Syknął, odstawił butelkę i sięgnął po ścierkę.

– Zack?

– O co chodzi? – rzucił przez ramię, wyraźnie czymś przygnębiony.

– Jak ty mogłeś być zazdrosny o Patricka Swayzego?

Błysk jasnego uśmiechu informował, że Zack jest równie jak ona zadowolony z komplementu.

– Sam nie wiem – odrzekł krótko.

– Jakich piosenkarzy wybrałeś? – zapytała, gdy po kolacji, którą zjedli przy świetle świec, wkładał kompakty do odtwarzacza. – Jeżeli to Mickey Mouse, nie zamierzam z tobą tańczyć.

– Nie wykręcisz się.

– Skąd ta pewność?

– Bo lubisz tańczyć, najbardziej ze mną.

Pomimo żartobliwej wymiany słów, Julie zdawała sobie sprawę, że humor Zacka pogarszał się. Mimo że to on prosił, by potraktowali ten wieczór odświętnie, na jego twarzy coraz wyraźniej malowało się napięcie i smutek. Przekonywała samą siebie, że to rozmowa o morderstwie wprawiła go w ten dziwny nastrój. Nie chciała przyjąć do wiadomości drugiego wyjaśnienia: Zack rozważa odesłanie jej. Pragnęła z nim pozostać, ale rozumiała, że nie do niej należy ostateczna decyzja. Bo mimo że go kochała, tak do końca nie wiedziała, co on czuje, no, może poza chęcią przebywania w jej towarzystwie. W tym domu.

Za nimi, na płycie, Barbra Streisand właśnie nuciła pierwsze takty niezwykle romantycznej melodii. Gdy Zack wyciągnął do Julie ramiona, natychmiast zapomniała o wszystkich smutkach.

– To z całą pewnością nie Mickey Mouse – powiedział. – Odpowiada ci?

– Streisand to moja ulubiona piosenkarka. – Zadowolona, skinęła głową.

– Moja także. – Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.

– Gdybym miała taki głos, śpiewałabym tylko po to, by móc słuchać samej siebie – rzekła Julie – słowami, które rozpraszałyby smutek. Śpiewałabym przy otwieraniu drzwi i podnoszeniu słuchawki telefonu, zawsze…

– Jest niesamowita – przyznał. – Taka skala głosu zdarza się raz na tysiąc… wyjątkowa, nieporównywalna.

Poczuła jego dłonie, wędrujące po jej nagich plecach; ujrzała, jak iskry w oczach przemieniają się w płomienie, i w niej także budziło się już pragnienie, tęsknota za słodyczą jego pieszczoty, za natarczywością pocałunku, za cudowną rozkoszą, jaką sprawiało jego ciało dążące do posiadania jej. Jakże podniecająca była świadomość, że doświadczy tego wszystkiego, zanim minie noc, że on pragnie jej równie gorąco. Ale co z jutrem, co z następnymi dniami? Walczyła z wszechobecnym strachem.

– Znałeś ją?

– Barbrę? Skinęła głową.

– Tak, kiedyś.

– Czytałam, że nie jest najprzyjemniejsza dla współpracowników. Zamyślił się na chwilę, szukając odpowiednich słów.

– Ma talent jak nikt inny. Wie, jak go spożytkować i nie lubi, gdy inni uważają się za lepiej w tej materii poinformowanych. Krótko mówiąc, nie znosi głupców.

– Lubiłeś ją, prawda?

– Bardzo.

Wsłuchiwała się we wzruszające słowa i zastanawiała, czy Zack zwyczajem innych mężczyzn słucha tylko muzyki, a ignoruje poezję słów.

– Piękna piosenka – powiedziała, bo bardzo chciała, by słuchał też słów, gdyż czuła, jakby pochodziły z głębi jej duszy.

– Cudowna poezja – przyznał. Starał się zachować równowagę ducha, powtarzał sobie, że jego uczucia odejdą wraz z nią. Spojrzał w twarz Julie; słowa piosenki Streisand jak strzały sięgały jego serca:

Nasze jutro ukryło się głęboko w twoich oczach…

W świecie miłości, głęboko w twoich oczach…

Jeden, dwa pocałunki, i obudzę to, co drzemie w twoich oczach…


Przez całe życie…

Lato, zimę, wiosnę, jesień…

Będę pamiętać moje życie, zawsze przy tobie.

Poczuł ulgę, gdy głos Streisand zamilkł i rozległa się piosenka duetu Whitney Houston-Jermaine Jackson. Julie wybrała tę właśnie chwilę, by oderwać policzek od jego piersi i popatrzyć mu w twarz; on spojrzał jej w oczy. Usłyszał słowa piosenki, a serce ścisnął mu żal.

Jak światło świecy w ciemną noc

W twych oczach połyskuje miłość.

Płomieniem rozświetli nam drogę,

jaśniejszym z każdym dniem.


Byłam słowem bez melodii,

Niezanuconą piosenką

Wierszem bez rymu, tancerką gubiącą rytm,

Ale pojawiłeś się,

Nikt mnie tak nie kocha…

Gdy piosenka ucichła, Julie westchnęła głęboko.

– Jaką dyscyplinę sportu najbardziej lubisz? – zapytała. Zrozumiał: banalną rozmową próbuje strząsnąć z siebie czar.

Palcami ujął ją pod brodę.

– Moje ulubione zajęcie – powiedział drżącym, ochrypłym głosem, którego sam nie rozpoznawał – to kochanie się z tobą.

Oczy Julie pociemniały miłością, której nie zamierzała już przed nim kryć.

– A twoja ulubiona potrawa?

W odpowiedzi pochylił głowę i ustami delikatnie musnął jej wargi.

– Ty. – I w tym momencie pojął, że wyrzucenie jej jutro ze swego życia będzie gorsze od szczęku więziennej bramy, zatrzaskującej się za nim przed pięcioma laty. By odgonić tamto wspomnienie, ciasno objął ją ramionami i zanurzył twarz we włosach. Zacisnął mocno powieki.

Na twarzy poczuł dłoń Julie, jej palce koiły napięcie.

– Zamierzasz jutro wysłać mnie do domu, prawda? – spytała rozedrganym głosem.

– Tak – zabrzmiało krótko i ostatecznie.

Wiedziała, protesty nie na wiele się zdadzą, ale nie potrafiła powstrzymać słów:

– Nie chcę stąd odchodzić!

Uniósł głowę i choć głos miał łagodny, odezwał się tonem pełnym zdecydowania.

– Nie utrudniaj rozstania.

Czy może być trudniej, pomyślała zrozpaczona, ale zaraz opanowała się i dała porwać teraźniejszości. Poszła z nim do łóżka, gdy o to poprosił, krzywiła twarz w uśmiechu na każde jego życzenie. Sprawił, że przeżyli wspaniałe chwile, i gdy wyczerpani leżeli obok siebie – ona w objęciach jego ramion – zwróciła ku niemu twarz i wyszeptała:

– Kocham cię, kocham…

Przycisnął palce do jej ust, uciszył słowa, które chciała powtarzać bez końca.

– Nic nie mów!

Oderwała wzrok od jego twarzy i pochyliła głowę. Pragnęła, by odpowiedział jej wyznaniem, nawet gdyby nie było prawdziwe. Chciała usłyszeć z jego ust te słowa, ale nie poprosiła. Wiedziała, że odmówi.

ROZDZIAŁ 43

Silnik blazera pracował, z rury wydechowej wydobywały się kłęby ciemnego dymu i zaraz rozpływały się w mroźnym powietrzu świtu. Stali obok samochodu.

– W prognozie pogody nie wspomniano, by miały wystąpić opady śniegu – powiedział Zack. Spojrzał w niebo, na różowawą poświatę wschodzącego słońca; na siedzeniu pasażera położył termos z kawą. Popatrzył na Julie, twarz miał spokojną. – Aż do Teksasu drogi powinny być przejezdne.

Jeszcze w nocy przedstawił scenariusz rozstania – żadnych łez, gestów rozpaczy – więc starała się wyglądać na spokojną.

– Będę uważała.

– Nie śpiesz się za bardzo – przestrzegł. Podciągnął zamek jej kurtki, postawił kołnierz. Ten zwyczajny gest omal nie przyprawił jej o łzy. – Jeździsz o wiele za szybko.

– Nie będę.

– Spróbuj oddalić się stąd jak najszybciej, nim cię rozpoznają -przypomniał po raz kolejny. Wyjął z dłoni Julie okulary przeciwsłoneczne i włożył jej na nos. – Zaraz za granicą Oklahomy zatrzymaj się na pierwszym napotkanym parkingu. Przez piętnaście minut pozostań na miejscu, potem podejdź do budki telefonicznej i zadzwoń do rodziny. Federalni będą się przysłuchiwali, więc postaraj się, by twój głos brzmiał nerwowo, tak jak to potrafisz. Powiedz, że zostawiłem cię na tym parkingu, na podłodze z tyłu, z zawiązanymi oczami. Gdzieś zniknąłem, a tobie po jakimś czasie udało się uwolnić. Powiedz im, że wracasz do domu. Jak już tam dotrzesz, trzymaj się ściśle tego, co ustaliliśmy.

Już rano wrzucił do samochodu szalik, znaleziony w domu, by sprawić wrażenie, że miała zawiązane nim oczy. Julie z westchnieniem skinęła głową – nie pozostało nic więcej do zrobienia, a powiedzieli sobie już wszystko.

– Jakieś pytania? Potrząsnęła głową.

– Dobrze. No to pocałuj mnie na pożegnanie. Wspięła się na palce, zaskoczyła ją żarliwa siła jego uścisku. Ale pocałunek trwał krótko, potem Zack delikatnie, ale stanowczo odsunął ją od siebie.

– Już czas – powiedział głosem pozbawionym wyrazu.

Skinęła głową, ale nie mogła zrobić kroku. Postanowienie, by uniknąć dramatycznych scen, jakby słabło.

– Napiszesz do mnie, prawda?

– Nie.

– Przecież mógłbyś dać znać, co u ciebie – powiedziała z rozpaczą – nawet jeżeli twoje miejsce pobytu pozostanie tajemnicą. Muszę wiedzieć, czy nic ci nie grozi! Sam mówiłeś, że nie będą wiecznie kontrolować mojej korespondencji.

– Jeżeli zostanę złapany, każda stacja poda tę wiadomość. Cisza będzie oznaczała, że jestem bezpieczny.

– Ale dlaczego nie możesz do mnie napisać? – upierała się. Natychmiast pożałowała swoich słów. Twarz Zacka stała się jeszcze bardziej odległa, obca.

– Żadnych listów, Julie! Gdy już odjedziesz, to koniec. Koniec z nami! – Chociaż mówił spokojnie, bezwzględne słowa uderzyły w nią jak bicz. – Jutro rano masz zacząć swoje dawne życie od miejsca, w którym je zostawiłaś. Udawaj, że nic się nie wydarzyło, a za parę tygodni o wszystkim zapomnisz.

– Może ty tak potrafisz, ale nie ja – odpowiedziała. Nienawidziła siebie za pełen łez, błagalny ton. Potrząsnęła głową, jakby chciała zaprzeczyć własnym słowom. Stanęła twarzą do auta i gniewnym gestem otarła ramieniem wilgotne oczy. – Odjeżdżam, zanim zrobię z siebie jeszcze większą idiotkę – wyrzuciła z siebie zdławionym głosem.

– Przestań. – Przytrzymał ją za ramię, nie pozwalając odejść. – Nie rozstawajmy się tak. – Spojrzała w jego pozbawione wyrazu oczy i po raz pierwszy tego ranka nie była pewna, czy rzeczywiście żegna się z nią z taką łatwością, jak jej się zdawało. Przyłożył dłoń do jej policzka, potem pogładził po włosach i z powagą powiedział: – Jedynym głupstwem, jakie zrobiłaś w tym tygodniu, to nadmierne przywiązanie się do mnie. Wszystko inne – czyny, słowa- było takie… jak należy. Idealne.

Zamknęła oczy, z całych sił powstrzymywała łzy. Ujęła jego dłoń, w jej wnętrze wtuliła usta. Naśladowała jego gesty – jeszcze chwilę temu całował ją tak.

– Kocham cię tak bardzo… – szepnęła.

Wyszarpnął rękę i głosem pobrzmiewającym rozbawieniem powiedział:

– Nie kochasz mnie, Julie. Jesteś naiwna i niedoświadczona, nie potrafisz odróżnić dobrego seksu od prawdziwej miłości. A teraz bądź grzeczną dziewczynką, wracaj do domu, gdzie twoje miejsce, i zapomnij o mnie. Tego od ciebie oczekuję.

Poczuła się, jakby ją spoliczkował; zraniona duma sprawiła, że uniosła brodę.

– Masz rację – powiedziała spokojnie, z godnością. Wsiadła do auta. – Czas powrócić do rzeczywistości.

Zack patrzył, jak samochód znika za zakrętem, pomiędzy wysokimi zwałami śniegu. Po jej odjeździe pozostał na miejscu jeszcze długo i dopiero przejmujący mróz przypomniał mu, że stoi na dworze w lekkiej kurtce. Zranił ją, bo musiał tak uczynić, przekonywał w myślach samego siebie. Nie mógł pozwolić, by marnowała następne, drogocenne chwile swego młodego życia na kochanie go, tęsknotę, oczekiwanie. Wyszydzając jej miłość, postąpił jak należało, przyzwoicie.

Wszedł do kuchni, apatycznym gestem uniósł dzbanek z kawą, sięgnął po garnuszek do kredensu, i wtedy zobaczył na stole ten, który Julie używała dziś rano. Powoli wziął go do ręki, uniósł i przycisnął do policzka.

ROZDZIAŁ 44

Dwie godziny po opuszczeniu górskiej kryjówki Julie zatrzymała samochód na poboczu pustej szosy i sięgnęła po termos. Gardło i oczy piekły ją od wstrzymywanych łez, w głosie szumiało. Próbowała wyrzucić z pamięci bolesne słowa, jakie rzucił na pożegnanie:

„Nie kochasz mnie, Julie. Jesteś naiwna i niedoświadczona, nie potrafisz odróżnić dobrego seksu od prawdziwej miłości. Teraz bądź grzeczną dziewczynką i wracaj do domu, gdzie twoje miejsce, i zapomnij o mnie. Tego od ciebie oczekuję”.

Drżącą ręką nalała kawy do nakrętki termosa. Tak się pożegnać! – zupełnie niepotrzebne okrucieństwo, zwłaszcza że zaraz po powrocie do domu będzie musiała stawić czoło policji i dziennikarzom. Dlaczego nie mógł zignorować jej słów albo skłamać, że też kocha, miałaby co wspominać podczas czekającej ją udręki. O ileż łatwiej byłoby znieść wszystko, gdyby wyznał miłość…

„Nie kochasz mnie, Julie… A teraz bądź grzeczną dziewczynką i wracaj do domu, gdzie twoje miejsce, i zapomnij o mnie”.

Próbowała napić się kawy, ale gorący płyn nie chciał przejść przez ściśnięte gardło; ogarniały ją dręczące myśli, czyniąc ją jeszcze bardziej zagubioną i zrozpaczoną: Zack wyśmiał jej uczucia, chociaż doskonale wiedział, że są prawdziwe. Był przekonany, że może potraktować ją, jak zechce, a ona po powrocie do domu i tak go nie zdradzi. I nie mylił się. Mimo że dotknął ją do żywego, nigdy nie przyszłaby jej do głowy myśl o rewanżu. Zbyt go kochała, by zranić, a wiara w jego niewinność i pragnienie, by mógł dojść sprawiedliwości, od wczoraj nie osłabły.