– Woda cieknie z kranu – powiedziała, zaskakując wszystkich, z sobą włącznie, skrzeczącym, bezbarwnym głosem.
Ted uniósł głowę i uśmiechnął się do siostry porozumiewawczo, ale Katherine podskoczyła jak oparzona i zaraz uwolniła się z jego ramion.
– Przepraszam! – wyjąkała.
– Za co? – spytała Julie. Podeszła do kredensu, wyjęła szklankę i nalała do niej wody. Wypiła, próbowała ugasić palące pragnienie.
– Za to, że pozwoliłam, byś nas przyłapała.
– No to co? – Julie znowu napełniła szklankę. W jej głowie zaczynało się rozjaśniać, wracały wspomnienia.
– Bo przecież – brnęła Katherine – nie powinniśmy się tak zachowywać, tylko pomagać ci w uporaniu się z tym, co wydarzyło się w Meksyku… – Urwała przestraszona. Szklanka wysunęła się z dłoni Julie i z brzękiem rozbiła na podłodze.
– Przestań! – wybuchnęła Julie. Oparła się dłońmi o ladę. Z pamięci próbowała wyrzucić wspomnienie wściekłej twarzy Zacka, doskakujących doń policjantów, odgłos, z jakim jego ciało legło u jej stóp. Zaczęła się trząść i już nie potrafiła opanować drżenia, mocno zacisnęła powieki, by przegonić ten obraz. W końcu udało jej się opanować. – Nigdy nie wspominajcie o tym przy mnie – powiedziała z naciskiem. – Nic mi nie jest – dodała bardziej z determinacją niż w zgodzie z prawdą. – Już po wszystkim, jeżeli pozwolicie mi zapomnieć, poradzę sobie. Teraz muszę zatelefonować – oznajmiła. Popatrzyła na zegar wiszący nad zlewem, wybrała numer Paula Richardsona i podała sekretarce swoje nazwisko.
Czuła się wyczerpana, ogarnął ją lęk. Uświadomiła sobie, że jest na granicy załamania nerwowego. Patrzyła na swe roztrzęsione dłonie. Nie może dłużej poddawać się wyrokom losu. Przecież zdobycie recept na środki uspokajające i zamienienie się w bezwolną kukłę nie jest wyjściem. Musi stawić czoło wyzwaniu, postępować spokojnie, rozsądnie. Czas pomoże. Żadnych łez więcej, przysięgła sobie – żadnych histerii. Są tacy, którzy polegają na niej – uczniowie, kobiety z mozołem uczące się czytać. Nie może ich zawieść! Musi pokazać im, jak walczyć z przeciwieństwami.
Ma lekcje w klasach, treningi z drużyną softballu. Wróci do szkoły, wypełni czas pracą. Koniec z mazgajstwem!
– Paul, muszę go zobaczyć, wytłumaczyć… – zaczęła lekko drżącym głosem, gdy wreszcie podniósł słuchawkę.
– Teraz nie będzie to możliwe. Przez jakiś czas, w Amarillo, nie wolno go odwiedzać – zabrzmiało łagodnie i współczująco, i zarazem stanowczo.
– Amarillo? Obiecywałeś, że pójdzie do szpitala dla umysłowo chorych, na badania i leczenie.
– Powiedziałem, że będę się starał i załatwię to, ale takie sprawy trwają i…
– Tylko mi nie mów, że potrzeba czasu – rzuciła ostro, ale nie traciła nad sobą panowania. – Ten dyrektor więzienia to potwór, sadysta. Chyba zauważyłeś w Meksyku. Każe bić Zacka, dopóki…
– Nie tknie go palcem – przerwał łagodnie Paul – tyle mogę ci przyrzec.
– Skąd pewność? Muszę ją mieć!
– Powiedziałem Hadleyowi, że chcemy przesłuchać Zacka w związku z zarzutem o porwanie i oczekujemy, że więzień będzie w doskonałym stanie. Hadley wie, że go nie lubię i w razie czego nie będę się cackał. Nie spróbuje żadnych sztuczek z FBI, zwłaszcza teraz, gdy władze więzienne prowadzą dochodzenie w związku z buntem w jego ośrodku, w zeszłym miesiącu. Ceni sobie pracę… i własną skórę.
– W żadnym wypadku nie przyłożę ręki do oskarżenia Zacka o porwanie – oświadczyła Julie stanowczo.
– Wiem o tym – zgodził się Paul. – Chciałem tylko trzymać Hadleya z daleka od Benedicta, ale i bez tego jest wystarczająco wystraszony, wie, że przełożeni badają jego zachowanie, przyglądają mu się.
Julie odetchnęła z ulgą.
– Dzisiaj zdajesz się być w lepszej formie. Odpoczywaj, przyjadę do ciebie w ten weekend – dorzucił.
– Nie sądzę, by to był dobry…
– Przyjadę, chcesz czy nie – przerwał stanowczo. – Możesz się martwić o Benedicta, ale mnie chodzi o ciebie. To morderca, zrobiłaś, co należało, dla siebie i innych. Nigdy nie myśl o tym inaczej.
Julie skinęła głową. Ma rację, pomyślała.
– Nic mi nie będzie – zapewniła.
Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Teda i Katherine.
– Pozbieram się – obiecała – zobaczycie. To miłe – dodała z niepewnym uśmiechem – że coś dobrego wyniknęło z tego koszmaru – wy znowu razem.
Zjadła wmuszone w nią śniadanie, potem wstała i znowu sięgnęła po telefon.
Tym razem zadzwoniła do Matta Farrella, na jego prywatny numer w Chicago, z mocnym przekonaniem, że mający wiele znajomości przemysłowiec pomoże umieścić Zacka w szpitalu dla umysłowo chorych. Sekretarka połączyła ją, ale gdy podniósł słuchawkę, jego reakcja przeszła najgorsze oczekiwania Julie:
– Ty fałszywa, pokrętna suko! – Głos Matta ział nienawiścią. – Powinnaś zostać aktorką! Nie mogę uwierzyć, że byłem aż tak głupi, by dać się nabrać i pomóc ci wciągnąć Zacka w pułapkę! – Rozłączył się.
Julie wpatrywała się w trzymaną w ręce, głuchą słuchawkę. Matt Farrell najwyraźniej nie wierzył w winę przyjaciela! Nie rezygnowała – musi osiągnąć swój cel, jakoś się przed nimi wytłumaczyć. Zadzwoniła do Chicago, połączyła się z Bancroft & Company i poprosiła Meredith Bancroft. Sekretarka nalegała na podanie nazwiska, więc Julie spodziewała się usłyszeć trzask odkładanej słuchawki.
Z oddali dochodził głos Meredith – chłodny i pełen rezerwy, ale przynajmniej chciała rozmawiać.
– O czym mogłybyśmy mówić?
Julie nie potrafiła powstrzymać się od błagalnego tonu.
– Proszę, wysłuchaj mnie. Przed chwilą dzwoniłam do twojego męża, by spytać, czy może użyć swych wpływów do umieszczenia Zacka w szpitalu dla nerwowo chorych, ale zanim zdążyłam cokolwiek wytłumaczyć, rzucił słuchawkę.
– Nie jestem zaskoczona. On cię nienawidzi.
– A ty? – zapytała Julie. Oddychała głęboko. – Czy wierzysz jak on, że tego wieczora, gdy byliście u mnie, planowałam wciągnięcie Zacka w pułapkę i wydanie go?
– A czy było inaczej? – spytała Meredith. Julie usłyszała w jej głosie wahanie i uchwyciła się tej szansy.
Zdesperowana mówiła dalej:
– Jak możesz wierzyć w coś podobnego! Po waszej wizycie pojechałam odwiedzić jego babkę, ona powiedziała mi prawdę o śmierci Justina. Zack go zastrzelił! Troje ludzi, którzy wywołali jego gniew, nie żyje! Nie mogłam pozwolić, by skrzywdził następnych, musisz w to uwierzyć, zrozumieć mnie…
Setki mil dalej Meredith odchyliła głowę na oparcie fotela i potarła skronie. Przypomniała sobie atmosferę radości i miłości panującą w jadalni Julie.
– Ja… ja ci wierzę – powiedziała wreszcie. – Tej nocy, gdy z Mattem byliśmy u ciebie, nie mogłaś grać. Kochałaś Zacka i zastawianie pułapki, by z powrotem wpakować go do więzienia, nie przyszłoby ci do głowy.
– Dziękuję – wyszeptała Julie. – Żegnaj.
– Czy wszystko w porządku? – dopytywała się Meredith.
– Ja już nie pamiętam, co oznaczają słowa „w porządku” – rzekła z gorzkim śmiechem Julie. Potem otrząsnęła się z nastroju rozczulania się nad sobą. – Nic mi nie będzie, poradzę sobie.
ROZDZIAŁ 64
Przez następne tygodnie Julie radziła sobie w jedyny znany jej sposób: przestała słuchać radia i oglądać telewizję, i zagłębiła się w pracy. Każdy dzień, co do minuty, wypełniały jej zajęcia, wieczorem, wyczerpana, padała na łóżko. Wzięła dodatkowe godziny korepetycji, podjęła się prowadzenia kościelnej wenty, a także przewodnictwa w komitecie obchodów dwusetnej rocznicy powstania Keaton, zaplanowanych na ostatni tydzień maja. Uroczystości miały być huczne, z pokazami ogni sztucznych, tańcami w parku i balem maskowym. Nikt nie miał wątpliwości co do przyczyn zapału Julie.
Ale miasto żyło swoimi sprawami, coraz rzadziej obrzucano ją ukradkowym, współczującym spojrzeniem, jej osoba schodziła na dalszy plan. Mieszkańcy Keaton nigdy nie byli do tego stopnia pozbawieni serca, by gratulować jej odwagi wydania mężczyzny, którego kochała.
Dni przechodziły w tygodnie, mijały na gorączkowych przygotowaniach. Julie z wolna, bardzo powoli, odzyskiwała dawną równowagę ducha. Zdarzały jej się dni, w trakcie których przez cztery, pięć godzin nie myślała o Zacku, noce, gdy przed snem po raz tysięczny nie czytała jedynego listu, jaki od niego dostała, ranne przebudzenia bez wpatrywania się w sufit niezdolnymi do łez oczyma, bez wspominania ich zwariowanej walki na śnieżki czy lepienia śnieżnego potwora, niskiego timbre głosu, gdy czule szeptał, kochając się z nią.
Paul spędzał każdy wolny weekend w Keaton. Z początku zatrzymywał się w motelu, potem, na zaproszenie rodziców Julie, w ich domu. A całe miasto plotkowało o agencie FBI, który przybył aresztować Julie, a zakochał się w niej. Ale ona wolała nie przyjmować do wiadomości celu jego wizyt, nie mówić mu, że marnuje czas, potrzebowała jego obecności. Bo Paul potrafił pobudzić ją do śmiechu i wyglądem przypominał jej Zacka. A więc spędzali wiele czasu we czwórkę – z Tedem i Katherine – potem on odprowadzał ją do domu i za każdym razem coraz namiętniej całował na dobranoc. Podczas szóstego weekendu jego cierpliwość i opanowanie zdawały się słabnąć. Tego wieczora z Tedem i Katherine wybrali się do kina, potem Julie zaprosiła całą trójkę do siebie na kawę. Po wyjściu brata z Katherine Paul ujął Julie za dłonie i uniósł z miejsca.
– Spędziłem cudowny weekend – powiedział. – Nie skarżę się nawet na zmuszenie mnie do gry w piłkę nożną z bandą dzieciaków na wózkach, po której jestem do cna wyczerpany.
Na widok jej pogodnej miny twarz mu złagodniała.
– Uwielbiam patrzyć, jak się do mnie uśmiechasz – szepnął. – Żeby mieć pewność, że uśmiechasz się, ile razy o mnie pomyślisz, przyniosłem ci prezent. – Sięgnął do kieszeni, wyjął płaskie, obite aksamitem pudełko i podał jej. Patrzył w zaskoczoną twarz, czekał na reakcję. Otworzyła. W środku znajdowała się złota figurka maleńkiego clowna, z oczami z szafirów, zawieszona na długim, pięknym łańcuszku. Julie ostrożnie wyjęła klejnocik, a wtedy nóżki i rączki poruszyły się i zadźwięczały. Roześmiała się.
– Jest śliczny – powiedziała – i taki zabawny.
– Cieszę się. – Zauważył cieniutkie pasemko złota pod kołnierzykiem jej sukienki. – Zdejmij łańcuszek i przymierz ten. Julie odruchowo podniosła rękę ku szyi, ale było za późno. Paul już go zdejmował, razem ze ślubną obrączką, tą odebraną Zackowi w Meksyku.
Zaklął i mocno chwycił ją za ramiona.
– Dlaczego? – zapytał. Z widocznym wysiłkiem powstrzymywał się od potrząśnięcia nią. – Dlaczego torturujesz się wspomnieniami? Postąpiłaś właściwie!
– Wiem – szepnęła i popatrzyła mu w twarz.
– No to, do cholery, zapomnij wreszcie o nim! Jest w więzieniu i pozostanie tam przez resztę swojego życia. Ty masz własne. Powinnaś je wypełnić mężem i dziećmi. Wiesz – głos Paula złagodniał, puścił ją – potrzeba ci mężczyzny, który weźmie cię do łóżka i sprawi, że zapomnisz o tamtym. – Popatrzył w jej gniewne oczy. – Kochałaś się z nim, Julie, wiem, ale teraz nie ma to znaczenia.
Uniosła brodę.
– Dopiero gdy dla mnie przestanie to mieć znaczenie – powiedziała z godnością – będę gotowa na kogoś innego, nie wcześniej.
Paul, rozzłoszczony, ale i rozbawiony, dotknął kciukiem jej brody.
– Boże, jaka ty jesteś uparta. A co zrobisz – spytał żartem – gdy wyjadę i nigdy tu nie wrócę?
– Będę tęskniła.
– Widzę, że na razie muszę się tym zadowolić – powiedział zirytowany.
W odpowiedzi uśmiechnęła się serdecznie i skinęła głową.
– Masz bzika na punkcie smakołyków mojej matki. Przyciągnął ją do siebie.
– Mam bzika na twoim punkcie. Przyjadę w przyszły weekend.
ROZDZIAŁ 65
– To musi być pomyłka – powiedziała Emily. Niespokojnie przeniosła wzrok z męża na księgowego. – Ojciec nigdy nie tknąłby żadnych akcji, a tym bardziej nie inwestowałby w przedsięwzięcie, którym zarządzał Tony Austin.
– Fakty mówią co innego, panno McDaniels – delikatnie przerwał Edwin Fairchild. – Przez pięć lat ulokował ponad 4 miliony dolarów, wybranych z pani funduszu powierniczego, w TA Productions, której właścicielem był właśnie pan Austin. Całkowicie legalna transakcja, oczywiście, choć nieroztropna. Nie przyniosła zysku, bo Austin najwyraźniej wydał te pieniądze na własne potrzeby. Nie sugeruję, że w działaniach pani ojca było coś złego – zapewnił Emily, gdy na jej czole pojawiła się zmarszczka. – Pani ojciec zakupił akcje TA Productions i są one nadal jej własnością. Zwróciłem uwagę na tę sprawę tylko dlatego, że jako pani nowy doradca finansowy uważam, iż nadszedł czas, by odsprzedać akcje spadkobiercom Austina – jeżeli kupią – albo oddać je im za symbolicznego centa, aby przy zeznaniach podatkowych wykazać straty.
Emily z wysiłkiem starała się zebrać myśli.
– A co mówi ojciec o tych inwestycjach?
– Nie jestem upoważniony do nagabywania go ani do oceny jego poczynań. Wiem, że zajmował się pani funduszem powierniczym aż do pani zamążpójścia i sposób, w jaki wtedy inwestował pieniądze, był wyłącznie jego sprawą. Teraz, jako doradca finansowy pani męża, zainteresowałem się tym przy okazji waszego wspólnego rozliczenia podatkowego.
"Doskonałość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Doskonałość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Doskonałość" друзьям в соцсетях.