Teraz, gdy porównywała swą ustabilizowaną przeszłość z chaotyczną teraźniejszością i niepewną przyszłością, sama nie wiedziała, śmiać się czy płakać. Przez te wszystkie lata pilnowała się na każdym kroku, bo nie chciała, by rodzina i mieszkańcy Keaton pomyśleli sobie o niej coś złego. I od razu coś takiego! Była bliska „zejścia z dobrej drogi”, i wcale nie chodziło o drobne złamanie towarzyskich czy moralnych kanonów, które spowodowałoby w Keaton co najwyżej trochę plotek. Zupełnie w jej stylu, pomyślała z ironią. Zamierza naruszyć nie tylko zasady kodeksu moralnego, ale pewnie też prawo Stanów Zjednoczonych Ameryki, i gdy już to zrobi, media nie przegapią okazji – nagłośnią sprawę w całym kraju, jak już zresztą zaczęły!

Chwila rozbawienia minęła, Julie z poważną miną zatrzymała wzrok na swoich dłoniach. Od czasu zamieszkania z Mathisonami poczyniła z własnej woli ofiary. Decyzja zostania nauczycielką, porzucenie myśli o innych, bardziej intratnych zawodach, wtedy też na taką wyglądała. Jednak każda z nich przynosiła jej tyle satysfakcji, że miała wrażenie, jakby brała z życia więcej, niż z siebie dawała.

Ogarnęło ją niejasne wrażenie, że los wzywa ją do spłacenia długu za całe życie niczym niezasłużonych profitów. Zachary Benedict jest w takim samym stopniu jak ona winny morderstwa z zimną krwią, została więc wyznaczona przez los do rozwikłania tej zagadki.

Przewróciła się na bok, wsunęła dłoń pod poduszkę i obserwowała tańczące na palenisku płomienie. Dopóki nie zostanie ustalony prawdziwy morderca, nikt, łącznie z jej rodzicami, nie usprawiedliwi niczego, co ona zrobi. Oczywiście, gdy rodzina przekona się, że Zack jest niewinny, rozgrzeszy wszystkie jej czyny. Cóż, może jednak nie wszystkie, pomyślała.

Na pewno nie spodobałoby im się, że tak szybko się zakochała. Targana mieszanymi uczuciami, od pogodzenia się z losem do chęci działania, uświadomiła sobie, że na uczucie do Zacka nie miała najmniejszego wpływu, a spanie z nim stało się oczywiste; no chyba żeby przez noc jego pragnienia wyziębły. Wolałaby jednak, by dał jej kilka dni na bliższe poznanie się.

Jedyne, co mogła zrobić, to próbować chronić swe serce przed niepotrzebnym bólem, powstrzymać się od powiedzenia czy zrobienia czegoś, co uczyni ją jeszcze bardziej bezbronną, wystawi na ciosy, jakich może się spodziewać. Przecież nie jest skończoną idiotką! Zanim Zachary Benedict poszedł do więzienia, przez całe lata obracał się w świecie luksusu, zamieszkanym przez pięknych, interesujących ludzi, znanych z braku moralnych zasad.

Czytała o nim w wielu czasopismach i wiedziała, że mężczyzna, z którym przebywa w tej luksusowej górskiej kryjówce, był kiedyś właścicielem fantastycznych posiadłości, gdzie wydawał wystawne przyjęcia, z udziałem gwiazd kina, osobistości międzynarodowego biznesu, członków europejskich rodzin królewskich, a nawet prezydenta Stanów Zjednoczonych.

To nie miły, dobrotliwy asystent pastora kościoła z małego miasteczka.

Julie wiedziała: w porównaniu z nim jest naiwna jak nowo narodzone dziecko.

ROZDZIAŁ 30

Była dziesiąta rano, gdy się obudziła; poduszkę z kanapy przyciskała do piersi. Z lewej strony usłyszała jakiś ruch i szybko odwróciła głowę, w tej samej chwili rozległ się rozbawiony, męski głos:

– Pielęgniarka, która opuszcza pacjenta i słodko zasypia na dyżurze, nie zasługuje na zapłatę.

Pacjent Julie stał oparty ramieniem o występ kominka, z rękami skrzyżowanymi na piersi, i patrzył na nią z leniwym uśmiechem. Z włosami jeszcze wilgotnymi po kąpieli, w kremowej, giemzowej koszuli rozpiętej pod szyją, wepchniętej w beżowe spodnie, wyglądał niesłychanie przystojnie, całkiem już w formie i… na bardzo rozbawionego.

Starając się nie zwracać uwagi na zdradzieckie bicie serca, spowodowane jego czarującym, uwodzicielskim uśmiechem, Julie pośpiesznie usiadła.

– Twój przyjaciel, Dominie Sandini, żyje – powiedziała. Chciała jak najszybciej przekazać mu dobrą wiadomość. – Mówią, że z tego wyjdzie.

– Słyszałem.

– Naprawdę? – zapytała ostrożnie. Miała nadzieję, że usłyszał tę wiadomość przed chwilą w radiu, podczas ubierania się. Jeżeli nie – jeżeli zapamiętał jej słowa, co możliwe… czułaby się upokorzona, bo wtedy musiałyby dotrzeć do niego inne rzeczy, jakie wygadywała w ciągu tych dziesięciu minut, gdy myślała, że jest nieprzytomny i zupełnie straciła głowę. Czekała z nadzieją na słowa Zacka, ale on tylko patrzył z uśmiechem błądzącym w kącikach ust. Poczuła, jak oblewa ją rumieniec zażenowania. Zerwała się na równe nogi.

– Jak się czujesz?

– Teraz lepiej, zaraz po przebudzeniu byłem niczym ziemniak pieczony w mundurku.

– Co takiego? Czyżby w sypialni zrobił się aż taki upał?

Kiwnął głową.

– Śniło mi się, że umarłem i poszedłem do piekła. Otworzyłem oczy i byłem pewien – tuż obok migotały płomienie.

– Przepraszam. – Z uwagą szukała na jego twarzy śladów długotrwałego przebywania na mrozie.

– Nie musisz. Bardzo szybko zorientowałem się, że to jeszcze nie piekło.

W cieple jego dobrego humoru, zaraźliwego i rozbrajającego, rozluźniła się. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, sięgnęła i przyłożyła grzbiet dłoni do jego czoła, by sprawdzić, czy ma gorączkę.

– Skąd wiedziałeś, że nie jesteś w piekle?

– Bo pochylił się nade mną anioł – powiedział cicho.

– Najwyraźniej miałeś halucynacje.

– Czyżby?

Tym razem głęboki ton głosu nie budził wątpliwości co do jego intencji. Szybko zabrała dłoń, ale nie zdołała uciec ze spojrzeniem.

– Z pewnością.

Porcelanowa kaczka na gzymsie kominka, obok jego ramienia, co dostrzegła kątem oka, stała krzywo. Sięgnęła i przestawiła ją, a także poprawiła stojące obok dwie mniejsze.

– Julie – powiedział głębokim, aksamitnym głosem, który tak nie bezpiecznie wzmagał bicie jej serca – spójrz na mnie. – Odwróciła twarz w jego stronę, a wtedy dodał z powagą: – Dziękuję za uratowanie mi życia.

Zahipnotyzowana wyrazem jego oczu, musiała odkaszlnąć, by powstrzymać drżenie głosu.

– Dziękuję za chęć ratowania mojego.

Coś zadrgało w przepastnej głębi jego źrenic, coś gorącego i zapraszającego; puls Julie przyśpieszył przynajmniej trzykrotnie, choć Zack nawet nie próbował jej dotknąć. Aby sprowadzić nastrój do spraw przyziemnych i bezpiecznych, zapytała:

– Jesteś głodny?

– Dlaczego nie odeszłaś? – nie ustępował.

Ton jego głosu ostrzegał: nie pozwoli na zmianę tematu, dopóki nie dostanie odpowiedzi. Opadła na sofę. Wzrok przeniosła na stół, musiała uciec od jego spojrzenia.

– Nie mogłam zostawić cię tam i pozwolić umrzeć po tym, jak ryzykowałeś życie, by sprawdzić, czy nie utonęłam. – Na stole dwie magnolie z jedwabiu dziwnie wygięły się w wazonie. Nie oparła się impulsowi, ustawiła je porządnie.

– No to dlaczego nie odeszłaś, jak już przywiozłaś mnie tutaj i wpakowałaś do łóżka?

Julie czuła się, jakby stąpała po polu minowym. Nawet gdyby zdobyła się na odwagę, popatrzyła mu prosto w oczy i spróbowała wyrzucić z siebie, co do niego czuje, nie była pewna, czy słowa przeszłyby jej przez usta.

– Po pierwsze, nawet o tym nie pomyślałam, po drugie – dodała, a w jej głosie zadźwięczało zadowolenie z wyszukanego pretekstu -nie wiedziałam, gdzie są kluczyki od samochodu.

– Były w kieszeni moich spodni – tych, z których mnie rozebrałaś.

– Tak naprawdę, ja… nie pomyślałam o szukaniu ich. Chyba za bardzo martwiłam się o ciebie…

– Nie sądzisz, że zważywszy na okoliczności, jakie cię tu przywiodły, to dość dziwne?

Julie pochyliła się, wzięła do ręki zsuwające się ze stołu czasopismo i położyła je, otwarte, na dwóch innych. Potem przesunęła kryształowy flakon ze sztucznymi kwiatami dwa cale w lewo, dokładnie na środek stołu.

– Od trzech dni wszystko wydaje mi się niezmiernie dziwne – powiedziała chłodno – i nie mam pojęcia, jak w tych okolicznościach powinno wyglądać normalne zachowanie. – Wstała i zaczęła poprawiać poduszki, które rozrzuciła podczas drzemki. Gdy pochyliła się, by podnieść jedną z dywanu, usłyszała jego wesoły głos:

– Zdaje się, w chwilach stresu zabierasz się za porządki?

– Tego bym nie powiedziała, po prostu jestem najzwyklejszą w świecie pedantką. – Na widok zabawnie uniesionych brwi, jakby ją przedrzeźniał, i zafascynowanych oczu, poczuła trudną do opanowania ochotę roześmiania się. – W porządku – rzekła bezradnie – masz rację, przyznaję. To nerwowy nawyk. – Odłożyła poduszkę na miejsce i dodała ze smutnym uśmiechem: – Kiedyś, jeszcze w college'u, wyprowadzona z równowagi zbliżającym się egzaminem, uporządkowałam cały stryszek i ułożyłam w alfabetycznym porządku płyty mojego brata, potem przepisy kuchenne matki.

Oczy Zacka śmiały się z tej historii, ale głos pozostał poważny.

– Czymś cię zdenerwowałem? – zapytał zaskoczony.

Julie popatrzyła na niego i zdumiona powstrzymała śmiech. Potem, niezbyt udanie, przybierając surowy ton, powiedziała:

– Od trzech dni swoimi wyczynami starasz się, by moje nerwy znalazły się na granicy wytrzymałości!

Pomimo pełnego wyrzutu tonu, nie mogła Zacka oszukać spojrzeniem: widok jej ślicznej, pełnej wyrazu buzi bez śladu strachu czy nieufności, tym bardziej nienawiści, napełnił go przejmującą tkliwością; całe wieki nikt na niego tak nie patrzył. Własnych adwokatów tak naprawdę nie zdołał przekonać o swej niewinności.

A Julie uwierzyła.

Nie potrzebował słów, wystarczyło spojrzeć w jej twarz. Wspomnienie tego, co załamującym się głosem mówiła nad strumieniem, było dobitnym potwierdzeniem:

„Pamiętasz jak mówiłeś, że chcesz, by ktoś uwierzył w twoją niewinność? Nie przekonałeś mnie, teraz myślę inaczej. Przysięgam! Nie potrafiłbyś zabić”. Mogła zostawić go, by umarł tam, nad strumieniem, a jeżeli dla córki pastora takie zachowanie było nie do pomyślenia, przyprowadzić tutaj, a potem zabrać samochód i z najbliższego telefonu zawiadomić policję. Ale tego nie zrobiła. Bo naprawdę wierzy w jego niewinność. Zapragnął wziąć ją w ramiona i powiedzieć, jak wiele dla niego znaczy; chciał ogrzać się w cieple jej uśmiechu, słyszeć ten jej zaraźliwy śmiech. A przede wszystkim pragnął znów poczuć jej wargi, całować ją i pieścić, aż oboje utoną w miłosnym zapamiętaniu, własnym ciałem podziękować za dar, jaki sobą dawała. Bo teraz nie mógł zaofiarować jej niczego innego.

Wyczuła zmianę w ich wzajemnych stosunkach, ale w żaden sposób nie potrafiła zrozumieć, dlaczego stała się bardziej nerwowa niż wtedy, gdy groził jej bronią. Zauważył to, miał jednak pewność, że tej nocy będą się kochać, że ona pragnie tego niemal tak mocno jak on.

Czekała, by znów się odezwał, zażartował lub drażnił się z nią, ale milczał. Cofnęła się i wskazała dłonią w stronę kuchni.

– Jesteś głodny? – spytała.

Jak wyrwany ze snu skinął głową i powiedział ochrypłym z pożądania głosem:

– Wygłodzony.

Z pewnością nie wybrał tego słowa celowo, pocieszała się w myślach Julie, przecież zostało użyte w seksualnym kontekście podczas kłótni zeszłej nocy. Usiłując udać, że nic takiego nie przyszło jej do głowy, z przesadną uprzejmością zapytała:

– Na co masz ochotę?

– A co zaproponujesz? – odbił piłeczkę. Rozgrywał z nią partię ping-ponga z taką łatwością, że Julie nie wiedziała już, czy podwójnych znaczeń słów nie doszukuje się tylko jej wyobraźnia.

– Jedzenie, oczywiście.

– Oczywiście – zgodził się z powagą, ale oczy błyszczały mu rozbawieniem.

– A dokładniej, potrawkę.

– To ważne, by wyrażać się precyzyjnie.

Julie postanowiła przerwać tę dziwnie napiętą wymianę słów i zaczęła wycofywać się w stronę lady oddzielającej kuchnię od salonu.

– Tu rozłożę nakrycia.

– Lepiej zjedzmy przy ogniu – powiedział głosem aksamitnym niczym delikatna pieszczota – będzie przytulniej.

Przytulniej… Julie zaschło w gardle. W kuchni robiła wszystko z pozorną sprawnością, ale dłonie jej drżały i z trudem nakładała gęstą potrawkę do misek. Kątem oka patrzyła, jak Zack podchodzi do adaptera i przegląda płyty kompaktowe; po chwili głos Barbry Streisand wypełnił pokój. Ze wszystkich płyt znajdujących się w szafce, od Eltona Johna po jazz, akurat musiał wybrać Streisand!

Świat zawirował; sięgnęła po serwetki, dwie położyła na tacy, a potem, plecami odwrócona do salonu, oparła się o ladę i wzięła głęboki, uspokajający oddech. Przytulniej! Z tonu głosu wywnioskowała dokładnie, co to słowo miało oznaczać w jego ustach: intymniej. Romantycznie! Zdała sobie z tego sprawę równie jasno jak z sytuacji, jaka bezpowrotnie wytworzyła się pomiędzy nimi, gdy zdecydowała się przy nim pozostać, chociaż mogła pozostawić go nad strumieniem lub, po odprowadzeniu do domu, wezwać policję. On także to zauważył – jego oczy błyszczały czułością, głos brzmiał pogodnie i miękko. Julie wyprostowała się i potrząsnęła głową z dezaprobatą dla niemądrych, daremnych wysiłków oszukania samej siebie. Z samokontroli nie pozostało ani śladu, żadne argumenty nie miały znaczenia, nigdzie nie ucieknie przed tą prawdą.