężarówki, doniósł o napotkaniu pary odpowiadającej rysopisom Benedicta i Mathison w Kolorado, na parkingu dla ciężarówek, o świcie dziś rano…”
Na ekranie pojawiła się, z taśmy wideo, dobroduszna twarz Petera Golasha i Julie zrobiło się aż niedobrze z wściekłości i wstydu, gdy usłyszała: „Ta para rzucała do siebie śnieżkami jak jakieś dzieciaki. Potem ta kobieta, Julie Mathison – jestem pewien, jak diabli, że to była ona – potknęła się i upadła. Benedict wylądował na niej i za moment już się migdalili. Całowali się. Ona z pewnością nie zachowywała się jak zakładniczka”.
– O mój Boże! – westchnęła Julie. Przycisnęła rękami brzuch, z trudem przełykała gorycz rosnącą jej w gardle. W ciągu kilku chwil paskudna rzeczywistość zniszczyła przytulną atmosferę panującą w górskiej chatce. Cały gniew Julie skierował się przeciwko mężczyźnie, który ją tu przywiódł – widziała go teraz takim, jaki był na ekranie telewizora: skazańca w więziennym uniformie, z numerem na piersi.
Nim zdążyła ochłonąć, ekran zajaśniał jeszcze bardziej męczącą sceną i Brokaw powiedział: „Nasz reporter Phil Morow jest w Keaton w Teksasie, gdzie Mathison mieszka i uczy w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Udało mu się przeprowadzić krótki wywiad z jej rodzicami, z pastorem i jego żoną, panią Jamesową Mathison…”
Okrzyk protestu wyrwał się ust Julie, gdy poważna, pełna godności twarz ojca spojrzała na nią z ekranu, a stanowczy, ufny głos starał się przekonać cały świat o jej niewinności:
„Jeżeli Julie jest z tym Benedictem, to z pewnością wbrew swej woli. Kierowca ciężarówki, który twierdzi co innego, albo myli się co do osób, które widział, albo w ocenie sceny, którą obserwował. Nie mam nic więcej do powiedzenia” – zakończył, obrzucając pełnym potępienia spojrzeniem reporterów już cisnących się zewsząd z pytaniami.
Zalewana falami wstydu oderwała oczy od ekranu i przez mgłę łez patrzyła na Zacharego Benedicta, podchodzącego do niej pośpiesznie.
– Ty draniu! – krzyknęła i cofnęła się, gdy znalazł się tuż obok.
– Julie. – Sięgał ku jej ramionom, daremnie próbując pocieszyć.
– Nie dotykaj mnie! – krzyknęła. Usiłowała odsunąć dłonie Zacka, ale w końcu zrezygnowana przypadła do jego piersi i wybuchnęła płaczem. – Mój ojciec jest pastorem – wyszlochała – szanowanym człowiekiem, a ty postarałeś się, by jego córka wyszła na jakąś dziwkę! Jestem nauczycielką! – krzyczała histerycznie. – Uczę małe dzieci! Myślisz, że pozwolą mi dalej pracować po tym, jak stałam się bohaterką głośnego w całym kraju skandalu, tą, która tarza się w śniegu ze zbiegłym mordercą?
Do Zacka dotarło, że dziewczyna ma rację i poczuł ból, jak przy zacięciu się wyszczerbioną brzytwą. Przytulił ją mocniej.
– Julie…
– Przez ostatnie piętnaście lat – mówiła ze szlochem – starałam się być bez zarzutu, pod każdym względem. I udało mi się. – Nie mogła powstrzymać łez. Rozpaczliwy żal udzielił się Zackowi, choć nie rozumiał jego istoty. – Wszystko na nic!
W końcu, jakby fizycznie wyczerpana, przestała walczyć. Głowa opadła jej na piersi, ramionami wciąż wstrząsał szloch.
– Tak bardzo się starałam. – Zakrztusiła się łzami. – Zostałam nauczycielką, aby rodzice mogli być ze mnie dumni. Chodzę do kościoła i uczę w szkółce niedzielnej. Ale po tym wszystkim nie pozwolą mi więcej…
Zack nie mógł dłużej znieść ciężaru jej rozpaczy ani własnej winy.
– Przestań wreszcie, proszę – szepnął błagalnie. Utulił ją w ramionach, głowę przygarnął do piersi. – Rozumiem i przykro mi. Jak to się już skończy, powiemy, jak było naprawdę.
– Ty rozumiesz! – powtórzyła z goryczą. Uniosła ku niemu zalaną łzami, pełną potępienia twarz. – Jak ktoś taki jak ty może pojąć, co czuję! – Ktoś taki jak on, pomyślał, zwierzę jak on.
– Mylisz się! – wybuchnął. Odsunął ją od siebie i mocno potrząsał, aż popatrzyła mu w oczy. – Dokładnie wiem, co znaczy cierpieć za coś, czego się nie popełniło!
Na widok wściekłości malującej się na jego twarzy i wyzierającej z oczu rozpaczy, Julie powstrzymała się od protestu przeciwko gwałtownemu, niemal brutalnemu uściskowi. Zack wbijał palce w jej ramiona i krzyczał głosem rozedrganym z emocji:
– Nikogo nie zabiłem! Słyszysz? Skłam i powiedz, że wierzysz! No powiedz, chcę usłyszeć, jak ktoś wypowiada te słowa!
Julie, która przed chwilą doświadczyła namiastki uczuć, z jakimi przyszło mu się zmagać – jeżeli rzeczywiście był niewinny – nie mogła oderwać się od tej myśli. Jeżeli jest niewinny… Przełknęła łzy i zamglonym wzrokiem wpatrywała się w wymizerowaną, przystojną twarz mężczyzny.
– Wierzę ci! – szepnęła, a łzy na nowo zaczynały przedzierać się przez zaporę rzęs i spływać po policzkach. – Naprawdę.
Zack usłyszał szczerość w tym pełnym łez zapewnieniu; w jej błękitnych oczach dostrzegł rodzące się współczucie i lodowy mur, jakim od lat otaczał swe serce, zaczął tajać, pękać. Uniósł dłoń i dotknął gładkiego policzka dziewczyny, kciukiem nadaremnie ścierał łzy.
– Nie płacz z mojego powodu – wyszeptał ochryple.
– Wierzę ci! – powtórzyła. Czułość brzmiąca w jej głosie burzyła resztki powściągliwości. W gardle poczuł skurcz, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył, przez chwilę stał nieruchomo, jakby sparaliżowany tym, co widział, słyszał i czuł. Jej oczy wyglądały jak zroszone deszczem bratki; łzy przywierały do grubych rzęs, płynęły po policzkach, by w końcu opaść na jego dłoń.
– Proszę, nie płacz – szeptał. Ustami z rozpaczą powstrzymywał drżenie jej warg. – Proszę, proszę, przestań… – Gdy poczuła dotyk jego łapczywych ust, zesztywniała i ucichła. Nie wiedział, ze strachu czy z zaskoczenia. I nie dbał o to w tej jednej chwili. Pragnął tulić ją, rozkoszować się słodyczą uczuć, jakie budziły się w nim… pierwsze od lat… pragnął dzielić je z nią.
Nie śpiesz się, powtarzał w duchu, zadowól się tym, na co pozwoli; wargami zagarniał jej usta, smakował sól łez. Nie chciał swą natarczywością zmuszać jej do czegokolwiek, ale przywoływanie się do opamiętania nie na wiele się zdało.
– Pocałuj mnie – nalegał, a niezdarna czułość, jaką słyszał we własnym głosie, była mu równie obca jak inne, ogarniające go uczucia. – Odwzajemnij pocałunek – powtórzył. Język w pogotowiu czyhał przy jej wargach. – Otwórz usta – rozkazał. Posłuchała!
Przywarła do niego, napierając rozwartymi wargami. Jęknął z rozkoszy. Pożądanie, pierwotne i potężne, rozgrzało w nim krew, i dalej pozwolił wieść się instynktowi.
Tulił ją mocniej, przechylał do tyłu, przyciskał do swoich jej biodra; jego wargi zmuszały, by szerzej rozwarła usta; język penetrował pachnącą wilgotność. Przycisnął ją do ściany; całował z całą namiętnością, napierał wargami, prowokował językiem; dłońmi wiódł po plecach, potem w górę, pod swetrem. Pod palcami czuł wilgotną jedwabistość delikatnej, nagiej skóry; pieścił wąską talię, głaskał plecy, ogarniał dłońmi brzuch, wreszcie poszukał piersi. Przywarła do niego mocniej i cicho jęczała, i ten słodki dźwięk niemal przywiódł go do granic wytrzymałości; ciało Zacka zadrżało, pieścił każdy cal jej piersi, ustami obejmował jej wargi, językiem szukał z wciąż narastającą łapczywością.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.