– Co ci się stało?

Ze zdenerwowania aż zaschło jej w ustach.

– Nic. To znaczy, znalazłam parę kalesonów w komodzie i włożyłam je pod dżinsy, żeby nie zmarznąć.

– Trzymaj się blisko domu – ostrzegł – nie każ mi cię szukać.

– Oczywiście – skłamała ochoczo. Otworzyła drzwi szafy w przedpokoju, w której wcześniej widziała narciarskie czapki i rękawiczki, należące pewnie do właściciela domu. – Jak myślisz, z czego powinnam zrobić oczy i nos? – beztrosko szczebiotała o szczegółach swego pomysłu. Nabierze go, pomyślała.

– Nie mam pojęcia i, tak naprawdę, nic mnie to nie obchodzi.

Zmusiła się do pełnej entuzjazmu miny i dalej przeglądała znajdujące się w szafie buty.

– W niektórych kulturach stawianie bałwana to znaczące przedsięwzięcie artystyczne – poinformowała. Podświadomie przybrała ten sam ton, jakim zwracała się do uczniów swej trzeciej klasy. – Wiedziałeś o tym?

– Nie.

– To wymagające poważnych przemyśleń misterium – dodała szczerze.

Nie odpowiedział, tylko w milczeniu zmierzył ją wzrokiem, potem odwrócił się na pięcie i poszedł do kuchni.

Julie chętnie zrezygnowałaby z dalszych prób nawiązania rozmowy, ale właśnie zaświtał jej w głowie kapitalny pomysł: już wie, jak, bez wzbudzania podejrzeń, zniknie mu z pola widzenia.

– W niektórych kulturach, gdzie śnieg i lodowe kształty uważane są za formy artystyczne, do bałwana przywiązuje się o wiele większe znaczenie niż do zwykłej kuli utoczonej ze śniegu. Wokół bałwana, przy wykorzystaniu gałęzi, owoców tarniny i kamieni, wznosi się najrozmaitsze obiekty. – Wciągnęła na dłonie wodoodporne rękawiczki narciarskie, znalezione na dnie szafy. Szeroko uśmiechnięta obejrzała się przez ramię, wstała i domknęła drzwi szafy. – Czy to nie interesujące? – zapytała.

Otworzył szafkę, z szuflady ze sztućcami wyciągnął nóż.

– Fascynujące – zadrwił.

– Nie wyglądasz na zbyt zainteresowanego – skarżyła się. Wreszcie nie wytrzyma tej gadaniny, pomyślała, i każe jej się wynosić. – Przynajmniej mógłbyś się nad tym zastanowić. Miałbyś w przedsięwzięciu jakiś wkład. Pomyśl o satysfakcji, jakiej dostarcza postawienie bałwana i…

Zatrzasnął drzwi szafki tak energicznie, że z przestrachem spojrzała na nóż w jego ręce.

– Julie – odezwał się zniecierpliwiony – zamknij się, do cholery!

Już sama zmiana jego nastroju wystarczyłaby Julie do przypomnienia, że Zack Benedict to niebezpieczny, nieobliczalny przeciwnik. Z połyskującym w dłoni nożem i oczami miotającymi nienawistne błyski wyglądał na osobę zdolną do popełnienia morderstwa z zimną krwią.

Zauważył bladość jej twarzy, przerażenie, z jakim wpatruje się w nóż, i nie mógł mieć wątpliwości, co dziewczyna o nim myśli. Kiełkujący w nim od wczoraj gniew spowodował wybuch:

– To prawda – rzucił drwiąco – zostałem skazany za morderstwo.

– Ale mówiłeś, że tego nie zrobiłeś – przypomniała, bezskutecznie starając się, by jej głos brzmiał spokojnie.

– Tak powiedziałem – drwił słodziutkim tonem, który przyprawił ją o dreszcz przerażenia – ale ty wiesz lepiej, prawda, Julie?

Nerwowo przełknęła ślinę i zaczęła wycofywać się korytarzem.

– Mogę wyjść z domu? – Nie czekając na odpowiedź, rzuciła się do drzwi.

Za jej plecami Zack stał nieruchomo. Starał się zachować spokój, nie myśleć o przerażeniu, jakie przed chwilą ujrzał na twarzy dziewczyny. Mówił sobie, że nie obchodzi go, co o nim myśli ani jak rozkosznie szczebioce o bałwanie. Ani jaka jest słodka, dobra, niewinna. Przy niej czuł się zbrukany, czuł, że wszystko już przeżył.

Kilka minut później w radiu zaczęto podawać wiadomości i od razu nastrój Zacka polepszył się. Według spikera, stan Sandiniego nie zmienił się – ani na lepsze, ani na gorsze. Trzyma się! Zack przeszukał całą skalę i wreszcie znalazł stację nadającą non stop wiadomości, żadnej muzyki. Właśnie wchodził do salonu, gdy komentator radiowy mówił, że kanadyjskie władze są przekonane, iż Zachary Benedict, w czarnym sedanie, dwa dni temu przekroczył granicę w okolicy Windsoru.

ROZDZIAŁ 26

Niech to diabli – zaklęła cicho Julie, wysuwając się z blazera, zaparkowanego za domem, z dala od wielkich, frontowych i bocznych okien. W ciągu piętnastu lat, jakie upłynęły od jej pierwszej i zarazem ostatniej lekcji uruchamiania samochodu bez kluczyka, instalację elektryczną na pewno unowocześniono, a w dodatku nie wykazała się w tej dziedzinie zbytnią pojętnością i teraz nie miała pojęcia, jak połączyć ze sobą przewody, których kilka wyciągnęła spod deski rozdzielczej.

Drżąc z zimna, uzbierała naręcze sosnowych gałęzi i pognała z nimi przez wiatr i śnieg pod boczną ścianę domu. Przez całe piętnaście minut, jakie spędziła na dworze, on stał w oknie, bez ruchu jak kamienny posąg. Rzekoma potrzeba zebrania materiałów do budowy otoczenia bałwana pozwoliła jej, bez wzbudzenia podejrzeń – na co liczyła, znikać Zackowi z pola widzenia, ale bała się oddalać na dłużej. Miała nadzieję, że Benedict w końcu uzna ją za idiotkę marznącą na mrozie, by ulepić nikomu niepotrzebnego bałwana, i przestanie zwracać na nią uwagę.

Na przemarznięte uszy naciągnęła głębiej znalezioną w szafie, robioną na drutach czapkę, potem zaczęła toczyć śniegową kulę, ani na chwilę nie przerywając rozważań nad sposobem ucieczki: w tych warunkach wędrówka na piechotę byłaby samobójstwem, wiedziała o tym dobrze. Nawet gdyby nie zabłądziła podczas forsowania góry na przełaj, zamarzłaby, zanim dotarłaby do głównej drogi. A gdyby jakimś cudem i to jej się udało, i tak skonałaby z zimna, zanim pojawiłby się jakiś samochód. Jadąc tu, przez ostatnie dwie godziny nie spotkali nikogo. Na zdobycie kluczyków od blazera nie miała szans, a nie umie, o czym przekonała się przed chwilą, uruchomić wozu bez nich.

– Musi istnieć jakaś inna możliwość wydostania się stąd – dodała sobie na głos otuchy, tocząc kulę w stronę sosnowych gałęzi. Z tyłu domu stał zamknięty na kłódkę garaż – Zack powiedział jej, że używa się go jako magazynu i dlatego nie mogą wstawić do niego samochodu. Może Zack kłamał, może nie wiedział na pewno. Jeden z kluczy, które zabrała z szuflady, wyglądał jak od kłódki, a jedyną, jaką tu widziała, umieszczono na drzwiach garażu. Ale nawet gdyby właściciel domu pozostawił w nim samochód, nic by jej to nie dało, bo choćby odnalazła kluczyki i uruchomiła go, ich auto skutecznie blokowało wyjazd z garażu.

Została tylko jedna możliwość. Bez zaglądania do garażu domyślała się, co w nim znajdzie – narty.

W szafie w sypialni stały narciarskie buty, a nigdzie w domu nie widziała nart.

Jeszcze nigdy nie jeździła na nartach.

Będzie musiała spróbować. W telewizji i w kinie widziała narciarzy poruszających się płynnie i z łatwością. Przecież nawet dzieci jeżdżą na nartach, więc jej z pewnością też się uda.

Ale Zachary Benedict był narciarzem, przypomniała sobie ze strachem. Widziała go szusującego na jednym z filmów, kryminale dziejącym się w Szwajcarii. Na ekranie wyglądał na doskonałego narciarza, chociaż w trudniejszych momentach pewnie zastępował go kaskader. Z trudem, stękając z wysiłku, toczyła po śniegu ciężką kulę, coraz to większą i większą. Wreszcie, po dziesięciu minutach zmagań, ustawiła ją we właściwym miejscu – nie byle jaki wyczyn, zważywszy na to, z jakim trudem schylała się w obcisłych dżinsach. Przerwała budowę skończonego w jednej trzeciej bałwana. Rozrzuciła wokół, w półkolu, jak sobie wcześniej wymyśliła, sosnowe gałęzie, potem stanęła i udawała, że rozmyśla nad swoim dziełem.

Kątem oka popatrzyła w stronę okna; Zack dalej w nim stał, nieruchomy niczym kamienny strażnik. Już czas, pomyślała, na sprawdzenie, co jest w garażu. Zziębniętymi od mrozu, trzęsącymi się ze zdenerwowania rękami próbowała, bez powodzenia, włożyć do zamka ciężkiej kłódki pierwszy ze znalezionych kluczy. Wstrzymując oddech, wsunęła drugi – kabłąk kłódki odskoczył. Obejrzała się przez ramię na tylne drzwi domu, by upewnić się, że Zack nie wyszedł na dwór, potem uchyliła drzwi i weszła do środka.

Wewnątrz panowały ciemności. Po potknięciu się o łopatę i wpadnięciu na pojazd z olbrzymimi kołami, wreszcie znalazła na ścianie kontakt i nacisnęła go. Pomieszczenie eksplodowało światłem. Julie, przez chwilę oślepiona, zmrużyła oczy, ale już po chwili rozglądała się wokół. Serce zabiło mocniej. Narty. W uchwytach na ścianie zobaczyła kilka par z kijkami. Po lewej stronie stał olbrzymi traktor z pługiem do odśnieżania. Julie wyobraziła sobie siebie w jego kabinie zjeżdżającą na złamanie karku pełną ostrych zakrętów trasą i zaraz odrzuciła tę możliwość. Nawet gdyby zepchnęła blazera z drogi zaryzykowała jazdę górskimi serpentynami, pojazd narobiłby dość hałasu, by zaalarmować przebywającego w domu Benedicta. Co więcej poruszałaby się tak wolno, że zanim traktor nabrałby rozpędu, Zack wyciągnąłby ją z kabiny.

Pozostałą część garażu zajmowało dodatkowe wyposażenie traktora, opony do jazdy po śniegu, jakieś skrzynki i inny sprzęt. Wszystko przykryte dużą płachtą z czarnego brezentu.

Narty! Spróbować na nich zjechać? Jeżeli nawet przetrzyma mróz pewnie skręci kark. Pogoda też nie nastrajała optymistycznie. Musiałaby zaczekać dzień lub dwa, bo wiatr wciąż się wzmagał, śnieg sypał coraz obficiej i zanosiło się na prawdziwą zamieć. Bardziej kierowana ciekawością niż nadzieją, Julie zajrzała pod brezent. Aż krzyknęła z radości.

Pod płachtą stały dwa lśniące, granatowego koloru skutery śnieżne z przygotowanymi na siedzeniach kaskami.

Zgrabiałymi palcami próbowała wetknąć do stacyjki maszyny stojącej bliżej. Pasował! Podekscytowana wybiegła z garażu, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Pogodą, która jeszcze przed chwilą zdawała się taka groźna, przestała się martwić za jakieś pół godziny zaraz po przebraniu się w znaleziony w szafie kombinezon, chyłkiem wymknie się z domu i wyruszy drogą ku wolności. Nigdy dotąd nie miała do czynienia ze skuterem śnieżnym, ale przypuszczała że poradzi sobie, i to na pewno lepiej, niż gdyby przyszło jej użyć nart. Zdecydowana doprowadzić do końca plan, którego realizacja jak dotąd szła jej nadspodziewanie dobrze, uzbierała naręcze sosnowych gałązek i rozrzuciła je wokół bałwana, aby sprawić wrażenie, że przez cały czas była zajęta zbieraniem drewna. Zachary Benedict wciąż obserwował ją z okna. A więc dobrze! Przystanęła i rozejrzała się jakby zastanawiała się, w jaki jeszcze sposób udekorować bałwana. Ale ani na chwilę nie przestawała myśleć o zbliżającej się wolności. Musi tylko przebrać się, włożyć suche rękawiczki. I pamiętać o zabraniu klucza od drugiego skutera, żeby Zack nie mógł wyruszyć w pogoń, jak już się połapie że uciekła.

Była gotowa. Ani śnieg, ani wiatr, ani uzbrojony zbiegły więzień nie pokrzyżują jej planów! Myślami znajdowała się już w drodze.

Benedict obserwował, jak Julie naciąga czapkę bardziej na uszy i odchodzi. Nie przejął się, gdy zniknęła mu z oczu ruszyła przez śnieg w poszukiwaniu przedmiotów potrzebnych do przystrojenia bałwana.

Gniew, jaki czuł wcześniej, opuścił go. Ulgę poczuł zwłaszcza po usłyszeniu wiadomości, że stan Sandiniego nie pogorszył się. Niemal z rozbawieniem obserwował, jak Julie z wielkim trudem toczy olbrzymią śniegową kulę, chociaż ledwo schyla się w opiętych dżinsach. Wykrzywił usta w uśmiechu, widząc, jak sobie radzi: gdy utoczyła wystarczająco dużą kulę, przestała pchać ją rękami. Odwróciła się, zaparła o nią plecami i pchnęła, używając siły nóg. Zacka aż korciło, by wyjść na dwór i pomóc jej.

Powstrzymał się jednak: pewnie gniewnie odrzuciłaby propozycję, a on tylko pozbawiłby się przyjemności patrzenia na jej krzątaninę. Aż do tej chwili nie wyobrażał sobie, że można znajdować taką przyjemność w oglądaniu dziewczyny lepiącej bałwana. Wiedział dlaczego – nigdy nie znał dorosłej kobiety, której przyszłoby do głowy oddawać się zajęciu tak pospolitemu i niewinnemu zarazem, jak zabawa w śniegu.

Jest dla niego zupełną zagadką, myślał, czekając, aż znowu ją zobaczy. Inteligentna i naiwna, skora do poświęceń i gwałtowna, namiętna i płochliwa – same przeciwieństwa. Wszystkie one pociągały go niepomiernie, ale najbardziej intrygowała całkowitym brakiem zepsucia. Z początku sądził, że aura niewinności istnieje tylko w jego wyobraźni. Ale wczoraj wieczorem okazało się przecież, że dziewczyna prawie nie umie całować! Ze zdumieniem zastanawiał się, jacy to nieudolni mężczyźni mieszkają w Keaton, ba, w całym Teksasie! A cóż to za ofiara z tego jej niedoszłego narzeczonego, że nie nauczył jej chociażby gry wstępnej? Podskoczyła niczym wystraszony królik, gdy dotknął jej piersi. Gdyby nie wiedział, że to w jej wieku i w dzisiejszych czasach niemożliwe, sądziłby, że dziewczyna wciąż jest dziewicą.

Uświadomił sobie, dokąd podążają jego myśli, i zaklął pod nosem. Za chwilę odwrócił się, zaskoczony odgłosem kroków Julie, dochodzącym od tylnych drzwi domu.