– Tak.
– Czy Courtney z nim rozmawiała?
– Nie sądzę, ale nie mam pewności. Rozmawiałam z doktorem Starrem. Administracja nie była zachwycona doborem gości na jego wykładzie. – Doktor Usher wyjęła klucz i otworzyła pokój. – Cenimy tu różnorodność i wolność słowa, ale to jednak dość konserwatywna szkoła.
– Z doktorem Starrem także będziemy musieli porozmawiać.
– Wiem, spotka się z wami później. Numer jego komórki i wszystko inne jest w moim gabinecie.
Montoya wszedł do pokoju i przez chwilę miał wrażenie, że znalazł się w innym świecie.
– Co to, u diabła, jest? – mruknął, włączając światło. Jedna strona pokoju była pomalowana na biało i zawieszona krucyfiksami, obrazkami Matki Boskiej i Jezusa na krzyżu. Drugą pomalowano na czarno, była całkiem pusta. Na biurku po białej stronie leżała Biblia i stały oprawione w ramki zdjęcia Courtney LaBelle, na gałce szafki wisiał różaniec. Po czarnej stronie biurka stała tylko mała drukarka i kilka książek o wampirach i zjawiskach paranormalnych.
– Nie rozumiem – powiedział Brinkman, i Montoya tym razem musiał się z nim zgodzić.
– Ten pokój należy do Courtney LaBelle – powiedziała doktor Usher i przeszła na czarną stronę pokoju. – A także do Ophelii Ketterling.
– Mieszkały razem? – spytał Brinkman.
– Tak. Zachęcamy naszych studentów, by swobodnie wyrażali swoją osobowość. Niektórzy z nich, no cóż, trochę przesadzają. – Doktor Usher zasłoniła okno roletą i włączyła lampę stojącą na biurku po czarnej stronie, a potem wyłączyła górne światło. Na czarnej ścianie pojawiły nagle rysunki, widoczne tylko w lekko fioletowym świetle rzucanym przez czarną żarówkę. Maszkarony, wampiry i dziwne abstrakcyjne zwierzęta z piekła rodem o długich kłach i pazurach.
– Jezu Chryste – mruknął Brinkman.
– Ophelia studiuje sztukę i jest bardzo utalentowana, choć nie wszystkim podoba się tematyka jej prac. – Pani Usher włączyła górne światło i rysunki zniknęły.
– Jak układały się stosunki między dziewczętami?
– Nie układały się.
Jakie to dziwne, pomyślał Montoya z ironią.
– Skarżyła się komuś na te dziwne… ozdoby? – spytał Brinkman.
– Nie, ani mnie, ani radzie szkoły. To pierwszy semestr, rok szkolny dopiero się zaczął. Dowiedziałam się o tym – doktor Usher wskazała ręką czarne ściany – dopiero wtedy, kiedy wydarzyła się ta tragedia. To okropne.
– Czy dziewczęta znały się wcześniej? – spytał Montoya.
– Courtney i Ophelia? Nie. – Doktor Usher pokręciła głową.
– Dlaczego więc zamieszkały razem?
– Zostały dobrane przez komputer.
– Mimo że tak się od siebie różniły?
– Nie różniły się aż tak bardzo. Obie interesowały się sztuką, obie pochodzą z religijnych rodzin z klasy średniej. Ich matki studiowały kiedyś w tym college’u. Wcześniej obie chodziły do prywatnych katolickich szkół. Owszem, różnią się, ale mają też wiele wspólnego. – Usher uśmiechnęła się słabo. – Cóż, jak widać, nie był to trafny dobór.
– Możemy porozmawiać z panną Ketterling? – spytał Montoya.
– Tak, jest na dole w gabinecie.
Brinkman zaczął rozglądać się po pokoju.
– Zaraz tam zejdziemy – powiedział Montoya.
– Ja też tam będę. – Pani dziekan wyszła na korytarz, stukając obcasami.
– Boże, co to za dziwactwo… – mruczał Brinkman. – Te obrazki… te książki… czarne ściany… mała musi być poważnie zaburzona. Trzeba będzie chyba sprawdzić, gdzie była tej nocy, kiedy jej koleżanka zakończyła życie.
– Obecnie wiele ludzi interesuje się okultyzmem. To teraz bardzo modne.
– Modne nie znaczy dobre.
Przeszukali pokój, ale nie znaleźli nic interesującego. Po stronie Courtney były podręczniki, kilka par dżinsów, swetry, podkoszulki i jedna sukienka. W szufladzie biurka leżały notebook, iPod i telefon komórkowy. Dziwne, że nie miała go przy sobie, pomyślał Montoya. Spojrzał na symbole religijne: krucyfiksy i figurki Madonny. Jeden różaniec wisiał na gałce od szafy, drugi na wezgłowiu łóżka. Obrazki i medaliki spoczywały w specjalnej skrzyneczce.
– Coraz to dziwniejsze i dziwniejsze… – powiedział w końcu Brinkman. – Czy to z jakiejś starej książki?
– Z Alicji w Krainie Czarów.
– Może. A skoro mowa o czarach, ta mała jest kopnięta – powiedział i spojrzał na białą stronę pokoju. – Ta zresztą też.
– Może dlatego komputer postanowił je połączyć? Żeby się uzupełniały. Jin i jang – odparł Montoya.
– Mam ochotę zapalić. – Brinkman sięgnął do kieszeni. – Spotkamy się w gabinecie, co ty na to?
– Może być.
Był tam pies.
Psy zawsze stwarzają problemy.
Stał w ciemności, wśród gałęzi drzew i patrzył na jasno oświetlone okna domu.
Padał deszcz, woda spływała rynnami, wiatr niósł zapachy w przeciwnym kierunku. Tak jak kiedyś, obserwował ją, jak chodzi po domu. Wiedział, gdzie trzymała krem do rąk, gdzie chowała świąteczne dekoracje. I wiedział, że w szufladzie nocnej szafki, stojącej obok łóżka, miała rewolwer. Widział wcześniej, jak go wyciągnęła, patrzyła na niego przez chwilę, a potem wrzuciła z powrotem do szuflady.
Rewolwer ojca jej byłego męża. Dowiedział się tego z ostatniej audycji Nicka Giermana.
Teraz była w domu. Widział ją wyraźnie w oświetlonych prostokątach okien. Zaparzyła dzbanek kawy i popijała ją z kubka, przechodząc z jednego pokoju do drugiego. Mówiła do swoich zwierząt, włączyła telewizor, pracowała przy stole, na którym leżały zdjęcia i negatywy. Nie słyszał dzwonka, ale widział, jak podniosła słuchawkę telefonu w kuchni i rozmawiała z kimś bez cienia uśmiechu na twarzy.
Zapewne o swoim zmarłym mężu.
Patrzył na nią i zastanawiał się, jak mogła poślubić kogoś takiego jak Gierman. Człowieka, który ją zdradzał, a potem upokorzył na antenie.
Mary wyświadczyła ci przysługę, pomyślał. Tak, Mary wyświadczyła przysługę całemu światu, odbierając życie Giermanowi. A potem sama złożyła swoje życie w ofierze.
Widział, jak oparła się biodrem o blat i przechyliła głowę, przytrzymując słuchawkę ramieniem. Kręcone złotorude włosy opadały jej na ramiona. Nie miały tak głębokiego odcienia jak włosy Faith, ale były równie piękne. Płomienne. Ogniste.
Przełknął ślinę, czując jak krople deszczu spływają mu po twarzy, zatrzymują się na rzęsach, a potem ściekają wzdłuż nosa.
Pokręciła głową, jakby chciała rozruszać zesztywniałą szyję. Widok jej ramion i nagiej szyi nagle wywołał erekcję. Oblizał wargi, zamknął oczy i opanował się siłą woli.
Nie zawiodę, przysiągł sobie w ciemności, a potem otworzył oczy, by spojrzeć na jej piękną twarz, ale już jej nie było w oknie.
Dokąd poszła?
Ogarnęła go panika. Sprawdził wszystkie okna… nigdzie jej nie było. Czy wyszła na zewnątrz? Ale on nie jest jeszcze gotów! Sięgnął do kieszeni, namacał nóż myśliwski i zaczął się zastanawiać, czy będzie musiał go użyć.
Nagle pojawiła się znowu. Szła w stronę frontowych okien koło wejścia. Uspokoił się trochę. Szła do jadalni… Ale zatrzymała się nagle, jakby coś usłyszała. Odwróciła się i spojrzała wprost na niego, marszcząc brwi. Podrepta do okna i patrzyła w ciemność.
Zmartwiał.
Wstrzymał oddech.
Czyżby się poruszył? Zwrócił jakoś na siebie jej uwagę? A może nadszedł już czas… jej czas…
Nie! Trzymaj się planu. Zbyt długo nad tym pracowałeś, żeby go teraz zmieniać. Nie słuchaj instynktu… jeszcze nie.
Ale była taka podobna do Faith. Patrzył jej prosto w oczy. Niemal chciał, by go dostrzegła. Jakby rzucał jej wyzwanie.
Teraz szła przez dom, mówiąc do kogoś, w stronę drzwi, które wychodziły na ścieżkę łączącą dom ze studiem. Kiedy przechodziła koło oszklonych drzwi, zrozumiał, do kogo mówiła. Przeklęty pies dreptał obok niej ze wzniesionym pyskiem, jakby rozumiał każde słowo. Za kilka sekund dojdzie do drzwi i wypuści tego cholernego psa na zewnątrz. A pies na pewno rzuci się, szczekając, w jego stronę.
Sięgnął do kieszeni, wyciągnął skradzioną komórkę, którą ustawił wcześniej tak, by nikt nie mógł zidentyfikować numeru i wcisnął guzik, oznaczający jej numer. Zaczął się oddalać od domu, przedzierając się przez krzaki. Nie czekał, żeby zobaczyć, czy odbierze.
Jeden sygnał.
Przyspieszył kroku.
Drugi sygnał.
Cholera, czyżby jednak postanowiła wypuścić najpierw psa?
Trzeci sygnał.
Nie odbierała. Do diabła, pewnie już jest przy drzwiach. Zaczął biec.
Czwarty dzwonek. Cholera!
Kliknięcie. Serce podeszło mu do gardła.
– Cześć, tu Abby. Zostaw wiadomość.
Rozłączył się, włożył telefon do kieszeni i biegł dalej przez las. Był szybki, ćwiczył regularnie. Nie, nie pozwoli na to, żeby jakiś głupi pies popsuł mu szyki. Samochód zostawił prawie dwa kilometry dalej, za szopą, przy opuszczonym tartaku.
Mimo ciemności nie potrzebował latarki. Przemierzył tę drogę wiele razy. Zwolnił przy ogrodzeniu rezydencji Pomeroya i minął ją najciszej jak potrafił. Spodziewał się, że rottweiler Pomeroyów zaraz zacznie szczekać.
Jeszcze jeden głupi pies, z którym trzeba będzie się rozprawić.
Ale pies się nie pojawił.
Przyspieszył znowu, przeszedł przez ulicę i wszedł na ścieżkę prowadzącą do tartaku. Po chwili był już przy samochodzie, mokry od deszczu i spocony. Nie dlatego, że biegł, ale dlatego że tak niewiele brakowało, by go zauważyła.
Przekręcił kluczyk w stacyjce i odetchnął z ulgą. Nie włączył świateł. Jeszcze nie. Na wypadek, gdyby ktoś był w pobliżu.
Furgonetka trzęsła się i podskakiwała na wyboistej drodze. Musiał się zatrzymać, wyjść, żeby otworzyć bramę, i potem jeszcze raz, żeby ją za sobą zamknąć. Wcześniej zmienił w niej zamek i teraz używał własnego klucza.
Doskonała kryjówka dla tego samochodu.
Wyjechał na główną drogę i włączył radio.
– …Dziś także będziemy wspominać Nicka Giermana. Wszyscy tu, w WSLJ i, jak sądzę, wszyscy w Nowym Orleanie, jesteśmy wstrząśnięci i głęboko zasmuceni tym, co się stało. Dlatego prosimy tych, którzy nas słuchają, aby jeśli coś wiedzą, pomogli policji w odnalezieniu sprawcy zbrodni. Czekamy na telefony. Będziemy także na bieżąco podawać wszelkie informacje dotyczące tej sprawy. A teraz przedstawimy fragmenty ulubionych programów Nicka…
Wyłączył radio. Hołd dla Giermana był żałosny, ale dzięki temu ludzie ciągle jeszcze słuchają o jego śmierci. To dobrze. Obywatele Nowego Orleanu są „wstrząśnięci i zasmuceni”. Doskonale. Już czas. Najwyższy czas.
Słuchajcie radia jutro, pomyślał. Jutro dostarczy im dwóch nowych ofiar.
Które już na niego czekają.
Rozdział 7
Montoya zamknął drzwi pokoju na klucz i zszedł z Brinkmanem do holu. Brinkman wyszedł na papierosa, a Montoya odszukał niewielki gabinet, w którym za ciężkim dębowym biurkiem siedziała dziekan Usher. Po drugiej stronie biurka siedziała tęga dziewczyna o kruczoczarnych, farbowanych włosach i brzydkiej cerze, częściowo ukrytej pod bardzo jasnym, niemal białym podkładem. Miała na sobie długą czarną sukienkę, czarne koronkowe rękawiczki bez palców i czarne wysokie buty. Spojrzała na Montoyę wrogo, nerwowo poruszając nogą.
– Ophelio, to jest detektyw Montoya. – Pani Usher patrzyła jeszcze przez chwilę na drzwi, najwyraźniej oczekując Brinkmana. – Detektywie Montoya, to Ophelia Ketterling.
– O, po prostu O – poprawiła dziewczyna.
Montoya zajął jedyne wolne krzesło obok dziewczyny.
– Detektyw Brinkman zaraz przyjdzie – wyjaśnił – ale możemy już zacząć. Rozmowa będzie nagrywana. Nie masz nic przeciw temu?
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Jakby nic jej to nie obchodziło.
– Wszystko jedno.
– Dobrze. – Montoya wyjął z kieszeni dyktafon i postawił go na biurku.
Pani Usher spojrzała na urządzenie takim wzrokiem, jakby to był wściekły pies, ale nie podjęła tematu.
– Obaj panowie są z Departamentu Policji w Nowym Orleanie i chcą ci zadać kilka pytań. Chodzi o Courtney.
– Chyba o Mary? – odpaliła dziewczyna, ożywiając się nieco. – Przywiązywała do tego imienia wielką wagę.
Pani dziekan z irytacją zacisnęła wargi.
– Po prostu odpowiadaj na pytania.
– Jakie pytania? – Ophelia rzuciła Montoi powłóczyste spojrzenie spod ciężkich od czarnego tuszu rzęs. Wydawała się śmiertelnie znudzona.
– Przede wszystkim czy chodziła na randki? Spotykała się chłopcami?
Ophelia prychnęła z pogardą.
– Nie, z nikim poza Jezusem.
– Ophelio! – Pani Usher straciła cierpliwość. – To formalne przesłuchanie. Twoje słowa są nagrywane.
"Dreszcze" отзывы
Отзывы читателей о книге "Dreszcze". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Dreszcze" друзьям в соцсетях.