– Tylko trzy razy? – zdziwił się ze śmiechem.
– Tak, a ja trzykrotnie się zgodziłam. Ale mieliśmy wymyślić, co będziemy robić wcześniej.
Już przedtem, gdy robiła notatki na karteluszkach, zwrócił uwagę na jej piękne, wyraźne pismo.
– Piszesz tak porządnie, słowa wyglądają, jakby wychodziły spod maszyny do pisania.
– Nic dziwnego – odpowiedziała z uśmiechem – poświęciłam temu długie lata. Gdy inne trzynastolatki zachwycały się twoimi filmami, ja siedziałam w domu i ćwiczyłam kaligrafię.
Oniemiał, słysząc o tak bezsensownej stracie czasu.
– Po co?
Julie powoli odwróciła się na stołku i popatrzyła mu w twarz.
– Bo prawie do dwunastego roku życia byłam analfabetką. Umiałam przeczytać najwyżej kilka słów, a napisać tylko własne imię, i to nie najbardziej czytelnie.
– Z powodu dysleksji czy czegoś podobnego?
– Nie, za często wagarowałam. Gdy opowiadałam a o mojej młodości, ten fragment opuściłam.
– Celowo? – spytał.
Wstała i obeszła ladę, by wziąć szklankę wody.
– Być może, choć nie przypuszczam, bym robiła to świadomie. Śmieszne, prawda? Bez zmrużenia oka przyznałam się do kradzieży, a podświadomie broniłam przed wyznaniem, że byłam analfabetką.
– Nie pojmuję, jak mogło się to zdarzyć osobie tak rozgarniętej jak ty.
Rzuciła mu spojrzenie, które sprawiło, że zapragnął wziąć ją w ramiona, całować miękkie wargi.
– Dla pańskiej informacji, panie Benedict, to może przytrafić się każdemu, a inteligencja nie ma tu nic do rzeczy. W tym kraju jedna na pięć kobiet jest analfabetką. Opuszczały lekcje, gdy były małe, bo potrzebowano ich w domu do pomocy przy rodzeństwie albo ich rodziny wciąż zmieniały miejsce zamieszkania, albo jeszcze z innych powodów. Później nie potrafiły nadrobić zaległości, więc zaczynały uważać się za nierozgarnięte i rzucały szkołę. I obojętne jaka była przyczyna, rezultat łatwo można przewidzieć: są skazane na ciężką pracę fizyczną przez całe życie lub stają się podopiecznymi opieki społecznej; dają sobą pomiatać mężczyznom, z którymi się wiążą, obrzucać obelgami z byle powodu, bo czują się bezsilne, wydaje im się, że nie zasługują na lepszą egzystencję. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, co to znaczy żyć w świecie pełnym informacji znajdujących się poza możliwością twojej percepcji, ale ja pamiętam. Każda, najprostsza nawet sprawa, jak choćby odnalezienie drogi do właściwych drzwi, staje się problemem nie do przeskoczenia. Żyjesz w ciągłym strachu i wstydzie. Ciężko to znieść, więc wiele z nich udaje, że nie przejmuje się swą… ułomnością.
– A ty, czy wstydziłaś się, choć byłaś jeszcze całkiem mała? – zapytał, zaskoczony tym nowym aspektem jej dzieciństwa.
Skinęła głową, wypiła trochę wody i odstawiła szklankę.
– W szkole starałam się siadać w pierwszym rzędzie, by nie oglądać śmiejących się ze mnie dzieci. Przekonywałam nauczycieli, że źle widzę.
Zack z trudem radził sobie z rozszalałymi w nim emocjami. Wyobraził ją sobie jako dziecko, usiłującą jakoś przetrwać w obcym, obojętnym mieście.
– Powiedziałaś, że opuszczanie szkoły leżało u podstaw twoich problemów. Dlaczego nikt cię nie przypilnował?
– Byłam chorowitym dzieckiem, więc w pierwszej i drugiej klasie opuściłam dużo lekcji. Ale nauczyciele lubili mnie, dlatego otrzymywałam promocję. Nauczyciele nie powinni tak postępować, to idiotyczne i szkodliwe! Jednak zdarza się często, zwłaszcza w przypadku „grzecznych dziewczynek”. W trzeciej klasie już wiedziałam, że nie nadążę za resztą, więc zaczęłam wagarować i przestawać z dzieciakami z ulicy. Moi zastępczy rodzice mieli pełne ręce roboty z innym dziećmi, więc nie połapali się, że opuszczam szkołę, dopóki nie zatrzymano mnie za włóczęgostwo. Wtedy byłam już w czwartej klasie, beznadziejnie opóźniona.
– I zabrałaś się za „samochodowy interes” i drobne kradzieże, i gdyby nie Mathisonowie…
Uśmiechnęła się z zażenowaniem i skinęła głową.
– Kilka miesięcy temu przypadkowo odkryłam, że żona naszego woźnego nie umie czytać. Zaczęłam ją uczyć, ona przyprowadziła inną kobietę, ta z kolei następną. Jest ich teraz siedem, uczymy się w prawdziwej klasie. Gdy przyszły po raz pierwszy, nie wierzyły, że potrafię im pomóc. Były upokorzone, zrezygnowane i głęboko przekonane o swojej głupocie. Najtrudniej poszło z przekonaniem ich, że jest inaczej. – Zaśmiała się cicho i dodała: – Musiałam założyć się z Peggy Listrom, jedną z nich, że jeżeli do wiosny nie nauczy się odczytywać wszystkich napisów na ulicach i sklepach w Keaton, przez miesiąc będę zajmowała się jej dzieckiem.
– Bardzo ryzykowałaś. – Ukrył w żarcie budzącą się w nim czułość.
– Nie tak znów bardzo. Przecież nie mogłam pozwolić, by wiodła życie takie jak dotychczas. Właściwie już wygrałam zakład.
– Czyta napisy na ulicach?
Skinęła głową. Patrzył w jej oczy rozświetlone podekscytowaniem.
– Och, Zack, nie możesz sobie wyobrazić, co czuję, gdy słyszę, jak zaczynają czytać! Bardzo długo nie przestają uważać się za nierozgarnięte, aż pewnego dnia udaje im się przeczytać krótkie zdanie. Są wtedy takie dumne! – Wyciągnęła w jego stronę rękę. – Móc je nauczyć…to jakby pochwycić cud.
Zack starał się zapanować nad wzruszeniem.
– Ty jesteś cudem, panno Mathison – zmusił się do lekkiego tonu.
Roześmiała się.
– Ja nie, ale mam wrażenie, że okaże się nim Debby Sue Cassidy. – Popatrzył z zaciekawieniem, więc dodała: – Ma trzydzieści lat i wygląd bibliotekarki – proste, brązowe włosy, inteligentną twarz. Pracowała jako służąca u pani Neilson od ukończenia szesnastego roku życia. Jest bystra, bardzo wrażliwa, pełna wyobraźni. Marzy o napisaniu książki. – Julie źle zrozumiała uśmiech Zacka. – Nie śmiej się, to całkiem możliwe. Już teraz, jak na kogoś, kto nie potrafi czytać i pisać, wykazuje zaskakującą umiejętność budowania fabuły. Przez cały czas słucha kaset z nagraniami książek, wypożycza je z biblioteki. Wiem, bo pani Neilson wspomniała o tym mojemu ojcu. Mówiła też, że gdy dzieci Neilsonów były małe, Debby Sue całymi godzinami opowiadała im zajmujące historyjki. Właśnie z powodu moich podopiecznych byłam w Amarillo w dniu, gdy spotkaliśmy się. – Julie wzięła do ręki brulion. – Pojechałam zabiegać o pieniądze na specjalne pomoce. Są nawet tanie, ale potrzeba ich dużo.
– Udało ci się?
Skinęła głową i przez ramię posłała Zackowi uśmiech.
Nie mógł powstrzymać się od dotknięcia jej. Położył dłoń na jej ramieniu i żartobliwie uszczypnął w ucho. Uśmiechnęła się, przechyliła głowę na bok i lekko potarła swym delikatnym policzkiem grzbiet jego dłoni.
Ten prosty, pełen miłości gest sprawił, że Zackowi zrobiło się nagle ciężko na duszy. Po dzisiejszym wieczorze będzie musiał zapomnieć o Julie. Powinien był pozwolić jej odejść dzisiejszego ranka. Ale nie potrafił, wtedy, gdy tak go nienawidziła. I im dłużej zatrzymuje ją przy sobie, tym cięższe czeka ich rozstanie. Odsyłanie jej jutro, przy ryzyku, że rozsypie się przy przesłuchaniu, oznaczało przyśpieszenie jego ucieczki z kraju co najmniej o tydzień. Ale warto, by mieć pewność, że nie zagrozi jej już helikopter, tym razem policyjny.
By odegnać ponury nastrój, poprosił:
– Cokolwiek zrobimy dziś wieczorem, postarajmy się o coś wyjątkowego. Odświętnego. – Musiał użyć całej woli, by zachować na twarzy uśmiech. Nie mogła się zorientować, że zamierza rozstać się z nią już rano.
Julie zamyśliła się przez chwilę, potem rozpromieniona spytała:
– A co byś powiedział na kolację przy świecach, potem tańce… jak na randce, tyle że tutaj? Na tę okazję włożę coś specjalnego – zaczęła przekonywać go, ale zaraz uświadomiła sobie, że to zbędne: już kiwał głową, zadowolony, że wpadła na ten fantastyczny pomysł.
– Wspaniale – powiedział. Spojrzał na zegarek. – Idę do łazienki w twoim pokoju i wpadnę po ciebie za jakieś półtorej godziny. Wystarczy ci tyle?
– Na to, co zamierzam, w zupełności wystarczy godzina. – Roześmiała się.
ROZDZIAŁ 42
Po rzuceniu propozycji Julie czuła się zobowiązana olśnić Zacka i przygotowania zajęły jej ponad godzinę. Włosy były tym, czego miała w nadmiarze, a ponieważ Zack najwyraźniej zwracał na nie uwagę, umyła i wysuszyła je suszarką, potem ułożyła fryzurę z wymykającymi się tylko luźnymi kosmykami po bokach, i resztą gęstymi falami spadającą na plecy. Zadowolona ze swojego dzieła, zaczęła się ubierać. Zrzuciła szlafrok i włożyła miękką suknię z dzianiny, w żywym odcieniu kobaltowego błękitu, która wisząc na wieszaku, bardziej przypominała długi do kostek sweter – luźny dół, góra w stylu koszulowym z długimi rękawami zakończonymi białymi mankietami z satyny, z guzikami z błękitnego kryształu. Dopiero gdy sięgnęła do tyłu, jej ręce nie znalazły żadnego zapięcia. Chociaż suknia miała z przodu szeroki, wyrzucany kołnierz, plecy były nieosłonięte. Wprowadzająca w błąd prostota kroju, w połączeniu z brakiem dekoltu z przodu, a śmiałym z tyłu, czyniła całość nad wyraz atrakcyjną i Julie właśnie tak się poczuła. Ale odezwały się wątpliwości, cofnęła się od lustra. Czy ma wkładać ten prezentujący się wyjątkowo okazale, na pewno kosztowny strój do niej nie należący?
Nie miała jednak zbyt dużego wyboru. Potrzebowała stroju długiego do ziemi, bo pończoch nie zabrała – skąd mogła wiedzieć, że będą jej potrzebne? – a bielizny innej kobiety nie chciała w żadnym wypadku pożyczać. Poza tym strojem wszystkie pozostałe długie suknie w garderobie prezentowały się zanadto ekstrawagancko, co więcej, ich właścicielka była wyższa, a to jeszcze ograniczało wybór. Zagryzła wargi – spowije się w wyszukany błękit! I tylko w duszy przeprosiła nieznaną właścicielkę wspaniałej garderoby.
Szukała dalej, odkryła parę odpowiednich do wybranego stroju niebieskich, balowych pantofelków, wprawdzie o pół numeru za dużych, mimo to dobrze trzymających się na nodze. Zadowolona z siebie, poprawiła raz jeszcze włosy i rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro. Okazało się, że więcej czasu spędziła na przygotowaniach do tej „randki” niż do roli druhny na ślubie Carla i Sary. Ale warto było! Kosmetyki o obco brzmiących, zagranicznych nazwach, o wiele delikatniejsze i subtelniejsze, różniły się wyraźnie od tych tanich, kupowanych w aptece w Keaton. Pastelowe cienie i tusz do rzęs podkreślały oprawę oczu. Choć w mocniejszym niż zazwyczaj makijażu czuła się trochę dziwnie, odrobiną różu uwydatniła kości policzkowe i teraz zdawały się wyższe i wyrazistsze. Perspektywa zobaczenia Zacka i spędzenia z nim pogodnego wieczora podziałała na nią ożywczo: w oczach pojawiły się błyski, cera się zaróżowiła. Uznała, że jeszcze nigdy nie wyglądała tak ładnie. Pochyliła się, nałożyła na wargi odrobinę szminki – własnej! – potem cofnęła się o krok i uśmiechnęła do swego odbicia. Była gotowa. Ustali adres tego miejsca, postanowiła, wyśle czek za użyte kosmetyki i na wypranie ubrania, które pożyczyła.
Weszła do salonu. Na stole paliły się świece, na kominku wesoło trzaskały płonące polana. Przy ladzie stał Zack i otwierał butelkę szampana. Z wrażenia aż zaparło jej dech, wyglądał tak przystojnie w pożyczonym granatowym garniturze, ciasno opinającym szerokie ramiona i wspaniale kontrastującym ze śnieżnobiałą koszulą i wzorzystym krawatem. Już chciała obdarzyć go komplementem, ale żal ścisnął jej gardło – już kiedyś widziała go ubranego odświętnie, tyle że we własne rzeczy. Na myśl, co utracił, poczuła przejmujący smutek. Widziała go wtedy w telewizji, podczas uroczystości rozdawania Nagród Akademii, gdy wręczał Oscara, a potem gdy sam stawał na podium i odbierał nagrodę dla odtwórcy najlepszej roli męskiej. Tamtego wieczora miał na sobie czarny smoking, białą, plisowaną koszulę i czarną muszkę. Pomyślała wtedy, cóż to za wspaniały mężczyzna, wysoki i elegancki. Nie przypominała sobie, o czym mówił w swym przemówieniu, zapamiętała tylko, że było krótkie i dowcipne, bo całe sala wybuchnęła śmiechem, który trwał jeszcze, gdy Zack schodził ze sceny.
Łzy napłynęły jej do oczu. Co za okrucieństwo losu, pomyślała, ukrywa się jak ścigane zwierzę, nie ma nawet własnego ubrania.
Ale on nigdy nie narzekał, uświadomiła sobie, a okazane przez nią współczucie tylko by go rozzłościło. A że ten wieczór miał być odświętny i radosny, dopilnuje, by takim się okazał. By dodać sobie animuszu, wsunęła dłonie do kieszeni ukrytych w szwach sukni.
– Witaj – rzuciła wesoło.
Zack uniósł wzrok i już nie mógł oderwać od niej oczu; szampan zaczął przelewać się przez brzegi kieliszka.
– Mój Boże! – powiedział pełnym zachwytu, zachrypniętym głosem, wzrokiem błądził po jej włosach, twarzy, całym ciele. – I ty byłaś zazdrosna o Glenn Close!
Wzrok Zacka mówił wszystko. Suknia była dokładnie tym, o czym marzyła. Makijażu i fryzury też nie wybrała przypadkowo. Próbowała rywalizować z tą piękną kobietą, którą znał, widywał na co dzień.
– Rozlewasz szampana – powiedziała cicho. Szczęście spływało na nią falami.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.