– Jak ci się podobały moje panie?

– Ja… twoja Debby Sue Cassidy jest niezwykła. Wszystkie są… inne, niż się spodziewałem. Zupełnie nie wiem, co powiedzieć…

– Kilka miesięcy temu nie wyciągnąłbyś z żadnej ani słowa.

– Teraz wydają się całkiem pewne siebie.

– Tak myślisz? – spytała powątpiewająco. – Gdyby wiedziały o twojej wizycie, nie namówiłabym ich do zjawienia się tutaj. Na nasze przyjęcie weselne przyjdzie żona rzeźnika, rodzice wszystkich moich uczniów, nawet żona kościelnego, a nie udało mi się namówić żadnej z nich, chociaż spędziłyśmy razem tyle czasu. To dowodzi, jak niskiego są o sobie mniemania. Po powrocie z pieniędzmi, jakie udało mi się zebrać w Amarillo, zamówiłam testy specjalistyczne, by ocenić zdolności moich uczennic.

– Jak można testować kogoś, kto nie potrafi czytać?

– Jeden na jeden. Ustnie. Z pomocą odpowiednich materiałów jest to całkiem proste. I nie nazywam badań testowaniem. Przy ich braku pewności siebie załamałyby się na samo brzmienie tego słowa. I wiesz, co odkryłam?

Potrząsnął głową. Czuł podziw dla jej zapału.

– Na przykład Debby umiała czytać już w trzeciej klasie, ale innym, mniej zdolnym, poświęcano w szkole za mało czasu. Więc nauka nic im nie dała. A wiesz, czego potrzebują? – Znów pokręcił głową. – Mnie, jednej osoby, której by na nich zależało – powiedziała ze smutkiem. – Boże, one… one rozkwitają, gdy ktoś uwierzy w nie, poświęci im trochę czasu. Niekoniecznie nauczycielka. Przyszłość dziecka Rosalie na przykład zależy od tego, czy Katherine, która przejmuje klasę po mnie, potrafi podtrzymać wiarę jego matki w swoje możliwości. Jeżeli jej się nie uda, dziecko będzie dorastało na łasce opieki społecznej, żyło jak jego matka – na granicy ubóstwa. W ostatnim czasie powstało kilka podobnych do mojej grup, założonych przez rozmaite organizacje. W całym kraju realizują program: „Umiejętność czytania i pisania – przekaż dalej”, adresowany do kobiet. Dowiedziałam się o tym niedawno.

Zack słuchał i nie wiedział, co zaproponować, wyciągnąć książeczkę czekową, czy zgłosić się do prowadzenia lekcji.

– Wiem, że zaraz po waszym ślubie Rachel zdecydowała, że nie zrezygnuje z dalszej kariery. Ja… muszę zakomunikować ci już teraz, że po przeprowadzeniu się do Kalifornii zamierzam uczyć dalej. Nie dzieci, dorosłe kobiety. Chcę się włączyć w ten program – powiedziała z pasją.

– A więc dlatego chciałaś, bym przyszedł tu dzisiaj wieczorem! -Pomyślał, jakim absurdem jest porównywanie Rachel, wyuzdanej egocentryczki, cierpiącej na przerost ambicji, z Julie, pragnącą pomagać innym kobietom.

Opacznie zrozumiała przyczynę jego tonu, uniosła ku niemu oczy i z prośbą w głosie powiedziała:

– Mam wiele do ofiarowania, Zack. Nie mogę stać na uboczu.

Porwał ją w ramiona i mocno przytulił.

– Dla mnie ty jesteś darem – wyszeptał. – Jest w tobie więcej blasku niż w diamencie, który nosisz na palcu. Nie ma w tobie rzeczy, której bym nie kochał…

Uniósł głowę i lekko rozluźnił uścisk ramion. Julie popatrzyła na niego z wahaniem; powiodła palcem po wzorze jego jedwabnego krawatu.

– Debby straciła pracę, bo rodzina, u której od młodości służyła, wyprowadza się. A umie jeszcze zbyt mało, by zająć się czymś innym niż prowadzenie gospodarstwa…

Zack ujął ją pod brodę; poddawał się bez walki.

– Mam duży dom.

ROZDZIAŁ 86

– Jesteś pewien, że w kościele wszystko gotowe? – pytał Matta Farrella, pośpiesznie zapinając kołnierzyk smokingowej koszuli.

– Oprócz ciebie – odparł tamten z uśmiechem.

Ponieważ Zack zeszłego wieczora uczestniczył w próbie, a później nie mógł zatelefonować z domu Mathisonów bez zwrócenia ich uwagi, poprosił o pomoc Matta i Meredith – przylecieli wczoraj, przekazali ostatnie informacje od Sally Morrison, a noc spędzili w domu Julie.

– Czy goście z Kalifornii dotarli w komplecie?

– Czekają w kościele.

– Czy powiedziałeś Meredith, by dopilnowała, żeby Julie nie zaglądała do kościoła, nim ruszy w stronę ołtarza? – Zack skontrolował w lustrze kształt węzła swego czarnego krawatu. – Nie chcę, by zobaczyła, jakich mamy gości. To niespodzianka.

– Czuwają nad tym Meredith i Katherine Cahill. Nie będzie w stanie głębiej odetchnąć bez zwrócenia ich uwagi. Pewnie zauważyła już ich ciągłą obecność i zastanawia się, co się za tym kryje.

– Jesteś pewien, że Barbra już przyjechała? – Zack włożył czarny smoking.

– Tak, razem z akompaniatorem. Wczoraj wieczorem rozmawiałem z nią w hotelu w Dallas. Teraz na chórze czeka na rozpoczęcie.

Zack przetarł dłonią policzki, nerwowo potarł podbródek, by po raz kolejny sprawdzić, czy dokładnie się ogolił.

– Która godzina?

– Za dziesięć czwarta. Na dotarcie do kościoła masz dziesięć minut. Ted Mathison już tam jest. Po drodze przepytam cię z tej części tekstu, którą miałeś opanować na wczorajszej próbie.

– Już raz wygłosiłem te kwestie, i to w pełnej gali, zapomniałeś?

– Istnieje poważna różnica. – Matt uśmiechnął się pod nosem.

– Naprawdę, a jaka to?

– Wtedy nie byłeś taki szczęśliwy. Za to spokojniejszy. Istniała jeszcze jedna zasadnicza różnica między jego pierwszym ślubem i obecnym i nie musiał przypominać mu o niej Matt. Wiedział o niej, jeszcze zanim wyszedł spomiędzy tłumu uśmiechniętych gości i w kościele wypełnionym zapachem białych róż, zawiązanych w bukiety atłasowymi wstążkami, rozświetlonym setkami świec, stanął przed przyszłym teściem.

Tym razem, przy ołtarzu, czekał na pannę młodą przepełniony pokorą i cichą radością. Patrzył, jak między ławkami idzie Meredith w zielonej, jedwabnej sukni, za nią Katherine i Sara, w takich samych strojach, wszystkie trzy piękne, uśmiechnięte i pogodne.

Organy rozbrzmiewały coraz głośniej, Zackowi wydało się, że serce pęknie mu ze wzruszenia.

Ku niemu szła w falującej pianie białego, zdobionego aplikacjami jedwabiu, w chmurze welonu kobieta, którą porwał, z którą śmiał się i którą kochał. Jej twarz promieniała, w oczach widział bezgraniczną miłość, zapowiedź szczęścia, dzieci, radości. Jej oczy rozszerzyły się, gdy głos Barbry Streisand poniósł się z chóru pieśnią, która, jak prosił Zack, rozległa się w chwili, gdy Julie szła do ołtarza.

Dawno temu, daleko stąd, marzyłam. A teraz mój sen stanął przede mną. Niebo było zaciągnięte chmurami, ale się przejaśniło -nareszcie jesteś.

Czuję dreszcze ogarniające ciało. Znalazłam Lampę Aladyna. Nie odmówiono mi marzeń, jakie śniłam. Wystarczyło jedno spojrzenie – już wiedziałam – Sen się spełnił.

Zack ujął dłoń Julie, podeszli do ołtarza. Wielebny Mathison z uśmiechem uniósł Biblię.

– Drodzy przyjaciele, zebraliśmy się tu, przed Bogiem…

W pierwszym rzędzie Mathew Farrell patrzył w oczy żony, obok Ted i Katherine czule uśmiechali się do siebie.

Z tyłu Herman Henkleman i Flossie mocno spletli dłonie.

Siedzący tuż za nimi Willie Jenkins patrzył, jak starsza para trzyma się za ręce i wymienia spojrzenia. Szturchnął łokciem stojącą obok dziewczynkę.

– Założę się, że Herman Henkleman nie dotrzyma umowy z wielebnym Mathisonem – rozległ się jego sceniczny szept. – Jest za stary, by czekać…

– Cicho, Willie – odpowiedziała mała ostro – nie wiem, o co ci chodzi.

– Mój starszy brat mówił, że to umowa o niecałowaniu się przed nocą poślubną. – Willie nie zrażał się.

– Fuj! – Dziewczynka skrzywiła się i ostentacyjnie odsunęła od niego. – Całowanie, też coś!

ROZDZIAŁ 87

Weselne przyjęcie – Zack spodziewał się raczej skromnego – zaskakiwało pięknem i wystawnością. W gałęziach drzew skrzyły się niezliczone światełka lampek, nakryte śnieżno białymi obrusami stoły uginały się pod ciężarem wspaniałych potraw, w niczym nie ustępujących daniom przygotowywanym przez restauratorów zazwyczaj przez niego wynajmowanych.

Stał z boku, z Mattem Farrellem, i patrzył, jak Patrick Swayze podchodzi do Harrisona Forda, tańczącego z Julie, i odbija mu partnerkę. Zack uśmiechnął się na wspomnienie jej zdumionej miny, gdy wśród podchodzących z gratulacjami gości ujrzała niemal wszystkich mężczyzn, których wymieniła mu jako swych ulubionych aktorów, szybko jednak opanowała się i z pełną wdzięku miną przyjmowała kolejne prezentacje.

– Wspaniałe wesele, Zack – pochwalił Warren Beatty. Trzymał żonę za rękę, drugą dłonią usiłował utrzymać w poziomie talerz z przystawkami. – Jedzenie fantastyczne, a przy okazji, co to za danie?

Zack popatrzył na talerz.

– Pieczone żeberka po teksańsku – wyjaśnił.

Gdy odeszli, Zack spojrzał na zegarek i rozejrzał się za Julie. Tańczyła znowu ze Swayzem, rozprawiając z nim z ożywieniem. Matt trącił go łokciem i wskazał głową na Meredith.

– Patrz, co muszę znosić, Costner tańczy z nią już trzeci raz. Meredith jest jego gorącą wielbicielką – dodał.

– I najwyraźniej z wzajemnością. Na szczęście Swayze i Costner mają żony – zauważył Zack z uśmiechem. Sięgnął po dłoń Marta i potrząsnął nią; bez słów podziękował mu za lata przyjaźni i pomocy.

Wdzięczność była zbyt głęboka, by wyrażać ją słowami. Rozumieli to obaj.

Zack zostawił przyjaciela i podszedł do orkiestry. Poprosił o zamówioną na tę okazję piosenkę, potem wzrokiem poszukał żony. Bez żalu zostawiła Patricka Swayzego i z wdziękiem pospieszyła w ramiona Zacka. Uśmiechnęła się do niego czule.

– Był już najwyższy czas, żebyś po mnie przyszedł – stwierdziła cicho.

Chciała już stąd odejść, być z nim sam na sam. Zrobiła krok w kierunku wyjścia, ale potrząsnął głową.

– Po następnej piosence – powiedział głębokim, pełnym uczucia głosem.

– Przygotowałeś jakąś niespodziankę? – spytała zaciekawiona, ale on tylko się uśmiechnął. Od orkiestry dobiegł mocny, pulsujący rytm.

– Tę… – Uwodzicielskie słowa piosenki Feliciano rozległy się wśród pachnącej nocy.

– Rozpal mnie, Julie – rzucił zachrypniętym głosem. Kołysali się w rytm muzyki.

W jednej chwili zapomniała o wszystkim, widziała tylko spojrzenie, jakie rzucał na nią spod przymkniętych powiek i ten zapraszający, uwodzicielski uśmiech… Mocno wtulona w ramiona ukochanego mężczyzny, nie widziała zwracających się w ich stronę twarzy. Poddawała się delikatnym ruchom jego ciała. Objął ją w pasie, przyciągnął bliżej.

– Więcej… – usłyszała.

ROZDZIAŁ 88

Skulona na sofie w luksusowej kabinie samolotu, wpatrywała się w atramentową ciemność za oknami. Daleko w dole błysnęło czasem jakieś światełko, poza tym nic nie zakłócało doskonałej czerni, zdawali się opadać w pustkę. Naprzeciw niej siedział Zack. Rozpiął marynarkę, a wyciągnięte nogi wsparł na stoliku – uosobienie spokojnego rozleniwienia. Gdy tylko opuścili przyjęcie, natychmiast zabrał ją na pokład samolotu Matta Farrella, nie pozwolił nawet przebrać się w strój podróżny, a teraz nie chciał powiedzieć, dokąd lecą! Z konsumpcją małżeństwa najwyraźniej zamierzał poczekać, aż dotrą do celu podróży.

– Będę się czuć okropnie głupio, wchodząc do hotelu w tej sukni -powiedziała.

– Naprawdę, kochanie? – zapytał z czułym uśmiechem.

Julie przytaknęła ruchem głowy. Żałowała, że nie pozwolił jej zmienić sukni ślubnej na jakąś bardziej odpowiednią szmatkę, jakich miała przecież pełne walizki.

– Mogłabym przebrać się w dwie minuty -nie ustępowała.

Potrząsnął głową.

– Chcę, byśmy obydwoje byli tak ubrani, gdy dotrzemy na miejsce.

– Ale dlaczego?

– Sama zobaczysz. – Zapraszająco wyciągnął ramię.

Przesiadła się na jego stronę.

– Czasami w ogóle cię nie rozumiem – oznajmiła z lekką pretensją w głosie.

Ale zrozumiała. I to zaraz, jak tylko wyszła z samolotu na pas startowy niewielkiego lotniska, na którym czekał już na nich samochód, rozejrzała się i zobaczyła wyłaniające się z mroku cienie gór.

– Kolorado! – Otoczyło ich rześkie, chłodne powietrze, ale ona z wrażenia nie mogła złapać tchu. – Jesteśmy w Kolorado, prawda?

Jazda drogą do górskiej kryjówki, w której nie tak dawno spędzili burzliwy tydzień, mocno podekscytowała Julie. W takim stanie ducha weszła za Zackiem do środka i patrzyła na piękne, znajome pokoje. Tutaj walczyła ze swoim porywaczem, tańczyła z nim, wreszcie zakochała się.

Zack wniósł bagaże, potem zajął się rozpalaniem ognia w kominku. Julie podeszła do okna: patrzyła na miejsce, w którym kiedyś stało śnieżne monstrum.

Zack podszedł do niej z tyłu, objął w pasie i przyciągnął do siebie; w szybie widziała ich odbicie… wysoki pan młody z czułością obejmuje nowo poślubioną żonę. Zack ujrzał łzy błyszczące w jej oczach.

– Dlaczego płaczesz? – zapytał czule. Pochylił głowę, by pocałować ją w kark.

Julie z westchnieniem uniosła głowę.

– Bo jesteś doskonałością – szepnęła. Ze wzruszeniem myślała, ile romantycznego piękna zawierały niespodzianki, jakie dla niej przygotował.