– Słuchała pani?

Abby wzniosła oczy do góry.

– Tak. Chyba byłam ciekawa, a może w głębi ducha jestem masochistką. Ale to był błąd. – Spojrzała na psa i z roztargnieniem potarła ramię dłonią. – Nick naprawdę pokazał wtedy, na co go stać.

– Była pani na niego zła?

– Wściekła – przyznała i spojrzała na Montoyę. – Każdy by się wściekł… ale nie, nie byłam aż tak wściekła, żeby go zabić. Wiem, że pan się nad tym zastanawia. Ja tego nie zrobiłam.

– A Courtney LaBelle. Przypomniała sobie pani coś?

– Nie. Ale jej nazwisko brzmi znajomo.

– Był taki piosenkarz – podsunął Montoya. – I dyskdżokej w radiu WNAB.

– Nie, to nie to… – Abby zastanawiała się nad tym przez cały dzień. Odkąd usłyszała nazwisko dziewczyny, czuła się dziwnie nieswojo. Jakby powinna sobie coś przypomnieć. Coś istotnego. – Przykro mi. To pewnie nic ważnego.

– Czy pani były mąż nosił jakąś biżuterię? Coś, co miało dla niego znaczenie?

– Na przykład co? Kółko w nosie?

Montoya parsknął śmiechem.

– Nie wiem, ale zacznijmy od pierścionków. Wie pani, takich kółek na palce.

– Nawet obrączkę nosił tylko przez pół roku. Później powiedział, że miał wypadek na żaglach… obrączka o coś zahaczyła… tak przynajmniej twierdził. I przestał ją nosić. Później domyśliłam się, że nie chciał chwalić się faktem, że jest żonaty. Ciągle ją mam w swojej kasetce – przyznała zażenowana.

– A zatem… nie nosił obrączki ani innych pierścionków?

– Nigdy nie widziałam u niego niczego w tym rodzaju. – Abby spojrzała znacząco na kółeczko w uchu Montoi. – Nie nosił też kolczyków, bransoletek ani łańcuszków… z biżuterii, jeśli można to tak nazwać, nosił tylko zegarek. Nigdzie się bez niego nie ruszał.

Doskonale pamiętała dzień, kiedy wybiegła przed dom, w deszczu, żeby zamknąć dach bmw Nicka – i zabrać jakieś dokumenty. W schowku na rękawiczki natknęła się na ten kosztowny zegarek wraz z liścikiem, podpisanym inicjałami Connie Hastings, właścicielki konkurencyjnej stacji radiowej, która próbowała od jakiegoś czasu zwabić Nicka do siebie. Z treści liściku wynikało, że Nick, niestety, nie jest wierny żonie. Znowu ją zdradzał.

Boże, była taka głupia. Gdyby nie była wtedy w ciąży, natychmiast by się z nim rozwiodła.

Teraz spojrzała na Montoyę, który najwyraźniej czekał na dalszy ciąg.

– A tak… Zegarek. To rolex, można w nim nurkować, wytrzymuje duże ciśnienie i dekompresję, i tak dalej. I chyba mu się podobał, bo nigdy go nie zdejmował. Przynajmniej wówczas, kiedy byliśmy małżeństwem.

– Ubezpieczył go?

– Nie wiem. Ale skoro pan pyta, zakładam, że zniknął.

– Robimy spis wszystkich rzeczy, jakie miał pani były mąż.

– Gdyby miał go na ręce, wiedziałby pan o tym, prawda? Nie musiałby pan mnie o to pytać.

– Nie możemy na razie wykluczyć, że motywem był rabunek.

– Jeśli to Courtney go zabiła, to nie po to, żeby go okraść. Ale jeśli zrobił to ktoś inny, to po cóż miałby zadawać sobie tyle trudu i wywozić go na takie odludzie? – spytała Abby z irytacją. – Złodzieje okradają ludzi na ulicach, w pracy, w domu albo w samochodzie. Nie tracą czasu na wywożenie dwóch ofiar, żeby upozorować jakieś dziwaczne morderstwo – samobójstwo.

– Chyba że o to im właśnie chodzi – odparł Montoya.

– Dlaczego nie powiedział mi pan więcej o tym, co się tam wydarzyło? Czy istnieje jakiś powód? – Abby postanowiła wyartykułować swoje najgłębsze lęki. – Jestem podejrzana czy coś w tym stylu?

– Wszyscy są podejrzani.

– Zwłaszcza byłe żony, publicznie upokorzone w dniu morderstwa, tak?

Wyraz twarzy Montoi zmienił się nagle. Spojrzał na nią twardo.

– Przyjadę tu jeszcze – obiecał. – I przywiozę drugiego detektywa, który panią przesłucha. Wtedy będzie pani mogła zadać wszystkie pytania, jakie przyj da pani do głowy.

– A pan na nie odpowie?

Uśmiechnął się lekko.

– Tego nie mogę obiecać. Mogę tylko przyrzec, że nie będę pani okłamywał.

– Nie podejrzewałam, że zechce mnie pan okłamywać, detektywie.

Montoya kiwnął głową.

– Jeśli coś się pani przypomni, proszę do mnie zadzwonić.

– Dobrze – obiecała, znowu zirytowana, patrząc jak schodzi z ganku i idzie do samochodu. Był od niej o kilka lat młodszy, tak jej się wydawało, choć nie miała pewności, i chyba doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest pociągający i jak duże wrażenie robi to na kobietach.

Świetnie. Tylko tego jej trzeba, seksownego policjanta, który zapewne umieścił ją na czele listy podejrzanych. Zagwizdała. Do domu wbiegła ubłocona Hershey, wlokąc za sobą przyczepione do sierści liście. Abby otworzyła drzwi szafy i wyjęła ręcznik, którego używała do wycierania psich łap. Ale w tej samej chwili zadzwonił telefon, zostawiła więc Hershey, szarpiącą podniszczony materiał.

– Halo? – powiedziała, uśmiechając się do psa.

– Abby Chastain?

– Tak.

– Beth Ann Wright z „New Orleans Sentinel”.

Abby drgnęła. Prasa. No oczywiście.

– Była pani żoną Nicka Giermana, prawda?

– O co chodzi? – spytała Abby ostrożnie.

– Tak mi przykro – powiedziała Beth Ann. – Powinnam od razu wyjaśnić. W naszej gazecie publikujemy obecnie serię artykułów o znanych osobach z okolic miasta. W związku z tym chciałabym przeprowadzić z panią wywiad. Czy mogłybyśmy się spotkać jutro rano?

– Nick i ja byliśmy rozwiedzeni.

– Tak, wiem, ale chciałabym go przedstawić także jako osobę prywatną. Był sławny, w pewnym sensie, a moi czytelnicy na pewno chcieliby się dowiedzieć o nim więcej… Wie pani, coś o jego życiu, nadziejach, marzeniach i tak dalej.

– Trochę na to za późno – odparła Abby, nie starając się nawet ukryć sarkazmu.

– Ale pani znała go tak dobrze. Pomyślałam, że mogłaby pani opowiedzieć kilka anegdot… tak, by ludzie mogli poznać prawdziwego Nicka Giermana.

– Nie sądzę.

– Zdaję sobie sprawę, że ciągnęły się za państwem pewne sprawy…

– Słucham?

– Słuchałam ostatniego programu i…

Abby zesztywniała, zaciskając palce na słuchawce.

– …więc pewnie trudno jest pani o tym mówić, chciałabym jednak zadać kilka…

– Może innym razem – przerwała Abby, ale Beth Ann była szybka.

– Kiedy tylko pani zechce. Urodziła się pani w Luizjanie, prawda? Urodziła i wychowała. Nicka poznała pani w Seattle, gdzie pracował w radiu… Jak ta stacja się nazywa? Miałam to gdzieś zapisane…

– KTCY.

To nie była tajemnica.

– Właśnie. Ale wracając do pani… tu się pani wychowała i chodziła pani do miejscowych szkół, prawda? Pani rodzice także stąd pochodzą?

W głowie Abby zapaliło się czerwone, ostrzegawcze światełko. Zaczęła ją boleć głowa.

– Nie chcę o tym rozmawiać.

– Jacques i Faith Chastainowie.

– Nick był ich zięciem przez kilka lat, to wszystko – odparła zimno Abby.

– Chwileczkę… – mruknęła dziennikarka, jakby przeglądała notatki, choć Abby podejrzewała, że wszystko, co trzeba, miała pod ręką. – Pani matka nigdy go nie poznała, prawda? Czy to nie ona była tą kobietą, która rzuciła się z okna Szpitala Naszej Pani od Cnót? Tego, który ma zostać zburzony?

Beth Ann najwyraźniej odrobiła pracę domową.

– Czyli że nigdy nie miała okazji poznać Nicka jako swojego zięcia?

Abby rzuciła słuchawkę i przysięgła sobie, że jeśli telefon zadzwoni ponownie, pozwoli, by włączyła się automatyczna sekretarka. Tak, teraz zawsze będzie z niej korzystać. Każdy, kto zechce z nią porozmawiać, będzie musiał zostawić wiadomość.

Spojrzała na telefon. Cóż, musisz się do tego przyzwyczaić, pomyślała.


Przejażdżka do Baton Rouge była znośna. Brinkman nie irytował Montoi tak jak zwykle i nie poruszał tematów niezwiązanych ze zbrodnią. Jak dotąd badania laboratoryjne nie przyniosły wyników, ale samochód Giermana został odnaleziony w pobliżu klubu fitness, do którego chodził. Problem jednak, według Brinkmana, polegał na tym, że nikt tego dnia nie widział Giermana w klubie. Nie pojawił się na ćwiczeniach ze swoim trenerem ani na zbudowanej tam sztucznej ściance.

Jak dotąd bmw wydawało się czyste, ale policja ciągle jeszcze szukała śladów.

– Rozmawiałem też z jego byłą dziewczyną, Nia Penne – powiedział Brinkman i uchylił okno w samochodzie. Jechali właśnie drogą numer 10. Zapadał zmierzch, w którym coraz wyraźniej widać było światła samochodów. W powietrzu wisiał deszcz.

– I co powiedziała?

– Głównie to, że Gierman był babiarzem. Ciągle szukał czegoś nowego, ale jej zdaniem nadal kochał swoją byłą żonę.

– Ale to przecież ten sam facet, który obsmarował ją w swoim programie.

– Tak. Powtarzam tylko, co mi powiedziała. Też ją o to zapytałem, ale odparła, że nie mówił tego, co naprawdę myślał. Wierzysz w to?

Montoya raczej nie wierzył.

– Tak czy inaczej, jeśli chcesz znać moje zdanie, publiczne pranie brudów to nie jest najlepsza droga do serca kobiety. – Brinkman sięgnął do kieszeni i wyjął zmiętą paczkę papierosów. Włożył jednego do ust, a potem zaczął szukać po kieszeniach zapalniczki. – Zastanawiam się nad pieniędzmi – ciągnął, z papierosem zwisającym z kącika ust. – Kto co dostanie, przy założeniu, że po rozwodzie Giermanowi w ogóle coś zostało. Zazwyczaj żona kładzie łapę na wszystkim.

Montoya nie bardzo w to wierzył, ale nie miał za sobą trzech rozwodów, jak Brinkman.

– Ostry gracz, wszyscy o tym wiedzą. A ta dziewczyna ma jakieś alibi?

– Owszem, żelazne. – Brinkman znalazł zapalniczkę i zapalił papierosa. – Była wtedy w Toronto z przyjaciółmi, młodym małżeństwem i ich dziesięciomiesięcznym dzieckiem. – Wydmuchnął dym przez okno. – Kiedy Gierman został zabity, grała z przyjaciółmi w karty i piła wino w ich domu, mniej więcej do wpół do drugiej w nocy. Hałasowali trochę i pobudzili sąsiadów, którzy wezwali policję. Spisali wszystkich.

– Mogła kogoś wynająć.

– Nie wygląda na to. – Brinkman pokręcił głową i zmarszczył nos. – Była na niego wkurzona, bo zaczął romansować z jakąś kelnerką w hotelowej restauracji na Bourbon Street, a Nia się o tym dowiedziała. Zrobiła awanturę i przestała się z nim spotykać. Nie mieszkali razem i po prostu z nim zerwała. Sprawiała wrażenie osoby, której ulżyło.

– A ta kelnerka?

Brinkman zaciągnął się dymem.

– Jeszcze do niej nie dotarłem. Hej, czy to nie nasz zjazd?

Montoya już hamował. Potem skręcił i wjechał w zalane deszczem ulice Baton Rouge. Nie było jeszcze ciemno, ale włączone już lampy uliczne rzucały rozedrgane odbłyski na mokry asfalt.

– A ludzie z tej stacji radiowej? Może był tam ktoś, kto miał ochotę pozbyć się Giermana?

– Nadal to sprawdzamy. Gadałem z kilkoma z jego współpracowników, ale na razie wszyscy trzymają się zasady, że o zmarłych mówi się dobrze albo wcale.

Montoya wjechał w dzielnicę willową. W miarę jak zbliżali się do uniwersytetu, domy były coraz bardziej okazałe. Starannie utrzymane trawniki, szerokie werandy, wszystko świeże, nowe i zapewne kosztowne. Podjechali pod bramy College’u Wszystkich Świętych.

– Wiesz, co chcesz znaleźć? – spytał Brinkman.

– Cramen Hall.

– Byłeś tu już kiedyś?

Montoya kiwnął głową.

– Córka Bentza, Kristi, mieszkała w tym akademiku, kiedy się tu uczyła.

Nie musiał wspominać, po co tu wtedy przyjeżdżał ani co przeżywał ojciec Kristi. Brinkman też o tym wiedział.

Montoya znalazł na parkingu miejsce dla odwiedzających, wysiedli z samochodu i weszli do budynku. Dziekan, doktor Sharon Usher, już na nich czekała. Była to drobna, nerwowa kobieta o krótkich, ciemnych włosach z lekka przetykanych siwizną i wąskich ustach. Bez śladu makijażu. Wyglądała jak typowa nauczycielka akademicka: okulary, długa tweedowa spódnica, brązowy sweter.

Przywitali się w głośnym, pełnym studentów holu i ruszyli za nią na trzecie piętro, gdzie było cicho i spokojnie. Drzwi do pokoju numer 534 zagradzała policyjna taśma.

– Mam nadzieję, że szybko to wyjaśnicie – powiedziała doktor Usher, jakby policja z reguły celowo przeciągała dochodzenie.

– Taki mamy plan – odparł Brinkman.

– To dobrze. Mam tu plan zajęć Courtney i listę studentów, uczęszczających na te zajęcia, oraz spis studentów, którzy tu mieszkają. To chyba wszystko, o co pan prosił. Powinniście też wiedzieć, że pan Gierman tu był, jakieś trzy tygodnie temu. Jako gość na zajęciach doktora Starra z komunikacji międzyludzkiej. Courtney była na tych zajęciach.

Montoya znieruchomiał. A więc między ofiarami był jednak jakiś punkt styczny.

– Nick Gierman tu był? – zapytał.