Wiedziała, że sprawy delikatne lepiej załatwiać osobiście. Zabrała rękawiczki i torebkę i wysiadła z samochodu. W uwagą przyglądała się domowi- jak mogła odwlekała moment spotkania. Zack dorastał tutaj, to miejsce najwyraźniej wyryło ślad na jego osobowości; wspaniałe, dumne, solidne, wywierające wrażenie – w jakiś sposób przypominało go.
Od razu poczuła się lepiej. Odważnie wkroczyła na schody prowadzące do zwieńczonych łukiem drzwi frontowych. Starała się nie dopuszczać do siebie tkwiącego gdzieś w głębi duszy przeczucia klęski, powtarzała sobie, że przybyła tu z wielce spóźnioną, ale pokojową misją. Ujęła ciężką, miedzianą kołatkę i zastukała.
Drzwi otworzył stary lokaj o przygarbionych wiekiem plecach, w ciemnym garniturze, z zawiązanym pod szyją fularem.
– Jestem Julie Mathison – poinformowała. – Chciałabym zobaczyć się z panią Stanhope.
Krzaczaste, białe brwi uniosły się nad rozszerzającymi się nagle brązowymi oczami, gdy usłyszał jej nazwisko. Ale wnet, opanowany, cofnął się w głąb przepaścistego, ciemnego holu, z podłogą wyłożoną zielonymi płytkami.
– Zobaczę, czy pani Stanhope zechce panią przyjąć. Proszę tu poczekać. – Wskazał antyczne, sprawiające wrażenie niezbyt wygodnego krzesło z wysokim oparciem, stojące obok stolika po lewej stronie przedpokoju. Julie usiadła, torebkę trzymała na kolanach. W tym przytłaczającym, sztywnym, nieprzyjaznym miejscu czuła się trochę jak petent, i pewnie za takich właśnie mieli się uważać nieproszeni goście. Skupiła się na słowach, które zamierzała przekazać starszej pani. Patrzyła na niemiecki landszaft, wiszący w ozdobnej ramie na ścianie naprzeciwko, gdy do holu wszedł lokaj.
– Madame może poświęcić pani dokładnie pięć minut – oświadczył.
Nie dając się zniechęcić tym niezbyt obiecującym wstępem, Julie podążyła za nim przez szeroki hol, a potem, gdy otworzył drzwi i wskazał jej gestem drogę, minęła go i weszła do obszernego pokoju. W masywnym, kamiennym kominku palił się ogień, orientalny dywan przykrywał ciemną, błyszczącą, drewnianą podłogę. Dwa krzesła o wysokich oparciach, z wyblakłą tapicerką, stały przodem do kominka.
Julie nie widziała nikogo, przyjęła więc, jak się okazało mylnie, że jest w pomieszczeniu sama. Podeszła do stolika zastawionego fotografiami w srebrnych ramkach. Miała zamiar przyjrzeć się twarzom krewnych i przodków Zacka i wtedy na ścianie po lewej ujrzała sporej wielkości portrety. Zafascynowana ruszyła w ich stronę. Zack nie przesadził – pomiędzy mężczyznami Stanhope'ow istniało zdumiewające podobieństwo! Za jej plecami rozległ się ostry, władczy głos:
– Właśnie zmarnowała pani jedną z tych pięciu minut, panno Mathison.
Zaskoczona odwróciła się w stronę miejsca, z którego padły słowa i podeszła do krzeseł. Tam doznała kolejnego zaskoczenia – osoba, która właśnie podnosiła się z miejsca, wsparta na hebanowej lasce ze srebrną rączką, nie była skurczoną staruszką, w postawie i zachowaniu podobną, jak się spodziewała, do starego lokaja. Ta, którą ujrzała, była od niej kilka cali wyższa. Stojąc, trzymała się prosto, rysy jej pozbawionej zmarszczek twarzy były jak wyciosane z kamienia, nieprzyjazne.
– Panno Mathison? – rozległ się ostry głos. – Proszę usiąść albo stać, ale w końcu zacząć mówić. Dlaczego pani tu przyszła?
– Bardzo mi przykro – powiedziała Julie i szybko usiadła na krześle naprzeciwko babki Zacka, by ta nie czuła się w obowiązku stać. – Pani Stanhope, jestem przyjaciółką…
– Wiem, kim pani jest, widziałam panią w telewizji – chłodno przerwała stara kobieta i z powrotem zajęła miejsce. – Wziął panią jako zakładniczkę, a potem uczynił z niej swoją rzeczniczkę.
– To niezupełnie zgodne z prawdą – powiedziała Julie. Zauważyła, że ta kobieta robi wszystko, by nie wymienić imienia Zacka. Jak zwykle, gdy przygotowywała się do stawienia czoła trudnej sytuacji, potrafiła zachować pozory spokoju, którego, prawdę mówiąc, wcale nie czuła, ale obecna sytuacja okazała się bardziej napięta i nieprzyjemna, niż mogła przewidzieć.
– Pytałam panią, czemu tu przybyła.
Nie dała się wyprowadzić z równowagi czy onieśmielić starszej kobiecie, tylko uśmiechnęła się pogodnie i pełnym spokoju głosem oznajmiła:
– Jestem tutaj, pani Stanhope, bo gdy przebywałam z pani wnukiem w Kolorado…
– Mam tylko jednego – wybuchnęła tamta – i mieszka w Ridgemont.
– Pani Stanhope – Julie zachowywała spokój – dała mi pani tylko pięć minut. Proszę nie marnować ich na kwestie formalne, bo obawiam się, że będę musiała opuścić to miejsce, zanim zdążę wyjawić cel mego przybycia, powiedzieć pani to, co jak sądzę, z pewnością zechce usłyszeć. – Białe brwi kobiety zmarszczyły się, usta ściągnęły w wąską kreskę, ale Julie odważnie brnęła dalej. – Wiem, że nie uznaje pani Zacka za swojego wnuka i o tym, że miała pani jeszcze jednego, który zmarł tragicznie. Wiem także, że rozdźwięk pomiędzy panią i Zackiem utrzymał się przez tyle lat z powodu jego uporu.
Twarz kobiety przybrała pełen pogardy wyraz.
– Tak pani powiedział?
Julie skinęła głową, próbując zignorować nieoczekiwany sarkazm rozmówczyni.
– W Kolorado mówił mi o wielu sprawach. Takich, o których nigdy wcześniej nikomu nie wspomniał. – Czekała na jakąś oznakę zaciekawienia, ale pani Stanhope spoglądała na nią z obojętnym wyrazem twarzy. Julie nie miała wyboru, musiała mówić dalej. – Między innymi powiedział mi, że gdyby mógł rozpocząć życie na nowo, dawno temu pogodziłby się z panią. Bardzo panią podziwia i ko…
– Proszę się wynosić!
Julie jak automat wstała, ale zaczynała tracić już cierpliwość. Całym wysiłkiem woli starała się opanować.
– Zdaniem Zacka, pani i on jesteście do siebie bardzo podobni, gdy chodzi o upór, i ja się z nim zgadzam. Próbuję pani przekazać, że jej wnuk żałuje nieporozumień pomiędzy wami i kocha panią.
– Proszę wyjść, nie powinna pani była w ogóle przychodzić!
– Najwyraźniej – przyznała Julie sztywno i sięgnęła po leżącą obok krzesła torebkę. – Nie miałam pojęcia, że dorosła kobieta, pod koniec swego życia, może wciąż podsycać w sobie żal do najbliższego krewnego za coś, co zrobił, gdy był jeszcze chłopcem. Jak straszny musiał to być czyn, skoro nie potrafi pani mu wybaczyć!
– Ty biedna idiotko! Ciebie też nabrał, prawda? – Stara dama roześmiała się z goryczą.
– Co takiego?
– Czy to on cię tu przysłał? Niemożliwe, nigdy by się na to nie odważył.
Czując, że przeczącą odpowiedzią wzmocni nienawistne nastawienie tej kobiety do Zacka, Julie odrzuciła dumę i podjęła ostatnią próbę trafienia do jej serca.
– Nie prosił mnie o przyjście tutaj, o przekazanie, co do pani czuje. Zrobił coś, co jeszcze bardziej świadczy o jego szacunku i miłości. – Julie wzięła głęboki oddech, starała się nie zwracać uwagi na zimny wyraz twarzy pani Stanhope. – Nie miałam z nim kontaktu, dopiero półtora tygodnia temu otrzymałam list. Napisał do mnie, bo obawiał się, że jestem w ciąży. Błaga, bym w takim przypadku nie poddawała się aborcji i prosi, bym dziecko oddała pani na wychowanie, bo, jak twierdzi, nigdy nie wykręcała się pani od obowiązków i tym razem także nie postąpi inaczej. Powiedział, że w liście do pani wytłumaczy…
– Jeżeli jest pani w ciąży i ma jakieś pojęcie o genach – przerwała gniewnie babka Zacka – podda się pani zabiegowi! Niezależnie od tego, co pani zrobi, nie przyjmę tego bękarta pod mój dach!
Julie wstrząsnęły pełne nienawiści słowa.
– Cóż z pani za potwór!
– To on nim jest, panno Mathison, a pani jego ofiarą. Już dwie osoby, które go kochały, umarły gwałtowną śmiercią. Ma pani szczęście, że nie została trzecią.
– Swojej żony nie zabił, nie rozumiem, o kim jeszcze…
– O jego bracie! Tak jak Kain Abla, ten zdeprawowany potwór zabił Justina. Po jakiejś sprzeczce strzelił mu w głowę.
Julie straciła panowanie. Trzęsącym się z wściekłości głosem powiedziała:
– Pani kłamie! Dokładnie wiem, jak i dlaczego umarł Justin! Jeżeli wygaduje pani o Zacku takie rzeczy, by usprawiedliwić swoją obojętność do jego dziecka, to szkoda czasu! Nie jestem w ciąży, a nawet gdybym była, nie zostawiłabym mojego maleństwa z panią w tym domu! Nic dziwnego, że mąż w końcu przestał panią kochać i zainteresował się innymi. O tak, wiem wszystko! – wybuchnęła, gdy w oczach starszej pani pogardę zastąpił wyraz zaskoczenia. – Zack mi opowiedział! O wyznaniu dziadka, że była pani jedyną kobietą, jaką kiedykolwiek kochał, choć powszechnie sądzono, że ożenił się dla pieniędzy. Pani mąż powiedział Zackowi, jak to nie będąc w stanie przestrzegać jej surowych norm moralnych, zaraz po ślubie zrezygnował z wysiłków przystosowania się do nich. Ja natomiast nie mogę dociec – zakończyła Julie z pogardą w głosie – za co mąż kochał panią, a Zack podziwiał! Nic dziwnego, że biedny Justin bał się pani wyznać, że jest gejem! To nie Zack jest potworem – ale pani!
– A pani – odpaliła starsza dama – pionkiem w rękach potwora! -I jak gdyby brak opanowania Julie stał się zaraźliwy, surowy wyraz zniknął z twarzy starszej pani, a w nie znoszącym sprzeciwu głosie zabrzmiały nutki zmęczenia. – Proszę usiąść, panno Mathison!
– O nie, odchodzę!
– Jeżeli tak pani postąpi – rzuciła tonem wyzwania madame Stanhope – to znaczy, że obawia się prawdy. Zgodziłam się na tę wizytę, bo oglądałam panią w telewizji i byłam ciekawa, co właściwie ją tu przywiodło. Wzięłam panią za oportunistkę, za wszelką cenę próbującą błyszczeć w świetle reflektorów, która zjawiła się tu, by zrealizować korzystny dla siebie zamysł. Teraz widzę przed sobą młodą, odważną, pewną swych racji kobietę, przypuszczam więc, że przywiodło tu panią źle zrozumiane poczucie sprawiedliwości. Szanuję odwagę, panno Mathison, zwłaszcza u niewiast, na tyle, by rozmawiać o sprawach wciąż dla mnie bolesnych. Dla pani własnego dobra proponuję, by do końca mnie wysłuchała.
Zaskoczona gwałtowną zmianą jej tonu, Julie zawahała się, ale wolała nie siadać.
– Z pani miny wnioskuję, że tak łatwo nie uwierzy mi na słowo. – Pani Stanhope mierzyła Julie badawczym wzrokiem. – Świetnie. Gdybym to ja była tak otumaniona, a do tego tak lojalna jak pani, też bym nie uwierzyła. – Uniosła dzwonek leżący na stole obok jej krzesła. Po chwili w drzwiach ukazał się lokaj.- Wejdź, Foster – poleciła i odwróciła się w stronę Julie. – Jak pani sądzi, jak umarł Justin?
– Ja wiem, jak – odpowiedziała gwałtownie.
– A skąd może pani wiedzieć?
Julie już otwierała usta, by odpowiedzieć, ale zawahała się. Dopiero teraz pomyślała, że to przecież stara kobieta, a ona nie ma prawa niszczyć jej wspomnień o Justinie tylko po to, by przestała nienawidzić Zacka. Z drugiej strony Justin od dawna nie żył, a Zack wciąż jeszcze miał szansę.
– Proszę pani, nie chcę pani zranić więcej niż to konieczne, ale prawda będzie bolesna.
– Prawda nie może mnie dotknąć – szyderczo rzuciła stara dama.
Drwina w głosie pani Stanhope pozbawiła Julie resztek opanowania.
– Justin zabił się sam – powiedziała stanowczo. – Strzelił sobie w głowę, bo był homoseksualistą i nie potrafił z tym żyć. Godzinę przed śmiercią przyznał się Zackowi.
Szare oczy starej kobiety nie zmieniły wyrazu; patrzyła na Julie ze współczuciem zmieszanym z pogardą. Sięgnęła po fotografię stojącą w ramkach na stole.
– Niech pani patrzy – rzekła. Julie, nie mając wyboru, wzięła do ręki zdjęcie uśmiechniętego chłopca o jasnych włosach, stojącego przy sterze na żaglówce. – To Justin – oznajmiła pani Stanhope głosem nie zdradzającym żadnych uczuć. – Czy on, pani zdaniem, wygląda na homoseksualistę?
– Naprawdę dziwaczne pytanie. Wygląd mężczyzny nic nie mówi o jego seksualnej orientacji…
Przerwała, bo pani Stanhope odwróciła się i podeszła do dużego, antycznego kredensu, stojącego po drugiej stronie pokoju. Z ręką wspartą na lasce pochyliła się i otworzyła drzwi, odsłaniając półki pełne kryształowych kieliszków. Mocno pociągnęła za najwyższą, ta odskoczyła, a wraz z nią płytka w tylnej ścianie mebla. Za nią ukazały się drzwiczki sejfu. Julie patrzyła – czuła się trochę niezręcznie – jak pani Stanhope kręci tarczą zamka, otwiera sejf i wyciąga z niego dużą, brązową teczkę, opasaną tasiemką. Z kamiennym wyrazem twarzy starsza pani rozwiązała ją i rzuciła tackę na kanapę, przed Julie.
– Ponieważ nie chce mi pani uwierzyć na słowo, tu jest raport koronera i wycinki z gazet.
Julie patrzyła na wysypujące się z teczki kartki. Jej spojrzenie zatrzymało się na fragmencie pierwszej strony gazety, ze zdjęciami osiemnastoletniego Zacka, Justina oraz nagłówkiem: ZACHARY STANHOPE PRZYZNAJE SIĘ DO ZASTRZELENIA BRATA JUSTINA.
Nie mogła zapanować nad drżeniem dłoni. Sięgnęła po resztę wycinków. Według przedstawionej w nich wersji, Zack przebywał w sypialni Justina, rozmawiał z nim i oglądał broń z jego kolekcji – automatycznego remingtona, o którym myślał, że nie jest nabity. Padł przypadkowy strzał; Justin, trafiony w głowę, zginał na miejscu. Julie czytała i rejestrowała słowa, ale serce podpowiadało jej inne rozwiązanie. Oderwała wzrok od wycinków i przeniosła pełne wyrzutu spojrzenie na panią Stanhope.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.