– Nie wierzę w ani jedno słowo! Gazety wciąż drukują rzeczy, które nie mają z prawdą nic wspólnego!

Pani Stanhope popatrzyła na nią z uwagą. Jej twarz, wciąż chłodna, nie zdradzała żadnych uczuć. Wyjęła z teczki kopertę i rzuciła przed Julie.

– No to czytaj tę jego prawdę! Julie popatrzyła na kopertę, ale jej nie dotknęła. Poczuła strach.

– Co to takiego?

– Odpisy z akt śledztwa. – Julie otworzyła kopertę. Złożone przez Zacka wyjaśnienia, zanotowane przez stenografistę w czasie rozprawy, zawierały dokładnie to, co napisały gazety. Kolana ugięły się pod nią, usiadła na kanapie i czytała dalej; po skończeniu protokołów wzięła się za wycinki. Szukała wytłumaczenia: dlaczego Zack przekazał jej inną wersję wydarzeń od podanej w sądzie.

Gdy wreszcie uniosła oczy znad dokumentów i spojrzała na panią Stanhope, nie miała wątpliwości: albo Zack okłamał ją… albo w sądzie, pod przysięgą, złożył nieprawdziwe zeznania. Gorączkowo szukała wyjaśnienia, pozwalającego uniknąć potępienia go. Głosem pełnym płynących z głębi serca emocji, z całą siłą, na jaką jeszcze było ją stać, powiedziała:

– Nie wiem, dlaczego Zack twierdzi, że Justin zastrzelił się sam, ale i tak nie widzę jego winy. Z akt wynika, że doszło do wypadku. Zack właśnie tak zeznał.

– Żaden wypadek! – rzuciła z mocą pani Stanhope. Kostki jej dłoni aż zbielały, gdy wsparła się na lasce. – Nie możesz udawać, że nie widzisz prawdy, jeżeli masz ją czarno na białym. Okłamał ciebie, a wcześniej, na rozprawie, wszystkich innych!

– Niech pani przestanie! – Julie zerwała się z miejsca i odrzuciła teczkę na kanapę, jakby parzyła ją w dłonie. – Musi istnieć jakieś wytłumaczenie, jestem pewna! Zack nie kłamał, tam, w Kolorado, wiedziałabym, gdyby było inaczej! – Rozpaczliwie szukała wytłumaczenia, aż wreszcie znalazła. – Justin popełnił samobójstwo – powiedziała cała roztrzęsiona. – Był gejem, do czego przyznał się bratu tuż przed śmiercią… Zack wziął na siebie winę, by nikt nie szukał motywu…

– Ty idiotko! – krzyknęła pani Stanhope, gniew w jej głosie walczył ze współczuciem. – Justin i Zack pokłócili się i za chwilę padł strzał. Ich brat Alex słyszał podniesione głosy, słyszał je Foster. – Zwróciła twarz w stronę lokaja. – Powiedz tej biednej, omamionej kobiecie, o co się kłócili.

– O dziewczynę, panno Mathison! – rzekł Foster bez chwili wahania. – Justin zaprosił pannę Amy Price na bożonarodzeniowy bal w klubie, a Zack zamierzał pójść właśnie z nią. Justin chciał się wycofać, ale nic nie pomogło – Zack się wściekł.

Julie poczuła ucisk w żołądku. Już sięgała po torebkę, ale jeszcze próbowała bronić Zacka.

– Nie wierzę żadnemu z was.

– Wierzysz człowiekowi, który, już to wiesz, okłamał albo ciebie, albo sędziego i dziennikarzy?

– Tak! – Pragnęła jak najszybciej odejść z tego domu. – Do widzenia, pani Stanhope. – Szła tak szybko, że Foster musiał podbiec, by otworzyć jej drzwi.

Obcasy głośno zastukały po kafelkach holu, ale głos pani Stanhope, wołającej ją po imieniu, osadził ją w miejscu. Odwróciła się i z chłodnym wyrazem twarzy patrzyła na babkę Zacka, jakby postarzałą o dwadzieścia lat w ciągu tej minuty, którą zajęło jej dogonienie Julie.

– Jeżeli znasz miejsce pobytu Zacharego – powiedziała pani Stanhope – jeżeli masz choć trochę sumienia, natychmiast powinnaś zawiadomić policję. Wbrew temu, co sądzisz, lojalność względem Zacharego kazała mi przemilczeć fakt jego kłótni z Justinem, nie powiadomić o niej władz, co, teraz widzę, powinnam była uczynić.

Julie uniosła brodę, ale głos jej drżał.

– Dlaczego tak pani uważa?

– Bo aresztowaliby go i otrzymałby pomoc psychiatryczną! Zachary zabił brata, a potem żonę. Gdyby się leczył, może Rachel Evans nie leżałaby teraz w grobie. Czuję się winna jej śmierci, nawet nie potrafię powiedzieć, jak bardzo. Gdyby od samego początku nie było oczywiste, że Zachary zostanie skazany, nie miałabym wyboru i ujawniłabym prawdę o śmierci Justina. – Zamilkła, na jej twarzy widać było walkę o odzyskanie panowania nad sobą. – Dla własnego dobra, wydaj go. Inaczej pewnego dnia znowu ktoś zginie, a ty do końca życia będziesz dźwigać ciężar winy, jak ja.

– On nie jest mordercą! – krzyknęła Julie.

– Czyżby?

– Nie!

– Ale nie możesz zaprzeczyć, że jest kłamcą – nie ustępowała pani Stanhope. – Okłamał ciebie albo władze, innej możliwości nie ma. Musisz się z tym zgodzić.

Julie nie odpowiedziała. Nie potrafiła zmusić się do przyznania babce Zacka racji.

– Jest kłamcą – oświadczyła pani Stanhope dobitnym głosem. – I to dobrym. Znalazł sobie odpowiednie zajęcie, aktorstwo. – Już odwracała się, ale jeszcze przez ramię rzuciła zmęczonym głosem pokonanej osoby, bardziej przerażającym od poprzedniego, przesyconego złością:

– Być może Zachary naprawdę wierzy we własne kłamstwa, dlatego jest taki przekonujący. Być może identyfikował się z bohaterami, których grał – dlatego był tak utalentowanym aktorem. Wcielał się w ludzi, którzy mordowali bez żadnego powodu, a potem udawało im się uniknąć kary. Może zdawało mu się, że po zamordowaniu żony, jako idola filmowego, nie spotkają go żadne konsekwencje. Być może – powiedziała z naciskiem – nie potrafi już odróżnić fantazji od rzeczywistości.

Julie walczyła z ogarniającymi ją mdłościami. Przycisnęła torebkę mocno do piersi.

– Chce pani powiedzieć, że jest obłąkany?

Ramiona pani Stanhope przygarbiły się, głos zamienił w szept, jakby mówienie stało się nagle zbyt dużym wysiłkiem.

– Tak, panno Mathison, dokładnie to mam na myśli. Zachary jest obłąkany.

Julie nie słuchała dalej.

Bez słowa odwróciła się i wyszła. Uciekać! Pośpiesznie podeszła do samochodu. Uciekać jak najszybciej i jak najdalej z tego tchnącego atmosferą zła domu, od jego tajemnic; ale ziarno przeraźliwych wątpliwości, jakie tutaj zasiano w jej sercu, wzeszło. Wcześniej zamierzała zatrzymać się na noc w motelu i zwiedzić miejsca, w których Zack spędził dzieciństwo; teraz pojechała prosto na lotnisko. Zwróciła wypożyczony samochód i wsiadła do pierwszego odlatującego samolotu, byle dalej od Ridgemont!

ROZDZIAŁ 55

Tommy Newton uniósł wzrok znad scenariusza. Do salonu weszła siostra, która u niego w mieszkaniu, w Los Angeles, spędzała weekend.

– Coś się stało? – zapytał.

– Właśnie odebrałam telefon do ciebie. Jakiś głupi żart. – Roześmiała się nerwowo. – A przynajmniej mam taką nadzieję.

– Los Angeles jest pełne świrów opowiadających przez telefon najrozmaitsze świństwa – uspokajał ją. – W południowej Kalifornii to zwykła rzecz. Tutaj każdy czuje się wyalienowany, nie wiedziałaś o tym? – zażartował. – Dlatego to miasto jest rajem dla psychiatrów.

– Ten telefon nie był świński, Tommy.

– A jaki?

Potrząsnęła głową, na jej czole ukazała się zmarszczka.

– Ten człowiek przedstawił się jako Zachary Benedict.

– Zack? – powtórzył Tommy i roześmiał się ironicznie. – Co za bzdura. Mówił coś jeszcze?

– Tak… zamierza cię zabić. I o tym, że wiesz, kto zamordował Rachel. Groził zemstą za niewyjawienie prawdy.

– Chyba zwariował!

– Nie sprawiał takiego wrażenia, Tommy, raczej kogoś śmiertelnie poważnego. – Przeszedł ją dreszcz, gdy dotarło do niej znaczenie słów. – Powinieneś zawiadomić policję.

Tommy przecząco pokręcił głową.

– Kimkolwiek był, na pewno zwariował.

– W jaki sposób ktoś chory psychicznie zdobyłby zastrzeżony numer?

– Najwyraźniej – próbował żartować – jakiś znajomy wariat.

Kobieta uniosła słuchawkę aparatu stojącego na stoliku obok kanapy.

– Dzwoń na policję. Jeżeli nie dla własnego bezpieczeństwa, spełnij obowiązek.

– Dobrze – zgodził się z westchnieniem – ale roześmieją mi się w twarz.

W swoim domu w Beverly Hills Diana Copeland wysunęła się z objęć kochanka i sięgnęła po słuchawkę stojącego obok kanapy telefonu.

– Diana! – jęknął. – Niech odbierze pokojówka.

– Ktoś dzwoni na mojej prywatnej linii – wyjaśniła mężczyźnie o twarzy równie znanej miłośnikom kina jak jej własna. – Może chodzić o zmiany na jutrzejszym planie. Halo? – zawołała do telefonu.

– Tu Zack, Dee Dee – zabrzmiał głęboki głos. – Wiesz, kto zabił Rachel, a pozwoliłaś mi iść do więzienia. Już jesteś martwa.

– Zack, zaczekaj – wybuchnęła, ale w słuchawce panowała cisza.

– Kto to był?

Diana wstała i przerażona, niewidzącym wzrokiem popatrzyła na kochanka.

– Zack Benedict…

– Co takiego? Jesteś pewna?

– On… nazwał mnie Dee Dee. Jest jedyną osobą, która tak do mnie mówiła. – Weszła do sypialni, ujęła słuchawkę i wybrała numer. – Tony? – odezwała się drżącym głosem. – Właśnie miałam telefon od… Zacka Benedicta.

– Ja też. To jakiś świr, a nie Zack.

– Nazwał mnie Dee Dee! Tylko on zwracał się do mnie w ten sposób. Powiedział, że wiem, kto zabił Rachel, a pozwoliłam mu iść do więzienia. Groził mi śmiercią.

– Uspokój się, to jakaś bzdura! Świr, a może reporter, który chce odświeżyć zapomnianą historię.

– Dzwonię do glin.

– Jak chcesz, zrób z siebie idiotkę, ale mnie w to nie mieszaj! Ten gość nie był Zackiem.

– Mówię ci, że to on!

W Benedict Canyon, w obszernej posiadłości swego męża, doktora Richarda Grovera, Emily McDaniels wyciągnęła się na leżaku obok basenu. Od dnia ślubu, przez ostatnie pół roku, jej życie przypominało bezustanny miesiąc miodowy. Obok niej, w wodzie, mąż bez najmniejszego wysiłku pokonywał długości basenu. Po kolejnym nawrocie skręcił i wynurzył się przy krawędzi, tuż obok niej.

– Kto dzwonił? – zapytał. Dłońmi o długich palcach, którymi wykonywał skomplikowane operacje neurologiczne w centrum medycznym Cedars-Sinai, odsunął włosy z czoła. – Tylko nie mów, że moja sekretarka – powiedział żartobliwie błagalnym tonem. Skrzyżował ramiona na krawędzi basenu i patrzył na przygnębioną twarz żony.

– Nie.

– Świetnie. – Wyciągnął rękę, chwycił ją za szczupłe kostki nóg i rzucił jej karykaturalnie pożądliwe spojrzenie. – Skoro moi pacjenci są na tyle taktowni, by nie zakłócać nam sobotniego wieczora, pakuj swoje słodkie ciałko do wody i udowodnij, że wciąż mnie kochasz.

– Dick – jej głos zabrzmiał napięciem – właśnie dzwonił mój ojciec.

– Co się stało? – W jednej chwili spoważniał i wyszedł na brzeg.

– Powiedział, że odebrał telefon od Zacka Benedicta.

– Benedicta? – powtórzył Dick pogardliwym tonem. Zaczął wycierać ramiona. – Jeżeli ten drań kręci się w pobliżu Los Angeles, jest nie tylko mordercą, ale i wariatem. Gliny złapią go w mgnieniu oka. A czego chciał?

– Mnie. Zack powiedział ojcu – wyjaśniała drżącym głosem – że wiem, kto zabił Rachel. Chce, bym o tym poinformowała dziennikarzy, inaczej zabije każdego, kto tamtego dnia przebywał na planie. – Potrząsnęła głową, a gdy znów się odezwała, w jej głosie nie usłyszał strachu. – To musiał być wariat! Zack nigdy by mi nie groził, nie mówiąc już o zrobieniu krzywdy. Obojętne, co myślisz – on nie jest draniem. Po tobie był najcudowniejszym człowiekiem, jakiego znałam.

– Ze swoją opinią nie należysz raczej do większości.

– Ale ja to wiem! Niezależnie od tego, co usłyszałeś w czasie procesu, prawda jest zupełnie inna. Rachel Evans była mściwą, cwaną suką, zasługującą na śmierć! Jedynym złem w tym wszystkim jest zamknięcie Zacka w więzieniu.- Z ponurą miną mówiła dalej: – Nikt nie uważał Rachel za dobrą aktorkę, ale grała świetnie – tak dobrze, że nikt nie podejrzewał, co kryło się za jej uśmiechem. Robiła wrażenie bardzo miłej, wytwornej, opanowanej damy. Ale naprawdę była całkiem inna, najbardziej przypominała podwórkową kotkę.

– Puszczalska?

– To też, ale myślałam o czymś innym – powiedziała Emily. Sięgnęła po mokry ręcznik, który mąż zostawił na stoliku z lampą. – Była jak włóczący się po uliczkach kot, grzebiący w śmietnikach, żywiący się resztkami po innych, którzy nawet tego nie zauważają.

– Barwne porównanie – zażartował jej mąż – ale niezbyt jasne.

Emily poprawiła się na leżaku.

– Gdy Rachel zauważyła, że komuś na czymś zależy – na roli w filmie, mężczyźnie, foteliku na planie – wychodziła z siebie, by udaremnić jego zamiary, nawet jeżeli sama tego wszystkiego nie potrzebowała. Na przykład biedna Diana Copeland kochała się w Zacku – tak naprawdę – ale nigdy nie ujawniała swych uczuć. Tylko ja o tym wiedziałam, odkryłam całkiem przypadkowo.

Zamilkła i wpatrywała się w odbijające się na powierzchni wody światła.

– Nigdy nie chciałaś rozmawiać o Benedikcie ani procesie, ale skoro sama zaczęłaś, chętnie wysłucham twojego zdania o sprawach, o których w żadnej gazecie nie znalazłem nawet wzmianki. Choćby o Dianie Copeland i jej miłości do Benedicta – odezwał się Dick Grover.

Emily skinęła głową.

– Postanowiłam nigdy z nikim nie rozmawiać o tej sprawie, bo nie mogłam nikomu zaufać, nawet mężczyznom, z którymi się umawiałam. Mogli wygadać się przed jakimś reporterem, ten przekręciłby wszystko i cała afera rozhulałaby się na nowo. – Uśmiechnęła się do męża, marszcząc nosek. – Myślę, że dla ciebie mogę zrobić wyjątek, przecież przyrzekałeś szanować mnie i chronić.