Prawda zaś była taka, że od chwili zatrzymania dziewczyny brał pod uwagę możliwość kochania się z nią i by zrealizować swój zamiar, użył wszelkich dostępnych mu środków, od gróźb po flirt. A co gorsze, dopiął swego: uwiódł niewinną córkę pastora, słodką, uduchowioną osobę, która za całe jego okrucieństwo i bezwzględność odpłaciła mu uratowaniem życia!

„Uwiódł” to zbyt delikatne określenie na to, co uczynił, pomyślał z niesmakiem. Spojrzeniem powędrował na dywan. Wziął ją z niecierpliwością, właśnie tutaj, na tej przeklętej podłodze, nawet nie w łóżku! Sumienie ze wzmożoną siłą czyniło mu wyrzuty: z całą bezwzględnością wykorzystał ją, zmusił do przyjęcia jego dwóch orgazmów, wchodził w nią głęboko, z całą siłą, bez najmniejszego opanowania.

Nie krzyknęła, nie opierała się ani nie dała żadnego znaku bólu czy upokorzenia, ale to nie pomniejszało jego winy. W przeciwieństwie do niej wiedział przecież, że zasłużyła na więcej, niż otrzymała. Już jako nastolatek był rozpustny, jako dorosły mężczyzna zaliczył więcej kobiet, niż potrafił spamiętać. Dlatego teraz ponosi całkowitą odpowiedzialność za wniesione w życie Julie zamieszanie, za jej pierwszy kontakt z seksem. Pozostało mu więc mieć nadzieję, że dziewczyna nie zajdzie w ciążę. Nie trzeba geniusza, by domyślić się, że córka pastora nie weźmie pod uwagę aborcji. Albo doświadczy publicznego upokorzenia, nosząc w sobie nieślubne dziecko, przeniesie się do innego miasta, by tam je urodzić, albo zmusi do uznania za swoje „prawie narzeczonego”.

Zack przypuszczał, że zastrzelą go w ciągu kilku dni, a może nawet godzin po opuszczeniu kryjówki. Teraz nie mógł odżałować, że nie stało się tak, zanim wsiadł do jej samochodu. Przed pójściem do więzienia nigdy nie brałby pod uwagę wciągania niewinnej osoby w swoje problemy, o terroryzowaniu bronią czy narażeniu na ciążę nawet nie wspominając. W więzieniu najwyraźniej stał się istotą ułomną, pozbawioną sumienia i zasad moralnych.

Nie, śmierć od kuli to za mało dla takiego jak on!

Zagłębił się w myślach i dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że kobieta, którą trzyma w ramionach, płacze, a krople na piersi nie są jego potem, lecz jej łzami. Aż zaniemówił z wrażenia. Rozluźnił uścisk ramion i położył Julie na dywanie, ale ona wciąż tuliła się, kryła twarz na jego piersi.

Oparł się na łokciu i bezradny starał się ją pocieszyć, odsuwał zabłąkane pasemka włosów z jej mokrych policzków. By rozluźnić zduszone żalem gardło, przełknął ślinę.

– Julie – wyszeptał ochryple – gdybym mógł cofnąć to wszystko, co ci zrobiłem, uczyniłbym to. Do dzisiejszego wieczora moje postępki przynajmniej wynikały z rozpaczliwej konieczności, ale to… – Przerwał, by znów przełknąć ślinę. Niezgrabnie odsunął loczek z jej skroni. Twarz przyciskała do jego piersi i nie mógł dojrzeć jej reakcji, ale musiała słuchać, bo całkowicie znieruchomiała. – To, co przed chwilą zrobiłem – ciągnął – jest nie do wybaczenia. Można wytłumaczyć, ale usprawiedliwić się nie da. Nie możesz być tak naiwna, by nie wiedzieć, że pięć lat dla mężczyzny to szmat czasu, za długi okres na obywanie się bez… – Przerwał gwałtownie. Uświadomił sobie, że do krzywdy, jaką jej wyrządził, dodaje jeszcze obelgę – jego słowa zabrzmiały, jakby w tym stanie seksualnego głodu każda kobieta mogła go zadowolić. – Ale nie dlatego tak postąpiłem. To tylko część przyczyn mojego zachowania. Przede wszystkim od samego początku pragnąłem cię, odkąd… – Wstręt do samego siebie nie pozwolił mu dalej mówić.

– Mów dalej – powiedziała miękko Julie po długim milczeniu.

Spojrzał w dół, starając się zajrzeć w ocienioną twarz; na jego czole pojawiła się zmarszczka.

– Mówić dalej?

Skinęła głową; delikatnym policzkiem tuliła się do jego nagiego ciała.

– Tak. Właśnie miałeś przejść do tej dobrej części.

– Dobrej części? – powtórzył oszołomiony. Spojrzała na niego, a chociaż oczy wciąż miała wilgotne od łez, na twarzy ukazał się ujmujący uśmiech; serce Zacka zabiło żywiej.

– Zacząłeś nie najlepiej – szepnęła – mówiąc, że żałujesz tego, co zrobiliśmy. I jeszcze pogorszyłeś sprawę stwierdzeniem, że jestem naiwna, do tego dałeś do zrozumienia, że po pięciu latach abstynencji wystarczyłaby ci każda…

Patrzył na nią, ulga spłynęła na jego duszę niczym balsam. Wykręcił się tanim kosztem, ale skoro już, uchwycił się nieoczekiwanej szansy, niczym tonący powietrza.

– Tak powiedziałem?

– Mniej więcej. Nie potrafił obronić się przed jej zaraźliwym śmiechem.

– Zachowałem się nie po dżentelmeńsku?

– Bardzo – przyznała z udanym oburzeniem.

– Ledwie przed chwilą trzymała go na samym dnie rozpaczy, nieco wcześniej zawiodła do miłosnego raju, teraz sprawiła, że miał ochotę się śmiać! Zackowi przez głowę przemknęła myśl, że jeszcze nigdy żadna kobieta tak na niego nie działała. Ale wolał nie zagłębiać się w przyczyny. Chciał pławić się w teraźniejszości, zapomnieć, jak niewiele ma przed sobą przyszłości.

– W tych okolicznościach – szepnął i z uśmiechem pogładził ją grzbietem dłoni po policzku – co według ciebie powinienem był zrobić i powiedzieć?

– Cóż, jak już wiesz, nie mam w tych sprawach za dużo doświadczenia…

– Żadnego – zgodził się, nagle nie wiadomo dlaczego bardzo z tego powodu zadowolony.

– Ale czytałam w powieściach dużo opisów scen miłosnych.

– Nie jesteśmy bohaterami powieści.

– Masz rację, ale widzę pewne podobieństwa.

– Wymień choć jedno – drażnił, oszołomiony radością płynącą z jej bliskości.

Ku jego zaskoczeniu spoważniała, a w wyrazie zapatrzonych w niego oczu pojawił się błysk podziwu.

– Choćby to – szepnęła – że kobiety czują podobnie. Jak ja, gdy byłeś głęboko we mnie.

– A jak ty się czułaś? – Nie mógł się powstrzymać.

– Pożądana – powiedziała łamiącym się głosem. – I potrzebna. I bardzo, bardzo wyjątkowa. Czułam się… doskonała.

Serce Zacka ścisnęło uczucie tak intensywne, że niemal sprawiające ból.

– To dlaczego płakałaś?

– Bo czasem piękno tak na mnie działa – wyszeptała.

Patrzył w jej błyszczące oczy; dostrzegał łagodne piękno i nieposkromionego ducha, jakie mogą przywieść mężczyznę do łez.

– Czy słyszałaś już – zapytał cicho – że uśmiechasz się jak Madonna Michała Anioła?

Otworzyła usta, by zaprotestować, ale ubiegł ją pocałunkiem.

– Zważywszy na to, co przed chwilą robiliśmy, czy nie sądzisz, że twoja uwaga graniczy ze świętokradztwem? – zapytała bez tchu.

Prychnął stłumionym śmiechem.

– Nie, ale biorąc pod uwagę to, co zaraz zrobimy… Opuściła głowę.

– Co takiego? Wstrząsnął nim niepohamowany, radosny śmiech, a usta zaczęły niespieszną drogę ku dołowi jej brzucha.

– Pokażę ci.

Julie wstrzymała oddech, pod namiętnym atakiem jego dłoni i warg napięła biodra.

Śmiech utonął w duszy Zacka, zastąpiony jakże innym uczuciem.

ROZDZIAŁ 32

Wsparta na górze puchowych poduszek, Julie leżała na olbrzymim łożu w głównej sypialni i błądziła wzrokiem po talerzach rozłożonych na stojącym przed kominkiem stoliku, przy którym zjedli późne śniadanie. Potem Zack wziął ją do łóżka i kochali się. Prawie całą noc nie dawał jej spać, jego namiętność, połączona z niezwykłą czułością, działała na Julie szalenie podniecająco. Po każdym razie tulił ją w ramionach i ciasno spleceni na chwilę zasypiali; i tak aż do południa. Siedziała obok, wtulona w niego. On obejmował ją ramieniem i delikatnie głaskał po ręce.

Niestety! W blasku dnia o wiele trudniej przychodziło jej wyobrazić sobie, że znalazła bezpieczną przystań w małej chatce, w ciepłym łóżku, w objęciach najzwyklejszego mężczyzny, gorąco w niej zakochanego. Teraz sprawy wyglądały zupełnie inaczej. Ze smutkiem myślała, że ten mężczyzna, który pieścił ją tak czule i namiętnie, ledwie przed chwilą jęczał z rozkoszy w jej ramionach, sprawiał, że z trudem powstrzymywała krzyk i czuła się, jakby była jedyną kobietą, jaka kiedykolwiek potrafiła wzbudzić w nim tak gwałtowne uczucia, kochał się przecież z niezliczoną ilością filmowych gwiazd i piękności z wyższych sfer. To był jego świat – luksusowy, szalony, zamieszkiwany przez bogatych, pięknych, utalentowanych ludzi, czujących się tutaj jak w domu.

Tak wyglądało jego dawne życie, i chociaż wszystko stracił, po udowodnieniu swojej niewinności, co uda mu się na pewno, szczególnie teraz, gdy jest wolny i może na własną rękę rozpocząć poszukiwania prawdziwego zabójcy – jeżeli możliwe, przy jej niewprawnej, ale gorliwej pomocy – będzie mógł wrócić i kontynuować błyskotliwą karierę w Hollywood. Teraz zwyczajnie jej potrzebował, a Bóg z jakiegoś powodu zechciał, by była tu, z nim i dla niego.

Mogła żyć jedynie chwilą obecną, rozkoszować się nią, zachować w pamięci na resztę swoich dni. A to znaczyło, że nie powinna prosić o więcej, niż może jej dać, tym bardziej obciążać balastem swych uczuć, tylko postarać się ocalić swe serce. Będzie musiała znaleźć sposób na utrzymanie pomiędzy nimi możliwie lekkiej, a nawet frywolnej atmosfery – żałowała, że nie jest światową, doświadczoną w obcowaniu z mężczyznami kobietą.

– O czym myślisz? – zapytał Zack.

Odwróciła głowę. Patrzył na nią ze zmarszczonym czołem.

– O niczym szczególnym. – Udało jej się przywołać na usta beztroski, sztuczny uśmiech. – O życiu, tak w ogóle.

– Opowiedz mi.

Chciała uniknąć dociekliwych pytań, wykręcić się od dalszej rozmowy. Na razie uwolniła się spod jego ramienia. Podciągnęła kolana pod brodę i otoczyła je rękami.

– Nie ma o czym.

– Może ja o tym zadecyduję?

– Czy ty nigdy nie ustępujesz? – Popatrzyła na niego ponuro.

– To jedna z moich mniej pociągających cech – odrzekł spokojnie, bez śladu skruchy. – O czym konkretnie myślałaś?

Uniosła wzrok i roześmiała się. Ale gdy dalej patrzył na nią w wyczekującym milczeniu, poddała się. Oparła brodę na kolanie, opuściła wzrok, by nie patrzeć mu w oczy, i powiedziała:

– Myślałam o tym, jakie życie jest dziwne. Wszystko wydaje się poukładane, aż nagle, w jednej chwili, trwającej tyle, ile trzeba na podjęcie decyzji o zjechaniu z autostrady na kawę, staje na głowie.

Zack wsparł się na poduszce, przymknął oczy i odetchnął z ulgą. Przed chwilą obawiał się, że Julie rozpatruje oczywisty fakt – oto rujnuje jej życie.

Kątem oka Julie spojrzała na jego napiętą twarz i serce w niej zamarło. Śmiech, pogodny nastrój i namiętność były tym, czego potrzebował. Nie da mu się więcej wmanewrować w podobną dyskusję.

Westchnął głęboko i nie otwierając oczu, zapytał obojętnym tonem:

– Czy chcesz zostać tu ze mną, Julie?

– A jaki mam wybór? – drażniła się z nim. Za wszelka cenę musi utrzymać wesoły nastrój, pomyślała. Dostrzegła lekkie drgnięcie mięśni wokół jego szczęki i odniosła wrażenie, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał.

– Obawiam się, że żadnego – powiedział po dłuższej przerwie.

– Gdybyś pozwolił mi odejść, pobiegłabym na policję z wiadomością gdzie jesteś, tak uważasz?

– Nie. Jeżeli dałabyś słowo, że tego nie zrobisz, uwierzyłbym.

– No to o co chodzi?

– Nie sądzę, byś umiała stawić czoło bezpardonowemu przesłuchaniu glin. Jeżeli nawet opowiedziałabyś bajkę o zawiązywaniu ci oczu przed przyprowadzeniem tutaj, zadręczaliby cię pytaniami o szczegóły, udawali chęć pomocy w ich przypomnieniu i wcześniej czy później, nawet nie wiedziałabyś kiedy, wyciągnęliby z ciebie potrzebne informacje.

Julie starała się zachować równowagę między szczerością a potrzebą utrzymania pogodnego nastroju.

– W porządku. W takim razie będę musiała zostać w tej rozpadającej się chatce i spędzić kilka najbliższych dni w towarzystwie irytującego, apodyktycznego, humorzastego mężczyzny, którego spotkałam przypadkiem i który, jakby tego było mało, wykazuje trudne do zaspokojenia potrzeby seksualne. Skończy się tak, że wyjdę stąd niezdolna do poruszania się o własnych siłach.

Oczy wciąż miał zamknięte, ale usta wykrzywił mu niewyraźny uśmiech.

– Nie jestem humorzasty.

– Ale nieznośny, apodyktyczny i niemożliwy do zaspokojenia – odbiła piłeczkę. Parsknęła śmiechem, już panowała nad sytuacją i sobą samą. – Z tym powinieneś się zgodzić, a teraz chodźmy na dwór.

Zagłębienie wokół jego ust okazało się zaczątkiem pogodnego uśmiechu osoby zadowolonej z siebie.

– Nie ma mowy, wszystko ci przemarznie.

– Zamierzałam się najpierw ubrać – poinformowała surowym głosem, zaskoczona spokojem, z jakim przyjęła tę rubaszną uwagę. – Świeże powietrze i ruch… – zaczęła pośpiesznie, bo już ramiona Zacka trzęsły się ze śmiechu na widok jej zażenowania -… uleczy prawie każdą dolegliwość.

– Poza odmrożeniami.

Zaskoczyła go, gdy miał zamknięte oczy, więc nie umknął uderzenia poduszki. Zaczęła wyplątywać nogi z pościeli.

– Czy zawsze do ciebie musi należeć ostatnie słowo?