– Nie! – wybuchnęła Julie. Patrzyła na pulsującą żyłkę na szyi Zacka, widziała, jak ze sobą walczy. – Wcale nie, i on świetnie o tym wie! – Wysunęła rękę, dotknęła jego napiętej twarzy; unikała zimnego spojrzenia. – Nie pozwól, Zack, by tak się stało – powiedziała łagodnie. – Masz okazję zakończyć rodzinne nieporozumienia. Kochałeś swoją babkę, jestem tego pewna! Przekonał mnie o tym ton twojego głosu, gdy w Kolorado opowiadałeś mi o niej. Słyszała twoją kłótnię z Justinem, tuż przed jego śmiercią. Czy wiedziałeś o tym?

– Nie – przyznał szorstko. Mocniej ścisnęła jego ramię i pełnym rozpaczy głosem powiedziała:

– Mnie wybaczyłeś o wiele gorsze rzeczy.

Pani Stanhope odwróciła się, by odejść, ale w progu przystanęła, sięgnęła do torebki i wyjęła małe, obite aksamitem pudełeczko.

– Dla ciebie. – Wyciągnęła rękę w stronę Zacka. Ani drgnął, podała więc puzderko Julie. – To zegarek dziadka Zacka. – Wyprostowała się, skinęła dziewczynie. – Dziękuję ci za to wszystko, co próbowałaś zrobić dla ratowania mojej rodziny. Jesteś niezwykłą młodą kobietą, serdeczną i dzielną, na pewno odpowiednią żoną dla mojego wnuka – dodała ze smutnym uśmiechem, głos jej drżał. Sięgnęła do klamki.

Za jej plecami rozległ się szorstki głos Zacka:

– Julie zrobiła herbatę, pewnie chciałaby, żebyś została. – Na więcej nie potrafił się zdobyć, ale deklaracja rozejmu została przyjęta.

Pani Stanhope popatrzyła na dumnego, wysokiego, przystojnego mężczyznę, który pozostał na powierzchni i odniósł sukces, mimo piętrzących się przed nim przeszkód. A teraz miał u boku dzielną kobietę, którą kochał.

– Twoja siostra i brat czekają w samochodzie – powiedziała babka ochrypłym głosem. – Chcieliby się z tobą spotkać… jeżeli zechcesz.

Julie wstrzymała oddech, bo Zack wyraźnie się zawahał, ale zaraz, gdy powoli wyszedł na werandę, odetchnęła z ulgą.

Zatrzymał się przed balustradą i z rękami w kieszeniach patrzył na zaparkowaną przy krawężniku limuzynę. Nie ruszy się dalej, pomyślała, nie przejdzie nawet pół drogi, ale daje im szansę.

Podjęli ją.

Tylne drzwi limuzyny otworzyły się gwałtownie i z samochodu wyskoczył na chodnik chłopczyk w ciemnym garniturze i krawacie, za nim, już stateczniej, wysiedli jego matka i wujek – brat Zacka. Chłopiec wbiegł po stopniach i stanął przed Zackiem. Z odchyloną do tyłu głową patrzył w twarz mężczyzny.

– Czy ty rzeczywiście jesteś moim wujkiem Zackiem? – zapytał.

Zack spojrzał w dół, na ciemne włosy chłopca i uśmiechnął się. Znowu rysy Stanhope'ow wzięły górę; mały był jego wierną kopią z czasów dzieciństwa.

– Tak – potwierdził. – A ty kim jesteś?

– Jamison Zachary Arthur Stanhope. – Chłopczyk uśmiechnął się. – Możesz mi mówić Jamie, jak wszyscy. Mama nazwała mnie Zachary po tobie, babcia była wściekła – zwierzył się.

Zack pochylił się i objął dziecko ramieniem.

– Nie wątpię – powiedział z przekąsem.

Julie stała w drzwiach i obserwowała, co się wydarzy. Usłyszała głos Zacka.

– Halo, Elizabeth!

Wzruszona patrzyła, jak siostra wbiega po schodach i rzuca mu się w ramiona. Brat Zacka stał z niepewną miną.

– Nie będę miał ci za złe, jeżeli nie podasz mi ręki – powiedział. -Na twoim miejscu tak bym postąpił.

Zack jednym ramieniem objął siostrzeńca i płaczącą siostrę, drugą rękę wyciągnął do brata. Alex jakby się zawahał, ale zaraz uścisnął ją serdecznie.

Jamie popatrzył kolejno na matkę, prababkę, potem na Julie.

– Czemu one wszystkie płaczą? – zapytał zdziwiony Zacka.

– Uczulenie – skłamał z uśmiechem jego wujek. – Ile masz lat?

Późnym wieczorem siedzieli we dwoje na schodach werandy przed domem Julie, patrzyli w gwiazdy migoczące na czarnym, aksamitnym niebie i przysłuchiwali się serenadzie świerszczy. Julie wsparła się o pierś Zacka.

– Będzie mi brakowało tego miejsca – powiedziała cicho.

– Wiem, mnie także. – W ciągu ostatnich dwóch tygodni dwukrotnie wyjeżdżał w interesach do Kalifornii i za każdym razem odliczał godziny do powrotu do Keaton, do Julie. Jutro rano musi polecieć do Austin na spotkanie z Teksańską Radą Penitencjarną, która wszczęła postępowanie przeciwko Wayne'owi Hadleyowi. Dzień później żeni się.

– Wolałabym, żebyś jutro nie musiał jechać do Austin.

– Mnie też się nie chce. – Musnął ustami jej włosy, objął w pasie.

– Nie zapomnij wrócić jak najwcześniej.

– Dlaczego? Planujesz następne spotkanie ze skłóconymi krewnymi? – zażartował.

Popatrzyła mu w oczy.

– A masz jeszcze takich?

– Nie! – odpowiedział stanowczo. Na jej twarzy ujrzał niepewny uśmiech. Ujął ją pod brodę. – Co się stało?

– Nie znoszę, jak masz znaleźć się blisko czegoś, co ma jakikolwiek związek z więzieniem.

Zack uśmiechnął się uspokajająco.

– Tę sprawę muszę załatwić do końca – rzekł stanowczym tonem. I zaraz żartobliwie dodał: – Jeżeli spróbują mnie zamknąć, wiem, że wyciągniesz mnie w sam raz na ślub.

– Żebyś wiedział! – powiedziała z taką żarliwością, że roześmiał się.

– Będę u ciebie w szkole jutro o siódmej – obiecał.

ROZDZIAŁ 85

Budzący wspomnienia zapach farby i pasty uderzył w nozdrza Zacka, gdy powoli szedł pustym korytarzem w kierunku jedynej klasy, w której paliło się światło. Zza drzwi słyszał kobiecy śmiech. Już w środku, przez nikogo niezauważony, rozglądał się po niskich pulpitach, za którymi, z przodu klasy, siedziało siedem kobiet. Na ścianach wokół wisiały rysunki wykonane przez dzieci kredkami, a także tablice z olbrzymich rozmiarów literami.

Julie stała wsparta biodrem o biurko. Była już ubrana do planowanej po wieczornej próbie ślubu kolacji, włosy upięte w miękki kok przydawały jej twarzy zaskakująco wyrafinowanej elegancji. Zack napawał wzrok widokiem jej figury w obcisłej, brzoskwiniowego koloru sukience. Wtedy go zobaczyła.

– Jesteś bardzo punktualny. – Z uśmiechem wyprostowała się. -Skończyłyśmy lekcję i teraz wspominamy rozmaite zabawne historyjki. Urządziłyśmy sobie takie małe, pożegnalne party. – Wskazała głową na biurko, na ciasto i papierowe kubki. Wyciągnęła do Zacka rękę. Stanęli obok siebie i spletli dłonie. – Zack przyszedł tu, bo bardzo chciał was poznać, zanim jutro wyjedziemy – wyjaśniła uczennicom. Siedem par oczu wpatrywało się w niego, twarze wyrażały całą gamę uczuć, od zażenowania do bezgranicznego podziwu. – Pauline – ciągnęła Julie – chcę, byś poznała mojego narzeczonego. – Zack, to Pauline Perkins…

Przy kolejnych prezentacjach Zack zrozumiał: Julie stara się poprowadzić spotkanie w taki sposób, jakby to on dostępował wyjątkowego zaszczytu, poznając jej uczennice; o każdej mówiła coś szczególnego. Widział, jak kobiety stopniowo rozluźniają się, zaczynają uśmiechać.

Był pod głębokim wrażeniem taktu Julie. Po uściśnięciu dłoni ostatniej z kobiet stanął za biurkiem, obok narzeczonej. Niezgrabną chwilę ciszy przerwała Rosalie Silmet, młoda, dwudziestoletnia kobieta, z maleńkim dzieckiem w nosidełku, które postawiła przed sobą na pulpicie.

– Ma pan ochotę na… ciasto? – spytała zarumieniona.

– Tego nigdy nie odmawiam! – skłamał z uśmiechem, chcąc, by poczuła się swobodnie. Odwrócił się do biurka i ukroił kawałek.

– Sama upiekłam – pochwaliła się nieśmiało Rosalie.

Z czekoladowym ciastem w ręce stanął twarzą do Julie, a wtedy zobaczył, jak jej usta bezgłośnie układają się w słowo „jak”.

– Ja… – Dziewczyna wyprostowała chude ramiona. – Przeczytałam przepis! – oświadczyła z taką dumą, że Zack poczuł w sercu dziwny ucisk. – Przyjechałyśmy razem z Peggy – wskazała głową Peggy Lindstrom – a ona czytała na głos napisy na tablicach, jakie mijałyśmy po drodze!

– Co go to może obchodzić! – Peggy zaczerwieniła się gwałtownie. – Każdy potrafi odczytać drogowskazy.

– Nie każdy. – Zack usłyszał własny głos. Patrzył na te kobiety, widział w ich oczach nadzieję i wiedział: uczyniłby wszystko, by opuszczając tę klasę, czuły się kimś wyjątkowym. – Julie przyznała mi się, że bardzo długo nie umiała czytać.

– Przyznała się? – zdumiała się któraś, zaskoczona, że Julie mogła coś takiego wyznać narzeczonemu.

Skinął głową.

– Bardzo ją podziwiam, bo potrafiła to zmienić. – Popatrzył na Peggy Lindstrom i dodał z uśmiechem: – A jak już nauczysz się odczytywać oznaczenia na mapie, pomożesz mi przez to przebrnąć? Gdy tylko rozwinę jakąś mapę, jestem kompletnie zagubiony.

Zack usłyszał chichot.

– Która przyniosła poncz? – zapytał.

– Ja. – Ręka powędrowała w górę.

– Przeczytałaś przepis?

Kobieta potrząsnęła głową z taką dumą, że Zack z zainteresowaniem czekał na dalszy ciąg.

– Jest z puszki, potrafię odczytać napisy na etykietkach. Kupiłam w sklepie spożywczym. Kosztowała pół dolara i sześćdziesiąt dziewięć centów, cenę też przeczytałam.

– Mogę dostać trochę?

Skinęła głową. Gdy nalewał czerwony płyn do papierowego kubka, poczuł to samo, co poprzednio, dziwne uczucie w piersi. Był tak przejęty, że poplamił mankiet koszuli. Rosalie Silmet zerwała się z miejsca.

– Pokażę ci, gdzie jest łazienka, plamę trzeba szybko polać zimną wodą.

– Dziękuję. – By jej nie urazić, nie zbagatelizował sprawy. – To pewnie trema z powodu spotkania z uczennicami Julie – zażartował. – Boję się, że jeżeli nie zostanę przez was zaakceptowany, odłoży ślub – dodał, wychodząc z sali za Rosalie Silmet. Eksplozja śmiechu za plecami przekonała go o słuszności postępowania.

Gdy wrócił, party dobiegało końca – kobiety nie chciały, by Julie spóźniła się na próbę w kościele.

– Wciąż mamy dość czasu – uspokajała. Zack, który na boku popijał poncz, spostrzegł, jak Rosalie Silmet pochyla się do Debby Sue Cassidy i gorączkowo szepce jej do ucha, a ta kręci przecząco głową. Jak dotąd, protegowana Julie, młoda kobieta o zaczesanych za uszy brązowych włosach, przytrzymywanych na czubku głowy przepaską, wypowiedziała niewiele słów. Zack zastanawiał się, co w niej tak bardzo interesuje Julie; postawa pozostałych rzeczywiście robiła wrażenie.

– Julie… – zaczęła Rosalie -…Debby Sue napisała dla ciebie pożegnalny wiersz, a teraz wstydzi się przeczytać.

Pojął natychmiast, że to on jest przyczyną, dlatego od razu dołączył do chóru głosów przekonujących Debby Sue. Przerwała im Julie, tonem spokojnym, dodającym otuchy.

– Przeczytaj go dla mnie, Debby, proszę.

– Nie jest najlepszy – wzbraniała się z rozpaczą Debby.

– Proszę.

Ręce dziewczyny trzęsły się, gdy, z ociąganiem, unosiła z pulpitu kartkę papieru.

– Nie rymuje się.

– Nie wszystkie muszą mieć rym. Niektóre z najcudowniejszych poematów świata też go nie mają. Nikt jeszcze nie napisał dla mnie wiersza. Czuję się zaszczycona.

Debby, zachęcona słowami Julie, uniosła głowę. Rzuciła niespokojne spojrzenie na Zacka i powiedziała:

– Zatytułowałam go „Dzięki Julie”. – Gdy zaczęła czytać, jej głos z każdym słowem nabierał siły i uczucia.

Kiedyś wstydziłam się

Teraz jestem dumna.

Kiedyś świat był ciemnością

Teraz oślepia jasnością.

Kiedyś marzyłam tylko

A teraz mam nadzieję.

Dzięki Julie.

Zack nie odrywał od niej oczu. Wciąż słyszał proste, pełne ekspresji słowa, szklanka z ponczem zawisła w pół drogi do ust. Patrzył, jak Julie z uśmiechem prosi o tekst wiersza, potem przyciska do piersi kartkę w sposób, w jaki w Mexico City tuliła obrączkę. Party dobiegło końca. Padły najwłaściwsze słowa; kobiety wychodziły z klasy.

Gdy Julie zajęła się porządkowaniem biurka, Zack podszedł do wiszącej na ścianie tablicy informacyjnej, ale myślami błądził daleko, nie potrafił skupić uwagi na dziecięcych rysunkach wiosennych kwiatów. W głowie dźwięczały mu słowa wysłuchanego przed chwilą wiersza, które dokładnie wyrażały jego uczucia do Julie. Przypomniały mu, jak w Kolorado, z zachwyconą twarzą, żywo gestykulując, usiłowała wytłumaczyć mu istotę satysfakcji płynącej z nauczania kobiet analfabetek. „Och Zack… to jakby tworzyć cud”.

Obok jego ucha przeleciała gumka i miękko plasnęła o tablicę. Obejrzał się, by ustalić, skąd jest „ostrzeliwany”. Drugi „pocisk” przeleciał obok jego skroni, jeszcze bliżej niż pierwszy. Wtedy z uśmiechem popatrzył na Julie. To ona! Oparta o biurko, z palcami oplecionymi gumką, gotowała się do następnego strzału.

– Nieźle, Wyatt * – pochwalił.

– Uczyli mnie eksperci – wyjaśniła z uśmiechem. Nie dała się nabrać na jego wesołą minę. – Co panu leży na sercu, panie Benedict? -zapytała. Opuściła rękę i wycelowała w książkę na pulpicie w ostatnim rzędzie. Trafiła.

Zamknęła teczkę. Zack podszedł do niej, nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.

Z pewnością domyślała się, dokąd powędrowały jego myśli, bo przechyliła głowę na ramię, skrzyżowała ręce na piersiach i z niewinną miną zapytała: