Zack nie wyglądał na niezadowolonego, raczej jakby został rażony piorunem. Zdezorientowany. W ciągu całego życia nigdy nie spotkał dwudziestosześcioletniej dziewicy. Do tego godnej pożądania – pięknej, dowcipnej, inteligentnej.

Patrzył na jej śliczną, wrażliwą buzię i wszystko, co niepokoiło go od wczoraj, zaczynało układać się w logiczną całość. Przypomniał sobie jej rozpaczliwy wybuch po wczorajszych wieczornych wiadomościach: „Mój ojciec jest pastorem! To szanowany człowiek. Przez piętnaście lat życia starałam się być ideałem”. Zapamiętał odpowiedź na pytanie, czy jest zaręczona: „Rozmawiamy o tym”. Najwyraźniej było wiele rozmów, ale żadnego kochania, pomyślał. A ostatniego wieczora sam porównywał ją do dziewczynki z kościelnego chóru.

Teraz, kiedy już znał jej przeszłość, tym bardziej gubił się w teraźniejszości. Najwyraźniej zachowała niewinność, mimo że miała chłopaka, który przecież ją kochał, ofiarował szacunek i wspólną przyszłość. A dziś wieczorem chce oddać się zbiegłemu więźniowi, który nie ma dla niej nic, niezdolnemu do kochania kogokolwiek. Po raz pierwszy od wielu lat w Zacku odezwało się sumienie. Przecież nawet ten prawie narzeczony nie przekonał jej, by mu się oddała; więc teraz Zack, gdyby naprawdę miał jakiekolwiek skrupuły, powinien trzymać się od niej z daleka! Porwał ją, potem obraził. Wystawił na publiczne potępienie. Dopisanie do tej listy pozbawiania niewinności byłoby czynem nie do wybaczenia.

Ale głos sumienia był za słaby, by go powstrzymać. Pragnie jej, musi ją mieć. Więc będzie… Los pozbawił go godności, wolności i przyszłości, ale z jakiegoś powodu, na te kilka dni, prawdopodobnie ostatnich w życiu, dał mu Julie. Nic nie jest w stanie go powstrzymać, nawet sumienie. Nieświadomy upływu czasu, głuchy i niemy, patrzył na nią, dopóki drżący głos nie wyrwał go z zamyślenia. Słowa, jakie padły z jej ust, były wzruszającym dowodem braku doświadczenia w postępowaniu z mężczyznami.

– Nie zamierzałam cię rozzłościć – powiedziała, całkowicie opacznie tłumacząc sobie jego milczenie.

– Jestem zły na siebie, nie na ciebie. – Westchnął ciężko.

– Dlaczego? – Popatrzyła mu pytająco w twarz.

– Bo to mnie nie powstrzyma – burknął w odpowiedzi. – Bo nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, że jeszcze tego nie robiłaś, nawet z kimś takim, kto cię kochał, kto mógł z tobą zostać, gdybyś zaszła w ciążę. Teraz nic się dla mnie nie liczy… – westchnął, przybliżył usta do jej ust – tylko to…

Jednak jej niedoświadczenie miało znaczenie. Na tyle, by Zack przerwał pocałunek i starał się powstrzymywać żądzę, by na nowo rozpocząć miłosną grę.

– Chodź do mnie – szepnął. Wziął ją w objęcia i ułożył twarzą do siebie, na boku, z głową opartą w zagłębieniu swego ramienia. Oddychał głęboko i czekał na uspokojenie się serca. Powoli, by dodać dziewczynie otuchy, gładził jej plecy. Pomyślał, że nawet gdyby miał umrzeć od niezaspokojonej żądzy, sprawi, by jej było dobrze. Jakoś musi ją przygotować, starając się nie zwiększać swego podniecenia.

Julie leżała bez ruchu, oszołomiona zaskakującą zmianą jego nastroju, przerażona, pomimo jego zapewnień, że nie zniechęciła go do kochania się z nią. Nie mogła ani chwili dłużej znieść niepewności. Nie patrząc mu w oczy, zatrzymała wzrok na jego szyi.

– Z tego, że to mój pierwszy raz, nie zamierzam robić wielkiej sprawy. Próbowałam tylko spowodować, byś trochę zwolnił, a nie całkiem przestawał.

Zack rozumiał, jak ciężko przyszło jej wypowiedzenie tych słów, i targnął nim przypływ dawno nie odczuwanej tkliwości. Uniósł jej brodę.

– Nie pomniejszaj tego wydarzenia. Prawda jest taka, że nigdy nie byłem odpowiedzialny… nie miałem zaszczytu być pierwszym mężczyzną, więc także mnie przydarza się to pierwszy raz. – Odsunął z policzka Julie splątane włosy, powoli przeczesywał palcami i patrzył, jak opadają na jej prawe ramię. – Przez te wszystkie lata, przez które nie mogli dociec, jaka naprawdę jesteś, musiałaś doprowadzać chłopaków w Keaton do szaleństwa.

– O co ci chodzi?

– O to, że od wczoraj marzyłem o zatopieniu palców w tych cudownych włosach, a przecież oglądam je dopiero od dwóch dni. – Z uśmiechem popatrzył jej w oczy.

Słowa rozpaliły żarem ciało Julie, co Zack natychmiast wyczytał ze zmiany wyrazu jej twarzy, ze sposobu, w jaki rozluźniła się w jego ramionach. Teraz przypomniał sobie, że słowami można rozpalić kobietę równie dobrze i szybko, jak najbardziej wprawnymi pieszczotami. Zrozumiał, że może osiągnąć cel bez doprowadzenia swego pożądania do granic wytrzymałości, o co byłoby w tej chwili nietrudno przy miłosnych gestach.

– Czy wiesz, o czym myślałem wczoraj podczas kolacji? – zapytał pełen czułości.

Pokręciła głową.

– Zastanawiałem się nad smakiem twoich ust, nad tym, czy twoja aksamitna skóra będzie równie delikatna w dotyku. – Gdy dotknął palcami jej policzka i powiedział: – Jest delikatniejsza – Julie czuła się, jakby zapadała w głęboki, cudowny, zmysłowy sen. Nie spuszczając z niej wzroku, potarł kciukiem jej wargi. – A twoje usta… niebiańskie! – Jego dłoń nieubłaganie zsuwała się po szyi, na ramiona, potem wolno przykryła pierś; Julie spuściła wzrok na gęste, kręcone, czarne włosy porastające jego szeroką klatkę piersiową.

– Nie odwracaj oczu – szepnął. Posłusznie powędrowała spojrzeniem ku jego twarzy. – Masz piękne piersi – zachwycił się.

To mija się z prawdą, pomyślała Julie, więc pozostałe słowa… Zobaczył wątpiący wyraz jej twarzy i usta wykrzywił mu smutny uśmiech.

– Jeżeli to nieprawda – rzekł, przesuwając kciukiem tam i z powrotem po twardniejącej sutce – to dlaczego umieram z pragnienia patrzenia na nie, ich dotykania, całowania? – Pod jego dotykiem sutka uformowała się w twardy pączek; na Zacka spłynęła kolejna fala żądzy. – Wiesz, że to prawda, Julie. Możesz wyczytać z mojej twarzy, jak bardzo cię pragnę.

Widziała to – widziała w jego palącym, ciężkim spojrzeniu. Z trudem powstrzymał się od pocałowania jej, głęboko westchnął. Musiał się hamować, gdy językiem muskał jej wargi.

– Jesteś taka słodka – szepnął. – Taka diabelnie słodka.

Rezerwa Julie prysnęła w jednej chwili. Cicho jęcząc, objęła go za szyję i pocałowała z narastającym w niej pożądaniem. Przytuliła się do niego całym ciałem i rozkoszowała dreszczem, jaki nim wstrząsnął, gdy natarła na jego wargi gwałtownym, namiętnym pocałunku. Ze zrozumieniem, jakiego istnienia u siebie nie podejrzewała, wyczuwała jego zdesperowaną walkę, by pocałunek nie stał się zanadto erotyczny, i przepełniła ją bezgraniczna tkliwość. Potarła jego usta rozchylonymi wargami, by zmusić go do pogłębienia pocałunku, a gdy się nie udało, zaczęła sama całować go w sposób, w jaki on robił to wcześniej. Dotknęła językiem jego warg i od razu poczuła przyśpieszony oddech; zachęcona pozwoliła, by jej język, na krótko, namiętnie zanurzył się w jego ustach, badając drogę…

I osiągnęła cel.

Rezerwa Zacka w jednej chwili prysnęła; z cichym jękiem przewrócił ją na plecy, całował z pożądliwym głodem, sprawiał, że poczuła się bardzo silna i bezradna zarazem. Jego ręce i usta ogarniały jej ciało, prześlizgiwały się po piersiach w dół i zaraz wracały. Przylgnął do jej warg, we włosy wbijał palce – brał w niewolę; całe ciało Julie zapłonęło pożądaniem.

– Otwórz oczy, maleńka – szepnął.

Posłuchała. Nad sobą zobaczyła muskularną, męską pierś pokrytą kręconymi, ciemnymi włosami i serce zabiło jej żywiej. Z ociąganiem oderwała wzrok, widziała, jak namiętność go zmienia. Mięśnie szyi pulsowały, napięta twarz pociemniała, oczy paliły ogniem. Widziała, jak na jego wargach formują się słowa, za chwilę wyartykułował je zachrypniętym głosem:

– Dotknij mnie. – Zaproszenie, rozkaz, błaganie.

Odpowiedziała na każde. Uniosła rękę i przycisnęła do jego policzka, a wtedy on, nie spuszczając wzroku, utonął ustami we wrażliwym wnętrzu jej dłoni.

– Dotknij mnie – powtórzył.

Jej serce zaczęło bić jak szalone; koniuszkami palców przewędrowała od twardych policzków, przez napięte mięśnie karku do ramion, w końcu zatrzymała się na szerokiej klatce piersiowej. Skóra Zacka była w dotyku niczym oblekający granit atłas, gdy posmakowała jej ustami, mięśnie natychmiast naprężyły się. Oszołomiona swoją nowo odkrytą mocą, całowała jego małe sutki, potem wargami sunęła aż do pępka. Z ust mężczyzny wyrwał się ni to jęk, ni to śmiech. W jednej chwili położył ją na plecach i przytrzymując nad głową ręce, nakrył swym ciałem. Wtargnął w jej usta, ich języki splotły się; wyjmował i wpychał swój, przygotowując ją na to, co zamierzał czynić z jej ciałem – ogień rozpalający się w Julie buchnął palącym płomieniem. Uwolniła nadgarstki, oplotła go ramionami i odwzajemniając oszałamiające pocałunki, przywarła doń całym ciałem, gładziła ramiona i plecy; jęknęła z rozkoszy, gdy na piersiach poczuła gorące usta. Tak bardzo zatraciła się w pożądaniu, które umiejętnie wzniecał, że dopóki palcami nie zaczął pieścić jej intymnych miejsc, nie zauważyła, kiedy sięgnął między jej uda. Zacisnęła powieki; oparła się fali zażenowania, poddała rozkoszy.

Zack walczył z rozszalałym w nim pożądaniem, obserwował drgnienia jej cudownej twarzy pod tą niezwykłą dla niej pieszczotą. Każde westchnienie, każdy spazm rozkoszy przepełniał go przejmującą tkliwością. Otwierała się ku niemu, wilgotna i gorąca – rozpaczliwie zapragnął zanurzyć się w niej. Jeszcze chwila, powstrzymywał się w myślach; pochylając głowę, całował namiętnie, równocześnie głęboko sięgając palcem. Obejmowała go, drżała. A jemu przypomniały się wzruszające słowa: „Dobrze, że drżysz, to bardzo, bardzo dobrze”. Pod palcami wyczuwał, że jest niezwykle wąska i ciasna, i miał okropne uczucie, że robi się za duży, że Julie, bez bólu, nie pomieści jego erekcji.

Jej dłonie poczynały sobie coraz odważniej. Aż wstrzymał oddech, gdy wreszcie musnęła, a potem wzięła w dłoń jego sztywny członek. W chwili gdy palce zamykały się, jej oczy, otwarte jakby w szoku, zatrzymały się na jego twarzy. Gdyby sytuacja nie była tak ostateczna, tak nagląca, Zack roześmiałby się z jej miny. Ale teraz nie pora, pomyślał, by śmiać się czy wpadać w dumę z powodu wrażenia, jakie najwyraźniej zrobił na niej swym rozmiarem. W blasku padającym z kominka patrzyła na niego, jakby czekała na jego decyzję. Jej palce doprowadzały do szaleństwa, niebezpiecznie zbliżał się do granicy eksplozji. Drugą ręką sięgnęła ku jego twarzy, pogładziła uspokajająco po brodzie, a słowa, które usłyszał, rozbroiły go ostatecznie.

– Byłeś wart czekania przez dwadzieścia sześć lat, panie Benedict.

Stracił nad sobą kontrolę. Z dłońmi po obu stronach rozpłomienionej twarzy Julie pochylił się, by ją całować, a z jego ust wyrwało się ochrypłe, pełne podziwu i zdumienia:

– Chryste…

W uszach zaszumiała krew, ale ani na chwilę nie zapominał, jakie to dla Julie ważne przeżycie. Opadł na jej ciało, między nogi, i szukał do niej wejścia. Znalazł.

Wszedł w ciasny, wilgotny przedsionek i aż mu zaparło dech; jej ciało rozwierało się, by przyjąć w siebie, ogarniała go cudowność jej ciepła. Napotkał kruchą przeszkodę; w dłoniach uniósł szczupłe biodra, wstrzymał oddech i pchnął. Julie napięła się w ledwie wyczuwalnym spazmie bólu, ale nim zdążył zareagować, przyciągnęła go ramionami, a jej ciało otwierało się ku niemu niczym egzotyczny kwiat… przyjmowało, chowało w siebie. Starając się odwlec zbliżający się orgazm, poruszał się w niej coraz wolniej, ale ona przejęła rytm, kurczowo go do siebie przyciskając, a wtedy zniknęło całe jego opanowanie, chęć przedłużenia miłosnego aktu. Przywarł do jej ust w gwałtownym pocałunku i równie gwałtownie wchodził w nią, zmuszając, by poruszała się szybciej i szybciej.

Podążając ku szczytowaniu, rozkoszował się jej stłumionym jękiem; ona, cała drżąca, wbiła paznokcie w jego plecy. Podniósł jej biodra wyżej i przyciągnął, teraz uderzał mocniej, w jakiejś trudnej do opanowania potrzebie, by wejść w nią jak najgłębiej. Eksplodował w jej wnętrzu z siłą, która wyrwała z jego ust cichy jęk. Nie przestawał się poruszać. Jak gdyby Julie mogła oczyścić go z całej goryczy przeszłości, rozjaśnić mroki przyszłości. Następny orgazm wybuchnął z mocą targającą każdym nerwem w jego ciele, wstrząsnął i pozostawił słabego. Nie pozostawił sobie nic.

Kompletnie wyczerpany opadł na ciało Julie i wciąż z nią połączony, przewrócił się na bok. Pozbawiony tchu trzymał ją w ramionach, głaskał po plecach. Daremnie czepiając się zanikającej euforii, próbował zapomnieć o rzeczywistości. Po kilku minutach poddał się. Teraz, gdy zaspokoił pożądanie, znowu odzywało się sumienie. Patrzył w migoczące płomienie i zaczynał widzieć swe czyny, motywy działania w ostatnich trzech dniach, w jaskrawym świetle prawdy: wziął bezbronną kobietę jako zakładniczkę, mierząc do niej z pistoletu, potem okłamał, że puści wolno po dotarciu do Kolorado, groził użyciem siły, jeżeli spróbuje mu się sprzeciwić; w obecności świadka zmusił do pocałunku i teraz media całego kraju nazywają ich wspólnikami.