W wieku jedenastu lat Julie przysięgła sobie, że już nigdy nie skłamie i przez następne piętnaście dotrzymała słowa. Ale teraz z czułością popatrzyła na mężczyznę, którego kochała, i powiedziała miękko:
– Uprę się, że miałam zawiązane oczy. Jak mogłeś pomyśleć inaczej?
Wyraz napięcia zniknął z jego twarzy i Julie odetchnęła z ulgą. Ale on, zamiast powiedzieć coś miłego, rzucił jej gniewne spojrzenie.
– Masz zaszczyt, Julie, być jedyną kobietą na świecie, której udaje się wprawić moje emocje w ruch tańczącego na sznurku u twojego palca jo-jo.
Julie zagryzła dolną wargę, by powstrzymać uśmiech. Działa na niego jak żadna inna, a to już coś! Nawet jeżeli nie jest tym zachwycony.
– Ja… przepraszam – rzekła nieśmiało i… nieszczerze.
Przejrzał ją na wylot.
– Akurat! – Ale nerwowość zniknęła z jego głosu, pojawiły się pierwsze nutki rozbawienia. – Nie udawaj, robisz, co możesz, żeby się nie roześmiać.
Omal nie zachichotała na widok jego zakłopotanej miny. Uniosła wskazujący palec i przyglądała mu się z uwagą, obracając w lewo i prawo.
– Wygląda całkiem zwyczajnie – zauważyła.
– Nie ma w tobie nic zwyczajnego, panno Mathison – powiedział głosem pełnym irytacji i rozbawienia równocześnie. – Niech Bóg weźmie w opiekę tego, kto się z tobą ożeni, bo biedak zestarzeje się i posiwieje o wiele za wcześnie!
Jego oczywiste i obojętne przekonanie, że ona znajdzie sobie kogoś innego – komu z góry współczuł – sprowadziło Julie na ziemię. Po raz kolejny przysięgła sobie traktować sprawę lekko i nigdy więcej nie doszukiwać się w jego słowach i czynach intencji, jakich tam nie było.
Z uśmiechem skinęła głową, plecami odepchnęła się od ściany i w beztroskim żargonie, rodem z tenisowych kortów, powiedziała:
– Uważam, że zdobyłeś ostatni punkt: gem, set, mecz. Przyznaję ci zwycięstwo w pojedynku słownym, we wszystkich innych też.
Pomimo okazywanej przez Julie beztroski, Zackiem owładnęło niemiłe przekonanie, że czymś ją zranił. Po chwili wyszedł z sypialni i przystanął w holu, obok wejścia do garderoby. Julie wciągała na siebie kombinezon do jazdy na skuterze śnieżnym, który miała na sobie poprzedniego dnia.
– Zapomniałam o nim, a to przecież idealny strój na wierzch, na ciuchy, które mam na sobie. Znalazłam drugi dla ciebie – dodała, wskazując głową na większy, wiszący na drzwiach.
Zack zaczął go wkładać. Pomyślał, że rozmowa, jaka odbyła się w sypialni, wymaga kilku uzupełnień.
– Słuchaj – zaczął spokojnie. – Nie chcę się z tobą kłócić ani przekomarzać, to ostatnia rzecz, jakiej bym pragnął. A na pewno nie zamierzam zanudzać cię moimi planami, tym bardziej obecnymi kłopotami. Staram się jak mogę nie martwić, po prostu rozkoszuję się darem od losu – twoją obecnością. Spróbuj zrozumieć: kilka następnych dni, w tym domu, razem z tobą, to ostatnie normalne chwile w moim życiu, przynajmniej w moim pojęciu tego słowa. Wiemy, że ta bajka wkrótce się skończy, ale i tak jestem wdzięczny losowi za te kilka dni idylli, do których będę mógł kiedyś wracać pamięcią. Nie chcę zepsuć nastroju rozmyślaniem o przyszłości. Czy rozumiesz, co próbuję powiedzieć?
Julie w serdecznym uśmiechu ukryła współczucie… i żal. Skinęła głową.
– A czy mogę wiedzieć, jak długo zostaniemy razem?
– Jeszcze nie zdecydowałem. Ale najwyżej tydzień.
Bardzo starała się nie myśleć, jak niewiele pozostało im czasu. Postanowiła zachowywać się dokładnie tak, jak prosił, ale nie potrafiła się powstrzymać od wypowiedzenia na głos pytania, nurtującego ją od wyjścia z sypialni:
– Zanim zapomnimy o całej tej rozmowie, policji i innych sprawach, chciałabym zapytać o jedno… raczej wyjaśnić.
Zack patrzył, jak cudowny rumieniec oblewa jej policzki. Julie pośpiesznie pochyliła głowę i w skupieniu upychała swoje gęste loki pod niebieską, zrobioną na drutach włóczkową czapką.
– Mówiłeś, że chcesz, bym powiedziała policji wszystko. Chyba nie oczekujesz, bym… wyznała… że ty… i ja…
– Wymieniłaś prawie wszystkie zaimki – drażnił się Zack – może dorzuciłabyś do kompletu jakiś czasownik?
Naciągnęła rękawiczki, oparła dłonie na swych szczupłych biodrach i popatrzyła na niego z komicznie krytyczną miną.
– Ale pan dowcipny, panie Benedict.
– Muszę dotrzymywać ci kroku. Z udanym niesmakiem pokręciła głową i skierowała się w stronę tylnego wyjścia przy końcu krótszego korytarza. Szkoda czasu na słowną żonglerkę, pomyślał i ruszył za nią. Wyszła na zewnątrz. Niebo było jasne, oślepiająco błękitne. Panował chłód, ale już nie tak przenikliwy jak wczoraj. Świat dookoła, z uformowanymi przez wiatr wysokimi zaspami i głębokimi kraterami, przypominał arktyczną krainę czarów.
– Nie zamierzałem lekceważąco potraktować twojego pytania – wyjaśnił.
Zamknął za sobą drzwi. Wciągnął rękawiczki i ostrożnie wkroczył na utworzoną przez wiatr ścieżkę. Obok wznosiła się pięciostopowej wysokości zaspa. Julie odwróciła się i zaczekała, aż podejdzie bliżej. Na widok oblanej słońcem twarzy zapomniał słów przygotowanej przemowy. Z włosami ciasno upchniętymi pod czapką, bez makijażu poza odrobiną szminki, z tą swoją porcelanową cerą i olbrzymimi, jasnymi, przypominającymi klejnoty, szafirowymi oczami, obramowanymi ciemnymi rzęsami i pięknie zarysowanymi brwiami, wyglądała cudownie.
– Żartowałem, nie chciałem, byś im opowiedziała, jak blisko byliśmy ze sobą, to wyłącznie nasza sprawa. Ale oni ani na chwilę nie zapomnieli, za co zostałem skazany – dodał, odzyskując pewność siebie – za morderstwo. Ktoś taki nie zawaha się przed zmuszeniem dziewczyny do seksu. Znając obrzydliwą mentalność większości glin, można przewidzieć tok ich rozumowania. Jeżeli zaprzeczysz, że cię zgwałciłem, będą cisnąć, byś przyznała, że pragnęłaś, bym cię przeleciał, no i w końcu do tego doszło.
– Nie mów o tym tak! – Była oburzona niczym chodząca niewinność, jaką zresztą jest, pomyślał Zack.
– Tak będą myśleli – wyjaśnił. – Spróbują podejść cię na wiele sposobów. Na przykład poproszą o opisanie domu, w którym się ukrywałem, rzekomo po to, by go zlokalizować i przeszukać. Potem zaczną wypytywać o sypialnie i ich umeblowanie. Kto wie, jak do ciebie podejdą, ale z chwilą, gdy okażesz się, jak na brankę, zbyt dobrze poinformowana – albo zbyt przejęta – w sprawach mnie dotyczących, zaatakują. Gdy cię tu wiozłem, nie spodziewałem się, że dostarczę im tak dobrego powodu do uznania cię za wspólniczkę. I nigdy by do tego nie doszło, gdyby ten ciekawski kierowca nie…
Urwał i pokręcił głową.
– Tam na parkingu, gdy prawie uciekłaś, nie myślałem o niczym poza natychmiastową potrzebą złapania cię. Nie sądziłem, że ten szofer przyjrzy się nam tak dobrze, by później rozpoznać. No cóż, stało się i nie ma sensu dłużej się nad tym rozwodzić. Jeżeli gliny zapytają cię o ten epizod, opowiedz dokładnie, co się wydarzyło. Będą uważać cię za bardzo odważną – taka byłaś. – Położył dłonie na jej ramionach i dodał: – Posłuchaj uważnie, bo za chwilę na dobre zostawimy ten temat. Chcę, byś mi coś obiecała. Gdy policjanci zaczną cię wypytywać o nas, a tobie wymknie się coś, co pozwoli im przypuszczać, że byliśmy ze sobą blisko…
– Co takiego? – przerwała Julie. Rozpaczliwie pragnęła zakończyć tę rozmowę, zanim całkiem popsują sobie nastrój.
– Chcę, byś opowiedziała, że cię zgwałciłem.
Zaskoczona, z otwartymi ustami, patrzyła na niego.
– Zostałem skazany za morderstwo – przekonywał – uwierz mi, nic nie jest w stanie bardziej popsuć mojej reputacji, a już na pewno oskarżenie o gwałt. Ale w ten sposób ty może uratujesz swoją, a jedynie to się dla mnie liczy. Rozumiesz, prawda? – zapytał. W odpowiedzi rzuciła mu zdziwione spojrzenie.
Jej głos zabrzmiał miękko i bardzo, bardzo słodko.
– Tak, Zack – powiedziała z rzadką u niej uległością. – Rozumiem. Rozumiem, że… całkiem zwariowałeś! – Dłońmi pchnęła go mocno w ramiona, aż zaskoczony upadł do tyłu i leżał w wysokiej zaspie, rozpostarty niczym orzeł.
– A to, u diabła, za co!? – zawołał. Gramolił się z głębokiej dziury powstałej pod jego ciężarem.
– Za to… – zaczęła z anielskim uśmiechem, stojąc z rękami na biodrach, na lekko rozstawionych nogach -… że miałeś czelność sugerować, iż w jakichkolwiek okolicznościach zgodzę się oskarżyć cię o gwałt!
ROZDZIAŁ 34
Zack podniósł się, strzepnął śnieg z włosów i kurtki. Rozpierało go uczucie radości z przebywania na dworze pod jasnym, błękitnym niebem, w cudownej zimowej krainie przykrytych czapami śniegu sosen, w towarzystwie młodej kobiety, której nagle zachciało się bawić jak dziecku. Rozpromieniony skończył otrzepywać się, potem powoli, zdecydowanym krokiem ruszył w jej stronę.
– To było absolutnie infantylne – powiedział z żartobliwą przyganą w głosie.
Cofała się przed nim, krok po kroku.
– Tylko nie próbuj. – Stłumiła śmiech. – Ostrzegam cię…
Rzucił się do przodu, wtedy zrobiła unik, uderzyła go stopą pod kolana, podrywając jego nogi mocno i wysoko. Ani się spostrzegł, a już padał w tył. Usiłując utrzymać równowagę, trzepotał ramionami jak trafiona w locie gęś. Wylądował u stóp Julie, płasko na plecach, czyniąc sporo hałasu, nad którym górował jeszcze niosący się wśród sosen jej perlisty śmiech.
– To tylko częściowa zapłata za wciśnięcie mi w twarz śniegu na tamtym parkingu – poinformowała, ogromnie z siebie zadowolona. Stała nad nim i czekała, by się podniósł, ale on, z dziwnie poważną miną, wzrokiem wbitym w jasne niebo nad ich głowami, leżał bez ruchu. – Nie… nie masz zamiaru wstawać? – wyjąkała zaniepokojona.
– A po co? – Popatrzył na nią.
– Chyba nic ci nie zrobiłam? – spytała nieśmiało.
– Moja duma legła w gruzach, Julie.
Wspomnienie tych wszystkich jego ról twardych facetów jak błyskawica przemknęło jej przez głowę i zrozumiała, dlaczego stracił humor. Ze sposobu, w jaki leżał, z napiętego głosu czuła, że tym razem nie udaje. Pewnie podobny do niego dubler załatwiał wszystkie sceny bójek, pomyślała, i zaraz zawstydziła się: jak mogła takim małostkowym rewanżem narazić go na dodatkową przykrość!
– Zachowałam się głupio, przepraszam. Zmrużył przed słońcem oczy i cicho zapytał:
– Czy jak wstanę, spróbujesz znowu zbić mnie z nóg?
– Nie, obiecuję, nigdy więcej. Masz całkowitą rację, to bardzo dziecinne zachowanie. – Wyciągnęła dłoń, by pomóc mu wstać. Na wszelki wypadek zaparła nogi mocniej – nie da mu się zaskoczyć. Ale on przyjął pomoc z wdzięcznością.
– Jestem za stary na takie zabawy – poskarżył się, pocierając nogę pod kolanem. Strzepnął ze spodni śnieg.
– Spójrz na to. – Julie wskazała na zaczętego wczoraj bałwana. Chciała jak najszybciej sprawić, by Zack zapomniał o swym zażenowaniu. Uśmiechnęła się do niego promiennie. – Wiatr uszkodził nieco moje dzieło, może pomógłbyś mi przy rekonstrukcji?
– Świetnie – zgodził się. Ku zachwytowi Julie, sięgnął po jej dłoń i przytrzymał. Dwoje kochanków, trzymających się za ręce, brnie przez zawieję, pomyślała. – Co to była za sztuczka, którą przed chwilą zademonstrowałaś? – zapytał z podziwem w głosie. – Karate czy judo? Te dwie dyscypliny zawsze mi się mylą.
– Judo – odpowiedziała zakłopotana.
– Dlaczego, u diabła, nie zastosowałaś tego numeru na parkingu, zamiast uciekać?
Popatrzyła na niego zmieszana.
– Mój brat, Ted, prowadzi kurs samoobrony, ale mnie ta umiejętność wydawała się zupełnie zbędna w takim miasteczku jak Keaton i nie chciało mi się chodzić na zajęcia. Tego chwytu nauczył mnie w domu, dawno temu. Jak mnie wtedy goniłeś, uciekałam w panice i nawet nie pamiętałam, że znam ten trick. Dzisiaj zaplanowałam akcję wcześniej, dlatego udało mi się tak łat… – Urwała w pół słowa, gorączkowo, choć poniewczasie, próbując nie urazić jego dumy.
Doszli do bałwana i tu wypuścił jej dłoń. Popatrzył na nią z pełnym podziwu uśmiechem.
– Czy znasz jeszcze inne? Znała kilka.
– Nie, nic więcej nie umiem – odrzekła. Wciąż uśmiechnięty, powiedział cicho i bardzo łagodnie:
– No to proszę pozwól, że cię nauczę… – Poruszał się niewiarygodnie szybko. Julie wydała zduszony krzyk i już koziołkowała do tyłu w śnieg. Została rzucona z precyzją pozwalającą na wylądowanie bez szwanku, w pozycji siedzącej, z wyprostowanymi przed sobą nogami.
Patrzyła na niego zdumiona, śmiejąc się bezradnie ze swej sromotnej klęski, potem wstała.
– Jesteś okropny – skarciła go oburzona. Pozornie zajęta otrzepywaniem się ze śniegu, gorączkowo myślała o rewanżu. Na moment odwróciła się do Zacka plecami, by za chwilę stanąć do niego twarzą. Z niewinnym uśmiechem ruszyła w jego stronę.
– Masz dosyć? – zapytał wesoło. Ręce trzymał luźno opuszczone wzdłuż ciała.
– Poddaję się, wygrałeś.
Zack dostrzegł błysk w tych czarujących, granatowych oczach.
– Kłamczucha. – Roześmiał się. Zaczęła powoli obchodzić go w koło, obmyślając, z której strony najlepiej przypuścić atak. Zack poszedł w jej ślady, teraz razem zataczali krąg – on zdecydowany nie dopuścić, by go zaskoczyła, ona z dokładnym planem, jak to zrobić.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.