– Dobry Boże! – zawołał. Starał się nie okazać, jak wstrząsnęła nim ta historia.
– Miałam szczęście, bo mogłam trafić gorzej.
– Jak to? – Zack nawet nie zwrócił uwagę na błysk wesołości w zachwycających oczach dziewczyny.
– Jego żona mogła mieć na imię Matylda. Albo Gertruda. Albo Wilhelmina. Miewałam koszmarne sny, że nadano mi właśnie to ostatnie.
Uśmiechnęła się promiennie. Serce Zacka zabiło żywiej, znów ogarnął go przypływ tkliwości.
– W każdym razie ta historia zakończyła się szczęśliwie – powiedział. Usiłował przekonać samego siebie o czymś, w co nie bardzo wierzył. – A więc zostałaś adoptowana przez Mathisonów? – Przytaknęła. – I dostali cudowną małą córeczkę – dodał.
– Niezupełnie.
– Co takiego? – Całkiem skołowany, znowu nie zrozumiał.
– Mathisonom dostała się jedenastoletnia dziewczyna, która próbowała już, na ulicach Chicago, wkroczyć na drogę przestępstwa. Usłużni chłopcy, niewiele od niej starsi, zademonstrowali jej pewne… sztuczki z samochodami. Teraz myślę, że przerwano mi wspaniałą karierę – dorzuciła wesoło. Rozpostarła swe długie palce. – Miałam bardzo zręczne dłonie – wytłumaczyła. – Lepkie.
– Kradłaś?
– Tak, i w wieku jedenastu lat zostałam zatrzymana.
– Za kradzież? – wyjąkał z niedowierzaniem.
– Ależ skąd! – Wyglądała na oburzoną. – Byłam na to o wiele za cwana. Zwinęli mnie przy okazji zgarniania lumpów.
Zack ze zdziwienia zaniemówił. Julie używa ulicznego slangu! Wspaniała wyobraźnia, dzięki której odniósł niejeden reżyserski sukces, już pracowała: widział ją taką, jaka wtedy była – drobna, chuda dziewczynka – pewnie z niedożywienia… z chłopięcą twarzyczką urwisa, olbrzymimi, błyszczącymi oczami… mała, uparta bródka… ciemne włosy… krótkie i zaniedbane… naburmuszona.
Gotowa stawić czoło twardemu, okrutnemu światu…
Gotowa rzucić wyzwanie zbiegłemu więźniowi…
Gotowa zmienić zdanie i zostać z nim, przecząc wszelkim zasadom, w jakich została wychowana, bo mu wierzyła…
Ogarniały go na przemian rozbawienie, tkliwość, zdumienie. Rzucił jej przepraszające spojrzenie.
– Wybacz, dałem się ponieść wyobraźni.
– Najwyraźniej – powiedziała z wszystkowiedzącym uśmiechem.
– Przy jakiej okazji cię zatrzymano?
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, rozbawiona.
– Kilku starszych chłopców łaskawie zgodziło się zademonstrować mi technikę, niesłychanie przydatną, choćby przy okazji spotkania z tobą. Ale wczoraj przy samochodzie okazało się, że nie bardzo pamiętam, jak to się robi.
– Co takiego? – Zack najwyraźniej nie rozumiał, o czym mówi Julie.
– Wczoraj próbowałam uruchomić blazera, łącząc przewody.
Śmiech Zacka poniósł się echem po suficie i zanim Julie zdążyła się odezwać, otoczył ją ramionami, przyciągnął do siebie i zanurzył roześmianą twarz w jej włosach.
– Niech mnie Bóg ma w swej opiece – szepnął – tylko mnie mogło się przytrafić porwanie córki pastora, do tego umiejącej uruchamiać auta bez kluczyka.
– Jestem pewna, że poradziłabym sobie, gdybym tylko co kilka minut nie musiała przerywać, by stanąć pod twoim oknem – oświadczyła z pretensją w głosie, a on roześmiał się jeszcze głośniej.
– O Boże! Powinnam była zacząć od twoich kieszeni! – Klepnęła się w czoło. Następny wybuch śmiechu Zacka prawie zagłuszył jej dalsze słowa. – Zrobiłabym to bez wahania, gdybym podejrzewała, że kluczyki trzymasz w kieszeni. – Niesłychanie zadowolona ze spowodowania takiego wybuchu wesołości Zacka, oparła głowę o jego pierś. Po jej następnych słowach spoważniał. – Teraz twoja kolej. Gdzie naprawdę się wychowałeś, jeżeli nie na ranczu ani w podobnych miejscach?
Zack powoli uniósł głowę, a palcami ujął Julie pod brodę.
– Ridgemont w Pensylwanii.
– I co dalej? – zabrzmiało z naciskiem. Miała dziwne wrażenie, że Zack przywiązuje dużą wagę do odpowiedzi na to właśnie pytanie.
– No więc… – zaczął, patrząc w jej niespokojne oczy. – Stanhope'owie są właścicielami olbrzymich zakładów produkcyjnych, od prawie stu lat podstawy gospodarki Ridgemont i kilku okolicznych miejscowości.
– Byłeś bogaty! – Z niesmakiem potrząsnęła głową. – Wszystkie te historie o dzieciństwie bez rodziny, o życiu kowboja, zupełnie mijają się z prawdą. A moi bracia wierzyli w te bzdury!
– Przykro mi z powodu wprowadzenia ich w błąd. – Na widok jej zdegustowanej miny nie mógł powstrzymać się od śmiechu. – Nie miałem pojęcia, co dział reklamy wysmaży na mój temat, dopóki nie przeczytałem ich dzieła w gazetach. A wtedy było za późno na protesty. Zresztą w tamtym czasie zbytnio nie liczono się z moim zdaniem. W każdym razie przed ukończeniem dziewiętnastu lat opuściłem Ridgemont i dalej radziłem sobie sam.
Chciała zapytać, dlaczego odciął się od rodziny, ale na razie – postanowiła- wyjaśni podstawowe fakty.
– Masz rodzeństwo?
– Miałem dwóch braci i siostrę.
– Co oznacza ten czas przeszły?
– Chyba wiele – powiedział z westchnieniem. Ponownie położył głowę na oparciu kanapy. Bez patrzenia w stronę Julie czuł, że dziewczyna odsuwa się od niego i siada, jak przedtem, z nogami wyciągniętymi na stolik.
– Jeżeli z jakiegoś powodu nie chcesz o tym rozmawiać… – starała się wczuć w jego nastrój -…to przecież nie musimy.
Zack wiedział, że opowie jej o wszystkim, ale wolał nie zastanawiać się, co go do tego popycha. Nigdy nie czuł potrzeby odpowiedzenia na te same pytania stawiane przez Rachel. Ani z nią, ani z nikim innym nie poruszał bolesnych dla niego spraw. Julie dała mu już tyle… winien jej wyjaśnienia. Objął ją; przytuliła się i ukryła twarz na jego piersi.
– Choć pytano mnie tysiące razy, z nikim o tym nie rozmawiałem. To niezbyt interesująca historia. Ale jeżeli coś w mojej opowieści cię zaskoczy, nie dziw się. Czuję niesmak, rozmawiając o tym po raz pierwszy od siedemnastu lat.
Julie milczała, oszołomiona i dumna, że właśnie jej Zack zamierza się zwierzyć.
– Gdy miałem dziesięć lat – zaczął – moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Bracia, siostra i ja zostaliśmy z dziadkami, ale i tak większość czasu spędzaliśmy w szkole z internatem. Dzieliły nas niewielkie różnice wieku, nie większe niż jeden rok; najstarszy Justin, potem ja, dalej Elizabeth i wreszcie Alex. Justin był… – Zack przerwał, bezskutecznie szukając właściwych słów -…wspaniałym żeglarzem i w odróżnieniu od innych starszych braci zawsze chętnie wszędzie brał mnie ze sobą. Dobry, łagodny… Gdy miał osiemnaście lat, popełnił samobójstwo.
– Mój Boże, dlaczego? – Przerażona Julie głęboko westchnęła.
Pierś Zacka falowała pod jej policzkiem, oddychał szybko.
– Był gejem. Nikt o tym nie wiedział. Mnie zwierzył się niecałą godzinę przed strzeleniem sobie w głowę.
– Czy nie mógł z kimś porozmawiać, otrzymać od rodziny psychicznego wsparcia? – zapytała drżącym głosem.
Zack roześmiał się krótko, zimno.
– Moja babka pochodziła z Harrisonów, długiej linii sztywniaków żyjących według niemożliwych do spełnienia wymagań wobec siebie i innych. Uznaliby Justina za zboczeńca, wybryk natury, bez skrupułów odcięliby się od niego, i to publicznie, gdyby natychmiast nie obrał drogi „normalności”. Natomiast Stanhope'owie to lekkoduchy – nieodpowiedzialni, czarujący, uwielbiający zabawę, i pełni słabości. Ale ich najbardziej charakterystyczna cecha, przekazywana, bez wyjątków, przez męską linię, to uganianie się za kobietami. Nieustannie. Ich rozpusta stała się legendą w tej części Pensylwanii – ze swej jurności byli niesłychanie dumni. Dziadek okazał się godnym kontynuatorem rodzinnej tradycji. Jestem pewien, że mężczyźni Kennedych nie umywali się do Stanhope'ow, gdy szło o ilość romansów. Najłagodniejszy przykład: na dwunaste urodziny, moi bracia i ja, otrzymywaliśmy od dziadka prezent – dziwkę. Wydawał małe przyjęcie w domu, a pani, którą wybrał, udawała się na górę z solenizantem.
– A co na to twoja babcia? – spytała Julie z niesmakiem. – Gdzie się wtedy podziewała?
– Była gdzieś w domu, ale nie mogła niczemu zaradzić, niczego zmienić. Więc trzymała głowę dumnie uniesioną i udawała, że o niczym nie wie. Z rozpustą dziadka radziła sobie w ten sam sposób. – Zack ucichł i Julie sądziła, że wyczerpał ten wątek, ale nie. – Dziadek umarł rok po Justinie, ale zdążył jeszcze zostawić żonie w spadku upokorzenie: leciał do Meksyku własnym samolotem, gdy się rozbił, okazało się, że towarzyszyła mu piękna modelka. Harrisonowie są właścicielami ridgemońskich gazet, więc babce udawało się utrzymać skandal w tajemnicy; ale i tak nie zdało się to na wiele, bo wiadomość przeciekła do prasy największych miast, nie wspominając już o radiu czy telewizji.
– Dlaczego, jeżeli jej nie kochał, zwyczajnie nie rozwiódł się?
– Zadałem mu to samo pytanie w lecie przed pójściem do Yale. Razem oblewaliśmy początek mojej uniwersyteckiej kariery u niego w gabinecie. Nie zbył mnie uwagą, bym zajął się własnymi sprawami. Wypił wystarczająco, by powiedzieć mi prawdę, a nie aż tak dużo, by gadać od rzeczy. – Zack sięgnął po szklankę z brandy. Wypił jednym haustem, jakby chciał zmyć przykry smak własnych słów, potem, nieobecny duchem, wbił wzrok w puste naczynie.
– Co ci powiedział? – przerwała milczenie.
Popatrzył, jakby na chwilę zapomniał o jej obecności.
– Usłyszałem, że babka jest jedyną kobietą, jaką kiedykolwiek kochał. Powszechnie sądzono, że ożenił się, by połączyć fortunę Harrisonów z tym, co jeszcze mu zostało, zwłaszcza że babkę trudno byłoby nazwać pięknością. Dziadek temu zaprzeczył i ja mu uwierzyłem. A babka z wiekiem stała się przystojną kobietą, o bardzo arystokratycznym wyglądzie.
Znów przerwał. Julie wtrąciła z oburzeniem:
– Jak mogłeś mu uwierzyć? Gdyby ją kochał, zachowywałby się inaczej.
Na ustach Zacka ukazał się ironiczny uśmiech.
– Inaczej mówiłabyś, gdybyś znała moją babkę. Nikt nie mógł sprostać jej wysokim standardom moralnym, a już najmniej ten bon vivant, mój dziadek. Przestał próbować zaraz po ślubie, po prostu zrezygnował. Dla babki istniał tylko Justin. Uwielbiała go. Widzisz – tłumaczył z nutką autentycznego rozbawienia w głosie – był jedynym mężczyzną w całej rodzinie przypominającym jej własną. Miał, jak ona, jasne włosy; był średniego wzrostu, nie jak my wszyscy wysoki, wyglądem uderzająco przypominał jej ojca. Cała reszta nas, łącznie z moim ojcem, odziedziczyła rysy Stanhope'ow i ich wzrost – zwłaszcza ja. Byłem jak chodząca kopia dziadka, co oczywiście całkowicie dyskwalifikowało mnie w oczach babki.
Julie pomyślała, że Zack z pewnością ocenia babkę niesprawiedliwie, ale wolała zachować tę myśl dla siebie.
– Jeżeli naprawdę tak bardzo kochała Justina, na pewno zrozumiałaby go, pomogła, gdyby zwierzył się jej, że jest gejem.
– Nigdy w życiu! Pogardzała każdą słabością! Jego wyznanie wstrząsnęłoby nią, oburzyło. – Popatrzył na Julie chłodno i dodał: – Najwyraźniej wyszła za mąż za niewłaściwego człowieka. Jak już wcześniej mówiłem, Stanhope'owie posiedli wszelkie możliwe słabości. Pili w nadmiarze, jeździli za szybko, trwonili majątki, a potem wżeniali się w rodziny, które mogły pomóc w odbudowaniu upadających fortun. Zabawa była ich głównym i chyba jedynym celem. Nigdy nie martwili się o jutro, nie troszczyli się o nikogo poza sobą – podobnie moi rodzice. Pędzili sto mil na godzinę po oblodzonej szosie. Posiadanie czwórki dzieci nie skłoniło ich do większej ostrożności.
– Czy Alex i Elizabeth są do nich podobni?
– Alex i Elizabeth mieli typowy dla naszej rodziny brak umiarkowania. – Odpowiedział rzeczowym, wypranym z emocji głosem. – W wieku szesnastu lat mieli już za sobą niejedno, a na pewno spore ilości narkotyków i alkoholu. Alex był dwa razy zatrzymany przez policję za prochy i hazard, i wypuszczony, oczywiście z czystą kartoteką. Gwoli sprawiedliwości należy przyznać, że nie było nikogo, kto mógłby wziąć ich w karby. Babka chętnie by tak postąpiła, ale dziadek o wzmożeniu dyscypliny nie chciał nawet słyszeć. W końcu wszyscy zostaliśmy uformowani na jego podobieństwo. A ona, nawet gdyby próbowała, niczego by nie zmieniła. W domu bywaliśmy jedynie gośćmi w czasie letnich wakacji. Dziadek życzył sobie, byśmy resztę roku spędzali w ekskluzywnych, prywatnych szkołach. A tam nikogo nie obchodziło, co robisz, dopóki jakąś większą wpadką nie naraziłeś ich na kłopoty.
– Chyba więc nie spełniali oczekiwań babki?
– Oczywiście, zresztą niechęć była wzajemna, możesz być pewna. Ale zawsze uważała, że mogliby wyjść na ludzi, gdyby w odpowiednim czasie poczuli twardą rękę.
Julie chłonęła każde słowo, od razu więc zauważyła zmianę w jego głosie. Chociaż wspominając o „słabościach” Stanhope'ow miał na myśli również siebie, w jego tonie wyczuła niesmak. Z mozaiki słów, a także domysłów, próbowała ułożyć obraz Zacka takiego, jaki wtedy był.
– A ty? Co czułeś do niej? – zapytała nieśmiało.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.